Taylor Averill nie jest twoim przeciętnym sportowcem. Stąd za wszelką cenę staraliśmy się unikać w rozmowie z nim banalnych wątków. Amerykanin opowiada o tym, jak spędził 24 godziny w lesie. Wspomina tatuaż, który sprawił sobie w Warszawie w trakcie szukania kurtki zimowej. Zastanawia się, dlaczego w Polsce mówi się „cześć” po wejściu na siłownię. Albo czemu siatkarze stoją przy ławce rezerwowych, zamiast po prostu sobie usiąść.
Powyżej przedstawiliśmy tylko przedsmak tego, co znajdziecie w wywiadzie Weszło z zawodnikiem Projektem Warszawa. Podkreślmy również, że Taylor Averill to jeden z najlepszych środkowych w PlusLidze oraz medalista mistrzostw świata czy Ligi Narodów z kadrą USA. Ale też na tyle ciekawy człowiek, że rozmawiać z nim tylko o siatkówce byłoby po prostu szkoda. Zresztą jak sam podkreślił: siatkówki zbytnio nie ogląda.
***
KACPER MARCINIAK: Jak dowiedziałeś się, że jesteś najlepszym tancerzem w Projekcie Warszawa?
TAYLOR AVERILL: Tak szczerze… to nim nie jestem. Doszły do mnie wieści, że Jurij Semeniuk to najlepszy tancerz w Projekcie. A nigdy nawet nie widziałem, jak tańczy, więc to trochę rozczarowujące. Może to on powinien dawać mi lekcje. Szczególnie że przy całych swoich umiejętnościach jest najwyższym zawodnikiem w drużynie.
Dlaczego zatem kibice mogli w trakcie WOŚP wylicytować taniec z tobą, a nie Jurijem?
To dobre pytanie. Nie miałbym problemu, gdyby wybrali jego. A tak całkowicie serio – zapytano się mnie, czy wezmę udział w akcji charytatywnej. A ja lubię się ruszać, lubię tańczyć. Może nie jestem najlepszym tancerzem, ale to bez znaczenia. Zdecydowałem się wziąć w tym udział, bo uznałem, że to coś fajnego, a nie mam problemu się trochę ośmieszyć.
Czyli salsa, tango, cha cha – nic z tego nie wchodziło w grę.
Nic a nic. Ale zawsze jestem otwarty na naukę.
Może pograsz jeszcze trochę w Polsce i załapiesz się do Tańca z Gwiazdami?
Oj, wątpię, czy tak się stanie.
Idźmy więc dalej. Od kilku miesięcy mieszkasz i grasz w Warszawie. Zbierasz więc trochę inne doświadczenia, niż pozostali amerykańscy siatkarzy w Polsce, którzy żyją w nieporównywalnie mniejszych miastach.
Bez wątpienia. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że Warszawa to najlepsze miasto do grania w siatkówkę w Polsce. I pewnie najlepsze do życia. Masz tyle rzeczy, które możesz robić. Odwiedzałem je już wcześniej, kiedy mieszkałem w Olsztynie, ale obecnie faktycznie mogę je odkrywać.
Ale dodam też, że ważniejsze od miejsca, w którym jesteś, są ludzie, którzy cię otaczają. Popatrz na Erika [Shojiego] i Davida [Smitha] w Kędzierzynie-Koźlu. To bardzo małe miasto. Ale obaj sporo podróżują, lubią swoją drużynę, są w środowisku, które jest idealne do grania w siatkówkę. Te rzeczy mają wielkie znaczenie.
Oczywiście, kiedy masz wolny poranek czy cały dzień, to fajnie jest być w Warszawie. Możesz pójść do ciekawej kawiarni albo muzeum. Ale tak naprawdę gdy masz dobrych przyjaciół, to nieważne, gdzie w Polsce grasz. Na końcu i tak wszędzie jest zimno i deszczowo.
Słyszałem, że w trakcie jednej wędrówki po Warszawie zrobiłeś sobie tatuaż.
Tak. I to podczas mojego pierwszego tygodnia w tym mieście. Poszedłem do sklepu vintage w poszukiwaniu nowej kurtki zimowej. Poprzednie sprzedałem, kiedy wyprowadzałem się z Polski i nie wiedziałem, że do niej jeszcze wrócę. W każdym razie: to było w Elektrowni Powiśle. Ludzie, którzy prowadzili ten sklep, byli bardzo sympatyczni. I akurat mieli kolaborację z tatuażystą. Czułem od nich fajny vibe. Spytałem się, czy ktoś już zrobił sobie tatuaż. Powiedzieli, że nie. Więc odparłem: to dawajcie mi, czemu nie.
Ten tatuażysta specjalizował się w japońskim stylu tatuaży. Zrobił mi fajnego smoka.
Jesteś jednym z tych ludzi, dla których tatuaże nie muszą mieć większego znaczenia i po prostu ważne, żeby dobrze wyglądały?
Nie muszą nawet wyglądać dobrze. Zależy mi bardziej na doświadczeniach, na tym, żeby żyć chwilą. Tatuaże sprawiają mi po prostu radość. Większość z tych, które sobie zrobiłem, niczego większego nie symbolizuje. Niektóre owszem. Ale każdy z nich przypomina mi jakiś moment z mojego życia. Przypomina mi, co wówczas się u mnie działo.
Nigdy więc nie zapomnisz tego dnia, kiedy w Warszawie sprawiłeś sobie smoka.
Dokładnie.
Chwaliłeś też jedzenie w stolicy.
Jestem fanem śniadań, więc uwielbiam dobre miejsca, gdzie można je zjeść. Naleśniki, jajka, omlety – kocham wszystko. Do tego muszę wspomnieć o różnorodności. Masz w Warszawie świetne jedzenie hinduskie czy nawet libańskie. Ludzie, którzy prowadzą te knajpy, bardzo dbają o detale. A ja jestem osobą, która lubi przebywać w inspirującym otoczeniu. Doceniam ludzi, którzy mają pasję i zależy im na najmniejszych szczegółach; na wystroju, na „vibie”.
Chciałbym porozmawiać o twoich projektach. Po pierwsze, „Middleblockers Academy”. Prowadzisz szkołę online dla środkowych. Co cię do tego zainspirowało?
W siatkówkę profesjonalnie gram od dziewięciu lat i w pewnym momencie zauważyłem, że czegoś mi brakuje. Kiedy byłem bardzo młody, marzyłem o tym, żeby grać na wysokim poziomie, reprezentować USA na światowych imprezach. Potem te marzenia zamieniły się w rzeczywistość. Pojawiła się myśl: „i co dalej?”.
Trafisz do PlusLigi. I co dalej? Wygrasz puchar. I co dalej? Zadajesz te pytanie i dostajesz odpowiedź, ale w końcu zaczynasz dostrzegać, czego naprawdę chcesz. Ja zorientowałem się, że prowadziłem życie, w którym wszystko kręciło się wokół mnie oraz moich sukcesów. Więc zacząłem szukać sposobu, żeby stworzyć coś dla innych, dla młodszego pokolenia. A nie dla mnie. Chciałem podzielić się tym, czego się przez lata nauczyłem. I stąd powstało „Middleblockers Academy”.
Mamy analizę wideo. Pełno różnych kursów, na temat atakowania, blokowania. Do tego moje przemyślenia o kwestiach mentalnych, o tym, co robię przed meczami. Generalnie mnóstwo różnych rzeczy, a cały czas dodaję nowe.
Siatkarze w Polsce zazwyczaj mają swoje obozy czy warsztaty dla młodzieży. Ale niekoniecznie kontent online.
Zdarzało mi się dawać lekcje na żywo, ale robienie tego regularnie jest bardzo trudne, kiedy cały czas nie ma mnie w domu. W wakacje natomiast podróżuję z reprezentacją USA, więc wtedy też trudno mi znaleźć czas. Akademia online była zatem idealnym rozwiązaniem.
Spotykam się z klientami indywidualnie raz w tygodniu. Oglądamy wideo, dyskutujemy na temat danych elementów siatkówki: taktycznych, mentalnych, fizycznych. Bardzo lubię patrzeć, jak młodsza generacja rośnie. Niektórzy z moich zawodników byli na przykład mało pewni siebie, a po pewnym czasie zmienili się nie do poznania. To świetne uczucie.
A kto się zazwyczaj do ciebie odzywa? Nastolatkowie, profesjonalni zawodnicy?
Zazwyczaj gracze w wieku od 15 do 18 lat. Ale w Akademii mieliśmy też profesjonalnych siatkarzy czy trenerów. Myślę, że Middleblockers Academy to po prostu miejsce, w którym możesz się rozwijać i uczyć. Jeśli grasz jako środkowy, będziesz mógł zaczerpnąć trochę przydatnych rad.
Czyli nie wybrzydzasz i jesteś otwarty, żeby pomóc każdemu?
Bez dwóch zdań. Jednak oczywiście, jeśli występujesz jako libero czy rozgrywający, na pewno znajdziesz materiały, które okażą się dla ciebie przydatniejsze. Ja jestem zawsze otwarty na pomoc, ale moją specjalizacją jest gra na środku, na tym znam się najlepiej.
Choć na dobrą sprawę grałeś w przeszłości też na innych pozycjach.
To prawda. Ale za grę na nich mi nie płacili (śmiech).
Masz też doświadczenie w prowadzeniu podcastów. Najpierw zacząłeś tworzyć „The Tallest Podcast on Earth”. A ostatnio razem z Andrzejem Wroną oraz Kubą Kowalczykiem „Volley Hotline”.
Tak. Kocham format podcastów i generalnie podcasty. Kocham konwersację, kocham słuchać historii innych osób i kocham dawać ludziom coś w zamian. „The Tallest Podcast on Earth” dał mi możliwość ekspresji swojej osoby oraz dowiadywania się bardzo ciekawych rzeczy.
Miałem możliwość porozmawiać z moimi ulubionymi siatkarzami, a także doktorami czy psychologami. Wspomnę na przykład o Matthew Andersonie. To absolutna legenda amerykańskiej siatkówki. Słuchanie tego typu osób dało mi sporo pokory i pozwoliło zrozumieć, że na końcu wszyscy jesteśmy ludźmi. Nieważne, w jakim zespole gramy. Albo co w ogóle robimy w życiu. Na końcu musimy mierzyć się z podobnymi problemami. Ostatnio zrobiłem sobie sporą przerwę od nagrywania tego podcastu, ale nigdy nie brakowało mi motywacji, żeby go tworzyć.
A Volley Hotline? Jego też naprawdę naprawdę uwielbiam. Kuba i Andrzej znaleźli nam świetne studio do nagrywania. Obaj mówią też znakomicie po angielsku. Podsunąłem im taki pomysł, żeby odpowiadać na pytania wysyłane przez ludzi. Bo ja tak naprawdę codziennie dostaję wiadomości na Instagramie od dzieciaków. Na temat mentalności, techniki, ich trenerów. Uznałem więc: czemu by nie stworzyć show, w trakcie którego tego typu wątki będą poruszane na większym forum?
Andrzejowi oraz Kubie spodobała się moja propozycja. Ruszyliśmy więc z podcastem i za nami już pierwszy sezon. Jest dostępny na Spotify i Youtube. W trakcie pierwszych dwudziestu minut gadamy tak naprawdę o wszystkim. Czasem w ramach żartów, czasem na poważnie. Myślę, że z tym o czym rozmawiamy, można się utożsamiać. A jestem zdania, że świat siatkówki potrzebuje więcej szczerych materiałów, przy oglądaniu których myślisz: „ja też tak mam”.
Andrzej i Kuba nie mieli nic przeciwko rozmawianiu po angielsku?
O dziwo, nie. Czasem zapominam, że angielski nie jest ich pierwszym językiem. I też bardzo doceniam to, że zechcieli wziąć udział w tym projekcie. Sam nie wyobrażam sobie prowadzić podcastu w innym języku. Więc uważam, że to, co robią, jest naprawdę imponujące.
ZERO RYZYKA W FUKSIARZ.PL – ZWROT 100% DO 50 zł W GOTÓWCE!
Zdarzyło ci się, że ktoś odmówił zaproszenia do twojego podcastu?
Do tej pory nie. Dobrze jest oczywiście znać wielu ludzi ze środowiska. Udało mi się nawet porozmawiać z Bruno Rezende, czyli kimś, kogo oglądałem, kiedy byłem dzieckiem. Ale myślę, że to coś charakterystycznego dla społeczności siatkarskiej: większość ludzi, na których się natknąłem, to po prostu dobre osoby. Ego nie gra żadnej roli. A być może, gdybyśmy mówili na przykład o NBA, byłoby inaczej. Siatkówka to wyjątkowy sport, który był dla mnie bardzo szczodry.
Sam śledzisz podcasty jakichś sportowców?
Tak szczerze? Nie obchodzi mnie zbytnio sport. Kocham siatkówkę, ale cenię sobie w życiu balans. Lubię bardzo wiele różnych rzeczy. Kiedy chcę posłuchać podcastu, to na przykład stawiam na komedię czy naukę. Lubię Joe Rogana. Lubię Andrew Hubermana. Chcę się uczyć oraz dowiadywać nowych rzeczy.
W temacie siatkówki widziałem, że nurtowało cię, dlaczego zawodnicy rezerwowi w trakcie meczu stoją, zamiast siedzieć na ławce. Masz sporo tego typu przemyśleń.
Słuchaj, jestem kimś, kto był trudnym dzieciakiem. Nie lubiłem, kiedy mówiło mi się, co mam robić. Miałem skłonność do kontrkultury. I tak naprawdę od zawsze zadawałem różne pytania. W Polsce zdziwiło mnie to, że kiedy spotykasz przed halą czy gdziekolwiek indziej jakąś drużynę, to automatycznie wszyscy zaczynają się mijać, podawać sobie dłoń i mówić: „cześć”, „siema”. Wydawało mi się to strasznie nieszczere. Robisz to, bo czujesz, że musisz to zrobić. A ja jestem taki, że lubię szczere interakcje. Chcę powiedzieć „hej” i spędzić z tobą chwilę. A nie rzucić od niechcenia „hej”, bo to społecznie wymagane.
Wracając do tego, co mówiłeś. Siatkarze faktycznie zazwyczaj nie siedzą na ławce, w przeciwieństwie do na przykład piłkarzy i przedstawicieli różnych innych sportów. Kiedyś więc pomyślałem sobie: dlaczego? Jestem starszy i zmęczony. Jeśli trener chce, żebym zaraz wszedł na boisko, to okej, będą się rozgrzewał i będę w gotowości. Ale czemu mam być w gotowości przez dwie godziny?
W środowisku siatkarskim utrwalił się taki żart, że bardziej męczysz się stojąc przez cały mecz w kwadracie dla rezerwowych, niż będąc na boisku. To bardzo interesujące. I tak szczerze, zgadzam się z tym. Czemu bardziej się meczę, kiedy prawie nic nie robię?
Lubię więc prowokować dyskusje wśród siatkarzy oraz kibiców siatkówki. Potem niektórzy powiedzą: powinno się stać! A inni: co jest złego w siedzeniu?
Może chodzi o to, że kiedy stoisz, możesz lepiej dopingować kolegów, którzy są na boisku?
Okej, kiedy masz 15 lat i pełno energii, to dawaj, idź tam poskacz, baw się dobrze. Ludzie mówią, że chodzi o energię, tak zwany „hype”. Ale człowieku, kiedy gram na przykład w Lidze Narodów na hali, na której jest kilkanaście tysięcy kibiców – nieważne, jak głośno będę krzyczał, i tak nikt mnie nie usłyszy. Więc nie mówcie mi, że mam zagrzewać kolegów do walki. Nic do nich nie dociera!
Oczywiście nie mówię, że doping ze strony zespołu to coś złego. Ale muszę też skupić się na swoich zadaniach i zachować energię na grę. Żeby potem na boisku być przydatnym. A nie cały czas krzyczeć: hej, dawajcie, dawajcie! A potem oddychać rękawami. Choć nie wiem, teraz brzmię trochę jak stary facet. Niech ludzie zdecydują, jak to jest z tym staniem a siedzeniem na rezerwie.
Co do różnic kulturowych, o których wspomniałeś. Nie jesteś chyba pierwszym amerykańskim sportowcem, którego zdziwił zwyczaj podawania każdemu ręki.
Mówimy chyba po prostu o kwestii tradycji, która panuje w Polsce. W Stanach podchodzi się do tego znacznie luźniej.
Wiesz, co mnie jednak dziwiło najbardziej? Kiedy ktoś na publicznej siłowni wchodził do szatni albo sauny i mówił wszystkim: „dzień dobry”. Wydawało mi się to absurdalne. Bo przecież tak naprawdę się z nikim nie witasz. Ale tak szczerze, trochę zmieniłem na ten temat zdanie. Nawet kiedy sam bym tak nie robił, bo bardzo dbam o spokój innych ludzi, to jest w tym „dzień dobry” czy „dzięki” element piękna. Powiedzmy, że dziękujesz komuś, że dzieliłeś z nim daną przestrzeń. Ale niestety często to tak wygląda, że kiedy rzeczy stają się tradycją, rutyną, to tracą swoje pierwotne znaczenie. A ja jestem osobą, która bardzo ceni sobie szczerze interakcje ludzkie. Dlatego tego typu sytuacje trochę mnie denerwują.
W ostatnim czasie zacząłeś modyfikować swoją techniką serwowania. Wprowadziłeś tak zwaną „hybrydę”. Dlaczego?
Cóż, najlepsi serwujący na świecie to bardzo często środkowi. Na przykład Norbert Huber czy Mateusz Bieniek. Sam, jako niezbyt wysoki na swojej pozycji zawodnik, staram się szukać sposobów, żeby być na boisku jeszcze groźniejszym. Serwis to coś, nad czym masz pełną kontrolę. Możesz serwować flota, możesz z wyskoku. Ja potrafię serwować nieźle z wyskoku, ale nie posyłam piłki, która leci 120 kilometrów na godzinę. Natomiast opieranie się tylko na flocie? Moje ego by mi na to nie pozwoliło (śmiech).
Zacząłem więc robić hybrydę z pięciu kroków. Zorientowałem się, że daje mi ona więcej kontroli oraz opcji. I przynosi też bardzo dobre efekty.
Jeszcze kilkanaście lat temu można było sobie pozwolić na bycie środkowym, który nie ma dobrej zagrywki. Ale obecnie to konieczność. Trudno być topowym zawodnikiem, kiedy nie grozisz asami.
Zgadzam się z tym. Jeśli obecnie chcesz grać na naprawdę wysokim poziomie, to nie możesz zaniedbać serwisu.
Ty, Erik Shoji czy Dustin Watten. Sporo amerykańskich siatkarzy jest aktywnych w social mediach czy na YouTube i tworzy różnego rodzaju materiały. Jak uważasz, skąd się to bierze?
Myślę, że po prostu chcemy pomóc. Wyrazić własnych siebie, podzielić się doświadczeniami. To coś, co ludzie robili od początku istnienia. Dzielili się swoją historią, starali się kogoś zainspirować, chcieli podzielić się pewnym przekazem. I liczyli, że ich słowa trafią do kolejnego pokolenia. Więc tak, bardzo mi się podoba to, co robią Erik czy Dustin. Myślę, że znacznie przekraczają moją działalność.
Ja wciąż się tego świata uczę. Social media mogą nas rozpraszać, marnować naszą energię, ale mają też pozytywne strony. Każdy jest w stanie zbudować swoją przestrzeń, w której będzie się czymś dzielił. Pamiętam, że kilkanaście lat temu, kiedy byłem nastolatkiem, nie miałem skąd czerpać wiedzy o siatkówce. Nie było takiego miejsca. YouTube dopiero się rozwijał. Mogłeś znaleźć co najwyżej powtórki akcji brazylijskich siatkarzy, jak Dante, Bruno czy Lucasa. Ale to wszystko. W obecnych czasach każdy z nas ma natomiast narzędzia, aby tworzyć treści dla młodszej generacji. Sprawiać, że dzieciaki będą się uczyć i stawać się lepsze.
No i na końcu tworzenie treści na social media sprawia po prostu sporo radości. Choć wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, ile pracy musisz w to włożyć. Przez to, że sam w tym siedzę, zacząłem bardziej doceniać osoby, które robią filmy czy jakiekolwiek materiały. To niesamowite, ile wysiłku oraz pracy kosztuje stworzenie wideo, które trwa pół minuty czy minutę.
Zresztą wyobraź sobie: kręcenie pełnometrażowego filmu trwa miesiące i kosztuje miliony dolarów. A potem ktoś idzie do kina, siedzi tam półtorej godziny, wychodzi i mówi: ten film był do dupy.
No tak (śmiech).
Co nie? To jest szalone.
Wracając: social media to świetne miejsce, gdzie możesz coś tworzyć i się tym dzielić. Ale na końcu musisz też być bardzo ostrożny. Dlatego u mnie często wygląda to tak, że jestem bardzo aktywny, a potem na jakiś czas kompletnie znikam. Nie jestem zbyt regularny. Mam też swoje własne życie, nad którym staram się panować. A social media mogą cię zbytnio rozproszyć, więc staram się zachować balans.
Wyobrażam sobie, że motywacją dla ciebie czy Erika jest też popularyzacja siatkówki w Stanach Zjednoczonych. Istnieje chyba w USA stereotyp, że to sport dla kobiet?
Tak jest. Często kiedy mówię komuś w USA, że gram profesjonalnie w siatkówkę, to słyszę w odpowiedzi: „to też męska dyscyplina? O czym ty gadasz?” Więc to prawda, kobiety rządzą amerykańską siatkówkę. Nie mam nic przeciwko temu. Gdy myślę o damskiej piłce nożnej, o damskiej koszykówce, to niezbyt mnie to ekscytuje. Ale choć co prawda za bardzo nie oglądam siatkówki, to kobiety są w nią bardzo dobre.
Znam trochę zawodniczek z amerykańskiej kadry. Są bardzo atletyczne, utalentowane. Kocham to, co robią. I cieszę się, że nasz sport zyskuje w Stanach na uwadze, właśnie dzięki kobietom. Żałuję zresztą, że nie mamy w USA profesjonalnej ligi. Marzyłoby mi się pograć w siatkówkę w Kalifornii z moimi kolegami z Polski. I pokazać im, jak się tam żyje. Choćby przez krótki czas. Jeśli kiedyś powstaną takie amerykańskie rozgrywki, to właśnie dzięki kobiecej siatkówce.
Widziałem na Instagramie, że spędziłeś samotnie 24 godziny w domku w lesie. Co się kryje za tą historią?
To długa opowieść, ale postaram się ją skrócić. Zauważyłem, że się bardzo rozwijam i ewoluuję. Mam 32 lata. Siatkówka już nie jest całym moim światem, choć w czasach młodości kompletnie mnie pochłonęła. Wówczas jedyne, kim byłem, to siatkarzem. I jedyne, co chciałem robić, to grać w siatkówkę.
To się zmieniło. Dalej co prawda kocham siatkówkę, dalej kocham to, że mogę dzięki niej zarabiać na życie. Ale sama siatkówka to dla mnie za mało. Najważniejsze jest to, jaką jestem osobą oraz to, co daję światu. Najważniejsze jest moje otoczenie czy moja rodzina. Więc zacząłem odkrywać, co to wszystko dla mnie znaczy.
A co jest piękne w brzydkiej pogodzie w Polsce? To że się hibernujesz. Odsuwasz się na bok, żeby być z samym sobą. Z perspektywy czasu: to stanowiło dla mnie błogosławieństwo. Nie było mi co prawda łatwo spędzać tyle czasu w pojedynkę, z dala od ludzi, których kocham, ale miałem dzięki temu okazje, żeby dogłębnie poznać samego siebie. I jestem temu wdzięczny.
Obecnie więc lubię się trochę odciąć. Pobyć samotnie wśród natury. Odstawić telefon i resztę rzeczy, które nas otaczają w życiu codziennym. I tylko rozmyślać, medytować i prowadzić dziennik. Próbować poznać siebie lepiej.
Jak daleko od cywilizacji uciekłeś?
To był taki mały, specjalnie wyposażony domek, około godziny od Warszawy. Wokół były tylko drzewa oraz rzeka, nad którą siedziałem przez cały dzień. To było wspaniałe uczucie. Szczególnie że trakcie lata mieszkam w Los Angeles. Wszędzie jest tyle hałasu, korków, rozproszenia. Coś z tyłu głowy zawsze podpowiada ci, że musisz robić więcej i więcej. Tak zresztą działają na mnie też social media. Mam wrażenie, że muszę częściej coś wrzucać, sprzedawać, bardziej promować moją Akademię. Zawsze jest tylko: więcej, więcej, więcej.
A ja już zrozumiałem, że taka gonitwa nie daje mi spełnienia. I choć uważam, że to istotne, aby tworzyć, osiągać cele, to jestem w takim momencie swojego życia, że trochę redefiniuję, czego naprawdę chcę. Można powiedzieć, że obecnie skupiam się na „self-healing”.
Powiedziałeś, że granie w PlusLidze to dla siatkarza to, czym dla koszykarza jest granie w NBA. Serio użyłbyś takiego porównania?
Tak. To najlepszy przykład, jaki przychodzi mi do głowy. Mecze PlusLigi są w telewizji prawie każdego dnia i mają sporą widownię. A to niesamowite uczucie, kiedy możesz uprawiać sport w miejscu, w którym ludzie go kochają. Jeśli wygralibyśmy w tym roku ligę, to byłoby to wielkie wydarzenie, ludzie by o tym pamiętali przez lata, bylibyśmy w euforii. Trochę teraz to manifestuję, ale słuchaj, wróciłbym do Stanów – i nikogo by to nie obchodziło. Nikt by nic nie wiedział, nikt by nie dopytywał. Mógłbym nawet nie istnieć.
Więc dlatego przychodzi mi do głowy NBA. Bo kiedy tam coś wygrasz, to w Stanach jest o tym głośno. A kiedy wygrasz coś w PlusLidze, to ludzie w Polsce też tym żyją. Brakuje tylko, żeby zarobki były tak dobre jak w NBA (śmiech).
To szalona podróż, prawda? Zacząłeś grać w siatkówkę jako piętnastolatek. Na uczelni miałeś swoje problemy. A teraz jesteś w lidze, którą można porównać do NBA.
Zgadza się. Największą lekcją było dla mnie to, że zostałem wyrzucony z dwóch drużyn uniwersyteckich. Cóż, byłem imprezowym dzieciakiem. I miałem bardzo dużo szczęścia, że dano mi trzecią szansę. Nie chciałem jej już wypuścić i zacząłem robić wszystko, żeby być tak dobrym, jak tylko mogę. No i zobaczyłem, że mogę się rozwijać. Zobaczyłem, że nie trzeba być urodzonym atletą, żeby nauczyć się wysoko skakać. Zobaczyłem, że nie musisz mieć olbrzymiego talentu, żeby dzięki pracy znaleźć się tam, gdzie byś chciał.
Miałem szczęście, bo to mnie pochłonęło. Jeśli pragniesz być świetnym siatkarzem, to zakochaj się w siatkówce. Kiedy ja zacząłem ciężko pracować na siłowni, dbać o swoją dietę, to nie myślałem o tym, że chcę zostać zawodowcem. Bo po prostu kochałem siatkówkę tak mocno, że robiłem wszystko, aby być w nią jak najlepszy. Więc zacząłem lepiej spać, jeść i trenować. Nie z obowiązku, tylko dlatego, że sprawiało mi to przyjemność.
Jak popatrzysz na najlepszych zawodników na świecie – wszystko zaczęło się u nich od tego, że zakochali się siatkówce.
Zero Ryzyka do 50 zł
- Wpłać min. 50 zł i postaw swój pierwszy zakład w aplikacji
- Postaw swój pierwszy kupon w aplikacji za min. 50 zł i zgarnij 50 zł freebetu
- Dodatkowo przysługuje freebet 10 zł oraz zwrot do 1000 zł w gotówce
- Oferta tylko dla użytkowników Weszło
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj też:
- Damian Wojtaszek: Nie jestem całkowicie spełniony. Marzyłem o igrzyskach
- Tomasz Fornal: Chcę być sobą. Nie interesuje mnie, co pomyślą inni
- Waldo Kantor: To był horror. Moi koledzy znikali i już nigdy nie wrócili