Cracovia ma możliwości organizacyjne, finansowe i sportowe, żeby być liczącą się drużyną w Ekstraklasie i na początku kwietnia znajdować się choćby w peletonie za czołówką – skoro Stal może, to dlaczego Cracovia niby nie? Natomiast jest trochę inaczej, ponieważ Pasy grały dziś z ŁKS-em ważny mecz w kontekście swojego utrzymania.
To znaczy – wygrana dawałaby oddech, a porażka czy nawet remis kazałyby jeszcze mocniej spojrzeć za siebie. Siedemnaste i osiemnaste miejsce to wciąż dla krakowian tereny odległe, ale szesnasta lokata? Przy stracie oczek byłaby wciąż realistycznym scenariuszem.
No i jest remis, a ŁKS przy gospodarzach nie wyglądał jak pewny spadkowicz z 0:6 w poprzednim spotkaniu, tylko jak przyzwoity średniak. Taki, co o swoje powalczy i swoje ostatecznie wywalczy.
Duża sztuka, niewielu rywalom łodzian udało się ich pokazać w takim świetle.
Do Cracovii – trochę jak zwykle – można mieć pretensje o minimalizm. Strzeliła pierwszą bramkę i potem już chciała postawić na całkowite bezpieczeństwo. Lepiej się nie wychylać, lepiej podejść do sprawy na spokojnie, bo przecież jak ma się pecha, to i w drewnianym kościele cegła na łeb spadnie. Niestety w futbolu bywa tak, że to bezpieczeństwo jest bardzo złudne i jak przy 1:0 masz pełne portki, to jednak dostaniesz bramkę na 1:1.
Tak też się stało, kiedy ŁKS wyrównał po rzucie karnym (słusznym, choć po VAR-ze arbiter pokazywał na wapno bez żadnego przekonania).
I co na to Cracovia? Ano błyskawicznie zaatakowała – najpierw cholernie zakotłowało się w polu karnym ŁKS-u, a potem po błędzie Ramireza i przejęciu Kakabadze gospodarze strzelili gola.
Czyli cały czas można było atakować, grać o drugą bramkę, przycisnąć ŁKS. To wciąż – mimo straty bramki – był ŁKS, a nie Real za Zidane’a. No a Cracovia tak się zachowywała, jakby jej gol na 1:0 aktywował kartę-pułapkę i łodzianie ewoluowali w monstrum.
Szczerze: można wierzyć, że wyrównujący gol na 2:2 dla ŁKS-u też jest tego pokłosiem. Bo łodzianie widzieli przez cały mecz, że ta Cracovia jest do walnięcia, więc nie zmartwił ich nawet cios na 1:2. A co im szkodzi, co ich zmartwi? Nie mają noża na gardle, tylko mają nóż w gardle, więc muszą iść na maksa, a jak rywal jest jeszcze taki, a nie inny, czyli przez większą część meczu bojaźliwy, to jazda.
No i jazda, ŁKS dojechał do remisu, który pewnie nic mu nie daje, ale Cracovii nie daje odjechać od czerwonej kreski. Jak iść na dno, to najlepiej w towarzystwie.
Oj, potrzeba zmian w Cracovii. Teraz można oczekiwać od tego zespołu jedynie doczłapania się do końca sezonu, ale w kolejnych latach nie wypada już tak męczyć kibiców. Pasy chcą się ślizgać przez kolejne lata, natomiast to nie ta dyscyplina sportu. W tej lidze nie potrzeba wiele, by zaistnieć, naprawdę, tymczasem Cracovia robi dużo, żeby w ogóle nie istnieć.
Kto wie, może chociaż to jej się uda.
WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:
- Wisła Kraków zrobiła „szach”, PZPN-owi zostaje „pat”
- Pandemonium Zagłębia Sosnowiec
- Patologia w Concordii Elbląg. Były trener zdradza szczegóły: Zapowiedziano mi spadek
Fot. Newspix