Wygląda na to, że to już ten moment, w którym władze Pogoni Szczecin mogą wykręcać numer do sklepu meblowego i przymierzać się do zakupu gabloty. Wiadomo, jak to jest z trofeami „Portowców”, ale dziś żarty na bok, bo ci mogą wreszcie coś wygrać. Ba! Oni muszą wreszcie coś wygrać. To wręcz ich obowiązek. W sposób przekonujący opędzlowali dziś w półfinale Pucharu Polski najlepszą drużynę Ekstraklasy, Jagiellonię Białystok, nawet, jeśli było to zwycięstwo po dogrywce. W finale czeka na nich pierwszoligowiec, czyli Wisła Kraków. Tak blisko trofeum Pogoń nie była jeszcze nigdy w swojej historii.
W finale Pucharu Polski „Portowcy” rzecz jasna już byli, mierzyli się w nim nawet z drużyną z Podlasia, ale tym razem ze względu na klasę rywala trofeum jest na wyciągnięcie ręki, zwłaszcza dla tak dobrze grającej ekipy. W 2010 roku, jeśli mielibyśmy pozostać przy metaforze, wygrana była nie tyle na wyciągnięcie ręki, co na przeciągnięcie ciężarówki przy pomocy liny. To Pogoń przystępowała do tamtego meczu jako pierwszoligowiec, była skazana na pożarcie, no i finalnie została pożarta. W 1981 roku w finale czekała na nich Legia (wygrała), w 1982 Lech (też wygrał). To nie tak, że deprecjonujemy Wisłę Kraków, ale ogranie Piasta Gliwice to przecież nie jest wielki wyczyn, w pokonaniu Widzewa Łódź znacząco pomogli sędziowie, wcześniej „Biała Gwiazda” miała na swojej drodze tylko pierwszoligowców.
Drodzy szczecinianie, łatwiej już nie będzie.
Jak nie teraz, to już nigdy.
Można było napalać się na mecz Pogoni z Jagą, bo przecież mierzyły się ze sobą dwie najładniej grające drużyny w Polsce w 2024 roku. Czy najlepiej? To już temat do dyskusji, choć tylko w przypadku Pogoni, bo klasa Jagi jest bezsporna. Ale najefektowniej – bez dwóch zdań. Nie była to jednak typowa jazda bez trzymanki, jakiej pewnie niektórzy spodziewali się patrząc na to, jak obie ekipy potrafią się rozbujać w lidze, zwłaszcza w meczach z drużynami, które też lubią pograć w piłkę, a nie chować się w okopach we własnym polu karnym. Stawka jednak zrobiła swoje. To nie była wybuchowa mieszanka temperamentów. Jeśli już, to raczej… szachy.
Ale takie szachy na miarę Pogoni i Jagi – dynamiczne, fajne, efektowne, takie, które naprawdę chce się oglądać nawet i przez 120 minut. W głowach piłkarzy był zaciągnięty hamulec ręczny, który mówił im „przede wszystkim nie przegrać”. Niespecjalnie się dziwimy, zwłaszcza gospodarzom, którzy przecież w poprzedniej rundzie z Lechem zagrali wbrew swojemu DNA, czyli w rozważny i wyrachowany sposób, dzięki temu awansowali do półfinału. Dzisiaj Pogoń miała bardzo prosty i oczywisty pomysł na spotkanie, spodziewamy się, że odprawa Jensa Gustafssona wyglądała mniej więcej tak:
Idziesz z akcją? Szukaj „Grosika”.
Idziesz z kolejną akcją? Szukaj „Grosika”.
Jeszcze z kolejną? Dalej na „Grosika”.
Przez skrzydłowego, który niedawno był na zgrupowaniu kadry, przechodziła każda ważna akcja „Portowców”. Po pierwszej połowie można było zwątpić w ten sposób gry, bo notorycznie nie wychodził – a to skrzydłowy dostał za lekkie podanie, a to przeczytał go obrońca, a to piłka mu gdzieś oskoczyła, a to był na spalonym… Jak już zdołał zezłomować Skrzypczaka (naprawdę brutalnie, defensor upadł przy nim jak kiedyś Boateng przy Messim), to podał do rywala, a nie do kolegi.
Chwała Pogoni, że nie zwątpiła, bo w drugiej połowie Grosicki szalał po swojej stronie i przerastał poziomem każdego, kto przebywał na boisku. Szczecinianie nagle złapali wiatr w żagle i zaliczyli zajebiste kilkanaście minut, z którego mogli wycisnąć więcej niż tylko jedną bramkę. Zaczęło się od gola Koulourisa, który jednak nie został uznany ze względu na spalonego. Dużym okrucieństwem wykazali się futbolowi bogowie, bo Grekowi wszystko w tej akcji się udało (no, poza przypilnowaniem ofsajdu rzecz jasna), miał piłkę na gorszej nodze, był zasłonięty, nie mógł dokręcać do bramki, a jednak trafił przy słupeczku – naprawdę lepiej chyba nie dało się uderzyć. Pozycja spalona raczej nie miała wielkiego wpływu na tę akcję, lecz w końcu dura lex sed lex.
Pogoń wyczuła krew i chwilę po tych wydarzeniach wyszła na prowadzenie, a sędzia Raczkowski nie miał już żadnych wątpliwości co do legalności jej trafienia. Akcję bramkową napędził, a jakże, Grosicki, tę poprzednią zresztą też. Podał na skrzydło do Przyborka, ten od razu zagrał do środka, gdzie z murawy podnosił się Koulouris. Miejsca pomiędzy nim a Skrzypczakiem a Abramowiczem było mniej więcej tyle, co w autobusach na lotniskach, a mimo piłka doleciała do Greka, który załadował do pustaka. Może pluć sobie w brodę Skrzypczak – popełnił tu duży błąd, przecież trzeba było wyekspediować piłkę gdziekolwiek, nawet w stronę klubowego autokaru. Obrońca myślał chyba, że jego rywal leży na murawie – faktycznie leżał, lecz zdążył wstać, otrzepać się i wykorzystać gapiostwo.
Co dalej? Grosicki wyszedł na sam sam, lecz broniący w pucharowych meczach Abramowicz stanął na wysokości zadania. Skrzydłowy zaliczał efektowne wrzutki – jedną przeczytał Dieguez (do Koulourisa), druga była ciut za mocna (znów do Koulourisa), ale trzecia, już w dogrywce, po wolnym z bocznego sektora, trafiła na głowę kolegi (tym razem Ulvestada), który znalazł się w zaskakująco prostej sytuacji. Znów przysnęła obrona Jagi. Znów kapitalnie zagrał Grosicki.
Zanim jednak Pogoń zdobyła drugą bramkę, do wyrównania doprowadzili podopieczni Adriana Siemieńca. Czy podobała nam się reakcja Jagi na straconą bramkę? Nieszczególnie, to nie był jakiś szaleńczy zryw. Białostoczanie wsadzili gola po stałym fragmencie gry – było trochę zamieszania w szesnastce, Romanczuk wycofał piłkę do Wdowika i okazało się, że boczny obrońca Jagi nie tylko lewą nogę ma tak dobrze ułożoną. Kopnął po długim rogu tak, że bramkarz się nawet nie ruszył. Reakcja na gola w dogrywce też chluby nie przynosi – to „Portowcy” atakowali z większą werwą, to oni wyglądali jak drużyna, która musi gonić wynik, bo inaczej pożegna się z szansami na trofeum. Po takich obrazkach widać, jak wielki głód na postawienie czegoś w gablocie jest w Szczecinie.
To co?
Wreszcie się uda?
Pogoń Szczecin 2:1 (0:0) Jagiellonia Białystok
59′ Koulouris, 98′ Ulvestad – 79′ Wdowik
WIĘCEJ O PUCHARZE POLSKI:
- Cuda nad Wisłą. „Biała Gwiazda” zagra w finale PP o EUROPEJSKIE PUCHARY!
- Największe okazje w historii Pogoni na wstawienie trofeum do klubowej gabloty
Fot. newspix.pl