Zagłębie Lubin przez lata miało problem ze znalezieniem skutecznej „dziewiątki”. Testowano różne rozwiązania – Samuela Mraza, Roka Sirka, Martina Doleżala, Tomas Zajicia, Karola Podlińskiego i nawet ponownie Jakuba Świerczoka. Żaden z nich nie wypalił. Większość pozostawiła po sobie smród niespełnionych oczekiwań. No i wreszcie wydaje się, że Miedziowi znaleźli właściwego napastnika – Dawida Kurminowskiego. Jest tylko jeden problem. Niewiele to zmienia.
Kurminowski jest w naprawdę dobrej formie. W ostatnich pięciu meczach trafił cztery razy. W ciągu miesiąca na jego rozkładzie znaleźli się bramkarze Puszczy, Korony, Pogoni i teraz Warty. Jędrzeja Grobelnego pokonał po ładnej akcji rozpoczętej przez Michała Nalepę, rozprowadzonej przez Juana Munoza i zwieńczonej dograniem Kacpra Chodyny. Potem polował jeszcze na dublet albo hat-tricka, pokazywał się do gry, wpadał w pole karne, biegł na dobitki, skakał do główek. Nic mu już nie wpadło, ale miało to ręce i nogi.
O co nam jednak chodzi z tym, że ten występ Kurminowskiego niewiele zmienia w ogólnym statusie Zagłębia? To proste – dalej ten zespół jest po prostu przeciętny. Tak, ligowy średniak, nic więcej. Miedziowi prowadzili z Wartą grę, oddali dwa razy więcej strzałów, a na koniec i tak nie mieliśmy przekonania, że w Grodzisku Wielkopolskim byli lepszym zespołem czy bardziej zasłużyli na trzy punkty. W przerwie Damian Dąbrowski narzekał, że za wolno operują piłką. Przytomna była to diagnoza, w drugiej połowie tempo uległo poprawie, ale…
Znów.
Nic.
Najlepszą okazję na wyszarpanie zwycięstwa stworzyła sobie Warta. Konrad Matuszewski dorzucił na głowę Martona Eppela, a ten trafił w słupek bramki Sokratisa Dioudisa, którego czujność kilkanaście minut wstecz sprawdzał choćby Dawid Szymonowicz. Wcześniej przez kilkadziesiąt minut po boisku snuł się wracający po ciężkiej kontuzji Adam Zrelak. Dużo po nim sobie gospodarze obiecywali, ale to jeszcze za wcześnie na fajerwerki, tym bardziej że Warta gra, jak gra, nie sposób tu o eksponowanie czysto piłkarskich umiejętności.
No właśnie, wczoraj Dawid Szulczek postanowił wykorzystać prima aprilis i zażartował, że zastąpił Marka Papszuna na stanowisku trenera Sunderlandu. W zalewie nieświeżych dowcipów, jakie obiegły medialną Polskę, nawet to było pomysłowe. Piłkarze Warty mogli się z mrugnięcia oka trenera szczerze zaśmiać. Z Zagłębiem już im tak do śmiechu nie było. I to wcale nie dlatego że Miedziowi wrzucili ich na karuzelę, bo nie wrzucili, tylko dlatego że… Zieloni nie są w tym sezonie drużyną wzbudzającą jakiekolwiek emocje, tak to ujmijmy.
Gola zdobyli w chaosie po rzucie rożnym – dośrodkował Matuszewski, przedłużył Stavropoulos, wykończył Kupczak. W lepszym momencie Zagłębia pomogła im zaś bardzo dobra postawa Grobelnego.
I to tyle.
Gdyby rozrysować skalę przeciętności Ekstraklasy, to i Zagłębie, i Warta znalazłyby miejsce w jej ramach.
Czytaj więcej o polskiej piłce:
- „Co za badziew!” Dokąd idzie Podbeskidzie? [REPORTAŻ]
- Zagłębie Sosnowiec jak tania komedia. Nawet Karolak nie wziąłby tutaj roli
Fot. Newspix