Sześć meczów, komplet osiemnastu punktów, 17 goli strzelonych, 3 stracone. W 2024 roku na razie nie ma mocnych na Lechię Gdańsk. Biało-Zieloni wygrali kolejny mecz i nadal otwierają pierwszoligową tabelę, ale tym razem nerwy swoich kibiców wystawili na ciężką próbę.
Można mówić, że Lechia cztery z tych sześciu meczów rozgrywała u siebie. Można też podkreślać, że mierzyła się głównie z ekipami z dolnej części tabeli lub strefy spadkowej. To wszystko jednak nie zmienia faktu, że perfekcyjnie skorzystała z takiego, a nie innego terminarza, co w Ekstraklasie ostatnio nie udało się chociażby Rakowowi Częstochowa, który na trzech spotkaniach z beniaminkami ugrał trzy punkty.
Odra Opole była najtrudniejszą z przeszkód, którą Biało-Zieloni musieli w tym okresie sforsować. To drużyna niewygodna dla przeciwników, dobrze czująca się w obronie niskiej, groźna ze stałych fragmentów gry.
Nie dziwiło więc aż tak bardzo, że gospodarze dość długo mieli problemy ze stwarzaniem sytuacji. Od początku wyraźnie dominowali, przeprowadzali wielopodaniowe akcje, które nawet przyjemnie się oglądało, ale na końcu zawsze czegoś brakowało. Jeżeli już Artur Haluch musiał się trochę napocić, to po strzałach z dystansu Iwana Żelizki. Jakby tego było mało, Odra kilka razy odważniej wyszła z kontrami i po jednym z takich wypadów nieumiejętnie interweniujący Andrei Chindris władował się w Dina Sulę, co musiało skończyć się rzutem karnym. Rafał Niziołek wytrzymał próbę nerwów – nie wszystkim tego dnia będzie to dane – i goście niespodziewanie prowadzili.
Lechiści nie kazali czekać na przełom do przerwy i jeszcze przed nią zaczęli być konkretniejsi. Tomas Bobcek szansy nie wykorzystał, ale tuż przed gwizdkiem odsyłającym do szatni najlepszy na boisku Rifet Kapić perfekcyjnie przymierzył zza szesnastki. Bobcek błysnął tu inteligencją, sprytnie przepuszczając podanie zagrane ze środka pola.
Odra dość obiecująco zaczęła drugą połowę, tyle że szybko Bobcek należycie wykończył ładną kombinację Kapicia z Neugebauerem i wydawało się, że to koniec większych emocji.
Nic bardziej mylnego.
Podopieczni Adama Noconia niedługo potem przez chwilę cieszyli się z remisu, ale ostatecznie Lechię uratował powrót do faulu na Maksymie Chłaniu, który pierwotnie sędzia Patryk Gryckiewicz zlekceważył i puścił grę. Z wielką ulgą odetchnął Dominik Piła, który na wślizgu nabił Żelizkę i gdyby nie VAR, Ukrainiec miałby na koncie samobója zawinionego przez kolegę.
Żelizko zresztą do samego końca miał los po swojej stronie. Lechia zdawała się kontrolować mecz, choć sytuacji raczej już nie stwarzała. Odra niby coś próbowała, ale przeważnie nawet nie pachniało to sytuacją. Aż tu nagle w ostatniej akcji, gdy Haluch wbiegł już w pole karne gdańszczan, Żelizko został trafiony w rękę. VAR, narada, kolejny rzut karny. Niziołka nie było już na boisku (jako rezerwowy dostał drugą żółtą kartkę) i do piłki podszedł Borja Galan. Hiszpan grał dziś słabo, rzadko podejmował optymalne decyzje. Zawiódł i tym razem – przyfanzolił w poprzeczkę, pozbawiając Odrę punktu, Żelizko rozgrzeszony. Gryckiewicz od razu po tym zdarzeniu zakończył mecz.
Lechia najtrudniejszy zestaw ma na samym końcu, gdy kolejno zmierzy się z GKS-em Tychy, Wisłą Kraków, Arką Gdynia i Miedzią Legnica. Jeśli jednak będzie punktować tak konsekwentnie, niewykluczone, że spotkania te będą miały głównie znaczenie prestiżowe.
Odra po kapitalnym początku sezonu totalnie wyhamowała. W ostatnich trzynastu kolejkach wygrała zaledwie dwa razy i powoli nawet baraże stają się dla niej odległą perspektywą.
Lechia Gdańsk – Odra Opole 2:1 (1:1)
0:1 – Niziołek 26′ karny
1:1 – Kapić 45+5′
2:1 – Bobcek 53′
CZYTAJ WIĘCEJ:
- Zagłębie Sosnowiec jak tania komedia. Nawet Karolak nie wziąłby tutaj roli
- Prezes Zagłębia Sosnowiec rzucił papierami [NEWS]
- Trela: Projekt Bruk-Bet. Dlaczego dla Marcina Brosza Nieciecza nie musi być zesłaniem
Fot. Newspix