W realiach reprezentacji Polski, niezależnie od momentu w historii, zawsze mogliśmy znaleźć jakiegoś piłkarza, który nie grał na miarę swoich możliwości prezentowanych w klubie. Na szczęście nie żyjemy w średniowieczu i raczej nie trzeba już nikomu tłumaczyć, że na dobry występ składa się coś więcej niż forma sportowa. A zatem tak jak część z nas pęka na myśl o wystąpieniu przed większą publiką niż 10 osób, odejmując ciocię i babcię, tak również nie każdy reprezentant poradzi sobie z presją tworzoną przez miliony rodaków. Przyzwyczailiśmy się do tego, ale całe szczęście tego problemu nie ma Nicola Zalewski, który… wyróżnia się czymś jeszcze.
Otóż wygląda na to, że 22-latek jest uosobieniem jednego z niewielu przypadków piłkarzy, którzy grą w kadrze przekłamują swój status w klubie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie jest oczywiście tak, że Zalewski w Romie wchodzi na boisko od święta, ale 459 minuty w 2024 roku na pewno nie gwarantowały mu biletu do wyjściowego składu na baraże. Ba, w ostatnim miesiącu nasz wahadłowy nie uzbierał nawet 100 minut, a więc jakby nie spojrzeć, z każdej strony zapalała się lampka ostrzegawcza.
Mimo to Michał Probierz odważył się dać mu dwie szanse, choć Zalewski miał ku temu jedną z najgorszych pozycji wyjściowych w szerokiej kadrze na marcowe zgrupowanie.
Wiadomo, że najsprawiedliwiej byłoby stawiać tylko na zawodników, którzy mają regularną praktykę meczową. Wtedy selekcjoner ma czyste papcie i nie musi się tłumaczyć, że komuś dał kredyt zaufania na wyrost. Kiedyś Adam Nawałka robił tak choćby z Janem Bednarkiem, gdy ten siedział na ławce w Premier League. Był też okres, kiedy Grzegorz Krychowiak wciąż był ważną postacią w kadrze, mimo że w karierze klubowej zaliczał ewidentną bessę. Nie wspominając o Arkadiuszu Recy, który w Atalancie był obserwatorem, a w pewnym momencie u Brzęczka lewym obrońcą nr 1. Czy o Kamilu Grosickim, któremu wyliczaliśmy, czy aby nie za długo siedzi na ławie albo trybunach w Anglii, żeby na zgrupowaniu jeszcze coś znaczyć.
Sięgając pamięcią do tego typu przykładów, mamy wrażenie, że selekcjonerzy nie raz, nie dwa ciągnęli jednego czy drugiego zawodnika za uszy, ale Nicola Zalewski – przynajmniej na razie – przypomina o zupełnie innej, rzadko występującej tendencji.
Można grać lepiej w reprezentacji niż w klubie, mimo deficytu minut? Ano, można. Być większym skarbem z orzełkiem na piersi niż w trykocie klubowym? Najwyraźniej tak. Nicola w meczach barażowych robił wyraźną różnicę i był cichym liderem ofensywy, czego na co dzień, pod okiem trenera De Rossiego, nie pokazuje w aż takim stopniu. Bo gdyby tak było, zapewne grałby częściej. Jasne, że we Włoszech ma konkurencję, ale akurat teraz w reprezentacji Polski na bokach boiska również jej nie brakowało.
Do rzadko grających w klubach zawsze podchodziliśmy z dużym dystansem i to się nie zmieni. Jeśli nie jesteś ważny w codziennym środowisku, jak masz unieść ciężar tak ważnych meczów jak ten z Walią o Euro 2024? W teorii to nie ma racji bytu. Ale, z drugiej strony, nie obrazilibyśmy się na wyjątki, o ile są podbite klarowną pieczątką. A tak się składa, że Zalewski ją pokazał i zaskarbił sobie zaufanie w kontekście czerwcowej wyjazdu na EURO. To znaczy: nawet jeśli 22-latek zagra do końca sezonu co najwyżej 100 minut, nie wyobrażam sobie jego nieobecności w kadrze meczowej na Francję, Holandię i Austrię. Na miejscu Probierza, po tym, co zobaczył, szedłbym w zaparte i traktował Nicolę jak piłkarza, którego problemy w klubie można zignorować.
Oczywiście życzę mu, żeby przekonał do siebie Daniele De Rossiego i grał więcej. Ale choć to dobry piłkarz, wyjątkowo wychodzę z założenia, że niestety trzeba założyć czarny scenariusz, w którym akcje Zalewskiego nie wzrosną. Rzecz jasna – czarny dla rozwoju jego klubowej kariery, nie dla reprezentacji.
Dziś naprawdę lżej robi się na sercu z myślą, że taki zawodnik mimo wszystko daje na boisku coś, czego nie mają inni reprezentanci. I zamiast denerwować się, że tak jak kiedyś Robert Lewandowski nie przekładał formy klubowej na kadrę, pozostaje zupełnie odwrotnie życzyć, żeby udane mecze w reprezentacji wpłynęły na jego sytuację w Romie.
Takich piłkarzy, którzy biorą piłkę i jadą z rywalem na swojej stronie jest w Europie pełno, nie ma co się oszukiwać, ale Zalewski w tej postaci i z dobrym zdrowiem to wartość dla narodowych barw na wiele lat. Jeśli nie będą mogli tego powiedzieć kibice jego aktualnego klubu – trudno. My absolutnie nie będziemy narzekać, jeśli Zalewski pójdzie śladami Michała Pazdana, który kiedyś nie przyjeżdżał na Euro 2016 jako ligowy kozak z Legii, ale po przywdzianiu biało-czerwonej koszulki został ministrem obrony narodowej.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Kredyt zaufania dla Probierza. Czas na stabilizację w reprezentacji Polski
- Trela: Futbol daje drugą szansę. Kluczowe aspekty wygranej w Walii
- Można nie trafiać w bramkę, a rozegrać dobry mecz. Polska staje się lepszą drużyną
- Janczyk z Cardiff: Nie stawiajmy Michałowi Probierzowi pomnika
- Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale…
- Tak trudna grupa na Euro to paradoksalnie dobra informacja dla polskiej piłki
Fot. Newspix