Reklama

Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale…

Szymon Piórek

Autor:Szymon Piórek

27 marca 2024, 16:03 • 9 min czytania 33 komentarzy

Reprezentacja Polski awansowała na Euro. Co prawda nie oddaliśmy żadnego celnego strzału w finale, ale kto będzie o tym pamiętał, gdy biało-czerwoni będą wchodzili na murawę stadionu w Hamburgu podczas pierwszego meczu grupowego z Holandią. Wystąpi w niemieckich mistrzostwach Europy i należy się z tego cieszyć, ale nie możemy popadać w hurraoptymizm, bo wciąż jest wiele rzeczy do poprawy, palących kwestii, które mogą się tylko zaognić w następnych miesiącach.

Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, ale…

Nie bijemy jeszcze na alarm, bo dziś wciąż powinniśmy świętować. Warto jednak zasygnalizować, na co zwrócić uwagę w najbliższych miesiącach. W końcu jak wielu wielkich trenerów mówi: po zakończeniu spotkania należy myśleć już o kolejnym. Zakładamy, że podobne rozważania trapią Michała Probierza. Jeśli jednak cygaro nadal nie przygasło, a w szklance lód jeszcze się nie rozpuścił, wychodzimy naprzeciw naszym potrzebom. I nawet jeśli darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby, to warto wiedzieć, ile pozostało nam czasu, by ocenić nasz realny stan posiadania.

Nicola Zalewski – duma i uprzedzenie

W listopadzie najlepszy. W marcu jeden z najlepszych. To, jak w dogrywce zgubił Chrisa Mephama niesygnalizowanym zwodem, za co Walijczyk zarobił pierwszą żółtą kartkę, osłabiając później swój zespół, było pokazem tego, że w naszej reprezentacji są jeszcze zawodnicy, którzy nie myślą jednowymiarowo i nie obawiają się presji. Nicola Zalewski wychował się w innym środowisku. Włochy nie spętały jego naturalnego ciągu na bramkę, lekkości we wchodzeniu w dryblingi i podejmowania ryzyka. Podczas ostatnich dwóch zgrupowań piłkarz Romy pokazuje, że nie jest już jeźdźcem bez głowy. Wciąż w jego grze widzimy wiele szaleństwa i polotu, ale również odpowiedzialności. Mając takiego lewego wahadłowego, który w finale baraży nie zatrzymał się nawet na moment i zaliczył najwięcej kontraktów z piłką w polu karnym rywali, możemy być spokojni o najbardziej newralgiczną stronę boiska.

A w zasadzie moglibyśmy być, bo sytuacja Zalewskiego w Rzymie nie jest za wesoła.

Przed 21-latkiem dwa miesiące gry w klubie przed Euro 2024. Choć możliwe, że ze słowem „gra” nieco się zagalopowaliśmy, bo po zmianie szkoleniowca Polak głównie siedzi na ławce. Już za Jose Mourinho nie występował zbyt często, a teraz pod wodzą Daniele De Rossiego pojawia się na murawie jeszcze rzadziej. Jego czas gry zmalał o 11 punktów procentowych, do 23%. Nawet jeśli dostaje szanse występu w podstawowym składzie, szybko zostaje posadzony na ławce w kolejnym meczu. O ile nagle i diametralnie nic się nie zmieni w Romie, a ta radzi sobie bardzo dobrze za kadencji nowego szkoleniowca, o tyle przed Zalewskim dwa miesiące oglądania poczynań kolegów w pozycji siedzącej.

Reklama

Wygrany listopada, przegrany kolejnych miesięcy. Problemy Nicoli Zalewskiego

Dodatkowym problemem jest również nowa taktyka, która sprowadziła Polaka do roli skrzydłowego. Może sprawić, że 21-latek będzie grał jeszcze lepiej w ataku, ale to z obroną miał problemy. Istnieje zatem realna obawa, że praca nad defensywą w najbliższym czasie będzie leżała odłogiem aż do kolejnego zgrupowania kadry.

Nie jest tak, że Zalewski przestanie w ogóle grać – zapowiedział bowiem walkę o skład i nie zamierza opuszczać Romy – ale brak regularności może odbić się na jego formie. Wobec tego dobrze, jeśli Probierz zadziała prewencyjnie, wyprzedzająco i przygotował z zawodnikiem odpowiedni cykl treningowy, by był stale pod prądem, jeśli nadal miałby tak duże problemy z łapaniem minut.

Piotr Zieliński – syn marnotrawny

Z podobnym problemem zmaga się w klubie Piotr Zieliński. Rezygnując z przedłużenia kontraktu na gorszych warunkach z Napoli, postanowił opuścić Neapol po ośmiu latach i przenieść się do Interu Mediolan. Nic oficjalnie nie zostało jeszcze potwierdzone, ale transfer jest niemal przesądzony. Z tego powodu pomocnik zaczął grać w kratkę i nie zgłoszono go do Ligi Mistrzów. Temat Champions League pozostaje już zamknięty, bo Napoli odpadło z Barceloną, ale w innych rozgrywkach wcale nie jest kolorowo.

45 minut, poza składem, 18 minut, na ławce, 84 minuty, poza składem, 76 minut, na ławce, 79 minut, 14 minut, 25 minut, 67 minut, na ławce – tak prezentują się minutowe występy Zielińskiego w tym roku. W żadnym z tych spotkań Polak nie zaliczył asysty ani nie strzelił gola. Łącznie na jakikolwiek bezpośredni udział przy bramce czeka od 30 września. To szczególnie uciążliwe, biorąc pod uwagę, że jeszcze w październiku pomocnik był kapitanem reprezentacji Polski i wydawało się, że jego pozycja będzie rosnąć. A jest wręcz odwrotnie.

W spotkaniu z Walią Zieliński miał niemal tyle samo kontaktów z piłką, co Jan Bednarek, a to mówi wiele, biorąc pod uwagę, że obrońca zszedł dziesięć minut przed końcem regulaminowego czasu gry. Na tle Slisza i Piotrowskiego był najgorszy w tym aspekcie ze wszystkich środkowych pomocników podstawowego składu. Pod względem podań również nie wyglądało to wiele lepiej. Pomocnik Napoli zagrywał rzadziej niż były legionista. A jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie podania w tercję obronną rywali, czyli te najbardziej kreatywne, również spada na ostatnie miejsce, a przecież ani Slisz, ani Piotrowski nie wykonują stałych fragmentów gry, które się kwalifikują do tych zagrań.

Reklama

Życie w przypadku Zielińskiego napisało inny, wręcz biblijny, scenariusz.

W oczach Aurelio De Laurentiis Zieliński jawi się obecnie jako syn marnotrawny. Właściciel Napoli dał mu szansę, co miesiąc wypłacał sowitą pensję, w 2020 roku zaproponował mu nawet dużą podwyżkę i teraz gdy kontrakt wygasa, Polak nie zgodził się na obniżkę apanaży dla dobra klubu. To zapoczątkowało konflikt – kolejny w karierze De Laurentiisa. Na razie pomocnik został przesunięty na margines. I nawet pomimo słabej pozycji zespołu spod Wezuwiusza, nowy trener Francesco Calzona nie chce narażać się na gniew swojego przełożonego, kwestionując jego zdanie, i nie wystawia Polaka. Napoli znajduje się jednak poza strefą europejskich pucharów i jeśli nie będzie w stanie odrobić strat, być może Zieliński wróci do łask niczym młodszy z synów z nowotestamentowej Ewangelii według św. Łukasza.

Jeśli się tak nie stanie, Probierz powinien wykonać podobny zabieg, który rekomendowaliśmy wobec braku gry Zalewskiego, czyli indywidualny cykl treningowy. Nie możemy bowiem zrezygnować z dwóch najbardziej kreatywnych i technicznych zawodników, jakich posiadamy obecnie w składzie. No chyba że na wielkim turnieju znowu chcemy pokazać to, co na mundialu w Katarze i obrzydzić wszystkim oglądanie reprezentacji na kolejne miesiące.

Jan Bednarek – czas podjąć męską decyzję

Skoro mimochodem wywołaliśmy do tablicy Jana Bednarka, należy omówić również jego przypadek. Akurat on w klubie nie ma problemów z grą. Występuje regularnie w Southampton – czwartej drużynie Championship. Nie ma się co oszukiwać – całkiem poważny poziom i zespół. Dodatkowo 27-latek jest często chwalony po swoich spotkaniach. I tę część odcinamy grubą kreską, bo Bednarek w klubie, a Bednarek w kadrze to dwaj inni piłkarze.

Nie możemy się bowiem oprzeć wrażeniu, że za każdym razem, kiedy obrońca zakładka koszulkę z orzełkiem na piersi i ma piłkę, nasze serca zaczynają bić mocniej z obawy przed tym, co nas czeka. Celnie ocenił to Łukasz Grabowski, pisząc na Twitterze, że Bednarek jest na boisku tylko po to, by podnosić nam ciśnienie, żeby nie zasnąć. Futbolówka w posiadaniu obrońcy jest niemal równoznaczna ze zbliżającym się zagrożeniem. Być może dlatego, inni kadrowicze unikają gry z 27-latkiem, co obrazuje nam liczba podań i kontaktów z piłką piłkarza Świętych w meczu z Walią.

Liczba podań wybranych zawodników reprezentacji Polski w meczu z Walią:

  • Paweł Dawidowicz: 100
  • Jakub Kiwior: 92
  • Piotr Zieliński: 54 (102 minuty)
  • Jan Bednarek: 50 (79 minut)
  • Bartosz Salamon: 43 (41 minut)

Liczba podań wybranych zawodników reprezentacji Polski z Walią:

  • Paweł Dawidowicz: 110
  • Jakub Kiwior: 105
  • Piotr Zieliński: 63 (102 minuty)
  • Jan Bednarek: 62 (79 minut)
  • Bartosz Salamon: 48 (41 minut)

I zdajemy sobie sprawę, że Bednarek nie zagrał całego meczu – uff, bo nie wiemy, czy wytrzymałyby to nasze pikawy – ale nawet jeśli zastosujmy proporcję zagrań i kontaktów z piłką z momentu jego zejścia do całego spotkania, to nadal znajdowałby się daleko za plecami Dawidowicza i Kiwiora. Do końca meczu wykonałby 72 podania i zaliczył 94 dotknięcia futbolówki. Dla porównania, stosując tę samą logikę, wynik Salamona zakręciłby się w okolicach 125 podań i 140 kontaktów.

W starciu z Estonią Bednarek nie ustrzegł się błędu i straciliśmy gola. Z Walią żyliśmy z duszą na ramieniu. I tak mecz po meczu 27-latek nabija kolejne spotkania w kadrze. Jego licznik to obecnie 56 występów. Jednak gdy patrzymy na Dawidowicza (10 spotkań) i Kiwiora (21 spotkań) nie mamy wątpliwości, który z nich jest najsłabszy. A przecież na ławce palił się do gry Sebastian Walukiewicz (3 spotkania), a Salamon (12 spotkań) dał dobrą zmianę. Jak widać, wszyscy wymienieni defensorzy razem wzięci nie mają rozegranych tylko meczów z orzełkiem na piersi, co Bednarek, który nadal twierdzi, że jest fair wobec siebie, a przede wszystkim kadry. Taką narrację przyjął po starciu z Estonią.

Nadchodzi czas Sebastiana Walukiewicza?

Mój błąd w meczu z Estonią? Wygraliśmy 5:1, awansowaliśmy do finału barażu i teraz na tym się skupiamy. Każdy ma prawo do własnej opinii. Ja świata nie zmienię. Eksperci zawsze będą mówić. Ja słucham analiz selekcjonera, trenera klubowego, opinii moich najbliższych – stwierdził na konferencji prasowej, jak zwykle używając ogólników i pustosłowia. Dlatego i my posłużymy się tą nomenklaturą i zaapelujemy do Probierza, że czas na podjęcie męskiej decyzji i zrezygnowania z Bednarka, jak miało to miejsce podczas pierwszego zgrupowania selekcjonera.

Szkolnikowski: Bednarek nie powinien więcej zagrać w kadrze

Atak pozycyjny – tylko w teorii

Dziś, gdy emocje po meczu z Walią już nieco opadły i zaczęło się szukanie informacji, kiedy i gdzie Polacy będą grali w Niemczech podczas Euro 2024, my na chłodno jeszcze raz zerknęliśmy na starcie finałowe i trudno nie odnieść wrażenia, że przez 120 minut biliśmy głową w mur w ataku. Nie oddaliśmy żadnego celnego strzału. Ta statystyka przewija się raz po raz jako komentarz do naszego występu. Ale są też inne dane, pokazujące, że można naszą kadrę pochwalić za walkę, determinację i konsekwencję, ale w zasadzie przez całe spotkanie nie zagroziliśmy Walijczykom.

I nie będziemy tu teraz pisać, że Smoki postawiły takie zasieki, przez które nie dało się przedrzeć. Wystarczy bowiem przywołać ich wcześniejsze starcie z Finlandią. Suomi zdobyli bramkę, oddali trzy strzały celne, a ich łączny wynik goli spodziewanych wyniósł 1.22. Jak na ich tle wygląda Polska? Blado. Zero goli, zero strzałów celnych, xG na poziomie 0.41. A przecież pod względem posiadania piłki znajdowaliśmy się na podobnym poziomie (57% do 54%) i wypracowaliśmy więcej okazji bramkowych. Problemem nie jest zatem kontrolowanie gry, ale finalizacja akcji, czyli clou ataków pozycyjnych.

Już w meczu z Estonią mogliśmy to zobaczyć. W końcu pierwsza połowa zakończyła się skromnym 1:0, choć ostrzeliwaliśmy bramkę rywali z różnych stron. Brakowało jednak konkretu, otwierającego podania, podjęcia decyzji o strzale z dystansu, rozmontowania defensywy rywali kilkoma krótkimi zagraniami bądź bezpośrednim celnym dośrodkowaniem, czego w ostatnich dwóch meczach było najwięcej.

Atak pozycyjny wciąż nie funkcjonuje jak należy. Mamy spore pole do poprawy i lata zaniedbań. Nie da się tego przezwyciężyć w ciągu kilku meczów, które Michał Probierz poprowadził w roli selekcjonera. Niemniej jednak przed nim dwa spotkania towarzyskie, gdzie chcielibyśmy zobaczyć więcej odwagi, zdecydowania, ale również pomysłu na dobranie się do skóry rywalom. I nie przyjmujemy wytłumaczenia, że podczas Euro 2024 czekają nas potyczki z trudnymi przeciwnikami‏. Nawet w takich starciach są momenty, kiedy to Polska powinna kontrolować grę i być w stanie stworzyć atak pozycyjny, a nie liczyć wyłącznie na kontratak i lagę na Robercika. Nie chcemy bowiem rozdrapywać wciąż niezabliźnionych ran z Kataru.

WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Fot. Newspix

Urodzony z piłką, a przynajmniej tak mówią wszyscy w rodzinie. Wspomnienia pierwszej koszulki są dość mgliste, ale raz po raz powtarzano, że był to trykot Micheala Owena z Liverpoolu przywieziony z saksów przez stryjka. Wychowany na opowieściach taty o Leszku Piszu i drużynie Legii Warszawa z lat 80. i 90. Były trzecioligowy zawodnik Startu Działdowo, który na rzecz dziennikarstwa zrezygnował z kopania się po czole. Od 19. roku życia związany z pisaniem. Najpierw w "Przeglądzie Sportowym", a teraz w"Weszło". Fan polskiej kopanej na różnych poziomach od Ekstraklasy do B-klasy, niemieckiego futbolu, piłkarskich opowieści historycznych i ciekawostek różnej maści.

Rozwiń

Najnowsze

EURO 2024

Komentarze

33 komentarzy

Loading...