Przed barażem pojawiały się dziwne wątpliwości, ale nie wynikały one z nieobliczalności Estończyków czy rozwoju futbolu w Tallinie. Brały się bardziej z tego, że musieliśmy się zmierzyć z naszym największym wewnętrznym wrogiem, czyli atakiem pozycyjnym. To Polska musiała dostać piłkę i przejąć inicjatywę, ale wcale nie było tak strasznie. Do Warszawy przyjechała taka drużyna pieśni i tańca, że można to potraktować jak darmowy trening gry w ataku. Kadra zbudowała pewność siebie, a Michał Probierz obronił autorskie pomysły – to Kuba Piotrowski i Nicola Zalewski poprowadzili nas do wygranej.
Nie mogliśmy się bać Estonii. Potknięcie z nią oznaczałoby upadek polskiego piłkarstwa. Kraj o liczbie ludności mniejszej niż Warszawa nie miał wiele do zaoferowania. Nie wygrał ani razu w 2023 roku, chyba że policzymy sparing z Finlandią (1:0) w styczniu, poza terminem FIFA. W eliminacjach Euro 2024 ugrał punkt na Azerbejdżanie. Bilans bramkowy? 2 gole strzelone, 22 stracone. Estończycy nie mieli prawa znaleźć się w barażach, ale nowe zasady dają szansę niemal każdemu. Jak napisał Zbigniew Boniek: „Viva National League! (pisownia oryginalna!)”. Nam pozostało się cieszyć, że los jest tak łaskawy.
Do Warszawy przyjechał niesamowity zespół pieśni i tańca. Mieliśmy tutaj Gibraltar, były Wyspy Owcze czy Andora, ale Estonia wyglądała totalnie na półamatorów. Do przerwy wymieniła 36 celnych podań w 45 minut… mniej niż jedno skuteczne zagranie piłki na minutę było podsumowaniem tego, co zaoferowali gracze Thomasa Haberliego. Nie obudziliśmy się wczoraj, żeby wiedzieć o ich autobusie zaparkowanym we własnym polu karnym, ale aż przykro patrzyło się na te próby wyjścia na drugą połowę.
Piotrowski z liczbami napastnika
Michał Probierz składem zaskoczył najbardziej, zostawiając na ławce Sebastiana Szymańskiego. Mimo gorszej formy w ostatnich tygodniach, to nadal idol tureckich boisk rozgrywający fantastyczny sezon w Fenerbahce, a jednak selekcjoner postawił na walory Kuby Piotrowskiego z Łudogorca. Analogicznie wolał postawić na grającego ogony Nicolę Zalewskiego, zamiast poważnego gościa z Premier League – Matty’ego Casha. I jak już można się wymądrzać po fakcie, to miał w tym nosa.
Piotrowskiego chciał z Estonią, bo jest ciekawą mieszanką gry w ofensywie i defensywie. Krzywdzące byłoby powiedzenie, że to „szóstka”, bo w niejednym spotkaniu w Bułgarii wychodził jako „dycha”. Został kapitanem Łudogorca, wbił 15 bramek w tym sezonie, wyglądał dobrze z Fenerbahce czy Nordsjælland w pucharach i mógł połączyć kilka ról w środku boiska. 26-latek to jeden z tych zawodników, którzy „lubią uderzyć”, ale nie tak jak połowa Ekstraklasy, tylko rzeczywiście często próbuje uderzeń z dystansu. Ma młotek w nodze. Taki tępy, silny, płaski strzał. Tym miał wnieść element zaskoczenia, a do tego razem ze Sliszem odpowiadać za czyszczenie środka po stratach.
Jakub Piotrowski to MVP.
– 54 kontakty z piłką
– 86% celnych podań
– 3/5 wygranych pojedynków
– Bardzo ładna asysta
– Piękny golW Łudogorcu nikt go nie ogląda, więc pięknie się Polsce przedstawia.
— Jan Mazurek (@jan_mazi) March 21, 2024
Ostatecznie to jego prostopadłe podanie otworzyło Frankowskiemu drogę do bramki. Chwilę wcześniej był blisko celebracji gola, gdy po jego strzale piłka nieznacznie minęła bramkę. Sprawdził się, chociaż dla Piotrowskiego to dopiero czwarty mecz w kadrze. Napędzał ataki, nabierał pewności siebie, a finalnie obronił się też liczbami.
Asysta i gol całkowicie predestynują go, aby wyjść również na Walię. Wiedział, że czarować będzie Piotr Zieliński, ale też nie bał się odważniejszych prób. Próbował pokazywać się między liniami, a kiedy w końcu dostał trochę przestrzeni przed polem karnym, załadował idealnie, tak jak lubi. Piotrowski wyglądał na eksperyment i rzeczywiście był autorskim pomysłem selekcjonera, ale widać, że Michał Probierz oglądał go w Bułgarii. 4 mecze, 2 gole w kadrze, takiego bilansu mogą mu pozazdrościć napastnicy. Ta mieszanka ról w zależności od akcji – czasem szóstka, czasem ósemka, czasem dycha – mogła się u Piotrowskiego podobać.
Odrobina włoskiego luzu
A co z wahadłami? Roma Zalewskim nie stoi, że tak delikatnie powiemy, ale potrzebowaliśmy na boku kogoś, kto z wywieszonym jęzorem będzie wchodził w drybling za dryblingiem. Przemysław Frankowski ma precyzyjne dośrodkowanie, ale nie ma tak dobrej gry jeden na jeden jak wychowanek rzymskiego klubu. Każdy oferował coś innego, a jednak Nicola jeździł do znudzenia z przeciwnikiem. Później zamykał oczy i wrzucał w ten sam punkt, często nieskutecznie, ale w końcu zaserwował asystę do najlepszego kumpla z kadry – Piotra Zielińskiego. Czuć, że panowie mają w sobie nieco więcej włoskiego luzu, bo współpraca między nimi wyglądała dobrze.
No i klucz – cały mecz moglibyśmy spędzić na połowie Estonii, a jednak było to jeszcze łatwiejsze po czerwonej kartce Maksima Paskotsiego w 27. minucie gry. Młody defensor Grasshoppersu Zurich dwa razy „nadział się” na Zalewskiego i to na nim zarobił dwie żółte kartki. Kolejne sytuacje idące na konto Nicoli, bo z dużą regularnością zostawiał za sobą przeciwników.
https://twitter.com/LaczyNasPilka/status/1770918998604955748
Niezależnie czy grał na lewym wahadle, czy na prawym wahadle – robił swoje. W mojej ocenie był absolutnie najlepszym zawodnikiem na placu gry. Wypracował trzy bramki swoimi rajdami i wykładaniem piłki. Wiatrak, mimo że wcale nie musiał być aż w takiej formie, patrząc ile szans do pokazania się daje mu Daniele De Rossi. Tak jak Zieliński mógłby grać w polskiej kadrze nawet po pół roku bez oficjalnego meczu, bo jest zwyczajnie piłkarzem zjawiskowym, tak Nicola Zalewski również ma w sobie coś wyjątkowego.
Dziś zagrał kapitalnie, ale zawsze wolimy patrzeć na tego typu zawodników: odważnych, bezczelnych, dryblujących. Sól piłki. Warto Nicolę budować, żeby powtórzył to z poważnymi przeciwnikami, bo klasa 3B na Narodowym miała już dosyć.
Przećwiczony każdy element gry
Momentem spotkania, na który możemy ponarzekać, jest ten od zdobytej pierwszej bramki do końca pierwszej połowy. Wtedy już wjechało zbyt duże rozluźnienie i minimalizm. Najpierw pokazaliśmy, że aż tak nas ten atak pozycyjny nie boli, bo były prostopadłe podania, wymiany na małej przestrzeni i piętki, a później już znowu chcieliśmy grać na stojąco w myśl: jest gol, zadanie wykonane. Pewnie dopiero w przerwie Michał Probierz musiał podkręcić obroty, co poskutkowało drugim golem. I kolejnymi, bo 5:1 wygląda naprawdę obiecująco.
Mamy ten problem, że czasem wyłączamy się i czujemy zbyt pewnie. Stracić bramkę z Estonią to dużą sprawa, chociaż mało kto będzie o tym pamiętał, skoro wbiliśmy pięć innych w niezłym stylu. Ale widać, że lepiej gramy, kiedy ten komfort jest mniejszy.
Kolejne minusy? Dwie kontuzje. Poczekamy na raporty zdrowotne, ale z powodu problemów Frankowski nie wyszedł na drugą połowę, a jego zmiennik Matty Cash nagrał się dziesięć minut i też udał się na kozetkę. Żeby nie okazało się, że bez większych opcji wyboru skazujemy się na wahadła Puchacz – Zalewski w Cardiff.
https://twitter.com/LaczyNasPilka/status/1770928711514087567
Estonia przyjechała do Warszawy, aby podbić nam pewność siebie i zbudować ego. Nie dawali rady w jedenastu, a musieli grać przez ponad godzinę w dziesiątkę. I tak wbili bramkę, więc mogą czuć się dumni. Vibe czerwcowych sparingów z półamatorami, aby nastrzelać goli i poczuć się kozakiem przed dużym turniejem. Kiedyś graliśmy to regularnie, sparując choćby z Litwą. Tutaj do tej dziwnej rywalizacji ktoś dopisał hasło „baraż”, jednak ten prawdziwy czeka nas za kilka dni z Walią. Już taki na poważnie, nie jak jednostka treningowa.
Z Estonią mogliśmy przećwiczyć wszystko. Pomysły Michała Probierza – sprawdzone. Rzuty rożne, bo było ich aż 17. Dryblingi, bo Zalewski objeżdżał rywali. Wrzutki, bo piłka latała jak w Cracovii za najlepszych czasów. Zielińskiego, który jednak nie wygląda aż tak źle jak wszyscy opowiadają. Robert Lewandowski poprzepychał się z trzema przeciwnikami, co też mogło stanowić pewną rozgrzewkę przed prawdziwymi sztukami walki w Cardiff.
Wszystkie pochwały podzielmy przez trzy, bo Estonia nie była poważnym przeciwnikiem. Swoje atuty trzeba potwierdzić z Walią, aby nabrały mocy. Tam skala trudności będzie zupełnie inna, ale jeśli czemuś miał służyć ten mecz, to zdecydowanie go wykorzystaliśmy. Kilku graczy też pojedzie do Walii nieco większych, a Michał Probierz bez takiego bólu głowy jak jeszcze kilka dni wcześniej.
WIĘCEJ O MECZU POLSKA – ESTONIA:
FOT. PIOTR KUCZA/400mm.pl