Raków Częstochowa meczami z Puszczą, Koroną, ŁKS-em i Ruchem miał wjechać na autostradę po mistrzostwo, zbierając 12 punktów, tak przecież podpowiadała logika – gra z dołami, musi zwyciężać. Cóż: trzy starcia za nami, a tych punktów Raków ma ledwie pięć, zatem – to łatwa matematyka – celu nie wypełni. Jaka to więc autostrada, prędzej wiejska droga z dziurami.
Można mówić, że goście wcale nie grali źle, stworzyli sporo sytuacji, ale albo świetnie bronił Bobek, albo piłka mijała bramkę minimalnie. Faktycznie, tak było. Wszystko się zgadza.
Jednak, pytanie pierwsze – jakie to ma znaczenie?
Absolutnie żadne, mistrz Polski pojechał do ostatniego zespołu w tabeli i nawet gdyby ŁKS zamurował (dosłownie, a nie w przenośni) swoje pole karne, powinien strzelić od niego jedną bramkę więcej. Łodzianie stracili przed tym meczem 47 sztuk, zatem nie ma co szukać wymówek, że Bobek, że to, że tamto.
Jeśli poważnie myślicie o obronie tytułu, to wygrywajcie. Jeśli nie, to nie wygrywajcie. Proste.
Czy ktoś na przykład kazał Nowakowi pudłować w sytuacji sam na sam? Nie, nikt nie kazał. W innych momentach ŁKS bronił się wręcz rozpaczliwie, ale znów – przecież w wielu innych spotkaniach jakoś mu to nie pomagało. A z Rakowem pomogło do zdobycia jednego punktu, więc to problem częstochowian, a nie kwestia jakiegoś pecha czy innych czarów.
Poza tym… Pytanie drugie – czy naprawdę chcemy iść w narrację, że ŁKS zremisował szczęśliwie?
Przecież to gospodarze dwa razy uderzyli w słupek. Raz po pięknej akcji, raz po kontrze. Centymetry w inną stronę i Raków miałby jeszcze większe problem. Zresztą – do przerwy to spotkanie nie wyglądało jak mecz ostatniej drużyny z tą, która aspiruje do bycia pierwszą. Ot, starcie dwóch równorzędnych rywali. Tak, po zmianie stron to się już zmieniło, Raków cisnął, ale też – co miał robić innego ŁKS przy prowadzeniu, niż się bronić?
To jest beniaminek. Z problemami. Więc się bronił. A i tak wyszedł ze wspomnianą cholernie groźną kontrą.
Karny dla ŁKS-u za rękę Berggrena był i słuszny, i przypadkowy, ale po raz kolejny trzeba podkreślić, że nie jest to dobre usprawiedliwienie dla Rakowa. Ta ekipa w formie powinna o takiej jedenastce mówić w formie anegdotki, „ano tak, strzelili nam honorową na 3:1, bywa”. Tymczasem o mały figiel nie byłby to gol zwycięski.
W ostatniej akcji wyrównał Papanikolau, ciesząc się, jakby częstochowianie tym punktem zapewniali sobie tytuł. Wiadomo, nie będziemy go krytykować za radość, absolutnie, to jest adrenalina, wyszarpany remis, ale w autokarze radości pewnie nie będzie już żadnej.
Punkt z ŁKS-em to wciąż punkt z ŁKS-em, nawet jeśli w historii zapisze się, że gol padł we właściwie ostatniej akcji meczu. Tabela tego jednak nie odnotuje i Raków wcale nie rozwiązał swojego problemu, tylko sobie dołożył nowego bagażu. Ponadto te obrazki wiele mówią, jak nisko zjechał. Kiedyś walec ligowy, dziś drużyna fetująca wyrównanie z prawdopodobnym spadkowiczem.
A łodzian nam szkoda. Dali z siebie wszystko, by wygrać, widać, że te dwa zwycięstwa ich podbudowały – już nie boją się własnego cienia, już wierzą, że naprawdę są piłkarzami i mogą w tej lidze jakkolwiek rywalizować.
Pewnie na końcu takich punktów do utrzymania zabraknie, ale ŁKS wreszcie robi dużo, by przynajmniej spaść z godnością.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE
- Wojciech Kuczok: Gdy Jojko wrzucił sobie piłkę do bramki, świat się dla mnie zawalił [WYWIAD]
- Trela: Święte barwy swe wznieś. Wszystkie kolory polskiego futbolu
- Stępiński: Już po dwóch dniach wiedziałem, że nie pogram u Daniela Myśliwca [WYWIAD]
Fot. Newspix