Po meczu w Kielcach mamy dwa niekoniecznie odkrywcze wnioski – grając tak jak Korona w pierwszej połowie nie da się spaść z ligi, z kolei grając tak jak Korona w drugiej połowie jak najbardziej można to zrobić. Analogicznie jest z Pogonią – jeśli ma zamiar wyglądać tak jak w pierwszych 45 minutach, nie ma co myśleć o jakichś medalach, ale jeśli będzie prezentować się tak jak w drugiej odsłonie gry, jak najbardziej może iść w lidze po pełną pulę. Korona zagrała koncert, ale co z tego, jeśli sama wyciągnęła do Pogoni pomocną dłoń. I znów nie wygrywa na własne życzenie.
Jeśli kielczanie spadliby z Ekstraklasy – czego nie życzymy, bo to naprawdę ciekawa drużyna, ale z drugiej strony Puszcza to też rozmyślnie budowany zespół – to zapewne wracaliby pamięcią do kilku sytuacji. Jedną z najjaskrawszych byłoby sam na sam Szykawki z dzisiejszego spotkania – przy wyniku 2:1 Białorusin stanął oko w oko z bramkarzem, miał czas, miał miejsce, Cojocaru nie wiedział co zrobić, rozpaczliwie wyszedł z bramki…
No i napastnik zespołu ze Ściegiennego uderzył prosto w niego.
Możemy się domyślać, że gdyby trafił, to tak wyglądająca Korona obroniłaby trzy punkty do samego końca. Ale stało się inaczej – Pogoń wyczuła krew, cisnęła, wykorzystała błędy mniej doświadczonych gospodarzy.
Bo naprawdę – Korona straciła punkty totalnie na własne życzenie. Czy dało się uniknąć tego rzutu karnego, po którym wszystko zaczęło jej się sypać? Trudno jakoś szczególnie obwiniać Pięczka, bo było w tej akcji sporo przypadku (Wahlqvist go chciał okiwać, podbił piłkę, lewy obrońca z Kielc zapomniał uciec z ręką), no ale jednak – można było do tego nie dopuścić. Gol na 2:2? Przecież to błąd na błędzie w defensywie Korony. Najpierw Trojak niezdarnie kopnął piłkę, która leciała w ręce Dziekońskiego, później Błanik zamiast zakończyć akcję, to kopnął w Grosickiego, a na końcu Podgórski do kapitalnej asysty przy golu Błanika dołożył asystę przy golu Gorgona. Polsko-austriacki piłkarz huknął tak, że nie było czego zbierać.
Szkoda, bo jak wspomnieliśmy – Korona wyglądała dziś naprawdę dobrze. Już sam początek w jej wykonaniu był niezwykle energetyczny, tak jakby nie tylko chciała nie dopuścić do takiego rozstrzygnięcia jak w dogrywanym na tygodniu meczu z Rakowem (dwa gole w plecy po sześciu minutach), ale i ogólnie zamierzała przebudzić się po gorszych wynikach w ostatnim czasie. Fakty są dla kieleckiego zespołu okrutne – ostatnie pięć meczów to zero zwycięstw. Może i niekiedy ekipa Kuzery mogła się podobać i w każdym z tych spotkań miała swoje momenty, ale za „mogła się podobać” i „momenty” utrzymania w lidze nie dają.
Ten koncert w pierwszej połowie był naprawdę zjawiskowy. Pierwsze skrzypce grał Jacek Podgórski, dla którego – nie bójmy się mocnych słów – był to mecz życia w Ekstraklasie. Czy w całej karierze – tego nie wiemy, ale na najwyższym szczeblu – na pewno. Dziś po raz pierwszy dostaje od nas notę siedem i plusa za status MVP spotkania, a gdyby nie błąd przy golu Gorgona, spokojnie mógłby liczyć na ósemkę.
Zjawiskowa w jego wykonaniu była zwłaszcza asysta przy golu Błanika. Zagrał na klepę, poszedł za piłką, a później ZEZŁOMOWAŁ Wahlqvista. Szwed myślał, że Podgórski, nieco wyganiany z pola karnego, wycofa piłkę w bezpieczny sposób, a ten wziął zamach, odwrócił się z piłką, pobiegł wzdłuż linii końcowej i wystawił do Błanika, którego tylko pozornie krył Gamboa. Ale to nie wszystko. W innej akcji Podgórski wypuścił długim podaniem Błanika sam na sam (a ten nawet strzelił gola, ale był na spalonym). To po jego zagraniu (tym razem głową) Szykawka miał patelnię, którą powinien rozstrzygnąć ten mecz. Podgórski miał luz, kręcił rywalami bączki, świetnie się go oglądało, czuliśmy podobny vibe jak podczas podziwiania Grzegorza Bonina z lat świetności w Górniku Łęczna.
W wykonaniu Pogoni to był trochę taki mecz, jakby ta grała według scenariusza do filmu „Nono i Błanik sami w polu karnym”. Bo czym jest niepokrycie skrzydłowego przy bramce na 2:0 przy tym, co „Portowcy” zrobili z Nono przy rzucie rożnym?
Wyjściowo zaczęło się od tego:
A skończyło na tym:
Kto odpowiadał za krycie hiszpańskiego pomocnika? Wygląda na to, że nikt. Stanął sobie jak gdyby nigdy nic przy bramkarzu, by po chwili zrobić kilka kroków w stronę swojej bramki i absolutnie nikt się nim nie zainteresował. Żeby to jeszcze było tak, że ktoś pozorował krycie, był spóźniony, zaspał, cokolwiek. Ale nie! Nikt się tym Nono nawet nie zainteresował. W takich okolicznościach mierzący 170 centymetrów piłkarz zapakował gola głową po stałym fragmencie gry.
Korona zatem jak zwykle – fajnie, fajnie, ale punktów niewiele. Pogoń niby nie wyjeżdża z Kielc pokonana, lecz znów jest typową Pogonią – kapitalnie zaczęła, rozbudziła apetyty, wywołała dyskusję o walce o mistrzostwo, by potem ugrać punkt z Zagłębiem i Koroną.
No cóż.
Tak mistrzostwa nie zdobędzie.
WIĘCEJ O WEEKENDZIE W EKSTRAKLASIE:
- Jak nie piłka nożna, może rugby? Flip i Flap muszą zdecydować
- Klimala i Exposito w szprychach Śląska Wrocław
- Tłum policjantów, Podolski z megafonem i rozczarowanie kibiców. „Nasz Ruch jest jakiś przeklęty” [REPORTAŻ]
Fot. newspix.pl