Reklama

Tłum policjantów, Podolski z megafonem i rozczarowanie kibiców. „Nasz Ruch jest jakiś przeklęty” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

16 marca 2024, 21:14 • 9 min czytania 49 komentarzy

Gdy Szymon Marciniak gwizdnął i pokazał ręką w stronę bramki Górnika, niemal cały Stadion Śląski wzniósł okrzyk radości. Kibice Ruchu byli przekonani, że właśnie potwierdził gola na 1:0 dla ich drużyny. Musiała minąć chwila, nim zrozumieli, że słynny sędzia odgwizdał faul i akcję od rzutu wolnego rozpocznie Górnik. „Masakra. My jesteśmy w tym roku jacyś przeklęci” – usłyszeliśmy tuż po końcowym gwizdku od kibica, siedzącego obok trybuny prasowej. Trudno się z nim nie zgodzić, bo rzadko zdarza się, by zespół znajdujący się w strefie spadkowej grał tak dobrze w piłkę. Ruch przegrał 1:2 w Wielkich Derbach Śląska, mimo że po raz kolejny był lepszy od rywala. – To jest Ruch, tu do końca trzeba zapierdalać – powiedział nam po meczu jeden z zawodników „Niebieskich”.

Tłum policjantów, Podolski z megafonem i rozczarowanie kibiców. „Nasz Ruch jest jakiś przeklęty” [REPORTAŻ]

Lukas Podolski był po meczu szczęśliwy i zrelaksowany. Przyszedł do dziennikarzy, trzymając megafon, przy użyciu którego chwilę wcześniej cieszył się z kibicami. – To pewna nowość, którą sobie wymyśliłem. Zawsze zabiera się piłki czy koszulki, ale nie strzeliłem dzisiaj trzech goli, a koszulkami po prostu się nie wymieniam – mówił z humorem były reprezentant Niemiec, który przed meczem nieco podgrzewał atmosferę, prowokując rywali na łamach mediów. Po spotkaniu Podolski stwierdził, że niektórzy jego koledzy z drużyny w pierwszych 30 minutach mogli być wystraszeni, a Ruch trochę zaskoczył go dobrą grą. Tylko co z tego, skoro zespół z Chorzowa przegrał kolejny bardzo ważny mecz?

Kiedy obie drużyny wychodziły na boisko, fani gospodarzy zaprezentowali efektowną oprawę: wielki napis „Super Ruch” i 14 gwiazdek, obrazujących zdobyte właśnie tyle razy mistrzostwo Polski. Po około 50 minutach ich pupile schodzili jednak na przerwę ze zwieszonymi głowami. Grali może i „super”, ale przegrywali 0:1, choć zupełnie się na to nie zanosiło. Gdy w pierwszych minutach Ruch ruszył odważnie na bramkę Górnika i był groźny, siedzący obok mnie kibic stwierdził: „Przed meczem stawiałem, że będzie 1:0, ale oni wygrają to wyżej, zobaczy pan”. Ruch atakował, Górnik prostymi środkami się bronił, a przebieg meczu dobrze obrazowali trenerzy: gestykulujący i bijący brawo swoim zawodnikom Janusz Niedźwiedź oraz Jan Urban, który nerwowo przechadzał się przy linii bocznej.

Oprawa kibiców Ruchu

Reklama

Ruch za wszelką cenę chciał wygrać i było widać nawet przy rzutach rożnych, kiedy Patryk Stępiński zostawał jeden na jeden blisko linii środkowej z Lawrencem Ennalim, jednym z najszybszych zawodników w lidze. Trochę rosyjska ruletka. Gdyby Górnik odebrał piłkę i wyszedł z szybką kontrą… Ale nie musiał. Zdobył bramkę, przedzierając się prawą stroną i nie oddał prowadzenia do końca. W przerwie nad stadionem przeszła ulewa, a czekający na jedzenie kibice komentowali, że niebo płacze nad ich pechowym klubem.

Cały czas niewiele brakuje, ale jakoś nie siedzi – podsumował spotkanie wyraźnie zdołowany Filip Starzyński.

A Łukasz Moneta po porażce, zapytany o szanse na utrzymanie, powiedział krótko: – To jest Ruch. Tu trzeba zapierdalać.

Ruch przegrał prestiżowy, ale też bardzo ważny mecz. To, jakie ma znaczenie, dało się wyczuć w okolicy już kilku godzin przed jego początkiem.

Hotel policjantów

Jadę taksówką z dworca głównego w Katowicach do hotelu, położonego w pobliżu Stadionu Śląskiego. Nagle się zatrzymujemy, bo słychać wozy na sygnale, które trzeba puścić. Mija nas jeden radiowóz policyjny, drugi, trzeci, czwarty. Po chwili przestaję liczyć. Aut jest kilkadziesiąt, a postój trwa dobrych parę minut. – Wiem, dlaczego. Niebawem wielki mecz – zagaduje mnie kierowca. Pochodzi z Azerbejdżanu, uwielbia futbol i jest kibicem Karabachu Agdam. Nie może znieść, że jego ukochany zespół w dramatycznych okolicznościach odpadł w czwartek z Bayerem Leverkusen w Lidze Europy. Gdy słyszy, że na meczu Ruchu z Górnikiem, pojawi się prawie 40 tysięcy ludzi, kiwa z uznaniem głową i dodaje: – W moim kraju na lidze nie zdarza się taka frekwencja. Gdyby nie praca, wybrałbym się na ten mecz.

Gdy przejeżdżamy obok stadionu, na wschód od obiektu stoją wozy policyjne. Na oko jakaś setka. W „Żabce”, półtorej godziny przed meczem, sprzedawca rozmawia ze znajomą.

Reklama

– Wiesz, że w hotelu naprzeciwko mieszkają tylko psy? Na parkingu stoi ponad setka wozów. Zostają do jutra – mówi.

Nie wiedziałam, że na Ślasku jest tyle policji – odpowiada z uśmiechem kobieta.

Nadzieja kibiców

Koło 16.00, idąc na obiekt, daje się wyczuć atmosferę dużego wydarzenia. Dużo policjantów, a na mecz podąża tłum kibiców, w który się wklejam. Z aut, parkujących koło stadionu, wysiadają też zaprzyjaźnieni z Ruchem fani Widzewa. W sercach kibiców Ruchu, z którymi rozmawiam, jest nadzieja, ale przede wszystkim świadomość trudnej sytuacji.

W przyszłym sezonie może nie być Wielkich Derbów Śląska, mam tego świadomość. Dlatego tak bardzo chciałem tu być i zabrałem syna – mówi jeden.

Utrzymanie w lidze będzie karkołomnym zadaniem. Ale niech pan zobaczy, jakie to dziwne. Przecież Ruch w tym roku to jedna z lepszych drużyn w lidze – dorzuca drugi z kibiców.

Ma rację. To taki paradoks: Ruch miał przed tą kolejką pięć punktów straty do bezpiecznego miejsca w tabeli i wygrał w całym sezonie zaledwie dwa mecze. Ale w tym roku, biorąc pod uwagę grę, może się podobać. Z Jagiellonią w Białymstoku prowadził do ostatniej akcji meczu, sprawiedliwym wynikiem spotkania z Wartą Poznań byłoby jakieś 3:0 dla „Niebieskich”, a nie bezbramkowy remis. Na ostatni mecz ze Stalą Mielec (1:3) nie można obiektywnie patrzeć, bo większość graczy Ruchu niedługo przed nim dopadła grypa jelitowa.

Z drugiej strony Górnik, który dawno tak nie imponował. Miał niewielką stratę do czołowej szóstki ligi, ma kilku świetnych jak na realia Ekstraklasy piłkarzy (Lukas Podolski, Lawrence Ennali), a trzeci z nich, Dani Pacheco, mówił nam kilka dni przed spotkaniem, że Górnik mógłby śmiało bić się o mistrzostwo Polski, gdyby tylko miał bramkostrzelnego napastnika. Niby na papierze faworytem derbów powinni być goście, ale okoliczności sprawiają, że większość osób na pytania o szanse odpowiadała przed meczem krótko: „Pół na pół”.

„Przewrotką trafia, a tutaj nie?”

Dziś było kolejne deja vu. Ruch zaczął mecz ofensywnie i efektownie. Dochodził do sytuacji, efektownie budując akcje, ale za każdym razem czegoś brakowało: a to nie trafił do bramki Juliusz Letniowski, a to pomylił się głową Daniel Szczepan (komentarz z trybun: „Przewrotką trafia, a tutaj nie?”), a to Adam Vlkanova kapitalnie podaje do Filipa Starzyńskiego, ale gola zabiera VAR. Kiedy w drugiej połowie Starzyński uderzał tuż zza pola karnego z rzutu wolnego, z perspektywy trybun mogło się wydawać, że piłka wpadła do siatki. To samo, co wcześniej – chwilowa radość części trybun i poczucie rozczarowania. To znów był Ruch Niedźwiedzia – drużyna, która dobrze gra w piłkę, ale wynik najczęściej jest gorszy, niż gra. Choć w drugiej połowie Ruchowi już trochę brakowało konkretów.

Adrian Kapralik po golu dla Górnika 

Marcin Molek rozegrał 84 mecze w Ekstraklasie: 65 jako gracz Ruchu i 19 jako zawodnik Górnika. Mało tego – jego bardzo dobrze rozwijającą się karierę przerwało straszne zdarzenie, do jakiego doszło podczas Wielkich Derbów Śląska. Był 2 października 1999 roku, Ruch z Molkiem w składzie podejmował u siebie Górnika. Lewy pomocnik najpierw był ostro atakowany przez obecnego selekcjonera Michała Probierza, a chwilę później już nie uniknął kontaktu: brutalnie w nogi wjechał mu Piotr Gierczak. Diagnoza brzmiała fatalnie: złamana kość strzałkowa i piszczelowa. Na trybunach obserwowali go wtedy wysłannicy z Niemiec. Długo dochodził do siebie i zagrał później na poziomie Ekstraklasy, ale nie wrócił już do dawnej formy.

Molka, który dziś, oprócz piłki, zajmuje się przede wszystkim nieruchomościami, spotykam przy Stadionie Śląskim. Nie mógł odpuścić takiego spotkania. Gdy nawet niektórzy kibice Ruchu mówią, że to być może ostatnie takie derby przez jakiś czas, on jest większym optymistą. – Mam nadzieję, że Ruch się utrzyma. Sytuacja jest trudna, ale zespół wygląda lepiej po zmianie trenera. Pytanie tylko, czy starczy czasu na dogonienie bezpiecznych miejsc. Ten zespół bardzo dobrze zagrał z Piastem Gliwice i wierzę, że w kolejnych spotkaniach będzie grał na podobnym poziomie. Spokojnie, Górnik jest mocny, ale wierzę w Ruch, bo jestem z nim związany od dziecka i mam niebieskie serce – mówił Molek w rozmowie z Weszło.

Brawa, a później błąd

A jak wspomina Wielkie Derby Śląska z boiska? – Moje pierwsze derby to był w ogóle mój trzeci mecz w Ekstraklasie. U siebie 0:0 z Górnikiem, bez wielkiego echa. Drugie spotkanie to to feralne. Pamiętam do dziś, że faul Gierczaka miał miejsce w 45. minucie. Wspominam ten mecz z jednej strony bardzo źle, a z drugiej wciąż mam w głowie piękną oprawę przed spotkaniem i serpentyny spadające z trybun na boisko, które trzeba było uprzątnąć. Dla Ruchu to zawsze były kluczowe mecze, podobnie jak dziś. Mam nadzieję, że będzie w końcu miał trochę szczęścia – dodawał. 

Nie miał, a sytuacja z końcówki meczu też była symbolem obecnego Ruchu. Gdy rezerwowy Miłosz Kozak wywalczył rzut rożny, fani zareagowali w angielskim stylu – nagrodzili jego determinację gromkimi brawami. „Takich gości nam trzeba” – skomentował kibic obok mnie. Minęła mniej więcej minuta i ten sam zawodnik wdał się w bezsensowny drybling, stracił piłkę, nie zatrzymał rywala i padł drugi gol dla gości. Było praktycznie po meczu.

Kozak miał jeszcze przed końcem spotkania asystę przy golu Somy Novothny’ego, próbował po tej bramce pobudzić trybuny, ale ona ostatecznie nic Ruchowi nie dała. Ostatnie minuty? Kibice odśpiewali hymn, Dante Stipica pobiegł w pole karne Górnika, a Ruch – dziwne, prawda? – zmarnował kolejną okazję. Po meczu fani mimo wszystko pożegnali swoich zawodników brawami. Nie było żadnego: „Wypierdalać!”, albo „Co wy robicie? Wy nasz Ruch hańbicie!”. Bo widzieli, co znów działo się na boisku.

– Wciąż wierzysz w utrzymanie? – zapytaliśmy po meczu Molka.

Jego odpowiedź była konkretna: – Teraz już dużo mniej.

Robert Dadok w walce z rywalem 

O tym, jak kibice Ruchu żyją swoim klubem i nadzieją na utrzymanie, niech świadczy fakt, że już na godzinę przed meczem zajęli na Śląskim prawie 10 tysięcy miejsc. Gdy piłkarze gości wybiegli na rozgrzewkę, gromko ich „pozdrowili”. Przez całe spotkanie prowadzili ożywiony doping i prezentowali oprawy. W drugiej połowie wywiesili transparent o treści: „Niech kipi kocioł i ogień się pali – dziś bez litości dla naszych rywali”. Choć łączący się z nią obrazek, przedstawiający Barta Simpsona (jeden z symboli Torcidy), którego gotuje w kotle człowiek z napisem na koszulce „PF” (Psycho Fans to bojówka Ruchu) wzbudził nasz niesmak. Czegoś takiego na stadionach nie popieramy.

Kocioł Czarownic kipiał, ogień na boisku był, ale zamiast braku litości kibice znów zobaczyli zmarnowane okazje.

Z punktu widzenia logiki – temu zespołowi musi w końcu dopisać szczęście. Pytanie tylko – czy gdy to się już wydarzy, nie będzie za późno?

Fot. Michał Chwieduk / Norbert Barczyk 

WIĘCEJ O RUCHU I GÓRNIKU NA WESZŁO:

 

 

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

49 komentarzy

Loading...