Gdy przegrywasz mecz z liderem i pretendentem do tytułu, nie ma się na co obrażać. Ot, życie, nie tacy jak Radomiak z Jagiellonią tracili punkty. Zrozumiemy jednak złość trenera Macieja Kędziorka, bo w Radomiu pachniało przynajmniej małą niespodzianką, jakimś remisem. Dopóki gospodarze nie postanowili włożyć sobie kija w szprychy.
Po kilku meczach rundy wiosennej można powiedzieć, że to specjalność radomskiego zakładu. Szefowie kuchni w zielonych koszulkach serwowali nam czerwone kartki, babole, sromotne porażki. Wydawało się jednak, że już się z tego wyleczyli. Ok, w Gliwicach był rzut karny w końcówce, niemniej Radomiak wrócił na właściwe tory i po cichu liczył, że u siebie postraszy Jagiellonię.
Tak rzeczywiście było, bo w drugiej połowie zmiany pozwoliły Zielonym się rozhulać. Wszystko jak krew w piach – do głosu znów doszli ci, którzy dobra pragnąc, zło czynią.
Radomiak – Jagiellonia 0:2. Kobylak i Jordao odebrali szansę na punkty
W momencie, w którym Radomiak wypuszczał atak za atakiem, a Zlatan Alomerović uskuteczniał bitkę w polu karnym z kolejnymi rywalami, pozornie niegroźna sytuacja przerodziła się w drugiego gola Jagiellonii. Wystarczyło podać piłkę do Gabriela Kobylaka, który specjalistą od gry nogami nie był, nie jest i nie będzie. Bramkarz posłał perfekcyjnie wymierzone podanie na głowę Nene, który uruchomił kontrę.
Tutaj do akcji włączył się Bruno Jordao, którego wejście do Radomiaka wskazuje, że nie jest najostrzejszą kredką w piórniku.
- w meczu z Pogonią zawalił bramkę, zachował się fatalnie
- spotkanie ze Stalą to żółta kartka zarobiona za odepchnięcie sędziego
- mecz z Piastem to absurdalne żółtko, a potem sprokurowany rzut karny i kier (choć akurat karny wątpliwy)
Teraz do repertuaru dorzucił pozorowanie gry w obronie. Jagiellonia sprytnie wymyśliła tę akcję: zawodnik będący na ofsajdzie zrobił unik, pozwalając koledze wbiegającemu z głębi zabrać się z piłką. Co w tym czasie robił Jordao? Będąc najbliżej piłki, nie zorientował się, że taki manewr pozwoli rywalowi zdobyć „legalną” bramkę, więc nie zrobił absolutnie nic, żeby go zatrzymać.
Niespodzianka pokroju tej, że hydraulik przychodzący do skąpo ubranej pani w filmie dla dorosłych, wcale nie okazuje się hydraulikiem.
Trzy nieuznane gole Jagiellonii
Niemniej nie jest to tekst, który miałby dowodzić, że Radomiakowi zaszkodziła tylko nieroztropność wspomnianej dwójki. Jagiellonia strzeliła gospodarzom pięć bramek. Fakt, że uznane zostały tylko dwie, ale sporo to mówi o rozmachu ofensywnym białostoczan. Maciej Kędziorek twierdził przed meczem, że zespół Adriana Siemieńca gra najładniejszą piłkę w Polsce i raczej zdania nie zmieni.
Zaskoczyć mogło go tylko to, że Jaga zagroziła Radomiakowi w powietrzu, bo miało wyjść odwrotnie. Tymczasem już po paru minutach gola głową zdobył Jesus Imaz (był na spalonym), a potem Taras Romanczuk skutecznie zgrał futbolówkę do Mateusza Skrzypczaka, którego trafienie faktycznie otworzyło wynik.
Świetne okazje zmarnował Afimico Pululu, spalony „na żyletki” zabrał gola Nene. Radomiak w swoim stylu próbował wykorzystywać auty. Kibice nauczyli się już, że warto przy tej okazji wstać z miejsc, ale tym razem gola Leonardo Rochy nie zobaczyli. Wieżowiec z Radomia był bliski szczęścia, jednak dwukrotnie obił poprzeczkę (raz po strzale z dystansu), a raz na drodze do bramki znalazł się Adrian Dieguez, który uratował sytuację.
No cóż, nie tym razem. Przynajmniej żadna z osób, które pojawiły się na stadionie przy ul. Struga 63 nie powinna składać reklamacji z tytułu rozczarowania zapowiadanym widowiskiem. Zażalenia dotyczyć mogą co najwyżej Daniela Stefańskiego.
Trzeba przyznać, że dużą sztuką jest wprowadzić tyle chaosu do meczu, w którym ani przez moment nie zawrzało.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE
- Wojciech Kuczok: Gdy Jojko wrzucił sobie piłkę do bramki, świat się dla mnie zawalił [WYWIAD]
- Trela: Święte barwy swe wznieś. Wszystkie kolory polskiego futbolu
- Stępiński: Już po dwóch dniach wiedziałem, że nie pogram u Daniela Myśliwca [WYWIAD]
fot. Newspix