Łącznie trzydzieści konfrontacji, ponad dekada rywalizacji. Zawsze mecze na szczycie, zawsze spotkania, które generowały olbrzymie zainteresowanie. Juergen Klopp i Pep Guardiola. Starcie trenerskich gigantów, najwybitniejszych szkoleniowców ostatnich lat. Dziś oglądaliśmy mecz na kosmicznym poziomie. W pierwszej połowie lepsi byli goście, w drugiej znaczni lepsi gospodarze. Ostatecznie na Anfield remis 1:1. Sprawa mistrzowskiego tytułu cały czas otwarta. I dobrze, niech do końca sezonu Premier League emocji nie zabraknie.
Rywalizacja tych dwóch szkoleniowców rozpoczęła się jeszcze na niemieckiej ziemi. Pep Guardiola i jego Bayern miażdżyli wszystkich w Bundeslidze, nie dopuszczając nikogo do tronu, między innymi Borussii Dortmund Juergena Kloppa. Mecze w lidze, Pucharze Niemiec, Superpucharze. Co ciekawe, żadna z ośmiu konfrontacji Bayernu Guardioli z BVB Kloppa nie skończyła się remisem. Cztery razy lepszy był Katalończyk, tyle samo z boiska schodził zadowolony z wygranej Niemiec.
Na Wyspach obaj menadżerowie spotkali się dwadzieścia dwa razy. Bardzo możliwe, że dziś stoczyli ostatni bój. Możliwe, bo niewykluczone, że Liverpool spotka się jeszcze z Manchesterem City w Pucharze Anglii.
Od początku się paliło
Dzisiejsze spotkanie na Anfield kipiało od emocji. Od początku zaatakowali goście. Wystarczyło kilka sekund i kilka wolnych metrów, by Kevin De Bruyne, Bernardo Silva czy Julian Alvarez mogli się rozpędzić i straszyć zawodników rywali. Kapitalnie czuli się dziś piłkarze z Etihad, bawili się w szybkim ataku, imponowali techniką i przebojowością. Zasłużenie zresztą otworzyli wynik. Świetnie rozegrali rzut rożny, Nathan Ake zablokował próbującego interweniować Alexisa Mac Allistera, a tuż zza pleców Holendra wyskoczył John Stones. I to reprezentant Anglii wpakował piłkę do siatki.
Ale to rozegrali. Tak Manchester City wyszedł na prowadzenie w meczu z Liverpoolem! pic.twitter.com/n4Ahu0rV36
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) March 10, 2024
Pierwsza połowa w wykonaniu City była właściwie perfekcyjna. Rzadko dopuszczali rywali pod własną bramkę, kontrolowali wydarzenia.
Ale w drugiej role się odwróciły.
To zawodnicy Liverpoolu wrzucili rywali na karuzelę, grając na takim poziomie intensywności, jak City w pierwszych czterdziestu pięciu minutach. Juergen Klopp nie mógł dziś liczyć na swoich liderów i siłą rzeczy nie oglądaliśmy najmocniejszej jedenastki „The Reds”. Poza kadrą znaleźli się: Trent Alexander-Arnold, Alisson, Diogo Jota, Joel Matip czy Ibrahima Konate, który doznał urazu kilka dni temu w meczu ze Spartą w Lidze Europy.
Dlatego oglądaliśmy od początku między innymi Jarella Quansaha, który jeszcze w tamtym sezonie biegał po boiskach League One na wypożyczeniu w Bristol Rovers. 20-latek zanotował dziś bardzo dobry mecz. Był pewny z tyłu, odważny z przodu, raz nawet zaznaczając się w akcji ofensywnej, kiedy uderzył na bramkę Stefana Ortegi w 80. minucie.
Wściekły De Bruyne, Pep znów przekombinował
Ileż to już było meczów, w których oglądaliśmy natłok pomysłów taktycznych Pepa Guardioli. Wybuchową mieszankę, z której nic dobrego nie wynikało. Dziś było podobnie, w 69. minucie zdjął Kevina De Bruyne i Juliana Alvareza. Zejście tego drugiego można było zrozumieć, ale brak belgijskiego rozgrywającego, najlepszego na placu?
De Bruyne nie wytrzymał po zmianie w hicie Premier League.
Zagotowało się na ławce Manchesteru City #domPremierLeague pic.twitter.com/ln43pwmFVw
— Viaplay Sport Polska (@viaplaysportpl) March 10, 2024
To niewątpliwie była jedna ze składowych, dlaczego w ekipie „Obywateli” zgasł ogień, a do głosu zaczęli dochodzić piłkarze Liverpoolu. Innym, z pewnością ważniejszym elementem, było wprowadzenie Mohameda Salaha, który wystąpił drugi raz od głośnej kontuzji, której nabawił się na Pucharze Narodów Afryki. Wejście Egipcjanina sprawiło, że gospodarze zaczęli grać zdecydowanie szybciej, że wskoczyli na jeszcze wyższy poziom intensywności.
Gola wyrównującego dla „The Reds” dał na początku drugiej odsłony Alexis Mac Allister. Mistrz świata wykorzystał rzut karny, którego sprokurował Ederson. Niezrozumiałe wejście Brazylijczyka w Darwina Nuneza kosztowało jedenastkę dla gospodarzy, a sam golkiper Manchesteru City okupił to urazem. Opuścił plac kilka minut później, zastąpił go Stefan Ortega.
Gdzie byłeś, Erling?
Nie pochwalimy za dzisiejszy występ Erlinga Haalanda. Reprezentant Norwegii był dziś po prostu nieobecny. Napastnik coś próbował w pierwszej połowie, kilka razy się podłączył, ale w drugiej założył pelerynę niewidkę. Być może jego trzeba było zdjąć i postarać się grać bez nominalnej „dziewiątki”. Z drugiej strony pewnie Pep Guardiola liczył, że Haaland może grać bezbarwnie cały mecz, ale błysnąć w jednej akcji i dać bramkę. Jeśli tak, to Katalończyk się przeliczył.
Bardzo łatwo krytykować Guardiolę po meczu, ale musimy być konsekwentni – zejście De Bruyne: błąd Pepa. Pozostawienie do końca Haalanda: z perspektywy całego meczu i wkładu napastnika w grę, drugi błąd szkoleniowca.
Punkt wyrwany na Anfield musi jednak traktować z dużym szacunkiem. Dopisane oczko w tabeli nic nie zmienia. Cały czas lideruje Arsenal (64 pkt.), drugi jest Liverpool (64), trzeci Manchester City (63). Grupę pościgową goni Aston Villa, która ma aż dziewięć punktów mniej niż drużyna Jakuba Kiwiora. Dziś zresztą Matty Cash i spółka dostała czwórkę od Tottenhamu.
Liverpool – Manchester City 1:1 (0:1)
Mac Allister 50′ – Stones 23′
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Easy win. Stal nie przełożyła meczu i takie jej święte prawo
- Pachniało niespodzianką, Lechia jednak odwróciła wynik i wygrała
- Klasyczna Pogoń: ma szansę na trofeum, więc przegrywa z Zagłębiem
Fot. Newspix