Reklama

Siemianowski: Nie poszliśmy po bandzie z transferami, wszystko policzyliśmy

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

09 marca 2024, 10:17 • 13 min czytania 9 komentarzy

Ruch Chorzów podpiął się pod tlen, wygrywając efektownie z Piastem Gliwice. Szanse na utrzymanie w Ekstraklasie wciąż są niewielkie, ale można je rozpatrywać w realnych kategoriach. Z prezesem Sewerynem Siemianowskim rozmawiamy o ostatnim czasie w klubie. Czy zimowe okno transferowe było finansowym pójściem po bandzie? Czy letnie okienko należy spisać na straty? Dlaczego Janusz Niedźwiedź był najlepszym kandydatem na nowego trenera? Co napawa największym optymizmem? Czy zwolnienie Jarosława Skrobacza było błędem? Dlaczego Ruch nie przyznał Górnikowi więcej biletów na derby? Zapraszamy. 

Siemianowski: Nie poszliśmy po bandzie z transferami, wszystko policzyliśmy

Kilka tygodni umawialiśmy się na ten wywiad, bo jest pan ostatnio niezwykle zajęty. Co absorbuje prezesa Ruchu, skoro nowy trener zatrudniony, transfery zakończone, runda rozpoczęta?

Musimy codziennie rozwiązywać różne problemy wsteczne, bieżące i przyszłościowe. Najwięcej mamy pracy bieżącej. Oczywiście ważnym tematem jest pierwszy zespół. Dużo czasu zajmują sprawy związane z organizacją meczów na Stadionie Śląskim. Rozwijamy sklepy klubowe. Mamy dużo pracy związanej ze szkoleniem naszych dzieci i naszej młodzieży w centrum szkolenia. Sporo czasu wykorzystujemy na dbanie o legendy klubowe, stały kontakt z właścicielami, radą nadzorczą, sponsorami, partnerami i fanklubami. Robota się piętrzy i nawet gdy człowiekowi się wydaje, że czeka go spokojniejszy dzień, to zawsze coś wyskoczy. Nigdy nie ma nudy.

Huk kamienia spadającego z serca pana i wszystkich w klubie po wygranej z Piastem musiał być potężny. To był tak naprawdę mecz ostatniej szansy, żebyśmy nadal mogli mówić, że Ruch ma realne szanse na utrzymanie.

Naprawdę ogromny głaz spadł z serca i dobrze, że nie na stopy… Tak na serio, dla nas ranga każdego spotkania i napięcie mu towarzyszące jest taka sama od lipca, ale na pewno odczuliśmy potężną ulgę. Ponad siedem miesięcy wyczekiwania na zwycięstwo to coś, na co nie da się przygotować, zwłaszcza że wcześniej w niższych ligach większość meczów wygrywaliśmy i można było się przyzwyczaić do dobrego.

Reklama

Punktowo jechaliśmy na zaciągniętym hamulcu i cieszę się, że wreszcie go odblokowaliśmy. Nie demonizowałbym faktu, że Piast miał tylko dwa dni odpoczynku. Często o wyniku decyduje dyspozycja dnia, każdy może wygrać z każdym i bardzo dobrze. Piłka nożna to jedyna dyscyplina sportu, w której na każdym kroku ktoś słabszy finansowo lub organizacyjnie potrafi sprawić niespodziankę. Ta niepoliczalność najbardziej kręci kibiców i ich przyciąga. Ale Piast to naprawdę mocna drużyna, doszła już do półfinału Pucharu Polski po wysokim zwycięstwie nad mistrzem kraju. Pokonanie jej to nie jest oczywistość.

Po remisie z Wartą przeszło panu przez myśl, że będzie już niezwykle ciężko złapać kontakt z bezpieczną strefą? Na papierze w pierwszych czterech wiosennych kolejkach kompletu punktów powinniście szukać właśnie w tym spotkaniu, a tu znów podział łupów.

Liczyliśmy w tym meczu na więcej, ale budujący był widoczny gołym okiem progres w naszej grze. Zespół coraz lepiej wypełnia założenia trenera Niedźwiedzia i jego sztabu. Bardzo dużo biegamy, nie boimy się ​grać w piłkę, wyraźnie poprawiliśmy budowanie akcji od tyłu. Chwilami można było przecierać oczy ze zdziwienia, że ten postęp jest aż tak duży. To napawało optymizmem, mimo braku zwycięstwa.

Na Jagiellonii tracimy gola na dziesięć sekund przed końcem. Mogło przejść przez myśl, że los nas w tej Ekstraklasie nie chce, ponownie jednak poziom gry i zaangażowania chłopaków kazał wierzyć, że wkrótce nadejdzie przełamanie. Tym bardziej fajnie, że z Piastem pogodziliśmy i wynik, i dobrą grę w każdym aspekcie, nikt nie mógł mówić o przypadku. Jeśli nie zejdziemy z tej drogi, jest szansa na szczęśliwe zakończenie. Na razie wciąż jesteśmy zakopani, ale odkopujemy się. Czubek głowy już widać. Jeszcze nas nie skreślajcie. Nie zdziwię się, jeśli wszystkie rozstrzygnięcia na dole tabeli zapadną w ostatniej kolejce.

Zimą poszliście na całość z transferami? Jeszcze w listopadzie mówił pan w dzienniku „Sport”, że cudów w najbliższym okienku nie będzie i liczycie na 2-3 porządne wzmocnienia. W praktyce wyszło, że jest ich znacznie więcej.

Reklama

Przeliczyliśmy wszystko. Nie podjęliśmy ekstremalnego ryzyka. Wszystkich nowych piłkarzy pozyskaliśmy bezgotówkowo. Część jest wypożyczona. Już widać, że jakościowo trafiliśmy lepiej niż latem. Z ośmiu zawodników teraz pozyskanych, pięciu grało ostatnio w pierwszym składzie i stanowiło o sile zespołu. Dwóch następnych weszło z ławki. Zachowaliśmy DNA Ruchu i jednocześnie jakościowo weszliśmy półkę wyżej. Zimą zawsze trudniej o wzmocnienia, mocno się natrudziliśmy, ale było warto.

Nie ukrywam, że pomogły nam w tym gotówkowe transfery wychodzące, dzięki którym mogliśmy sobie pozwolić na większe zmiany. Czas powinien działać na naszą korzyść, co przy wsparciu naszych kibiców – dla których olbrzymie słowa uznania, bo to fenomen, że drużyna czekająca na wygraną od siedmiu miesięcy niezmiennie ma tak liczne wsparcie z trybun i raczej nie doświadcza tu negatywnych emocji – może dać bardzo dobry efekt. Odbudowa klubu trwa, rozpoczęliśmy kolejny etap i zrobimy wszystko, żeby się utrzymać, a później stopniowo przywracać Ruchowi blask z dawnych lat.

Czyli zimowe transfery nawet w razie spadku nie zachwieją tym planem odbudowy?

Nie zachwieją. To umowy krótkoterminowe z możliwością przedłużenia. Ryzyko popadnięcia w nie wiadomo jakie tarapaty z tego powodu jest znikome. Od strony finansowej przeprowadziliśmy to w bezpieczny sposób, a od strony jakościowej każdy widzi, że warto było.

Mówiąc bardziej obrazowo: gdybyście spadli, to może nie zostanie wam nadwyżka po Ekstraklasie, ale też nie będzie nowych długów.

Myślę, że dobrze pan to ujął. Mamy wszystko policzone. Musimy pamiętać o wielu dodatkowych aspektach, jak przeprowadzka na Stadion Śląski, która generuje dużo wyzwań. Nie znam drugiego klubu, który wywalczył trzy awanse z rzędu i w tym czasie dwukrotnie zmieniał obiekt. Na pewno nie funkcjonujemy ponad stan. To byłoby nieodpowiedzialne. Nie po to przez wcześniejsze lata spłacaliśmy wiele długów, żeby znów się zakopywać.

Janusz Niedźwiedź kilka tygodni temu mówił, że spodziewa się jeszcze stopera, środkowego pomocnika i napastnika. Stoper jest w osobie Josemy, Novothny uzupełnił atak, a co z pomocnikiem?

Było mnóstwo tematów, ale żadnego – z różnych względów – nie udało się sfinalizować. Z dzisiejszej perspektywy powiem, że dobrze się stało, bo wykreowało się kilku chłopaków już wcześniej będących w kadrze zespołu, którzy w razie kolejnych transferów mogliby nawet nie dostać szansy. Bardzo dobrze się rozwijają. Chłoną wskazówki trenera oraz sztabu i przenoszą je na boisko. Koniec końców daje to większą satysfakcję, bo to nasi ludzie, którzy mają okazję zaistnieć. Grunt, że całościowo wyraźnie podnieśliśmy jakość kadry. Na wielu pozycjach jest zacięta rywalizacja, co wszystkich napędza do pracy. Oby jeszcze ten promil szczęścia czasami mocniej nam sprzyjał.

Nie ma już Steczyka, Firleja czy Podstawskiego, a Bartolewski, Długosz i Starzyński odgrywają mniejsze role niż można było zakładać. Letnie okienko traktujecie jako porażkę czy czujecie, że niewiele więcej mogliście zrobić? Dadok i Stępiński byli jeszcze nie do wyjęcia ze swoich poprzednich klubów.

Pod pewnymi względami nie zdążyliśmy się w pełni przeformatować na Ekstraklasę, tak szybko zachodziły kolejne zmiany, a czasu było naprawdę mało. Przeskok z I ligi do elity był najmocniej odczuwalny. Latem również  wykonaliśmy mnóstwo roboty. Nie przyniosła ona takiego efektu jak ta zimowa, niektórzy się nie przebili i nie zaaklimatyzowali, ale wszystko zrobiliśmy zgodnie ze swoimi zasadami.

Całkowicie bym tamtego okienka nie przekreślał. Może nie było ono do końca udane, jednak kilku zawodników sporo daje drużynie. Od początku miejsce w składzie ma Miłosz Kozak, mimo wszystko niezłą jesień zaliczył Mateusz Bartolewski, coraz lepiej spisują się Szymon Szymański i Juliusz Letniowski. Niezmiennie mocno liczymy też na Filipa Starzyńskiego i Wiktora Długosza, którzy łapią minuty u nowego trenera. A ci, którzy odeszli, nie są słabi i kto wie, czy w innym klubie nie błysną. U nas się nie dopasowali, czasami tak bywa.

Jako jedną z głównych rzeczy do poprawy wskazywał pan skauting. Osoba nowego szefa tego działu Jakuba Komandera miała chyba znaczny wpływ na zimowe okno? Raczej nie przez przypadek bardziej poszliście w kierunku obcokrajowców i to zupełnie nowych na polskim rynku.

Na pewno Kuba wzmocnił nas w tej działce, którą wcześniej obrabialiśmy w węższym gronie. Wszyscy nad tym pracowaliśmy, wraz z Marcinem Stokłosą, Markiem Godzińskim oraz oczywiście z pierwszym trenerem i jego całym sztabem. Musieliśmy się szerzej otworzyć na inne rynki i to się udało. Wiadomo, że w pierwszej kolejności chcemy opierać skład na Polakach, ale Ekstraklasa pokazuje, że nie zawsze jest to możliwe. Delikatnie zmieniliśmy kurs, co nie znaczy, że zmierzamy w kierunku rewolucji. Niebieska tożsamość zespołu jest zachowana. Każdy tu musi wiedzieć, w jakim klubie gra, to podstawa egzystowania zespołu.

Takie tematy jak Josema czy Vlkanova od początku traktował pan jako realne? Pierwszy niedawno grał jeszcze w La Liga, a drugi strzelał Barcelonie w Lidze Mistrzów, więc ich przyjście do beniaminka Ekstraklasy ze strefy spadkowej nie było oczywiste.

Wiadomo, że sytuacja w tabeli czy zasobność portfela nie przemawia na naszą korzyść przy takich transferach. Istotne jest to, co mamy do zaoferowania w innych kwestiach: indywidualną i drużynową ścieżkę rozwoju, filozofię trenera, atmosferę, możliwość pokazania się, licznych i oddanych kibiców, duży stadion, historię klubu, o której nie można zapominać. Gdy zawodnik się z tymi faktami zapozna, często patrzy na nas przychylniej. Mówimy o zawodnikach, którzy w dotychczasowych zespołach nie odgrywali już wiodącej roli i szukali zmiany, a gdy się o kogoś zabiega i okazuje mu się, że jest tu bardzo potrzebny, niejednokrotnie jest gotowy przyjść do Ruchu nie zważając na inne aspekty. No i u nas zawsze gra się o coś. Dotychczas chodziło o awanse, teraz o utrzymanie. Nie ma nudy, nie bijemy się o środek, ciągle coś się dzieje (śmiech).

Domyślam się, że osoba Janusza Niedźwiedzia ułatwiła niektóre transfery. Patryk Stępiński poszedł prosto za nim, a Dante Stipica przyznawał u nas, że po rozmowie z trenerem był zdecydowany na Chorzów.

Tak, rozmowa z trenerem to bardzo ważny element przy transferze piłkarza. Jeśli dostaje sygnał bezpośrednio od niego, że jest potrzebny, potwierdzenia od innych osób już nie potrzebuje. Dyrektor powie mu jedno, skaut drugie, agent trzecie, ale najważniejsze są słowa trenera, bo to on co tydzień będzie go wystawiał lub nie wystawiał w składzie. Trener Niedźwiedź doskonale takie rozmowy przeprowadza. My staramy ​się zadbać o wszystkie sprawy wokół. Zawodnicy zawsze robią wywiad środowiskowy, chcą wiedzieć, czy klub płaci i dotrzymuje obietnic, a w tym kontekście od czterech lat nie mamy się czego wstydzić. Gdy dodamy do tego rzeczy, o których przed chwilą mówiłem, okazuje się, że gra w Ruchu może mieć wiele zalet.

Przyjście trenera Niedźwiedzia do Chorzowa stanowiło pewne zaskoczenie, oczywiście na plus. To był wasz numer jeden na liście?

Był to najlepszy możliwy wybór. Trener Niedźwiedź dopiero co pracował z sukcesami w Widzewie, czyli klubie zaprzyjaźnionym z nami, również mającym wielką markę i historię, z wieloma kibicami i dość dużą presją. On sam przyznawał, że woli funkcjonować w takim otoczeniu, to go nakręca. Każdy klub ma w jakichś elementach swoją specyfikę, ale w tym przypadku trenera niewiele rzeczy mogło zaskoczyć, jego aklimatyzacja była ułatwiona. Widzimy już efekty zmian, które wprowadził w funkcjonowaniu drużyny. Wierzę, że czekają nas kolejne mecze satysfakcjonujące zarówno wynikowo, jak i w kwestii jakości gry.

Pewien trzecioligowiec z Krakowa podebrał wam dwóch piłkarzy. O ile odejście Konrada Kasolika do Wieczystej jeszcze można było zrozumieć, o tyle przejście Tomasza Swędrowskiego mocno zaskoczyło. Mówimy o podstawowym pomocniku beniaminka Ekstraklasy, do której po latach się dobił i po jednej rundzie sam się z niej wypisał.

Dla mnie na początku transfer Tomka to też był szok. Ktoś powie, że prezes Kwiecień psuje rynek transferowy, ale wydaje swoje pieniądze i szacunek dla niego. Z takimi ludźmi można w sporcie wiele zbudować, a każda złotówka, którą wrzucą do kotła, krąży w środowisku i ma wpływ na rozwój innych klubów.

Byłem wcześniej piłkarzem i trenerem, więc jestem w stanie zrozumieć perspektywę Konrada i Tomka. Wiadomo, że myśmy ich nie wypychali, to oni prosili nas, żeby zgodzić się na transfer. Zawsze powtarzam, że przy każdej takiej transakcji zadowolone muszą być wszystkie trzy strony, a nie tylko jedna lub dwie. Myślę, że w tych przypadkach tak właśnie jest. Chłopaki mają już swoje lata, dostali szansę na zabezpieczenie swoich rodzin i nie ma się co na nich obrażać, tylko jechać dalej. Nie jest też powiedziane, że raz na zawsze zniknęli z Ekstraklasy. Niewykluczone, że Wieczysta w ciągu kilku sezonów się do niej dostanie.

​Zamienienie jesienią Jarosława Skrobacza na Jana Wosia wywołało wiele dyskusji. Warto było?

Na pewno musiały zostać podjęte takie niepopularne decyzje. Staram się nie żałować tego, co się wydarzyło i tutaj jest tak samo. Zawsze w życiu coś z czegoś wynika. Trener Janek Woś dostał możliwość pokazania się samodzielnie w Ekstraklasie, mógł się realizować. Teoretycznie trener Niedźwiedź i tak nie mógłby wtedy przyjść, bo przepisy nie pozwalają na prowadzenie dwóch klubów w jednej rundzie w tej samej lidze.

Janek miał lekkiego pecha, bo pięć razy zremisował i raz przegrał. Tu gol stracony w doliczonym czasie, tu utracone prowadzenie przy grze w przewadze. Szczęście mu nie sprzyjało. Wszyscy wiemy, że na końcu i tak liczą się punkty. Każdy zebrał swoje doświadczenie. Trener Skrobacz wrócił do pracy i spróbuje dźwignąć Podbeskidzie. Życzymy mu jak najlepiej. Takie zmiany nie są proste, mogą zaboleć, zwłaszcza w przypadku osób, z którymi się dobrze żyło na czysto ludzkiej płaszczyźnie, ale uznaliśmy, że są konieczne. A sądzę, że Janek Woś wkrótce także wskoczy na karuzelę i wykorzysta to, czego nauczył się w trakcie pracy w Ruchu.

Nie kusiło was pozostawienie Wosia? Żadnego z sześciu meczów nie wygrał, ale tylko raz przegrał. Daniel Szczepan wykorzystałby jedno z dwóch sam na sam i Ruch wygrałby z Radomiakiem. Korona nie przeprowadziłaby ostatniej akcji i byłoby zwycięstwo. Były pozytywne punkty zaczepienia.

Widocznie tak musiało być. Nie doszukiwałbym się podtekstów, bo ich po prostu nie ma. Janek miał swoje argumenty, uznaliśmy jednak, że potrzebujemy dogłębniejszej zmiany. Czasami trzeba podejmować trudne decyzje i nie patrzeć tylko na jednostki, ale przede wszystkim na interes klubu, bo on jest najważniejszy. Nie zawsze te decyzje będą popularne, ale pierwsze kolejki z nowym trenerem dają powody do optymizmu.

Niedługo gracie derby z Górnikiem Zabrze. Na razie głównym tematem jest liczba biletów dla kibiców waszych rywali. Postanowiliście poprzestać na wymaganych 5%, Górnik liczył na dwa razy więcej i zapełnienie całego sektora gości.

Od samego początku była jasno określona liczba gości. Podjęliśmy taką, a nie inną decyzję po analizie, biorąc pod uwagę wiele czynników, również szeroko pojęte bezpieczeństwo przy organizacji meczu. Myślę, że nie ma się co obrażać na te pięć procent, to nadal ponad dwa tysiące kibiców w sektorze.

Górnik w oświadczeniu akcentował fakt, iż kibiców Legii wpuściliście ok. 4300, a to też nie jest grupa zaprzyjaźniona z Ruchem. Dwa tysiące osób w jedną lub drugą stronę robi aż taką różnicę w kwestii bezpieczeństwa?

Każdy mecz jest inny, ma własną specyfikę i otoczkę. Każdy rozpatrujemy indywidualnie. Ważne są wszelkie szczegóły. Przy organizacji tego typu wydarzeń bezpieczeństwo jest najważniejsze, dopiero na drugim miejscu znajduje się poziom sportowy. Apeluję o fajny doping z obu stron i przyjechanie tylu kibiców Górnika, ilu wynika z tych pięciu procent.

Nie obawia się pan, że będzie ich więcej, skoro nawet komendant wojewódzki policji nie widział przeciwskazań, by zwiększyć pulę biletów?

Ruch i Górnik to kluby, w przypadku których biletów zawsze byłoby za mało. Gdybyśmy ich dali 4300, nagle okazałoby się, że potrzeba drugie tyle, a potem, że 18 tysięcy. Legia też chciała przyjechać w dziewięć tysięcy, Górnik pewnie mógłby w np. 29 tysięcy. Tutaj nigdy wszystkim nie dogodzimy. Trzeba trzymać się pewnych ram i cieszyć się, że ten mecz można normalnie zorganizować z kibicami gości. Ani na boisku, ani na trybunach nie spodziewamy się wielkiej miłości, ale niech to odbywa się w granicach normy, żebyśmy mogli mówić o Wielkich Derbach Śląska jako reklamie całej polskiej piłki.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

CZYTAJ WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

9 komentarzy

Loading...