Reklama

Chcesz wygrać choć osiem meczów w sezonie? Nie zatrudniaj byłego selekcjonera reprezentacji Polski

AbsurDB

Autor:AbsurDB

09 marca 2024, 11:41 • 11 min czytania 8 komentarzy

Praca trenera reprezentacji Polski mogłaby być trampoliną do pracy w silnych reprezentacjach i najmocniejszych klubach europejskich. W praktyce jednak, nawet jeśli byłemu selekcjonerowi naszej kadry uda się objąć posadę w niezłym klubie, to wyniki, które tam notuje, najczęściej są fatalne.

Chcesz wygrać choć osiem meczów w sezonie? Nie zatrudniaj byłego selekcjonera reprezentacji Polski

Fernando Santos przegrał w niedzielę derby Stambułu z Galatasaray. Jego Besiktas jest na czwartym miejscu w tabeli i w zasadzie stracił już szanse na wywalczenie choćby wicemistrzostwa, dającego grę w eliminacjach Ligi Mistrzów. Portugalczyk, prowadząc klub z największego miasta Turcji, odniósł cztery zwycięstwa w dziewięciu meczach i notuje gorszą średnią punktów na mecz, niż ta, którą notował Besiktas przed jego zatrudnieniem. Mimo wszystko ta przeciętna na razie kadencja jest jedną z najlepszych, jeżeli chodzi o naszych byłych selekcjonerów w XXI wieku.

Wydaje się, że liczba ośmiu zwycięstw w sezonie ligowym jest pułapem, który powinien być od czasu do czasu osiągalny dla trenera, który ma w swoim CV prowadzenie reprezentacji Polski. W Ekstraklasie praktycznie każdy zespół, poza spadkowiczami, co sezon daje radę odnieść co najmniej tyle wygranych. Z jakiegoś powodu się to jednak notorycznie nie udaje.

Od czasów Henryka Apostela, trenerzy prowadzący wcześniej naszą kadrę narodową 37 razy obejmowali klub z najwyższej klasy rozgrywkowej w Polsce lub za granicą. Magiczny pułap ośmiu zwycięstw w sezonie ligowym osiągnęli w tym czasie, poza Waldemarem Fornalikiem i Franciszkiem Smudą, zaledwie… dwaj szkoleniowcy: Paweł Janas w Bełchatowie oraz Władysław Stachurski w Legii.

Reklama

Czesław Michniewicz został zwolniony z arabskiej Abhi po wygraniu zaledwie dwóch z ośmiu rozegranych meczów, gdy drużyna zajmowała szesnaste miejsce. Paulo Sousa wygrał cztery z szesnastu spotkań prowadząc Salernitanę w sezonie 2022/23, a w kolejnym nie udało mu się wygrać ani razu w żadnym z ośmiu meczów, więc został zwolniony, gdy zajmował dziewiętnaste miejsce w tabeli. Prowadząc Flamengo wygrał trzy z dziesięciu meczów ligi brazylijskiej i skończył na czternastym miejscu.

Jerzy Brzęczek wygrał jeden z trzynastu meczów prowadząc Wisłę Kraków w Ekstraklasie sezonu 2021/22 i zajął siedemnaste miejsce. W analizie skupiam się na najwyższych ligach, ale warto zauważyć, że nawet na zapleczu Ekstraklasy 52-latek zdołał wygrać zaledwie pięć meczów zanim zakończono z nim współpracę. Wszyscy wymienieni trenerzy byli krytykowani za różne aspekty ich pracy z naszą kadrą, czego nie można powiedzieć o Adamie Nawałce. Ale nawet on, prowadząc Lecha w sezonie 2018/19, zanotował tylko pięć wygranych w jedenastu meczach i zostawił poznańską drużynę na ósmym miejscu w tabeli. Zatem ani jeden z pięciu ostatnich selekcjonerów naszej kadry nie odniósł żadnego sukcesu z prowadzonymi później klubami, a ich kadencje najczęściej były totalnymi katastrofami. Wygrali oni łącznie 19 z 75 rozegranych meczów, czyli co czwarty. To wynik gorszy od przeciętnego trenera.

Wyniki te są tym bardziej zaskakujące, jeżeli porówna się je do osiągnięć ostatnich dwóch selekcjonerów prowadzących Polskę przed Adamem Nawałką: Waldemara Fornalika oraz Franciszka Smudy. Franz po 2012 roku trzy razy prowadził klub w Ekstraklasie i tylko raz nie udało mu się odnieść ośmiu zwycięstw: z Górnikiem Łęczna w sezonie 2016/17 wygrał tylko pięć spotkań. Z Wisłą zarówno w sezonie 2013/14, jak i 2014/15, wygrał prawie 40% rozegranych spotkań i doprowadził klub do szóstego miejsca w tabeli. Smudzie gorzej szło w niższych ligach: dwie wygrane z Wieczystą, trzy z Górnikiem Łęczna w sezonie 2018/19, jedna wygrana w 2. Bundeslidze z Jahnem Regensburg. Z Widzewem w sezonie 2017/18 wygrał aż 21 meczów, ale było to w III lidze.

Waldemar Fornalik to trener, który mocno odstaje od pozostałych byłych selekcjonerów. Rok po porażce z Anglią powrócił do mozolnej pracy w Ekstraklasie i przez dziesięć ostatnich sezonów tylko raz nie zdołał odnieść choćby ośmiu zwycięstw: w sezonie 2017/18, gdy przejął prowadzenie Piasta po Dariuszu Wdowczyku. Z Ruchem w latach 2014-2017 co roku wygrywał co najmniej dziesięć meczów, po czym dokonał tego samego z Piastem w latach 2018-2022. W trakcie sezonu 2022/23 zakończył pracę w gliwickim klubie z zaledwie trzema zwycięstwami, ale niedługo po tym został zaangażowany w Lubinie, gdzie zdążył jeszcze wygrać osiem spotkań, a w tę niedzielę odniósł już ósme zwycięstwo z Zagłębiem w kolejnym sezonie.

Fornalik wygrał 39% meczów w Ekstraklasie od czasu porażki z Anglią, a przecież prowadził w tym czasie drużyny raczej przeciętne, Mimo to zdobył z Piastem tytuł mistrza Polski. Podobny wskaźnik – 36% wygranych – zanotował Franciszek Smuda. Jest to tym bardziej zaskakujące, że wyniki osiągane z naszą reprezentacją ta dwójka trenerów miała akurat fatalne i gorsze chyba od każdego z tych późniejszych, może poza Santosem.

Czyżby sukces w postaci awansu do finałów albo wyjścia z grupy był zwieńczeniem kariery trenerskiej i redukował głód sukcesów w piłce klubowej, a nieudana kadencja wpływała pozytywnie na motywację do walki o dalsze sukcesy, jak u Fornalika? Odniósł on 122 zwycięstwa w Ekstraklasie po zakończeniu pracy z reprezentacją. Pozostałych czternastu trenerów – od Apostela do Santosa razem wziętych – odniosło ich w najwyższych ligach… 111, a zatem mniej od obecnego trenera Zagłębia.

Reklama

Przed Smudą był Paweł Janas, który z Bełchatowem w sezonie 2008/09 wygrał dziesięć meczów i zostawił klub na dobrym szóstym miejscu w tabeli. Później szło mu znacznie gorzej. Odniósł dwa zwycięstwa z Polonią Warszawa w sezonie 2010/11, jedno z GKS-em Bełchatów oraz trzy z Lechią w sezonie 2011/12.

Karierę trenerską Zbigniewa Bońka można podzielić na trzy części: przed objęciem naszej reprezentacji, w trakcie i po jej opuszczeniu. Z pewnością najlepiej poszedł mu ten ostatni etap, głównie dlatego, że nie prowadził żadnego klubu ani kadry. Trudno ocenić, czy gorzej spisał się prowadząc Polskę, czy spuszczając w latach dziewięćdziesiątych dwa zespoły do Serie B.

Jerzy Engel w sezonie 2005/06 wygrał sześć z ośmiu meczów jako trener Wisły, ale został zwolniony po klęsce z Vitorią Guimaraes w Pucharze UEFA, po czym zatrudniony w cypryjskim APOEL-u, zaliczył pięć wygranych w dziewięciu spotkaniach. Statystycznie 65% zwycięstw wygląda nieźle, ale w obu klubach oczekiwania były nieco większe.

Janusz Wójcik po zakończeniu pracy z reprezentacją pięć razy podejmował się pracy w klubie z najwyższej klasy rozgrywkowej i wygrał łącznie… dziesięć meczów. Sześć w Anorthosisie, trzy w Śląsku, jeden w Widzewie i żadnego w Świcie oraz Pogoni, w której nie zdążył nawet poprowadzić drużyny w meczu ligowym. Nieznany jest jego dokładny bilans podczas pracy w… omańskim Al-Nahda. Niektóre źródła kwestionują nawet to, z jakiego kraju był ten klub.

Antoni Piechniczek po zakończeniu swojej drugiej przygody z naszą kadrą w 1997 roku, trenował tylko kluby zagraniczne. Z Esperance Tunis w 2000 roku odniósł cztery zwycięstwa, a jego dokładny bilans w katarskim Ar-Rajjan i w Asz-Szabab z Emiratów nie jest znany.Wszystko wskazuje jednak na to, że zwycięstw było mniej niż osiem.

Władysław Stachurski prowadził naszą kadrę tylko w czterech meczach. W sezonie 1996/97 wygrał z Legią dziewięć z dwunastu rozegranych meczów, po czym zrezygnował z pracy ze względów zdrowotnych. Jest on jedynym od czasów Jacka Gmocha (poza Fornalikiem) byłym selekcjonerem, który zostawił prowadzony przez siebie klub na pierwszym miejscu w tabeli, po tym jak pracował z reprezentacją Polski. Jego ostatnia przygoda z Ekstraklasą, w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki, była znacznie mniej udana – wygrał zaledwie jeden mecz.

Henryk Apostel prowadził jesienią 1996 Wisłę, a przez cały rok 1997 Górnika. Niestety w żadnym z tych przypadków nie udało mu się odnieść ośmiu zwycięstw w sezonie, zatem zanotował wyniki zbliżone do tych, jakie zaliczył z naszą kadrą. Być może lepiej poszło mu w klubie Sur z Omanu, jednak jego dokładne wyniki nie są dostępne.

Stefan Majewski i Leo Beenhakker nie szkolili już później żadnego klubu. Holender, o czym niewielu już dziś pamięta, poprowadził Feyenoord w play-offach o grę w Pucharze UEFA w trakcie pracy z naszą reprezentacją, jednak nie wygrał nawet meczu. Krzysztof Pawlak, także będąc selekcjonerem tymczasowym, jest jedynym niepokonanym trenerem na tym stanowisku – wygrał jedyny mecz, w którym prowadził kadrę (4:1 z Gruzją w 1997 roku). Także on nie zdołał dobić do ośmiu wygranych: wygrał sześć meczów z Lechem i siedem z GKS-em Bełchatów pod koniec lat dziewięćdziesiątych. Lesław Ćmikiewicz prowadził kadrę w trzech meczach w 1993 roku, a potem prowadził wyłącznie kluby trzecioligowe w Radomsku i Turku.

Tak wygląda poczet wyników naszych byłych selekcjonerów z ostatnich trzydziestu lat. Powiedzieć, że nie powalają one na kolana, to nic nie powiedzieć. Ponad 200 zwycięstw w meczach najwyższych lig, z czego połowa to dorobek samego Waldemara Fornalika. Dwa przypadki na 37 prób, w których nasz były selekcjoner doprowadza klub do końca sezonu na ligowe podium (oba to Fornalik). Osiem wygranych meczów w kontynentalnych ligach europejskich poza Ekstraklasą, czyli średnio jedno na cztery lata. W tym kontekście na wyniki Fernando Santosa w Besiktasie trzeba patrzeć nieco życzliwszym okiem, bo może on ten wynik podwoić do końca tego sezonu.

Warto pamiętać, że we wcześniejszych, dość prehistorycznych dla niektórych czasach, praca z naszą kadrą bywała trampoliną do dużych sukcesów nie tylko w Polsce, ale i zagranicą. Działo się tak mimo tego, że do 1989 roku oddzieleni byliśmy od świata zachodniego Żelazną Kurtyną.

Spośród trenerów, którzy prowadzili reprezentację przed Henrykiem Apostelem, Andrzej Strejlau doprowadził Shanghai Shenhua do wicemistrzostwa Chin. Wojciech Łazarek wygrał 13 meczów z Wisłą w sezonie 1997/98. Antoni Piechniczek po swojej pierwszej kadencji, zakończonej w 1986 roku, zdobył mistrzostwo kraju z Górnikiem oraz dwukrotnie z Esperance Tunis. Ryszard Kulesza dwukrotnie wygrał ponad osiem meczów w lidze marokańskiej z klubem Mouloudia Wadżda, a Jacek Gmoch dokonał tego wielokrotnie: z Ionikosem, Arisem, Olympiakosem, AEK-iem oraz dwukrotnie z Larisą i Panathinaikosem.

Wyśmiewany i często deprecjonowany w Polsce Gmoch zaliczył zatem sezony z co najmniej ośmioma zwycięstwami w najwyższej klasie rozgrywkowej więcej razy niż dziewiętnastu selekcjonerów od Łazarka do Santosa razem wziętych – nie licząc Fornalika. Kazimierz Górski po wielkich sukcesach z naszą kadrą także nie spoczął na laurach. Aż dziewięć razy odniósł więcej niż magiczne osiem zwycięstw w sezonie: z Legią oraz dwukrotnie z Ethnikosem, Olympiakosem, Kastorią i Panathinaikosem. Pierwszym, który go pod tym względem go dogonił, został w ten weekend Waldemar Fornalik. W przypadku wcześniejszych selekcjonerów często trudno ustalić dokładny bilans ligowy, ale z pewnością Michał Matyas (finał Pucharu Zdobywców Pucharów) i Antoni Brzeżańczyk (brązowy medal z Zagłębiem Wałbrzych, mistrzostwo z Górnikiem Zabrze, wicemistrzostwo Austrii i Holandii) mieli świetne wyniki po zakończeniu pracy z naszą reprezentacją.

Widzimy zatem dość niewytłumaczalne zjawisko: z 38 przypadków wygrania przez byłego selekcjonera od czasów Kazimierza Górskiego przynajmniej ośmiu meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej, aż 26 przypada na trzech trenerów: Górskiego, Gmocha i Fornalika. Pozostałych dwudziestu trenerów dokonało tego łącznie tylko 12 razy, a spośród ostatnich 14 selekcjonerów, choć raz udało się to tylko trzem. Przyczyn takiego stanu rzeczy może być wiele.

Trenerzy w wywiadach wskazują na mocne zmęczenie okresem pracy z reprezentacją i obciążenie psychiczne, które z pewnością jest większe niż podczas pracy w klubie. Dźwiganie na barkach brzemienia odpowiedzialności przed 40 milionami Polaków z pewnością jest trudne, ale z drugiej strony intensywność codziennej pracy nie jest tak wielka, jak podczas prowadzenia klubu jednocześnie w lidze, pucharach krajowych i europejskich. Ponadto pensje, które otrzymują od PZPN, są tak wysokie, że pozwalają na zgromadzenie poduszki finansowej, dzięki której przez wiele miesięcy nie są zmuszeni do poszukiwania nowego miejsca pracy. Także oczekiwania nowych pracodawców wobec byłego selekcjonera często są bardzo duże, czasem nieadekwatne do rzeczywistych możliwości drużyny. Wydaje się, że tak było w arabskim klubie Michniewicza, Salernitanie Sousy, może nawet Wiśle Brzęczka.

Wyniki wskazują na to, że po okresie pracy selekcyjnej, kiedy trzeba głównie śledzić występy polskich zawodników w najlepszych klubach polskich i zagranicznych, taktykę przygotowuje się zaledwie na kilka meczów w roku, powrót do bieżącej ligowej młócki jest trudny do ogarnięcia przez danego trenera. Zastanawiające jest także to, dlaczego akurat Gmoch, Górski, Piechniczek i Fornalik byli tymi, którzy przez wiele lat po prowadzeniu kadry potwierdzali swoją klasę.

W przypadku dwóch pierwszych, podstawową nasuwającą się odpowiedzią jest banalne stwierdzenie, że po prostu byli świetnymi fachowcami, co potwierdzili doprowadzając Polskę do czołowej piątki na świecie. Trzeba uczciwie przyznać, że Fornalik do tego grona nie pasuje, choć jego późniejsze wyniki każą się zastanawiać, czy jego zwolnienie było zasadne. Dodatkowo przed 1989 rokiem były selekcjoner nie miał zapewnionego dostatniego życia. Musiał sobie je wywalczyć pracując w klubach zagranicznych, i to pracując dobrze. Dlatego Gmoch, Górski i Piechniczek po prostu musieli łapać coraz lepsze fuchy za granicą i u każdego kolejnego pracodawcy potwierdzać swoją wysoką klasę.

Później, w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, sytuacja finansowa PZPN poprawiła się na tyle, że mógł on zatrudniać byłych selekcjonerów na różnych stanowiskach, z czego zresztą wielu z nich skorzystało. Kariera działacza nie pozwalała na rozwijanie umiejętności trenerskich, a pewnie była też znacznie wygodniejsza. Waldemar Fornalik natomiast selekcjonerem był na tyle krótko, że nie zdążył zbudować sobie marki Wielkiego Polskiego Trenera awansem na mundial, jak to zrobili Engel czy Nawałka. Zatrudniony przez PZPN został też zbyt szybko, by sobie tę markę wyrobić wcześniej, jak Janas czy Smuda, którzy przecież zdobywali tytuły mistrza Polski. Waldek King musi zatem ciągle, od dziesięciu lat, udowadniać, że jest dobrym fachowcem i idzie mu to w sumie całkiem nieźle.

Przeszkodą w osiąganiu dalszych sukcesów nie jest raczej wiek. Tylko w przypadku Beenhakkera, Smudy i Santosa oraz być może Nawałki, mógł być problemem w kontynuowaniu pracy trenerskiej przez wiele lat. Łazarek, Strejlau, Apostel, Stachurski, Piechniczek, Engel, Janas, Majewski, Fornalik, Brzęczek, Sousa i Michniewicz – wszyscy oni kończyli pracę z kadrą między 50 a 55 rokiem życia, zatem w wieku wprost idealnym do tego, by obejmować ciekawe zagraniczne, bądź silne polskie zespoły i zdążyć jeszcze osiągnąć z nimi wiele sukcesów.

Oczywiście przed Brzęczkiem, Sousą i Michniewiczem pewnie jeszcze pojawi się wiele okazji do podjęcia pracy i wygrania ośmiu, a nawet znacznie większej liczby meczów w jednym sezonie ligowym. Miejmy nadzieję, że uda im się nawiązać do pięknych klubowych karier trenerskich Jacka Gmocha i Kazimierza Górskiego albo chociaż Waldemara Fornalika. Obyśmy też w najbliższym czasie nie musieli sprawdzać, czy poza reprezentacją po nieudanych barażach poradzi sobie Michał Probierz.

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. FotoPyK/Newspix

Kocha sport, a w nim uwielbia wyliczenia, statystki, rankingi bieżące i historyczne, którymi się nałogowo zajmuje. Kibic Górnika Wałbrzych.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

8 komentarzy

Loading...