Reklama

Kibole zdziczeli. Ich zasady okazały się oszustwem

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

09 marca 2024, 09:42 • 17 min czytania 82 komentarzy

Psycho Fans nie mieli zasad. Kibolowi z Torcidy skakali po głowie. Podczas ataku na innego „Żabola” przewrócili wózek z niemowlakiem. „Romka” z Gieksy skatowali na befsztyk. Planowali zamordowanie niewygodnego prokuratora Leszka Srokę. W klubie sportów walki Spartan ćwiczyli się, by zabijać. Bez sprzętu i ze sprzętem. Włamali się do siedziby ukochanego Ruchu Chorzów, żeby ukraść kilkadziesiąt tysięcy i dwa laptopy. Mówili, że to najbrutalniejszy i najkrwawszy gang kiboli w Polsce. W 2023 roku sąd skazał czterdziestu sześciu z czterdziestu siedmiu oskarżonych członków bandy Psycho Fans. Marcin Pietraszewski, autor reporterskiej książki „Wojny niebieskie. W środku najbrutalniejszego gangu kiboli”, opisujący od lat tych bandytów na łamach „Gazety Wyborczej”, mówi w rozmowie z nami, że osią tej paskudnej historii jest oszustwo. Zapraszamy. 

Kibole zdziczeli. Ich zasady okazały się oszustwem

Psycho Fans mieli w ogóle jakieś zasady?

Przez długie lata naczelna zasada tego środowiska była prosta: nie gada się z psami, czyli policją. Jeśli ktoś się złamał, był momentalnie wykluczany i naznaczany jako konfident. Nie rozmawiało się też z hienami, czyli dziennikarzami. Jeśli walka, to bez sprzętu, na gołe pięści, nigdy w obecności matek, żon i dzieci.

Po jakimś czasie wszystko zdziczało. I zaczęła obowiązywać tylko jedna zasada: nie ma żadnych zasad. W 2017 roku Psycho Fans natknęli się na wychodzącego ze sklepu kibola Górnika Zabrze. Niczego się nie spodziewał, obejmował narzeczoną, pchał wózek z malutkim dzieckiem. Psycho Fans wyskoczyli z samochodu, żeby „Żabola” skatować, dziewczynę odepchnęli, wózek przewrócili, niemowlę wypadło…

W kilku fragmentach „Wojen niebieskich” zbity z grupy prawdziwych postaci narrator, który utożsamia przeciętnego członka Psycho Fans, przeżywa szok, jak kłamliwe są te romantyczne bzdety o kibolskim romantyzmie. Szaraki klepią biedę, ale mają być wiernymi ideom chuliganami, gdy przywódcy dobijają interesów na miliony złotych i przenoszą się na strzeżone osiedla.  

Reklama

„Wojny niebieskie” to książka o oszustwie. Szefowie Psycho Fans wmawiali tym młodym chłopakom, że Ruch jest najważniejszy. Niebieskie barwy, szal i symbol klubu to świętości. Okazało się jednak, że oni sami tych haseł nie szanowali.

W 2009 roku ktoś włamał się do siedziby Ruchu. Ochroniarz dotkliwie pobity, pomieszczenia zdewastowane, dwa komputery zabrane, a z sejfu zniknęły dwadzieścia cztery tysiące. Wszyscy myśleli, że za tą akcją stoją „Żabole”. Tymczasem to byli „Maślak” i „Maciuś”, wierchuszka Psycho Fans. Ludzie, którzy kształtowali całą ekipę. To był szok. Innym narzucali retorykę o żelaznych zasadach, a dla nich liczyło się tylko trzepanie kasy.

Wierzysz, że „Maślak”, „Maciuś”, „Lucky” czy „Baluś”, czyli liderzy Psycho Fans, kiedykolwiek byli zainteresowani piłką nożną? 

Nie mam wątpliwości, że serca mieli niebieskie. Nie spadli z kosmosu, początkowo nie byli tylko wyrachowanymi gangsterami. Stykałem się z ludźmi, którzy wiele znaczyli w kibicowskim półświatku końcówki lat dziewięćdziesiątych, kiedy bardzo rozwijał się kibolski Ruch. Mówili, że „Maciuś”, „Maślak” i „Baluś” byli autentyczni głupi na punkcie tego klubu. „Maciuś” miał nawet wytatuowaną datę założenia Ruchu. Jeździli na wyjazdy, śledzili rozgrywki, wyniki miały dla nich znaczenie. Z czasem im to minęło. Dostrzegli, że na tym można robić pieniądze, więc sport stał się tylko przykrywką. Pod jego płaszczykiem narodziło się imperium zła.

Imperium zła Psycho Fans rodziło się w biedzie? Piszesz, że wspólnym doświadczeniem tych ludzi były patologie – rozbite rodziny, przemoc, pijaństwo, smród, brud, głód i brak perspektyw. 

Większość szeregowych członków Psycho Fans wywodziła się z miast i dzielnic, które padły ofiarą reformy górnictwa na Śląsku. Rząd AWS pozamykał kopalnie. Rozszalało się bezrobocie, zrobiło się padacznie. Dorośli nie mieli gdzie pracować. Rodziny nie miały czego jeść. I nagle w tej beznadziei zaczęła się tworzyć wspólnota kiboli. Młodzi ludzie czuli, że gdzieś przynależą, czuli się ważni, mieli do kogo otworzyć gębę, z kim spędzić czas.

Reklama

Rozmawiałem z chłopakami, którzy chodzili na stadion w latach dziewięćdziesiątych. Potrafili podać mi dokładny dzień i moment, w którym dzielnica zaczęła ich zupełnie inaczej postrzegać. Ktoś zapukał: „Jest robota w Rudzie Śląskiej”. Jeszcze wtedy nie mieli samochodów, więc wsiedli w autobusy i na ulicy skatowali czternastolatka, bo miał szalik Górnika Zabrze.

Dla nich to była normalna bitka, jak w szkole. Najtrudniej było się tylko przełamać, żeby kopnąć człowieka, który leży na ziemi. „Wiesz, jak już kopnąłem pierwszy raz, to potem drugi, trzeci, czwarty, piąty, a potem to już właściwie nigdy nie miałem z tym żadnego problemu”, opowiadał mój rozmówca.

Po tym skatowaniu czternastolatka ze strachem wrócił do domu. Miał poczucie, że zrobił coś bardzo złego. Nie wiedzieć czemu, bo były to czasy przed masowym dostępem do internetu i telefonów komórkowych, gdy wyszedł następnego dnia rano na ulicę, ludzie patrzyli na niego zupełnie inaczej. Goście, którzy nigdy się nie odzywali, stawali się kumplami. Dziewczyny się uśmiechały. Poczuł, że jest kimś. Zło potrafi wciągnąć. Jego wciągało.

W strukturach Psycho Fans można było funkcjonować bez przekraczania kolejnych granic przemocy?

Nie.

Czyli zaczynałeś od dania komuś w pysk…

Na początku trzeba było jeździć na mecze wyjazdowe, a potem trenować w klubie sportów walki. Najpopularniejszym był Spartan w Chorzowie, uważany za matecznik Psycho Fans. Kiedy liderzy grupy uznali, że młody rokuje, zapraszali go na ustawkę. Jeśli nie uciekł, nie skrewił, to zapraszali go na kolejne ustawki. A gdy przy okazji został zatrzymany przez policję i odmówił złożenia wyjaśnień, zdobywał szacunek. Dawał gwarancję, że jest sztywny i nie się nie rozpruje. „Kapitanowie” kierujący poszczególnymi dzielnicami wyławiali takie osoby i zapraszali na poważniejsze akcje. 

Psycho Fans zyskali sławę wśród polskich grup kiboli, bo cechowało ich barbarzyńskie wręcz zamiłowanie do mordobicia. 

Pamiętam, jak na proces Psycho Fans przyjechał „Misiek”, celebryta kibolskiego środowiska, przywódca Sharksów. I opowiadał, jak bardzo imponowało mu, że „Maślak” jednym telefonem potrafił w kwadrans ściągnąć dwustu gotowych do walki chłopa. W Krakowie było to nie do zrobienia.

„Misiek” miał słabość do Psycho Fans, bo jego Sharksi woleli imprezować niż pakować na siłowni czy trenować sporty walki. 

Jak „Maślak” rzucał, że w poniedziałek o piętnastej wszyscy spotkają się w Spartanie, to cała ekipa Psycho Fans biła na trening drzwiami i oknami. „Misiek” był tym zachwycony. Mówił, że chciał to samo wprowadzić w Krakowie, ale nikt nie chciał go słuchać. Sharksi woleli chodzić na melanże i handlować prochami. Dlatego „Misiek” lubił przyjeżdżać do Chorzowa, brać udział w akcjach z „Niebieskimi”. Niestety, to on i jego ludzie nauczyli chłopaków z Psycho Fans posługiwania się sprzętem, czyli maczetami.

Wcześniej Psycho Fans pasjonowali się głównie sportami walki. 

„Maciuś” był wyśmienitym fighterem, został mistrzem świata w brazylijskim jiu-jitsu…

Jego walki w MMA można znaleźć na Youtube. 

W 2017 roku przed meczem Ruchu Chorzów z Odrą Opole prezes klubu Janusz Paterman i wiceprezydent miasta Marcin Michalik wręczyli mu niebieską koszulkę z napisem „Król Maciuś I”. Michalik tłumaczył potem, że myślał, że Maciuś jest sportowcem.

Sylwetki liderów Psycho Fans są fascynujące. „Maślak” był ich przywódcą.

Udawał biznesmena, a na lewych interesach dorobił się wielkiego majątku. Skrzydła rozwinął, gdy w 2010 roku pierwszy raz trafił do aresztu. Z „Maciusiem” poznali tam oszustów, którzy zajmowali się wyłudzaniem podatków. Dla ekipy Psycho Fans była to szkoła przekrętów. Kiedy wyszli na wolność w tajemnicy przed innymi członkami gangu zaczęli zakładać i przejmować firmy, robić oszustwa, wyłudzać towary i podatki. Mieli nawet plan przejęcia hotelu we Wrocławiu. „Maciuś” wyznał, że mieli tyle pieniędzy, że nie wiedzieli, jak je wprowadzić na rynek, więc otworzyli dyskotekę z muzyką disco-polo.

W „Wojnach niebieskich” piszesz o ich skokach na firmy. Prymitywnych, bo na zasadzie – włamać się, rozpruć sejf, ukraść banknoty. 

Trudno spodziewać się włamań w stylu „Mission Impossible”. To były proste akcje. Kominiarka na głowę, kombinezon malarski na ciuchy, żeby nie zostawić żadnych włókien. Łomem otwieramy drzwi. Strażników walimy po ryju i zamykamy w kantorku. Prujemy sejf. Wyjeżdżamy. Tylko skala była gigantyczna, bo to ponad sto przestępstw na dwa miliony złotych. Kasę dzielili na sześć czy siedem osób, więc zyski liczyli w setkach tysięcy. Chłopcy pamiętali też, żeby nie robić skoków na początku i końcu tygodnia. Wiedzieli, że w poniedziałek w kasach firm nie będzie jeszcze pieniędzy, a w piątek, przed weekendem, ochrona wywiezie ją do banku. 

Jak to możliwe, że przy tak niewyszukanych metodach działaniach latami pozostawali nieuchwytni?

Działali w całej Polsce, urządzali złodziejski tour. Ruszali z Chorzowa, przejeżdżali przez pięć województw. I każdej nocy obrabiali firmę w innej miejscowości. Sprawami włamań zajmowała się lokalna policja, która potencjalnych sprawców szukała wśród „własnych” złodziei. Wszczynając śledztwo, nie miała pojęcia, że na gościnnych występach pojawiła się ekipa ze Śląska. Kryminalni do dzisiaj by tego nie wiedzieli, gdyby nie zdrada…

I to bolesna. 

W 2010 roku na współpracę poszedł niejaki Piotr G., czyli jeden z założycieli Psycho Fans i jeden z największych fighterów w kibolskim środowisku. Kiedy się wyłożył, na współpracę z prokuraturą poszedł też „Kowol”, członek złodziejskiego komanda. Opowiedział śledczym, gdzie i z kim jeździł. Policja sprawdziła jego wersję, okazało się, że obrobili ponad sto miejsc.

Już wtedy w środowisku Psycho Fans mogła zapalić się lampka ostrzegawcza, że skoro na policji czy prokuratorze nadają byli liderzy, to te wszystkie sztywne zasady nadają się do kosza?

W 2011 roku chorzowska policja zorganizowała konferencję prasową i ogłosiła triumfalnie, że gang został rozbity, a w mieście przywrócono porządek. Wtedy nawet w to uwierzyłem. Okazało się jednak, że to było życzeniowe. Psycho Fans odrodzili się jak feniks z popiołów. Sądy zwolniły podejrzanych z aresztów i dopiero wtedy rozwinęli oni skrzydła.

Oczywiście wiedzieli, że zostali zdradzeni. Dlatego zorganizowali zebranie na najwyższym szczeblu, podczas którego ogłoszono, że każda kolejna osoba, która się złamanie, zostanie zlikwidowana. To miało zagwarantować, że już nikt więcej nie odważy się sypać. Chichotem losu było to, że kiedy Centralne Biuro Śledcze Policji drugi raz uderzało w Psycho Fans, to jako pierwszy złamał się „Maciuś”. Dla wszystkich to był szok. Potem gang dobił jeszcze „Baluś”, szef wywiadu. To był cios, po którym się już nie podnieśli,  a na współpracę zdecydowały się kolejne osoby. Jak jakaś epidemia.

„Maciuś”, który zyskał status małego świadka koronnego, odmawiał na sali sądowej zeznawania w obecności innych członków Psycho Fans. 

Cała ósemka skruszonych i współpracujących z organami ścigania byłych członków Psycho Fans, w tym „Maciuś”, „Baluś”, „Bojar” „Dudi” czy „Dawo”, prosili sąd, żeby oskarżeni wyszli z sali rozpraw. Twierdzili, że będą się czuli niekomfortowo, zeznając w ich obecności. Odmówili też odpowiedzi na pytania, które przygotowali dla nich dawni koledzy z Psycho Fans. Przepisy na to zezwalają, więc sąd się zgodził.

„Maciuś” mówił, że chce ułożyć życie od nowa. Udało mu się?

Wiem, że jeszcze do niedawna pracował w firmie organizującej eventy, ale nie ma lekko. Wystarczy przyjechać na Śląsk, odwiedzić Chorzów, Świętochłowice, Siemianowice Śląskie, czy Rudę Śląską. Na murach wielu budynków są napisy w stylu: „Maciuś cwel”, „Maciuś pedał”, „Maciuś konfident”, „Maciuś sześćdziesiątka” albo „Jebać Maciusia”. Ktoś mu powybijał szyby w samochodzie. Nie umywa się to jednak do historii z „Balusiem”, który z trudem przeżył zamach na życie.

Jak to wyglądało?

Psycho Fans zorganizowali zasadzkę na „Balusia” i „Dawo”, który mu wtedy towarzyszył. Gonili ich samochodami przez kilka miast aglomeracji katowickiej. Strzelali do nich rakietnicami. Jeden z pocisków wbił się wtedy w przednią szybę, przepalił ją i zatrzymał się przed samą twarzą „Balusia”. On naprawdę mógł zginąć. Wtedy ze strony CBŚP poszedł mocny sygnał, żeby nie ruszać małych świadków koronnych. Sprawcy tego ataku zostali zatrzymani i ukarani. Troszeczkę przystopowało to akcje wymierzone w tych, którzy poszli na współpracę. 

Potem próbowali jeszcze dopaść „Celebrytę”. Powołanie go na małego świadka koronnego na cztery miesiące przed końcem procesu było genialnym posunięciem ze strony prokuratury. Zeznania „Celebryty” były gwoździem do trumny Psycho Fans. On nie tylko wszystko potwierdził, a jeszcze dorzucił dodatkowe wątki do zeznań „Maciusia”, „Balusia” i pozostałych.

„Baluś” i „Celebryta” wyróżniali się ekstrawagancją. Piszesz, że „Baluś” wszystkie najważniejsze postaci świata kibolskiego w Polsce trzymał na nadajnikach GPS, a „Celebryta” nosił się, woził i zachowywał jak… celebryta. 

„Celebryta” rzucił studia na AWF-ie, kochał markowe ubrania, luksusowe samochody, wypasione gadżety. Wyjątkowo sprawnie działał w mediach społecznościowych i miał ogromny zmysł do handlu narkotykami. „Baluś” to o wiele ciekawszy przypadek. Choć skończył tylko gimnazjum, internet nie miał przed nim żadnych tajemnic. Obracał się w nim ze sprawnością genialnego informatyka z Indii.

Instalował programy do hakowania komunikatorów kiboli Górnika Zabrze, GKS-u Katowice czy innych klubów. W autach montował im nadajniki GPS. Wiedział, gdzie mieszkają, gdzie pracują, gdzie posyłają dzieci do szkół, gdzie jeżdżą do kochanek. W bazie danych zgromadził całą plejadę ważnych nazwisk z godzinami – wyjeżdża o tej i wraca o tamtej. Mając taką wiedzę o życiu potencjalnych ofiar, łatwiej planowało się zamachy na takich ludzi. Zrodził się nawet pomysł, żeby włamać się do systemu informatycznego prokuratury i do komputera niewygodnego prokuratora Leszka Sroki wgrać materiały pedofilskie. To miało go skompromitować i odsunąć od sprawy Psycho Fans. 

To już było zbyt skomplikowane. 

Program hakerski „Balusia” okazał się zbyt słaby na firewalle w prokuraturze, więc akcję odpuścili.

Psycho Fans chcieli też prokuratura Srokę zamordować. Pomysł umarł jednak w zarodku…

Nie do końca. „Baluś” przyznał, że dopóki policja nie zatrzymała „Zajączka”, był gotowy to zrobić.

Ale policja „Zajączka” zatrzymała. 

„Baluś” tylko jemu ufał, z nikim innym nie chciał na taką akcję ruszać.

Ile osób w ekipie Psycho Fans było zdolnych do mordowania? Za każdym razem, kiedy ktoś tracił życie, pojawiają się w „Wojnach niebieskich” opisy wątpliwości moralnych i czegoś w rodzaju tłumionych wyrzutów sumienia. 

Historia z Dariuszem Pastorem z Torcidy. Psycho Fans zamordowali go przy ul. Królowej Jadwigi w Rudzie Śląskiej w 2017 roku przez całkowity przypadek. Nie planowali tej akcji. Nie spodziewali się, że pojawi się w tym miejscu. Ale zobaczyli go, dopadli, puściły im emocje. Widziałeś nagranie?

Niestety, widziałem. 

Jeden z najbardziej wstrząsających filmów, jakie widziałem w życiu, choć trwa tylko osiemnaście sekund. Jak się okazuje, tyle wystarczy, żeby zabić człowieka. Najgorsza jest ostatnia scena, gość z Psycho Fans skacze po głowie leżącego, już skatowanego Pastora. Kumpel go odciąga, szarpie, a on jeszcze skacze.

Makabra. 

Skacząc komuś leżącemu po głowie, musisz liczyć się z tym, że kogoś zabijesz. Po tej akcji zrobiło się głośno o Psycho Fans. Policja dostała kociokwiku. Starzy członkowie gangu stwierdzili, że będą problemy, bo w ataku na Pastora udział wzięło pięciu małolatów. „Celebryta” mówił, że „Zajączek” znalazł na to rozwiązanie. Zapowiedział małolatom, że jak któryś z nich się wychyli, to ich pozabijają i wyrżną członków ich rodzin. Poskutkowało. Nikt nie puścił pary z gęby. 

Krótko potem kibole Górnika Zabrze dotkliwie pobili maczetami „Skubola” z Psycho Fans. „Celebryta” przyznał, że ekipa z Chorzowa postanowiła wtedy dla przykładu zamordować trzech rozpracowanych wcześniej przez „Balusia” kiboli z Zabrza. Do tych akcji wytypowano już ludzi. Na szczęście do zabójstw nie doszło, bo policja zaczęła zatrzymywać Psycho Fansów. 

Zabójstwo prokuratora Sroki też było zaplanowane. „Baluś” przed sądem mówił, że był to w stanie zrobić, bo „Maślakowi” się nie odmawiało. Po aresztowaniu naszła go jednak refleksja, że to wszystko zaszło już za daleko. Dla Pastora było już jednak za późno. „Romek”, jeden z liderów Gieksy, po jakichś czterdziestu ciosach maczetą wyglądał w szpitalu jak befsztyk. Ludzkie życie nie miało dla członków Psycho Fans żadnej wartości. Wiedzieli jednak, że jeśli kogoś dopadają, to mają działać tak, żeby nie było z tego zarzutu zabójstwa, tylko pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Bo za to jest dużo niższa kara.

Kto jest w tej książce najbardziej obrzydliwą postacią?

Myślę, że „Maślak”. Jest twórcą największego oszustwa w historii kibolskiego półświatka na terenie Polski. Skrzyknął chłopaków, którym wmówił, że Ruch jest ukochany, za ten Ruch wysyłał ich do boju, bo trzeba było bronić dobrego imienia Ruchu, za Ruch walczyć. Po jakimś czasie sam siedział z boku i liczył pieniądze. Inteligentny, cyniczny i wyrachowany.

Tak jak przed napadem na stadion GKS-u Katowice. Psycho Fans włamali się do klubu, pobili ludzi, ukradli mnóstwo flag, dla nich to była bohaterska akcja, która miała przejść do legendy. Ściągnęli nawet Wiślaków. A co robi  „Maślak”? Jedzie z „Zielakiem”, szychą z Sharksów, na obiad, resztę miał w dupie. Pokazuje to, w jaki sposób traktował kolegów z Psycho Fans. Instrumentalnie.

W 2023 roku w dotychczas największym procesie członków gangu kiboli Ruchu Chorzów skazano czterdziestu sześciu z czterdziestu siedmiu oskarżonych. Masz przekonanie, że Psycho Fans zostali właściwie ukarani?

Byłem jedynym dziennikarzem, który uczestniczył w procesie od początku do końca. Odpuściłem tylko dwie rozprawy. Słuchałem zeznań świadków i pokrzywdzonych, którzy w większości nic nie mówili, bo to ofiary ze środowiska kibolskiego, wciąż kierujący się zasadą, że nie gada się z psami i sądami. Nic nie pamiętali. Nic nie widzieli. Nikt ich nie katował. Czy w tej całej sprawie skazano kogoś niewinnego? Wydaje mi się, że nie.

Uważam jednak, że sąd się bardzo pospieszył. Proces na dziewięć miesięcy stanął w miejscu, bo jeden z sędziów zachorował. Kiedy na nowo ruszył, sprawa nagle przyspieszyła, sąd zaczął odrzucać wnioski dowodowe obrony. Moim zdaniem dla czystości postępowania lepiej by się stało, gdyby sąd dowody przyjął i przeprowadził. W konsekwencji obrona nie miała możliwości zaprezentowania wszystkich przygotowanych argumentów, które mogłyby świadczyć o niewinności oskarżonych. Teraz sąd napisał uzasadnienie, w którym podkreślił, że nie miał żadnych wątpliwości, iż oskarżeni popełniali przestępstwa i działali w ramach gangu Psycho Fans.

Piszesz, że byli członkowie Psycho Fans wciąż działają w przestrzeni publicznej. „Siwy” walczy na galach MMA. „Psycho Romek” odnalazł się w branży porno. Nie masz wrażenia, że odpryski tej krwawej patologii wciąż są żywe?

To się nigdy nie skończy.

Tak myślisz?

Historia Psycho Fans jest uniwersalna. Gdyby zerwać z okładki „Wojen niebieskich” informację, że to opowieść o kibolach Ruchu Chorzów, to można byłoby ją dopasować do dowolnej grupy z półświatka tego środowiska w Polsce. Jedna sprawa w sądzie nie zamknie tematu, to „never ending story”.

Narrator książki jest postacią złożoną z kilku byłych członków Psycho Fans. To ludzie, którzy od tej grupy odbili, ale zastrzegli sobie prawo do pełnej anonimowości. Dlatego nie podaję ani ich nazwisk, ani pseudonimów, a ich przeżycia opowiadam ustami narratora. Moi rozmówcy przekazali mi dostęp do jednej ze stron tego środowiska, znajdującej się w tej ciemniejszej stronie internetu, żadne tam portale typu StadionowiOprawcy.net. I okazało się, że kibole z całej Polski handlują dopalaczami, fajkami z przerzutu, wymieniają się informacjami.

Byłem w szoku, bo na co dzień wszyscy skaczą sobie do gardeł, na ulicach potrafią się bić i szarpać, na trybunach się lżą i atakują, a w sieci i w realu robią ze sobą interesy i dzielą nowinami. Obrzydliwe. Jedno wielkie oszustwo. Wszyscy oszukują.

Czyli za krwawym złem kryje się jeszcze zło oparte na… oszukiwaniu swoich. 

Młodym wciskają kity, że trzeba nienawidzić kibiców Górnika, Legii i Gieksy, a sami ubijają z nimi lewe interesy. Jeden z członków Torcidy opowiadał, że jak w Zabrzu działo się coś złego i nie dawali sobie z tym rady, to dzwonili do znajomych z Chorzowa. Ci przyjeżdżali, podawali się za policjantów, wyrównywali rachunki i wprowadzali porządek na dzielni. To się nie mieści się to w głowie.

Natykam się czasami w twoich tekstach z przeszłości na określenie, że jakieś miasto na Śląsku stoi lub stało u progu kibicowskiej wojny. Co masz wtedy na myśli?

Po zabójstwie Pastora był taki moment, że Śląsk rzeczywiście stanął u skraju krwawej jatki. Ekipa z Zabrza postanowiła się zemścić i namierzała przywódców Chorzowa. Dopadli jednego z nich, połamali go i wtedy w środowisku Psycho Fans zapadła decyzja, że też trzeba wyrównać rachunki. Gdyby nie policja, która zatrzymała „Maślaka” i „Maciusia”, to doszłoby do rozlewu krwi na dużą skalę. „Dudi”, jeden ze skruszonych małych świadków koronnych, opowiadał, że wychodząc do sklepu po bułki dla dzieci brał ze sobą torbę, w której chował maczetę, kastet i gaz. Spodziewał się, że w każdej chwili ktoś na niego wyskoczy i trzeba będzie się napieprzać. Tak na śmierć i życie.

Wojny nie ma, natomiast ciągle trwają bitwy. Nie dalej niż kilkanaście dni temu bandyci z Torcidy napadli przed szkołą w Rudzie Śląskiej dzieciaka. Zdjęli mu bluzę Ruchu Chorzów, skopali go i powiedzieli, że jeszcze raz przyjdzie w niebieskich barwach, to go połamią. Do mniej lub bardziej krwawych incydentów dochodzi na Śląsku każdego dnia.

Jest w tej całej paskudnej historii cokolwiek, co cię fascynuje w pozytywnym kontekście?

Poszedłem ostatnio na Stadion Śląski, kiedy Ruch na inaugurację ligowej wiosny grał ze Legią. Byłem pod wrażeniem frekwencji, dopingu i oprawy na meczu drużyny, która szoruje po dnie tabeli Ekstraklasy. To było wspaniałe. Gdy jednak przyglądałem się tej gigantycznej sektorówce, cały czas myślałem, że jest piękna, ale pod nią siedzą także bandyci związani z ekipą Psycho Fans. I wmawiają młodym, że warto dołączyć do dowodzonej przez nich armii, bo Ruch jest świętością, a „Żabol” największym wrogiem. 

Czyli wszystko jest tak przesiąknięte zgnilizną, że po latach opisywania tego bagna czujesz się zwyczajnie zmęczony?

Dwadzieścia lat piszę o ciemnej stronie miasta i brzydzę się przemocą. To smutne, ale nie było nawet jednej chwili, kiedy mogłem powiedzieć: „Kurwa, coś mnie zafascynowało w tej historii”.

ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK

Czytaj więcej o świecie kibiców:

Fot. Newspix, Ruch Chorzów, film Niebieskie Chachary

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Ekstraklasa

Ekstraklasa

Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Piotr Rzepecki
1
Myśliwiec: Mam poczucie, że bylibyśmy w stanie wygrać, gdybyśmy grali jedenastu na jedenastu

Komentarze

82 komentarzy

Loading...