W pierwszym ligowym meczu Lecha z Rakowem poznaniacy wygrali trzema bramkami (4:1). W drugim mistrzowie Polski zwyciężyli jeszcze wyżej, będąc momentami zespołem o dwie klasy lepszym od rywali. O skali bezradności Kolejorza najlepiej świadczy fakt, że goście nie oddali w tym meczu celnego strzału. U gospodarzy kapitalne spotkanie rozegrali Nowak – okazało się, że ma coś wspólnego ze słynnym Brazylijczykiem Bebeto – oraz Berggren. Szwed nie strzelił gola w… 34 spotkaniach tego sezonu, w których grał. Jak już się przełamał, zrobił to dwukrotnie!
W Lechu nie funkcjonowało dziś wszystko. Począwszy od Mrozka, który kilka razy fatalnie rozgrywał piłkę nogami, przez Murawskiego nie radzącego sobie w środku pola, po Marchwińskiego, będącego cieniem samego siebie z najlepszych meczów tego sezonu. Bezradność Kolejorza najlepiej widoczna była po 80. minucie meczu. Wtedy najpierw Ba Loua… poślizgnął się nieatakowany przez nikogo na piłce, a jakiś czas później wyłożył patelnię Szymczakowi, który z piątego metra posłał piłkę hen hen daleko od bramki Kovacevicia. Kompromitacja, Lech był dziś od początku do końca meczu beznadziejny.
Po pierwszej połowie przegrywał już 0:3, dlatego trener Rumak dokonał w przerwie rzeczy raczej niespotykanej: zaordynował aż cztery zmiany. Nowi na boisku nie zachwycili, w tym gronie byli właśnie wspomniani Ba Loua i Szymczak. Nikt nie spodziewał się po nich remontady godnej Liverpoolu w finale Ligi Mistrzów z Milanem, ale też kibice Kolejorza liczyli zapewne, że w drugiej połowie coś drgnie. Bo przecież ich klub dotychczas potrafił grać w Częstochowie: w poprzednich meczach po powrocie Rakowa do Ekstraklasy wygrywał na tym boisku 3:2 i 2:0, a także remisował 2:2.
Dobra passa skończyła się w brutalny sposób. Raków dominował od początku tego spotkania. Tudor na wahadle zasuwał, aż miło było popatrzeć, Berggren robił co chciał z rywalami w środku pola, niezwykle aktywny był też Nowak. To właśnie po jego dośrodkowaniu z lewej strony boiska piłka minęła wszystkich w polu karnym i wpadła do bramki. Chwilę po tym zawodnik Rakowa chwycił ją w dłonie i zrobił z kolegami popularną kołyskę, rozpromowaną przez reprezentację Brazylii na mundialu w 1994 roku.
Po tej bramce Raków ani myślał się zatrzymywać. Drugie trafienie do w dużej mierze dzieło… Milicia i Murawskiego. Ten pierwszy fatalnie podawał piłkę z lewej strony boiska, wprost pod nogi Berggrena. Ten drugi przegrał przebitkę o futbolówkę ze Szwedem, który następnie nie zastanawiając się wiele przymierzył mocno z dystansu. Milić miał też pecha przy trzecim golu – to od niego odbiła się piłka po strzale Berggrena, co zupełnie zmyliło Mrozka. Niefart bramkarza Lecha zresztą na tym się nie zakończył – przecież po przerwie to on… zaliczył samobója.
Dla Lecha był to absolutnie jeden z największych koszmarów obecnego sezonu. Dla Rakowa – w końcu! – nawiązanie do najlepszych czasów Marka Papszuna. Nie wiemy, co powiedział Michał Świerczewski Dawidowi Szwardze i zespołowi podczas pogadanki po spotkaniu Pucharu Polski z Piastem, ale słowa właściciela klubu musiały podziałać na zespół naprawdę mobilizująco. Pytanie: czy był to jednorazowy wystrzał, czy jesteśmy świadkami odrodzenia mistrzów Polski?
Fot. Newspix.pl