W założeniu ten tekst miał traktować o tym, gdzie w Ruchu Chorzów i ŁKS-ie mogą jeszcze szukać nadziei na utrzymanie, tyle że środowa porażka łodzian w Mielcu sprawia, że w ich przypadku nie ma już żadnego światełka w tunelu. Trzeba więc skupić się na niewielkich, ale jednak mających wciąż pozór realności szansach “Niebieskich”. Oni jeszcze przynajmniej przez tydzień czy dwa będą mogli się łudzić, że uciekną spod topora.
Dla ŁKS-u nie znajdziemy już pozytywnego punktu zaczepienia. Jasne, po zimowych transferach ten zespół zdaje się wyglądać odrobinę lepiej, niezłe wrażenie sprawia zwłaszcza Husein Balić, lecz to nadal za mało. Jak beniaminek przegrywał, tak przegrywa nadal. Nic się tu nie zmieniło, poza pierwszym trenerem w międzyczasie.
Matematycznie ŁKS niby wciąż ma szanse, ale wystarczy chwila spokojnej analizy, by dojść do wniosku, że w praktyce to już wyłącznie szanse papierowe. Jeżeli, wzorem poprzednich lat, przyjmiemy, że do utrzymania trzeba punktować mniej więcej ze średnią jednego punktu na mecz, łatwo policzymy, że podopieczni Marcina Matysiaka musieliby w ostatnich dwunastu kolejkach uzyskać średnią dwóch punktów na spotkanie, żeby dobić do trzydziestu czterech “oczek”. Takiej średniej na dziś nie mają nawet otwierające stawkę Jagiellonia i Śląsk.
Ujmując to jeszcze inaczej: ŁKS musi wygrać minimum osiem meczów, które mu pozostały, a przypominamy, że na razie wygrał dwa razy i to dawno temu (sierpień). O ile, po uruchomieniu rezerwowych pokładów fantazji, jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że pokona teraz Puszczę u siebie i Wartę na wyjeździe, o tyle widoków na ciąg dalszy nie dostrzegamy. Może uda się coś wyszarpać przed własną publicznością z Radomiakiem i na sam koniec ze Stalą, gdyby ta miała zapewnione pozostanie w elicie, ale to wszystko. Wciąż jesteśmy dopiero w połowie drogi.
W Łodzi zdają się mieć tego świadomość i ostatnie ruchy wskazują, że klub szykuje już grunt pod pierwszoligową rzeczywistość. Piłkarze i trenerzy muszą wierzyć do końca. Płaci im się również za to, żeby czasami potrafili oszukać samych siebie co do swoich możliwości i aktualnego położenia, ale ludzie w gabinetach są zobowiązani patrzeć realnie.
W Ruchu sytuacja na tę chwilę jeszcze beznadziejnie nie wygląda. Co prawda po bezbramkowym remisie z Wartą, której pokonanie jawiło się jako obowiązek w obliczu trudnego terminarza na start wiosny, wydawało się, że może to być gwóźdź do trumny, ale wyjazd do Białegostoku pokazał, że trzeba poczekać z ostatnim machnięciem młotkiem. W teorii porażki z Legią i Jagiellonią były wkalkulowane. Skoro więc z terenu “Jagi” chorzowianie wywieźli remis – a pamiętajmy, że do ostatniej akcji zasłużenie prowadzili – koniec końców po tych trzech kolejkach są niedoinwestowani tylko o jeden punkt względem wyjściowych oczekiwań.
Chwile prawdy nadchodzą teraz. Ruch musi zacząć zwyciężać zamiast remisować. Pokonać ten zespół jest trudno. W ostatnich dziewięciu meczach przegrał zaledwie dwa razy, ale zbyt często dzielił się łupem z przeciwnikiem, którego powinien ograć (Radomiak, Korona, Cracovia, Jagiellonia). Są jednak, nieśmiało przebijające się przez mrok, promyki nadziei na zmianę na lepsze. Nie wiemy, w jakim stopniu klub ryzykuje pod kątem spokoju finansowego w razie spadku, ale już widać, że zimowe zakupy pomogły. Patryk Stępiński, Robert Dadok, Adam Vlkanova, Dante Stipica i Josema pokazali, że mogą być wzmocnieniami. Sposób, w jaki oni i koledzy przez prawie cały mecz neutralizowali Jagiellonię, powinien ich zbudować na przyszłość, nawet mimo utraconej wygranej.
Ruchowi zdaje się też sprzyjać terminarz. Ma już za sobą oba starcia z Legią i “Jagą”, powoli wkracza w serię meczów, w których są realne szanse na powalczenie o pełną pulę. Oczywiście przełamanie musi nastąpić lada moment. Jeżeli drużyna Janusza Niedźwiedzia nie rozpędzi się z Piastem, Stalą i Górnikiem, to prawdopodobnie już tego nie zrobi, a jeśli nawet, raczej będzie za późno. Aby dobić do średniej oscylującej wokół jednego punktu na mecz, “Niebiescy” potrzebują albo sześciu zwycięstw, albo na przykład pięciu wygranych i kilku remisów, w których się specjalizują. Nie jest to misja niemożliwa, pod warunkiem, że jej realizacja zacznie się niezwłocznie.
Rzecz jasna i tak szanse “Niebieskich” na utrzymanie są minimalne. Tego typu eksplozje formy dotychczasowych autsajderów czasami się zdarzają. Pamiętamy Podbeskidzie Czesława Michniewicza, pamiętamy niedawne dokonania Salernitany w Serie A (Dyskobolii Janusza Białka akurat pamiętać nie chcemy), ale to historie z gatunku “udaje się raz na kilka lat”. Mimo wszystko w ŁKS-ie pewnie wiele by dziś oddali, żeby przynajmniej być w miejscu, w którym obecnie znajduje się Ruch.
Wieczorne spotkanie chorzowian z Piastem sporo wyjaśni. Gdyby gospodarzom udało się wygrać – a przypominamy, że goście czują w kościach wtorkowy bój z Rakowem w Pucharze Polski – będziemy mogli uznać, że najciekawsze w tym temacie dopiero przed nami.
CZYTAJ WIĘCEJ:
- “Warta lubi startować jako underdog, ale nie czujemy się już kopciuszkiem Ekstraklasy” [WYWIAD]
- Babiarz: Mogłem grać dalej, ale propozycja Dawida Szulczka była nie do odrzucenia [WYWIAD]
- Alomerović: Na giełdzie jak w futbolu. Mam strategię i zmniejszam ryzyko [WYWIAD]
- “Auty nie są seksowne”, ale Puszcza ma to gdzieś. O niedocenianym elemencie piłki
- Więźniowie lokalnego podwórka. Kto najdłużej czeka na grę w europejskich pucharach?
Fot. Newspix