No nie rozpieściło nas zakończenie 22. kolejki Ekstraklasy. Zakończyła się równie kiepsko, jak zaczęła. Jakoś przeżyliśmy tę trudną przeprawę, od bezbramkowego paździerzu w Gliwicach, do bezbramkowego paździerzu w Grodzisku Wielkopolskim. Jednak ten poniedziałkowy był nieco gorszy, gdyż grała w nim w zasadzie tylko jedna drużyna. Choć może być tak, że „grała”, to zbyt wiele powiedziane. Warta skapitulowała jeszcze przed wyjściem na boisko, więc Radomiak wyglądał nieco lepiej. W dodatku piłkarzom z Radomia w końcu udało się zakończyć mecz w jedenastoosobowym składzie. Ale co z tego, skoro misja strzelenia bramki w tym roku wciąż przewyższa ich możliwości.
Powiedzmy sobie szczerze, już na samą myśl o poniedziałku i godzinie 19:00 na stadionie w Grodzisku Wielkopolskim przywołuje najgorsze skojarzenia. A kiedy jeszcze człowiek sobie uświadomi, że na boisko wyjdą Warta i Radomiak, to w zasadzie z miejsca można się spodziewać totalnego paździerza. I właśnie dokładnie taki paździerz mieliśmy wątpliwą przyjemność oglądać.
Naprzeciwko siebie drużyny sąsiadujące ze sobą blisko dna tabeli, więc kunktatorstwo musiało być wkalkulowane. W dodatku jedna z nich w dwóch pierwszych meczach na wiosnę straciła 10 bramek, nie strzelając żadnej. Druga zaczęła nieźle, bo od zaskoczenia i rozbicia na „dzień dobry” mistrza Polski, ale później wróciła na swój normalny poziom i oczywiście bezbramkowo zremisowała z beniaminkiem. Tak więc podstawowe zadanie na ten ponury poniedziałkowy wieczór mogło być tylko jedno – nie przegrać.
I faktycznie – brawa dla jednych i drugich – nie przegrali. Problem w tym, że nie przegrali, bo nie chcieli wygrać. A już w szczególności Warta, której zawodnicy nawet niespecjalnie ukrywali przed i w trakcie meczu, że dokonać czegokolwiek w polu karnym strzeżonym przez takich dwóch kolosów, jak Rossi i Vusković, może być trudno. Co z tego, że Prikryl pokracznie starał się kręcić wokół nich, skoro nie dostawał podań. A nawet jeśli dostawał, to piłka była mu odbierana, zanim zdążył się zorientować, że w ogóle do niego leci. Nie mówiąc już o pojedynkach główkowych. Tu sprawa również była przegrana z miejsca, więc górnych piłek gospodarze nie posyłali dzisiaj w zasadzie w ogóle.
Co też z tego, że Szmyt i Mezghrani się starali – pierwszy standardowo podejmował próby dryblingu, ale rzadko udane, drugi częściej był widoczny w defensywie, co oczywiście nie jest bez znaczenia, ale od skrzydłowego można by było oczekiwać czegoś więcej do przodu.
Dawid Szulczek skutecznie zamurował dostęp do własnej bramki, choć jego obrońcy z pewnością mieli więcej pracy niż ich odpowiednicy w drużynie gości. Piłkarze Radomiaka przynajmniej próbowali, kilka razy byli nawet blisko, ale często stwarzali okazje dość przypadkowo. W końcu za najlepszą akcję meczu należy uznać uderzenie Rafała Wolskiego z samego początku spotkania, kiedy to skiksował, piłka odbiła mu się idealnie od piszczela, a następnie od ziemi w taki sposób, że mogła zmylić Grobelnego i wpaść mu za kołnierz. Na szczęście dla golkipera Warty, uderzyła tylko w poprzeczkę.
Wolski był w ogóle najaktywniejszym piłkarzem Radomiaka w ofensywie na początku spotkania, bo oprócz wspomnianego kiksu, uderzył też nawet całkiem nieźle z rzutu wolnego. Niestety dla gości piłka przeleciała tuż obok słupka. Należy jednak docenić tę próbę z uwagi na to, że wszystkie pozostałe próby uderzeń z rzutu wolnego tego wieczoru trafiały w mur.
W drugiej połowie Wolski był już jednak mniej widoczny i nikt specjalnie nie chciał wejść w jego buty. Przynajmniej do momentu, w którym Maciej Kędziorek nie posłał na boisko rezerwowych. Pierwszy pojawił się na nim Vagner Dias i można powiedzieć, że naprawdę zaliczył całkiem udany występ. Przynajmniej się starał, podejmował jakieś próby rozegrania w pobliżu pola karnego rywali. Gdy dołączył do niego młody Krystian Okoniewski, obaj wypracowali drugą najlepszą sytuację w tym meczu. Wychowanek Lechii Gdańsk, po podaniu od Kabowerdeńczyka, uderzył tuż nad poprzeczką. Gdyby mu się udało, mógłby na zawsze zapisać się w historii Radomiaka jako pierwszy młodzieżowiec, który strzelił bramkę dla tego klubu w Ekstraklasie.
W końcówce zwycięstwo Radomiakowi mógł jeszcze dać Rossi, ale minął się z piłką nieźle dośrodkowaną w pole karne przez Jordao. Tak więc czwarty mecz w tej kolejce zakończył się wynikiem 0:0. Kiedy się było uważnym obserwatorem tego „widowiska”, trudno o jakiekolwiek pozytywne myśli. Ale kiedy jest się Maciejem Kędziorkiem, można się takich doczekać. W końcu przed pierwszym gwizdkiem trener ekipy z Radomia mógł powiedzieć, że gorzej być już nie może. I gorzej nie było, obyło się bez pogromu i czerwonych kartek, ale niestety dla drużyny też po raz trzeci bez bramek.
Jak nie do trzech, to może do czterech razy sztuka. W końcu za tydzień Stal u siebie, więc okazja całkiem niezła.
Czytaj więcej na Weszło:
- Marzec jeszcze się nie zaczął, a Dariusz Marzec już się skończył
- Jeden zespół z czołówki wygrał w ten weekend – Ekstraklasa to jedyna taka liga w Europie
- Luka, nie kończ kariery! Modrić jeszcze rzuca rękawicę młodym
- Bułka jest kozakiem. Dawno niewidziany Majecki zagrał dobry mecz w Monaco [STRANIERI]
Fot. Newspix