Andrzej Kotala uwielbia obiecywać. Gorzej, kiedy trzeba danego słowa dotrzymać. W naszym niedawnym reportażu opisujemy czternaście lat pustych deklaracji prezydenta Chorzowa w sprawie budowy nowego obiektu przy Cichej. To niejedyne zapewnienie, z którego wywiązywanie się idzie politykowi opornie. Samorządowiec obiecał także, że wynajem Stadionu Śląskiego będzie opłacany z budżetu miasta. Jak jest w rzeczywistości? Ruch musi miesiącami dopraszać się o pieniądze. W tym sezonie nie dostał na ten cel od samorządu jeszcze ani złotówki. W klubie nie wiedzą, co dalej.
Jeszcze w 2016 roku Kotala zapowiadał: – Nie będziemy czekać z remontem, aż nadzór budowlany będzie zmuszony wyłączyć obiekt z użytkowania.
Jednak czekał z remontem.
A nadzór budowlany w końcu wyłączył obiekt z użytkowania.
Ruch Chorzów w styczniu 2023 roku stał się klubem bezdomnym. Po awarii „Świeczek”, czyli słynnych wież, na których zamontowane było oświetlenie, nie można rozgrywać meczów na stadionie przy ulicy Cichej. Niby od tamtej pory w temacie budowy nowego obiektu cały czas coś się dzieje, ale każdy, kto śledzi chorzowską rzeczywistość, doskonale wie, że to nie musi oznaczać rychłego wjazdu koparek. Obserwujemy raczej teatr pozorowanych działań, który ma zagwarantować obecnie panującemu prezydentowi sukces w czwartych wyborach z rzędu.
Dopóki w Chorzowie nie powstanie nowa arena, Ruch musi wynajmować dla siebie któryś z okolicznych stadionów. Początkowo gościł w Gliwicach. Spędził tam całą rundę w pierwszej lidze (wywalczając przy tym awans) i kilka meczów w Ekstraklasie. W międzyczasie czekał, aż będzie dostępny Stadion Śląski, który należy do województwa, ale terytorialnie mieści się w granicach Chorzowa, a od Cichej dzielą go cztery kilometry. Od końcówki października mecze domowe „Niebieskich” odbywają się właśnie na 54-tysięczniku.
Władze „Kotła Czarownic” poszły Ruchowi na rękę i zgodziły się na bardzo preferencyjne warunki. Wynajem zmodernizowanego molocha kosztuje klub podobne pieniądze, co korzystanie z nieporównywalnie skromniejszego stadionu w Gliwicach. Znacznie droższe są jednak koszty organizacji spotkania – głównie zapewnienie bezpieczeństwa imprezy. Kiedy mowa o meczu podwyższonego ryzyka, a za takie uznano choćby spotkania ze Śląskiem Wrocław czy Legią Warszawa, za ochronę trzeba zapłacić aż 650 tysięcy złotych. Przy takich kwotach trudno o kalkulowanie zarobku, nawet jeśli sam wynajem Stadionu Śląskiego wynosi około 150 tysięcy złotych za spotkanie.
Ten drugi koszt miało pokrywać miasto, co Andrzej Kotala wielokrotnie deklarował. Po raz ostatni publicznie zobowiązywał się do tego w grudniu 2023 roku.
– Zarówno za wynajem obiektu w Gliwicach, jak i za wynajem Stadionu Śląskiego płaci miasto. Spółka nie jest obciążona tymi finansami. To dodatkowy ciężar dla miasta, który musimy ponieść, gdzieś mecze musimy rozgrywać. Ruch musi mieć jakiś obiekt sportowy do dyspozycji. Wzięliśmy to na siebie – mówił prezydent Chorzowa na konferencji prasowej, podczas której opowiadał także, że czuje się oszukany przez Mateusza Morawieckiego.
W czym więc problem?
Ano w tym, że miasto w tym sezonie jeszcze za wynajem stadionu NIE ZAPŁACIŁO.
Jak dotąd, stan na 25 lutego 2024 roku, urzędnicy zwrócili „Niebieskim” jedynie koszty wynajęcia stadionu w Gliwicach za rundę wiosenną sezonu 22/23, czyli jeszcze za pierwszą ligę (wyniosły one około miliona złotych). Zrobili to z dużym opóźnieniem – dopiero jesienią 2023 roku. Na wszystkie mecze domowe Ruchu w sezonie 23/24 – zarówno te rozgrywane w Gliwicach, jak i w Parku Śląskim – miasto nie wydało jeszcze ANI ZŁOTÓWKI. Innymi słowy: uporczywe mówienie prezydenta Kotali o tym, że miasto funduje klubowi grę na stadionie zastępczym, jest na ten moment jedynie faktem medialnym.
Ruch opłaca wynajem obiektów ze swoich pieniędzy i jednocześnie od kilku miesięcy prosi się, żeby miasto uregulowało obiecane koszty, do czego samo się zobowiązało. Mowa o 1,5 miliona złotych. Tyle „Niebiescy” zapłacili za korzystanie z obiektów w Gliwicach i Parku Śląskim w obecnym sezonie. Klub oczywiście próbuje walczyć o swoje w magistracie, ale jest zupełnie ignorowany. Politycy wiedzą, że działacze nie pójdą na otwartą wojnę z miejską władzą, od której łaski zależy ich byt na poziomie Ekstraklasy (i ewentualna budowa stadionu).
Ruch prosi…
Miasto zbywa…
Ruch prosi…
Miasto zbywa…
I tak od kilku miesięcy.
To nie jest zdrowa sytuacja. Jak słyszymy, jeśli tak dalej pójdzie, Ruch może za niedługo zaburzyć swoją płynność finansową, co z kolei spowoduje obsuwy w płatnościach dla pracowników klubu i zawodników. W klubie nie wiedzą, jak planować swoje wydatki i czy miasto w ogóle spełni swoje obietnice, choć ostatnio rzecznik prasowy urzędu miasta zadeklarował w „Dzienniku Zachodnim”, że wyrównanie „zostanie przekazane na konto klubu w ciągu najbliższych dwóch tygodni”. Wiadomo jednak, jak w Chorzowie jest ze słownymi deklaracjami.
Gdy spojrzymy w budżet miasta na 2024 rok, w kontekście Ruchu jest w nim wpisana jedynie kwota 1,6 miliona złotych. To właśnie te pieniądze mają trafić do klubu „za dwa tygodnie” w formie wykupu akcji. Inne kwoty nie zostały nigdzie zaplanowane. A przecież – jeśli Chorzów chce dotrzymać obietnicy – to na 1,6 miliona nie może się przecież skończyć. Ten przelew pozwoli Ruchowi jedynie pokryć wydatki, jakie z tytułu najmu obiektów poniósł od początku sezonu.
A co dalej? Tylko w ramach rozgrywek 23/24 „Niebiescy” rozegrają jeszcze sześć meczów w „Kotle Czarownic”. Później przed nimi cała runda jesienna (czy w Ekstraklasie, czy w pierwszej lidze). W budżecie miasta nie zapisano już pieniędzy, z których można byłoby pokryć koszty gry na stadionie zastępczym.
Są tylko słowne deklaracje Andrzeja Kotali.
Ale każdy chorzowianin podchodzi do nich z należytą rezerwą.
WIĘCEJ O RUCHU CHORZÓW:
- Stadion obiecany [REPORTAŻ]
- Remis, który potwornie boli. I Ruch, i Jagiellonię
- Adam Vlkanova: Grał w Lidze Mistrzów, trafił do Ruchu. Jak to się stało? [WYWIAD]
Fot. newspix.pl / FotoPyK