Widzew Łódź, pomny swoich ubiegłorocznych przygód, chciał przygotować się na trudy rundy wiosennej nieco lepiej niż w minionym sezonie. Zespół ma niewielką przewagę nad strefą spadkową i ciągle musi zerkać za swoje plecy, choć włodarze, trenerzy i piłkarze utrzymują, że mierzą o wiele wyżej. W rozmowie z nami, dyrektor sportowy klubu z Łodzi, Tomasz Wichniarek, podsumowuje zimowe ruchy transferowe i odkrywa kulisy swojej pracy w Widzewie. Wszystko w dniu okrągłych, 70. derbów Łodzi.
Ile czasu zmarnował Widzewowi Emmanuel Boateng?
Nie wiem, czy da się to dokładnie zmierzyć. Byliśmy w pewnym momencie przekonani, że ten temat już jest dopięty — mieliśmy ustalone wszystko z klubem i z samym zawodnikiem. Przez to oczywiście pewne tematy odpuściliśmy i tylko z w niektórych wypadkach dostaliśmy „drugą szansę”. Część pracy kilku osób nie tyle została zmarnowana, ile po prostu nie została skonsumowana. Równolegle przygotowywano kilka tematów, więc to też nie tak, że rzuciliśmy wszystkie moce przerobowe w sprowadzenie Boatenga. On został wskazany przez skauta odpowiedzialnego za Skandynawię i zainteresowanie nim wynikało z dobrze przeprowadzonego procesu.
Wśród tych „tematów” był Noah Diliberto?
Nie tylko on. To było dokładnie czterech piłkarzy na tę samą pozycję. Diliberto chcieliśmy już w zeszłym sezonie, prowadziliśmy nawet rozmowy. Temat pojawił się w czerwcu, ale wtedy, po bardzo dobrym sezonie, szukał raczej zespołu na poziomie Ligue 1 i raczej nie myślał o przenosinach do Polski. Miał też wtedy swoje oczekiwania finansowe i był zdecydowanie poza naszym zasięgiem.
Fakty są takie, że znaleźliśmy go o wiele wcześniej i teraz mieliśmy go już na swoich radarach. Latem był dla nas jednym z wyborów, ale priorytetowo podchodziliśmy do zamknięcia tematu Boatenga.
Nawet byliśmy przekonani, że jest zamknięty.
Ostatecznie Boateng kosztował Widzew bilety lotnicze.
Faktycznie zapłaciliśmy za jego przelot, ale te pieniądze mamy odzyskać. Zawsze opłacamy zawodnikowi pełną podróż do Łodzi, więc tak samo było tym razem.
Porzućmy już tego Boatenga. Kojarzę, że Widzew ma dobrze obsadzone kierunki na południe od Polski, rynek w Słowacji, Czechach, na Węgrzech, a tu nagle taki strzał z Francji.
Druga liga francuska zaczyna być dla nas ciekawym rynkiem, a oprócz tych wymienionych monitorujemy też ligi skandynawskie, które są interesujące szczególnie zimą, kiedy tamtejszym zawodnikom kończą się kontrakty. Tak trafili do nas Kristoffer Normann Hansen i Martin Kreuzriegler. Oczywiście jest jeszcze kierunek hiszpański, ale on interesuje wiele klubów w Ekstraklasie. Wykonaliśmy na potrzeby procesu transferowego analizę kilku ostatnich sezonów pod względem zawodników przychodzących do Polski, aby skupić się na ligach, z których przychodzą piłkarze najczęściej sprawdzający się w Ekstraklasie.
Hansen: Frustrowałem się w Widzewie. Wiedziałem, że dobre dni przyjdą [CZYTAJ]
W sumie stale śledzimy czternaście lig, które są permanentnie obserwowane przez naszych skautów. Do tego należy jednak dodać kolejnych czternaście lig, którym przyglądamy się mniej dokładnie, tylko z poziomu analizy wideo. Mamy bazę danych, w której znajduje się kilkadziesiąt tysięcy zawodników i możemy przeanalizować właściwie każdą ligę. Pierwszego przesiewu zawodników dokonujemy na bazie stworzonych przez nas profili…
Takie profile wskazują na to, że Widzew powinien mieć trochę innego napastnika niż ci, których ma?
Jordi i Imad pasują do profilu. Różnią się trochę od siebie, ale pewne warunki fizyczne mają bardzo podobne, tak jak i pewne zachowania na boisku. To jest tak, że według naszego systemu mamy mieć dwóch podobnych napastników, żebyśmy nie musieli zmieniać sposobu gry zespołu. Oczywiście jest też ta druga szkoła, że napastnicy powinni być kompletnie różni. To zwykle kwestia ustalenia pewnych kwestii z trenerem — my wybraliśmy taki wariant, przy czym napastnicy powinni być przede wszystkim skuteczni.
Szukacie więc nowego napastnika?
Nowego napastnika szuka się zawsze. Nam chodzi o to, żeby oprócz skuteczności taki zawodnik pasował do nakreślonego przez nas profilu.
Bonus 600 zł za zwycięstwo Polski z Portugalią w Lidze Narodów
- Postaw kupon singiel za min. 2 zł zawierający zakład na zwycięstwo Biało-Czerwonych w starciu z Portugalczykami
- Jeśli kupon okaże się wygrany, to na twoje konto bonusowe wpłyną dodatkowe środki w wysokości 600 zł
- Tylko dla nowych użytkowników. Rejestracja zajmuje 30 sekund!
Kod promocyjny
18+ | Graj odpowiedzialnie tylko u legalnych bukmacherów. Obowiązuje regulamin.
Sanchez i Rondić są wystarczający?
Grają na takiej pozycji, na którą zawsze ma się przygotowanych kilka innych opcji. My mamy takie zestawienie najlepszych, najbardziej skutecznych napastników — nie obserwujemy ich nawet na poziomie analizy wideo, ale co miesiąc aktualizujemy listę bramkostrzelnych piłkarzy występujących w europejskich ligach. Oczywiście tych, którzy są w naszym zasięgu, nie ma tam najlepszych piłkarzy La Liga czy Premier League.
Jeśli chodzi o ewentualne ruchy transferowe — zawsze można mieć kogoś lepszego, ale nie zawsze można pozyskać jedenastu zawodników. Nie będziemy co okienko wymieniać połowy kadry, choć wiem, że niektórzy mogą mieć takie oczekiwania.
Czyli jakość, a nie ilość. Pieniądze zarobione na jakości Henricha Ravasa zostaną w pełni przeznaczone na transfery?
Cała kwota zarobiona na sprzedaży Ravasa zostanie „włożona” w pierwszy zespół. Z jednej strony to budżet na transfery, a z drugiej zwiększenie budżetu na płace, na premie, na potrzeby naszych piłkarzy. To podniesienie poziomu obsługi zawodników i standardów pracy całego pionu sportowego, co powinno się przełożyć na coraz lepsze wyniki.
Opłaty za nowych zawodników to w ogóle temat rzeka. Nawet jeśli ktoś ogłasza w mediach, że sprowadzamy piłkarza za darmo, to nie ma w tym nic prawdziwego. Nie ma piłkarzy za darmo. Są apanaże takiego zawodnika, pieniądze za podpis… na etapie negocjacji może od nas wymagać naprawdę sporych kwot. Nic nie ma za darmo — piłkarz przychodzi do nas, nie mając kontraktu z klubem, ale wtedy ma o wiele lepszą pozycję negocjacyjną.
Taki jest przypadek Rafała Gikiewicza?
Jest to w ramach naszego budżetu. Mieliśmy pieniądze przygotowane na podobną okazję.
To czwarty bramkarz w kadrze. Widzew się przeliczył po odejściu Ravasa?
Tutaj nałożyło się kilka czynników, spore znaczenie miała nieszczęśliwa kontuzja Ivana Krajcirika. Gdyby był on naszym zawodnikiem od choćby kilku miesięcy, to też nie byłby wielki kłopot. Rzecz w tym, że nie znamy go jeszcze na tyle dobrze, by wiedzieć, jak zareaguje na tę sytuację, jak się zaaklimatyzuje, jak czuje się w Łodzi. Zawsze jest ten element niepewności, nawet jeśli obserwowaliśmy go już kilka lat i był na naszej liście już wtedy, gdy sprowadzaliśmy do klubu Henia Ravasa.
Nie był jednak na obozie z zespołem, nie był w pełnym treningu, a my zaczynaliśmy ligę, więc postanowiliśmy, że skoro nadarza się okazja do sprowadzenia Rafała, to warto spróbować. Co nie znaczy, że Ivan jest za słaby i nie dałby sobie rady. Nasza sytuacja w tabeli Ekstraklasy jest trudna i nie można przejść obojętnie obok zawodnika z ogromnym doświadczeniem i charyzmą. Rafał to pewna osobowość, która w takim klubie jak Widzew powinna być.
Jeśli Krajcirik będzie aklimatyzował się tak, jak zakładaliście, to nie przedłużycie umowy z Gikiewiczem? On musi zarabiać naprawdę konkretne pieniądze…
Nie ma znaczenia, ile zarabia, nie myślimy w ten sposób. Po to z nim rozmawialiśmy, żeby go dziś mieć. A decyzja w sprawie jego przyszłości zapadnie wtedy, kiedy będziemy musieli ją podjąć.
Opcja jest po stronie klubu?
Opcja jest po stronie klubu.
Bez względu na to co się wydarzy w ciągu sezonu?
Opcja jest po stronie klubu.
W porządku. Rozmawialiście z Jakubem Słowikiem czy jego agenci grali na podbicie wartości?
Chciałbym zdementować plotki, że klub był nieprzygotowany na pewne działanie w momencie, kiedy rzeczywiście propozycja za Ravasa była już bardzo konkretna. Skautowaliśmy wtedy kilku zawodników, na naszej liście był Kuba Słowik, były wstępne rozmowy. Z jednej strony my sami nie byliśmy do końca przekonani, że chcemy w to wejść. Z drugiej strony, Kuba też cały czas wspominał, że jednak ta Japonia jest bliska jego sercu i zastanawia się, czy w ogóle chce z niej wyjeżdżać. No i miał inne, naprawdę atrakcyjne oferty, a my też chyba mieliśmy trochę inny pomysł na obsadę bramki.
Okej, wrócę jeszcze do Gikiewicza. Bardzo charyzmatyczny piłkarz w szatni. Czy on tam może narobić jakiegoś rabanu? Jego mocny charakter może być problemem?
Nie wiem, kto mógłby mieć z tym problem. Tak szczerze mówiąc, to zawodnicy z mocnymi charakterami to są ci, którzy robią największe kariery i którzy dodają całej szatni pewności siebie. Ja znam Rafała, zresztą poznałem go bardzo, bardzo dawno temu. To jest taki charakter mocny, ale raczej pozytywny. To nie jest ktoś, kto będzie wywierał na kolegach jakąś złą presję. Bardzo chce wygrywać, chce być ważny, ale też będzie bardzo wiele dawał zespołowi.
Czy faktycznie to on się do was zgłosił?
Rzeczywiście dostałem informację od trenera Andrzeja Woźniaka, że Rafał rozwiąże kontrakt w Turcji i będzie dostępny, można powiedzieć, że to był ruch z jego strony. Zadzwoniłem, od razu zaczęliśmy rozmawiać o konkretach. Było widać, że obie strony są zainteresowane, więc bardzo szybko udało nam się wszystko dopiąć, choć miał też inne propozycje.
I te inne propozycje były też z Polski? Z kim Widzew rywalizował?
Były inne propozycje.
Rozumiem. Rzucam kolejne hasło: Lirim Kastrati i opowieści o tym, że do Łodzi przyjechał facet, który właściwie nie ma nogi.
Ja w ogóle mam z tym pewien problem, choć nie tylko ja. To jest też problem ludzi, którzy rozsiewają tego typu plotki. Jakaś część kibiców mówiących, że dobrze życzą Widzewowi, mam nadzieję, że bardzo mała, uwielbia szukać spiskowej teorii dziejów. Nie rozumiem tego, powiem szczerze, bo powinni nas raczej wspierać. Jeżeli nawet taka informacja była, to warto ją zweryfikować, zanim zacznie się ją przekazywać dalej.
Szczerze mówiąc, nie rozumiem tego i uważam, że takie osoby robią więcej złego niż dobrego. Z Kastratim sytuacja wyglądała następująco — on przed przyjazdem do nas naciągnął mięsień dwugłowy, o czym wiedzieliśmy. Kiedy przylatywał, mieliśmy już informację, że jest gotowy do pełnego treningu. Przeszedł badania lekarskie, podpisał kontrakt i dopiero dołączył do zespołu.
Z premedytacją nie wprowadzaliśmy go w trening na pełnych obrotach z kilku przyczyn. Po pierwsze, miał te dwanaście dni przerwy od piłki w swoim poprzednim klubie. Po drugie, był właściwie całe cztery dni w rozjazdach.
Ivan Krajcirik też przyjechał do Łodzi zdrowy?
Na pierwszym treningu, myślę, że są świadkowie, a ja jestem jednym z nich, piłka uderzyła mu w stopę i naciągnął poboczne więzadła w kolanie.
I tyle?
Tyle.
To jedziemy dalej — przedłużenia kontraktów to największe sukcesy tego okienka? Na dłużej zostają Pawłowski, Hanousek, Ciganiks.
Na pewno są bardzo ważne. Rozmowy z Bartkiem Pawłowskim czy z jego agentami zaczęliśmy już na początku listopada. Ustaliliśmy właściwe warunki, ale ważnym czynnikiem były jeszcze kwestie zdrowotne. Musiałem mieć zgodę wydziału medycznego i 100% pewności, że możemy na Bartka liczyć. To nie tak, że ktoś zapomniał o Pawłowskim i dopiero kibice przypomnieli nam, że trzeba z nim przedłużyć kontrakt. Tak samo jak z Markiem, chcieliśmy zrobić to jeszcze w grudniu i właściwie zrobiliśmy, ale podpisy pod umową obie strony złożyły w styczniu.
Pawłowski: Mocno liczyłem na powołanie za Santosa [CZYTAJ]
Mamy pewien plan pracy, który wykonujemy. Pracują tu kompetentne osoby — skauci poświęcają bardzo, bardzo dużo czasu, większość weekendów w roku spędzają na obserwacji zawodników na żywo, w tygodniu czas zajmuje im analiza statystyczna i wideo. To bardzo żmudna i bardzo wyczerpująca praca, w dodatku mało doceniana.
A szkoda, bo na pewno zasłużyli na docenienie. Tak jak sztab, który ciężko pracuje i przygotowuje zespół, ale i piłkarze czy zarząd. Wbrew temu, co czasem słyszy się wokół klubu, to praca po kilkanaście godzin dziennie i czasem 7 dni w tygodniu. Nikt się nie skarży, bo dla każdego z nas to pasja i wspaniała przygoda, a praca w Widzewie to nobilitacja. Czasami tylko hejt bardzo demotywuje…
Czyli dyrektor sportowy też zasłużył na docenienie…
To jest moja praca i nie oczekuję tego docenienia, nie do końca w tym kierunku chciałem pójść. Wiem, jaką robimy robotę i myślę, że jest wykonywana poprawnie, a nawet dobrze. Jestem człowiekiem, który po prostu wykonuje pracę, dostaję za to określone apanaże. Nie będę się gloryfikować — nie pracuję za darmo, ale też robię tu zdecydowanie więcej niż „nic”. Jestem tu od ponad trzech lat, stworzyłem struktury skautingowe, procesy, procedury pozyskania zawodników. Zrobiliśmy duży postęp, nie mamy czego się wstydzić…
Pozytywny “feedback”, który dostajemy po przesłaniu interesującym nas zawodnikom personalizowanej prezentacji, jest jednym z przykładów, że nasza praca idzie w dobrym kierunku.
To jednak normalne w sporcie, że emocje biorą czasami górę i też ocenia się przez efekt końcowy, to znaczy wynik na boisku. Co jest zrozumiałe, ale nie zawsze świadczy o źle wykonywanej pracy.
A Widzew ma się czego obawiać, bo stawka jest płaska. Blisko jest ta strefa spadkowa.
Ta kadra jest mocniejsza niż była wcześniej, my ją wzmacniamy cały czas. To nie jest jazda figurowa na lodzie i tu się nie dostaje pieniędzy za doznania artystyczne — liczą się tylko punkty, czyli chodzi po prostu o to, żeby piłka lądowała w sieci. Nie dziwię się temu, że jesteśmy wszyscy zdegustowani wynikami. Uważamy, że ten zespół ma potencjał, żeby być wyżej i myślę, że tak samo patrzą na to sami piłkarze, sztab, wszyscy w klubie. Jestem przekonany, że zrealizujemy cel, który zakładaliśmy przed sezonem — zdobędziemy więcej punktów, niż ostatnio.
Na które miejsce w tabeli Widzew ma potencjał?
Mogę to liczyć w punktach, z miejscem będzie problem. W zeszłym sezonie mieliśmy tych „oczek” 41 i założyliśmy na ten sezon 44-45. To pewnie ósme czy dziewiąte miejsce i jestem przekonany, że Widzew może już atakować te pozycje.
Czy to oznacza, że jeśli sezon zakończy się bez realizacji waszego celu, to będzie można mówić o tym, że Widzew poniósł porażkę?
Ustanowiliśmy jakiś cel i jeśli go nie osiągniemy, to tak. Czy to będzie oznaczać, że wykonaliśmy złą pracę? Tutaj można by się zacząć spierać, bo nie wykluczone, że w wielu obszarach nasz zespół okaże się lepszy, w wielu kwestiach osiągnie założone mniejsze cele, a punktów zdobędzie trochę mniej lub tyle samo. Piłka nożna jest bardzo niewymierna, zależności jest w niej olbrzymia liczba. W sportach indywidualnych jest tak, że jest zawodnik, jest trener, jest przeciwnik — grają jeden na jednego i nic więcej im nie przeszkadza.
Nie szukam na zapas usprawiedliwienia, tylko mówię o faktach. Czasami jest tak, że chociaż wykona się niezłą pracę i wydaje się, że powinno być dobrze, to jest całkiem inaczej. Mamy tu, chociażby, przykład Śląska Wrocław, który w zeszłym sezonie do ostatniej chwili walczył o utrzymanie, a dziś bije się o mistrzostwo. Rok temu nasza pierwsza runda była znakomita, a druga już bardzo słaba. Wisła Płock, która była ogłoszona właściwie rewelacją rundy jesiennej, na wiosnę spadła z ligi. Czy ci ludzie, którzy pracowali w tych klubach, chcieli wykonać złą pracę? Czy wykonali złą pracę? Niekoniecznie.
Nie popełniając żadnego błędu, można po prostu mieć gorszy wynik?
Nie, jakiś błąd musiał być popełniony, skoro wynik nie odpowiada naszym oczekiwaniom. W tej pracy błędy popełnia się regularnie, tylko pracując według pewnych ustaleń, trzymając się pewnego systemu, minimalizuje się ich liczbę. Wtedy robi się to w moim mniemaniu dobrze i można mieć, na przykład, przeświadczenie, że wzięliśmy tego lepszego piłkarza — zrobiliśmy dokładne rozeznanie, porozmawialiśmy z nim na żywo, przeszedł test osobowości.
I wszystko się może zgadzać, ale okaże się, że przyjechał do nas i jego żona stwierdziła, że nie ma zamiaru mieszkać tu z dzieckiem, że nie podoba jej się Łódź i chce wrócić do siebie. Na to już nie mamy wpływu.
Był faktycznie w Widzewie przez te trzy lata taki przypadek, że przyjeżdża żona i to ona bombarduje transfer?
Nie. Łódź jest pięknym miastem. Wszystkim się podoba, wszyscy chcą tu żyć.
Nagrałem to.
(śmiech) Szczerze mówiąc, to jest naprawdę bardzo fajne miasto, fajnie się rozwija, jest inne niż wszystkie pozostałe miasta w Polsce. Nie ma takiego typowego starego rynku, ale świetnie eksponuje zabudowę pofabryczną — Księży Młyn, Manufaktura, Monopolis, Biała Fabryka… no to wygląda wspaniale. Jeszcze niech tylko poprawią drogi i będziemy mówić o jednym z ciekawszych miast w Polsce.
Drogami to nowi zawodnicy są podobno przerażeni.
Nie wiem jak oni, ale ja wyjeżdżając spod mojego mieszkania, trafiam na gigantyczne dziury. No i są w Łodzi takie dni, że cztery kilometry na stadion pokonuję w 12 minut, a są i takie dni, że zajmuje mi to minut 48.
Poza aspektem komunikacyjnym — to jest najtrudniejsza praca w twojej dotychczasowej karierze zawodowej?
Myślę, że to okienko dało mi dużo powodów do przemyśleń i pewnych refleksji. Nie wiem, czy to najtrudniejsza praca jak do tej pory, bo lubię to robić. Widzew jest jednak dość wymagający i bardzo specyficzny. Moja żona śmieje się, że nigdy nie poświęcałem tyle czasu na pracę, ale to też wynika z tego, że jestem tutaj sam i nikt nie ma do mnie pretensji, że zajmuję się pracą w mieszkaniu w Łodzi.
A często nawet gdy wracam do domu, do rodziny, to dalej pracuję, bo niektóre działania bezwzględnie trzeba wykonać w danym momencie…
Trudno sprowadzić tutaj zawodnika? Oczekują więcej pieniędzy, bo macie pełny stadion kibiców i markę, czy problemem są dopiero odbudowywane po reaktywacji klubu struktury?
Bardziej ten drugi aspekt, bo jak ktoś idzie do małego klubu, to też może mieć duże oczekiwania finansowe. Oczywiście, mamy tu pełen stadion, fajne miasto, klub z historią i ktoś może chcieć tu zarabiać lepiej, ale moim zdaniem to nie jest wielka różnica. Problemem jest też to, że Widzew bardzo często nie jest pierwszym wyborem zawodnika, na przykład Boatenga ze Szwecji. Chłopak poszedł do Turcji, gdzie mu zapłacili zdecydowanie większe pieniądze. Myślę, że wybrał gorsze miasto, mniej znany klub, ale w zamian ma lepsze warunki finansowe i lepszą ligę.
Staramy się przyciągać zawodników drobnymi gestami — robimy prezentację, robimy wideokonferencję z nim, opowiadamy o jego miejscu w klubie, nawet o mieście. To mamy już bardzo dobrze opanowane, zresztą wielu piłkarzy podkreśla, że rzadko który klub w taki sposób podchodzi do rzeczy.
A mimo to kwestia pieniędzy jest często dla takiego piłkarza decydująca.
Z kim Widzew siedzi przy jednym stole? Pogoń, Raków, Lech czy Legia są pewnie poza zasięgiem, więc nie wiem… Piast Gliwice?
Mamy niezły budżet i potrafimy zapłacić rozsądne pieniądze. Chcemy jednak mieć w kadrze wielu jakościowych zawodników i każdy będzie zarabiał adekwatnie do swoich umiejętności. Wobec tego jakiś klub, na przykład Puszcza Niepołomice, może zapłacić jednemu piłkarzowi naprawdę sporo i nas przelicytuje, co nie oznacza oczywiście, że zawodnik tam pójdzie. Chcę pokazać, że my patrzymy na całą kadrę, a nie tylko na jednego zawodnika, Jeden piłkarz to zdecydowanie mniejsza szansa na sukces.
Gdyby to wszystko uśrednić, to my płacimy właśnie średnio dobrze. Nie ma co nas porównywać z czołówką ani nawet z jedną drużyną z trzeciej ligi.
A Widzew chciałby takiego Trąbkę u siebie?
Kiedyś przewijał się ten temat, ale z różnych względów nie zdecydowaliśmy się na taki ruch. On pewnie nie może narzekać — Wieczysta, z tego co słyszałem, płaci niektórym więcej od nas.
CZYTAJ WIĘCEJ O WIDZEWIE:
- Myśliwiec: Doświadczenie nie jest w derbach kluczowe
- Co czeka Ravasa w New England Revolution?
- Luis da Silva: Emocje są o wiele ważniejsze niż słowa [WYWIAD]
Fot. Newspix