“Rycerze Wiosny” powinni zmienić przydomek na “Dżentelmeni”. Piłkarze ŁKS-u postanowili uhonorować wracającego do ekstraklasy po 3766 dniach przerwy Rafała Gikiewicza w wyjątkowy sposób: poprzez nie stwarzanie pod jego bramką jakiegokolwiek zagrożenia. Gospodarze nie zmusili popularnego “Gikiego” do choć jednej niewygodnej interwencji. A że koledzy piłkarza Widzewa już tak sympatyczni pod bramką Aleksandra Bobka nie byli, to mecz zakończył się dwubramkową wygraną gości, która chyba odebrała jakiekolwiek nadzieje ekipie Piotra Stokowca na utrzymanie.
A już tak zupełnie poważnie: zawodnicy ŁKS-u byli dziś w ataku koszmarni. Ich cały pomysł na grę z przodu opierał się na podwórkowej waleczności Kaya Tejana, dla którego nie ma straconych piłek, na próbach zejścia ze skrzydeł do środka Pirulo i Huseina Balicia. Centrum pola gospodarzy w tym spotkaniu nie istniało, a patrzenie na grę Daniego Ramireza musiało być dla fanów gospodarzy katorgą. Facet zestarzał się straszliwie, jest cieniem cienia dawnego Hiszpana.
Ta “taktyka” nie mogła uszkodzić Widzewa. Owszem, Gikiewicz odbił kilka piłek, ale były to strzały tak marne jakościowo, że poradziłby sobie z nimi nawet randomowy bramkarz z Łódzkiej Ligi Szóstek Piłkarskich. Przed meczem z ŁKS-em Rafał odbył z drużyną zaledwie trzy treningi. Jak się okazało, wystarczyło to, by przez większość spotkania dobrze rozumieć się z kolegami. Po końcowym gwizdku w rozmowie z Darią Kabałą-Malarz z C+ nie ukrywał zadowolenia z powrotu do ligi (ostatni raz zagrał w niej 27.10.2013 roku w barwach Śląska!):
– Czułem się jak małe dziecko. Zaczynać od razu od derbów Łodzi – przyjemna sprawa. Mówiłem chłopakom, że wygramy. Mimo tego, że byłem w Bundeslidze, przyjemnie się gra przy takiej oprawie. Obrońcy powiedzieli, że się dobrze ze mną czują, to jest dla mnie najważniejsze!
Za to dobrze nie czuł się po starciu z Gikiewiczem Balić, na którego bramkarz Widzewa upadł przy interwencji we własnym polu karnym. Ale pokazał wtedy klasę: od razu wybił piłkę w trybuny, a po chwili kilkukrotnie upewnił się, że z rywalem wszystko jest w porządku.
Umówmy się – w polu karnym Bobka też nie oglądaliśmy dziś fajerwerków. W pierwszej połowie Widzew nie był w stanie wykreować nic ciekawego, a młodzieżowiec tej drużyny Dawid Tkacz grał, jakby był losowo wybranym z sektora gości kibicem, a nie facetem, który całe życie poświęcił na piłkarski trening.
Na szczęście dla Daniela Myśliwca w jego drużynie występuje Fran Alvarez. Przed przerwą również irytował, ale potem wrzucił na głową Jordiego Sancheza piłkę idealną. Po strzeleniu gola Hiszpan… oszalał. Cieszył się tak, jakby nie urodził się w Barcelonie tylko w Łodzi, a całe dzieciństwo spędził we wschodniej części miasta. W pewnej chwili myśleliśmy, że chłop staranuje ogrodzenie i wbiegnie na sektor fanów Widzewa przybijać z nimi piątki.
Entuzjazm trzymał Hiszpana jeszcze po meczu, bo zgodził się udzielić wywiadu po polsku. Po chwili uznał jednak, że rozmowa w naszym języku z Kabałą-Malarz go… przerasta, dlatego – nadal będąc w skowronkach – przeszedł na angielski.
ŁKS rozbił dziś duet z Półwyspu Iberyjskiego, ponieważ obok Sancheza do siatki trafił jeszcze Fabio Nunes. Portugalczyk najpierw uderzył w polu karnym prosto w Thiago Ceijasa, a po chwili piłka… do niego wróciła. Drugiej szansy już nie zmarnował, jego trafienie przypieczętowało trzy punkty dla Widzewa. A może i spadek ŁKS-u…
Fot. Newspix.pl