Posada Thomasa Tuchela wisi na włosku. Odpadnięcie z Ligi Mistrzów może oznaczać dla niego jedno – zwolnienie. Jeśli nastąpi ono po dwumeczu z Lazio, 50-latek wyleci z Bayernu Monachium szybciej niż jego poprzednik – Julian Nagelsmann. Co doprowadziło do tak fatalnej sytuacji?
– Nie jesteście tak dobrzy, jak myślałem. W takim razie muszę się dostosować do waszego poziomu – tymi słowami, zdaniem “Sky Sports”, Thomas Tuchel skwitował w szatni występ swoich piłkarzy w starciu z Bayerem Leverkusen. Bayern Monachium przegrał ten mecz na szczycie Bundesligi 0:3. Trzy dni później uległ 0:1 Lazio. W obu tych meczach oddał jeden celny strzał, co jest najniższą wartością w dwóch kolejnych meczach, odkąd fbref.com zbiera dane, czyli od dziesięciu lat. To pokazuje skalę problemu w Bawarii, ale nie oddaje w pełni tego, jak w 11 miesięcy, bo niebawem tyle minie od zatrudnienia trenera, Tuchel rozmontował zespół mistrzów Niemiec.
Tuchel dociska gaz w kierunku ściany
Słowa po spotkaniu z Bayerem są najlepszym przykładem na to, że 50-latek znajduje się w środku oblężonej twierdzy. A że szkoleniowiec ma ogromne przekonanie o tym, że jest nieomylny – zgodnie z twierdzeniem ja dobrze, reszta źle – generuje ogromne tarcia. Sam pozostaje natomiast wyczulony na ataki i wszelkie zaczepne komentarze, dlatego gdy po spotkaniu z Lazio dziennikarz “Bilda” wypalił z pytaniem o ocenę pracy Sebastiana Hoenessa – trenera Stuttgartu, Tuchel wpadł w furię.
– Chyba nie sądzisz, że teraz wypowiem się na temat swojego potencjalnego następcy. W tej chwili tu jestem, kto wie, jak długo… Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie, niezależnie od tego, czy coś sobie to wyobrażam, czy nie – odwarknął szkoleniowiec Die Roten. Sprawę musiał łagodzić rzecznik prasowy.
Obecnie Bayern z Tuchelem na ławce zmierza z ogromną prędkością w kierunku ściany. A kolejnymi przykrymi porażkami i wybuchami na konferencjach, szkoleniowiec tylko dociska pedał gazu do dechy. Trener zdaje sobie sprawę, że z końcem sezonu prawdopodobnie odejdzie z Monachium. To już niemal przesądzone. Ale swoimi ostatnimi decyzjami i wynikami robi wszystko, żeby podzielić los swojego poprzednika, którego również zwolniono w marcu. Na piąty dzień tego miesiąca zaplanowano rewanż z Lazio.
Pochopne zwolnienie Julka
Odpadnięcie z Ligi Mistrzów może oznaczać jedno – zwolnienie. Tuchel będzie mógł się zatem poczuć jak Julian Nagelsmann, ale w przeciwieństwie do swojego poprzednika, nie zostawi po sobie wrażenia, że rozstanie z nim to być może zbyt pochopny ruch. Już teraz w mediach krąży giełda nazwisk trenerów, którzy mogą go zastąpić. Wśród nich jest wspomniany Hoeness, a także Hansi Flick, z którym Bawarczycy rozegrali nie tak dawno perfekcyjny sezon. Zwolnienie Nagelsmanna było natomiast totalnym zaskoczeniem. Nastąpiło z dnia na dzień, gdy 36-latek przebywał na krótkim urlopie. Niedawno nawet Fabrizio Romano stwierdził, że był to jeden z newsów, w który sam do końca nie wierzył.
Posada Tuchela zagrożona. Bayern rozważa powrót Flicka
Tuchela nie bronią wyniki. Co prawda uratował w poprzednim sezonie mistrzostwo Niemiec, ale bardziej to zasługa frajerstwa Borussii Dortmund, niż umiejętności szkoleniowych 50-latka. Choć pracuje niemal dwa razy krócej, to poniósł już tyle samo porażek, co jego poprzednik. Zdobywa 0,24 pkt na mecz mniej niż Nagelsmann. W całej swojej karierze słabiej punktował tylko wtedy, gdy prowadził Mainz. Do tego należy uwzględnić to, w jakim stylu gra Bayern, czego najgorszy obraz widzieliśmy w ostatnich dwóch spotkaniach. Die Roten mają obecnie twarz… jednego celnego strzału.
Za Nagelsmanna prezentowali natomiast ofensywny, wręcz szalony futbol. Wpuściliśmy trzy gole? Pff. Strzelimy pięć! Zabawa na całego, co niekiedy było problemem, gdy rywale dobrze radzili sobie w defensywie i potrafili wykorzystać słabości wysoko ustawionej bawarskiej obrony. Średnio Bayern za 36-latka zdobywał trzy bramki na spotkanie. Po przejęciu sterów przez Tuchela ta wartość spadła do 2,27. A trzeba podkreślić, że w drugim roku pracy Nagelsmann nie mógł liczyć na takiego snajpera jak Harry Kane. Nie kwilił jednak z tego powodu, tylko stworzył z wyśmiewanego w Paryżu i Wielkiej Brytanii Erica Maxima Choupo-Motinga najlepszego strzelca zespołu.
Pechowy szczęściarz. O drodze Choupo-Motinga do składu Bayernu
Kane tuszował problemy
Czy w przypadku Tuchela możemy powiedzieć, że jakiś zawodnik urósł pod jego skrzydłami tak jak Choupo-Moting? To wątpliwa teza, choć pierwszy na myśl przychodzi Leroy Sane, który wygląda, jakby odżył u 50-latka. Ale statystyki skrzydłowego pokazują, że to tylko złudne wrażenie, bo u Nagelsmanna strzelał gole lub asystował średnio 0,64 razy na mecz. Teraz notuje wynik o 0,06 gorszy. To w zasadzie żadna różnica, więc można stwierdzić, że Sane gra tak jak grał, w przeciwieństwie do wielu innych piłkarzy.
Joshua Kimmich z lidera stał się problemem, bo dochodzi do stałych konfliktów z jego udziałem, o czym później. Alphonso Davies nie dość, że nie daje prawie nic w ofensywie, to popełnia coraz więcej błędów w obronie. Serge Gnabry czy Thomas Müller niemal przestali być przydatni dla zespołu. A Jamal Musiala zupełnie zatrzymał się w rozwoju, co jest jednym z głównych tematów dyskusji w gabinetach przełożonych Bayernu. O Choupo-Motingu już nie będziemy wspominać, bo został schowany do szafy po przyjściu Kane’a.
W Bayernie jest dobrze tylko wtedy, gdy Kane strzela lub asystuje.
To właśnie Anglik tuszuje skalę problemów w Bayernie swoimi strzelonymi golami, które bezpośrednio przesądzają o zwycięstwach. 28 zdobytych bramek i osiem asyst w 29 meczach to kosmiczny rezultat. Już o jedenaście trafień poprawił wynik najlepszych strzelców poprzedniego sezonu – Gnabry’ego i Choupo-Motinga. Na tym etapie Bundesligi, czyli po 21. kolejkach, w sezonie, w którym pobił rekord 41. goli Gerda Müllera, Lewandowski miał tylko jedną bramkę więcej niż Kane. To fenomenalne, jak Anglik radzi sobie w debiutanckim roku gry w Niemczech, ale schody zaczynają się, gdy napastnik nie trafia lub asystuje. Dotychczas było dziewięć takich meczów, w których występował 31-latek i dwa bez jego udziału. Bilans to sześć porażek, jeden remis i cztery wygrane. Trzy z nich wymęczone z jedną bramką przewagi.
Śmierdząca szatnia
Można tylko gdybać, w jakim miejscu znajdowałby się obecnie Bayern bez Kane’a, ale równie dobrze można przenieść te rozważania na inne podłoże i zapytać, gdzie byłby teraz zespół z Monachium, gdyby Anglika prowadził Nagelsmann, skoro bez niego radził sobie lepiej niż Tuchel z nim. Nie będziemy się nad tym zastanawiać, ale znamienne jest, że w dwa okna dla 50-latka sprowadzono już piłkarzy za 200 mln euro – drugą ratę za Bryana Zaragozę w wysokości 13 mln euro Bayern zapłaci po sezonie, a Nagelsmann musiał pracować na materiale, który otrzymał w spadku po Flicku. W pierwszym roku gry pozyskano na prośbę 36-latka tylko Marcela Sabitzera. Transfer Dayota Upamecano był bowiem dogadany, zanim Flick rzucił papierami.
Mimo to Tuchelowi wciąż mało. Z ogromnym pietyzmem, uporem i przy akompaniamencie medialnego szumu stale domaga się transferów. Sprowadzenie Ericka Diera to jego pomysł. Podobnie było z rekomendacjami pozyskania Joao Palhinhy, który finalnie nie trafił do Monachium. Wywierał również naciski na pozyskanie Kane’a. Daje do zrozumienia wszystkim wokół, że ten zespół się nie nadaje i trzeba go zmienić. Oczywiście nie jest to dobry sposób, żeby zjednać sobie aktualnie posiadanych zawodników. Nie podoba się to również przełożonym, których swoimi słowami szkoleniowiec przypiera do ściany. Te konflikty widać gołym okiem.
Piłkarze źle się czują w bawarskiej szatni. Wielu graczom po prostu zaczęła ona śmierdzieć i stała się nierozwojowa. Nie bez przyczyny tak stanowczo swój koniec wyznaczył Lewandowski, idąc na otwartą wojnę z władzami klubu. Podobnie stało się z Benjaminem Pavardem, który wymógł transfer do Interu Mediolan. Niechciany czuł się również Josip Stanisic, który tydzień temu wbił szpilkę w Bayern, strzelając gola dla Bayeru w meczu na szczycie. Po trafieniu się jednak nie cieszył, podobnie jak Tuchel mówiący na konferencji prasowej, że Niemcy mają głupie przepisy, zezwalające na grę wypożyczonym piłkarzom przeciwko swojej drużynie. Zapomniał jednak, że sam zezwolił na jego transfer, choć na prawej obronie miał marny wybór. A to dopiero początek problemów z zawodnikami.
Stara gwardia robi porządki
W najbliższym czasie Bayern zamierza ciąć koszty pensji. Nie chce kontynuować dalszego rozrostu wynagrodzeń dla piłkarzy. Z tego powodu negocjacje z Daviesem ws. nowej umowy stanęły w martwym punkcie. Kanadyjczyk żąda podwyżki. Klub nie chce mu jej dać, co może doprowadzić do transferu lewego obrońcy do Realu Madryt. Wciąż niejasna jest przyszłość Kimmicha, którego łączono z wieloma klubami. Sam pomocnik również nie czuje się odpowiednio doceniony. U Nagelsmanna pozostawał niekwestionowanym liderem i był nawet wyżej postawiony niż Manuel Neuer. Teraz ponownie go zdegradowano, nie tylko w klubowej hierarchii, ale również na boisku. Nie uznający żadnych świętości ani sympatii czy antypatii piłkarzy do gry na danych pozycjach Tuchel, chciał przesunąć 29-latka na prawą obronę. Spotkał się jednak z dużym oporem i finalnie ustąpił, ale Kimmich nie jest już dla niego nie do zastąpienia.
Czarne chmury zawisły też nad głową Musiali, któremu Bayern nie chce dać dużej podwyżki, twierdząc, że nie robi wystarczającego progresu i pozostaje nieregularny. A mowa przecież o zawodniku, którego uderzenie zapewniło mistrzostwo Niemiec Die Roten w poprzednim sezonie.
Gnabry, Musiala i Davies coraz niechętnie siedzą w szatni Bayernu.
Te wszystkie decyzje to efekt powrotu do rządów twardej ręki. Gdy w grudniu 2019 roku Uli Hoeness oficjalnie odszedł z klubu, a półtora roku później w jego ślad podążył Karl-Heinz Rummenigge, nastąpiła odwilż. Oliver Kahn i Hasan Salihamidzic nie patrzyli już tak rygorystycznie na tabelki bilansu transferowego. Latem 2022 roku wydali 137 milionów euro. Wystartowali w wyścigu zbrojeń z największymi w Europie, ściągając Sadio Mane i Matthijsa de Ligta, których pozyskanie wyglądało jak ruchy nie z tej ziemi dla niemieckiego klubu. Przystawały bardziej do PSG, Manchesteru City, czyli ekip napędzanych arabską forsą niż utożsamiającego się silnie z lokalną bawarską kulturą i tradycją Bayernu.
Szybko zakończona odwilż
Wcześniej Kahn i Salihamidzic wydali również grube miliony na sprowadzenie Nagelsmanna z Lipska, gdy stało się jasne, że Flick nie zamierza dalej pracować w jednym klubie z Hasanem, nie mając za plecami Rummeniggego. Nowi szefowie liberalnie podchodzili również do swojej pracy. Hoeness zarzucił otwarcie Kahnowi, że ten się… obijał.
– Czytałem, że Oliver Kahn podobno powiedział podczas kursu wideo, że nie trzeba pracować 24 godziny na dobę w biurze. Myślę, że nie trzeba, ale 10 lub 12 godzin już by wypadało – skwitował honorowy prezydent klubu w “Die Welt”.
Natomiast więcej niż o zasługach Salihamidzicia – dogadał się przecież z Mane i de Ligtem, czy pozyskał utalentowanego Mathysa Tela – mówiło się o jego rozwodzie i kolejnych miłosnych ekscesach podczas separacji. Obaj szefowie dość wybiórczo podchodzili również do kontaktów z mediami i w momentach kryzysu wysługiwali się Nagelsmannem, który stał się nieoficjalnym rzecznikiem wszystkich palących tematów w klubie, jak choćby umowa sponsorska z Qatar Airways.
To rozluźnienie stosunków doprowadziło do dramatycznego końca dla Kahna i Salihamidzicia. Obaj wylecieli z klubu kilka chwil po tym, jak Bayern w szalonych okolicznościach zapewnił sobie mistrzostwo Niemiec. Zostali potraktowani jak intruzi. – To był najgorszy dzień w moim życiu, odebrać mi możliwość świętowania z chłopakami – mówił później Kahn.
Wyglądało to trochę tak, jakby dziecko po zdaniu matury zorganizowało wielką imprezę z tej okazji i nie zaprosiło na nią rodziców – nie najlepszych, ale zawsze rodziców, mówiąc przy okazji, że ma na nich teraz wywalone, bo teraz już jest dorosłe i może robić wszystko. To samo dziecko nie wiedziało jednak, że za rogiem czai się prawdziwe życie pełne jeszcze większych niedogodności niż życie z rodzicami.
Czarne chmury nad Tuchelem? Czy trener je rozgoni, czy zginie od pioruna?
Co stanie się ze struną?
Bayern wrócił bowiem do rządów twardej ręki, tym razem pod nieoficjalną batutą Hoenessa. Na stanowisko prezesa zarządu powołano Jana-Christiana Dreesena. Spytacie, jakie to ma znacznie dla Tuchela? Ano ma, i to duże. Szkoleniowiec trafił bowiem do klubu w okresie kahnowo-salihamidziciowej rozpusty. Obiecano mu gruszki na wierzbie, a teraz zmieniono front.
Klub znowu znajduje się w trakcie dużych przemian na wielu szczeblach. Wcześniejsza próba zakończyła się niepowodzeniem, dlatego następuje drugie, bardziej zachowawcze podejście. Tuchel wygląda jednak na człowieka, który tego nie zauważa i do granic możliwości napina struny na wielu płaszczyznach. Sportowo notuje fatalne wyniki. Biznesowo naciska na przełożonych, używając nie tylko argumentów w wewnętrznych dyskusjach, ale również posługując się mediami. Wizerunkowo, bo kolejne jego wybuchy na konferencjach prasowych nie dodają mu uroku, a raczej sprawiają wrażenie, że za sterami Die Roten stoi choleryk, który rozniesie wszystko, jeśli nie będzie tak, jak on uważa.
Dalsze naciąganie struny nie poprawi jej dźwięku, a może doprowadzić do zerwania. Jedynym rozwiązaniem jest jej poluzowanie. Ciekawe, czy Tuchel to zrobi i dostosuje się do rzekomo niższego poziomu, i zacznie przyjmować rzeczywistość taką, jaka jest. Ciekawe, czy wykorzysta potencjał, który ma, a jest on ogromny i postara się uratować ten sezon, zostawiając po sobie dobre wrażenie. A wciąż ma na to szansę, bo przed Die Roten rewanż z Lazio, a pięć punktów straty do Bayeru to nie jest wynik nie do odrobienia. Ale jeśli dalej będzie tkwił w swoim świecie, to z klubu wyleci szybciej niż jego poprzednik. Zegar Nagelsmanna zatrzymał się bowiem 24 marca.
WIĘCEJ O NIEMIECKIM FUTBOLU:
- Czarniecki: Tendencja się odwróciła. Polscy piłkarze wolą Włochy czy Belgię, zamiast Niemiec
- Najsłabszy sezon Polaków w Bundeslidze od 40 lat
- Deniz Piłkarz Ulicy. Jak w wieku 27 lat Undav podbija Bundesligę i zadziwia Niemcy
- Trela: Buzujące stadiony. Napięcie na niemieckich trybunach przed Euro 2024
- Gruby problem BVB. Co zrobić z Niklasem Süle?
Fot. Newspix