Bartłomiej Pawłowski w pierwszej rozmowie po przedłużeniu kontraktu z Widzewem Łódź szczerze opowiada o swoim klubie. Czy trener Niedźwiedź zawiódł szatnię? Jak oczekiwania i informacje mediów wpływają na postawę zespołu? Co przekonało go do pozostania w Łodzi i jak podchodzi do kwestii przyszłości Widzewa? Oto przemyślenia doświadczonego ligowca, które w wielu miejscach mogą zaskakiwać.
Podobno rozmawiamy z najdroższym zawodnikiem w historii Widzewa Łódź.
Tak mówią. Nie znam wartości innych kontraktów.
Gdy wracałeś do Widzewa, mówiłeś, że pieniądze nie mają znaczenia. Przed przedłużeniem umowy czytałem w „Przeglądzie Sportowym”, że niekoniecznie chcesz zostać w Łodzi, że chcesz ten ostatni kontrakt „wycisnąć”.
W mediach pojawia się dużo różnych informacji, które muszą być atrakcyjne dla opinii publicznej. Ja niektóre dzielę na pół… Jeżeli miałem możliwość wyjazdu zagranicznego, rozpatrywałem to także pod względem finansowym. Nie jest to szczególnie kontrowersyjne.
Domyślam się jednak, że w tym wieku nie chciałeś już sobie fundować przebojów.
Jakieś opcje były, ale mam bagaż doświadczeń. Byłem w stanie sobie wyobrazić, co może się stać w przypadku szybkiej zmiany trenera czy pomysłu.
Patrzyłeś na to z pozycji wygody rodziny?
Brałem pod uwagę to, w jakiej sytuacji mogę postawić swoją rodzinę. Różnie się to może potoczyć. Idziesz do jakiegoś klubu, w którym musisz zbudować swoją pozycję od początku, jesteś tak zwanym „no-namem”, bo gdy piłkarz polskiego klubu — i to spoza TOP3 – odchodzi do lepszej ligi, trzeba założyć, że nie jest na liście numerem jeden, tylko dwójką, trójką. Jakoś tam trafia, ale też nie dostaje kontraktu, który daje mu mocną pozycję w zespole. Przychodzi nowy trener, ma inny pomysł, chce ułożyć grę inaczej, domaga się transferów i są roszady.
Czujesz się liderem Widzewa?
Sportowo na pewno. Część chłopaków z mniejszym doświadczeniem, młodszych, co jakiś czas pyta mnie o zdanie w różnych tematach, liczy na podpowiedzi w różnych sytuacjach na boisku, samo to stawia mnie w roli lidera. Muszę zwracać uwagę na to, że dla niektórych jestem autorytetem, że niektórzy patrzą na mnie przez pryzmat mojej gry w Widzewie, liczby występów w Ekstraklasie czy pobytów poza nią.
Koledzy z szatni wymagają od ciebie trochę więcej jako od piłkarza?
Na pewno.
Bez ciebie Widzew miałby ciężej w Ekstraklasie?
Nieskromnie mówiąc: na dziś tak.
Spodziewałeś się, że aż tak dobrze to będzie wyglądać?
Tak. Wiedziałem, że po przyjściu do klubu jestem w stanie z marszu dać jakość sportową. Jedynym pytaniem było to, czy współpraca z kolegami z drużyny i z trenerem będzie układała się na takim poziomie, na jakim bym sobie tego życzył. A że układała się wzorowo, to miałem ten komfort, że łatwo było mi się pokazać.
Ksywka Platon jest jeszcze w szatni aktualna?
Nie, ale to ciekawa historia.
Możesz opowiedzieć.
W szatni Zagłębia Lubin był jakiś temat związany z infrastrukturą drogową. Wjechałem na kozaku, powiedziałem, że zaraz będzie tak i tak. Chłopaki dziwnie się na mnie spojrzeli i pytali: no jak, co ty gadasz? A ja na to, że wiem najlepiej. Wiedziałem najlepiej jeszcze dwa czy trzy razy i pojawił się Platon…
Plotki o twoich szerokich horyzontach nie są przypadkowe.
Akurat nie, to albo była moje błędne założenie, że coś wiem! Usłyszałem coś w radiu, pokątnie, może nie dosłyszałem, a się upierałem i zostałem szybko sprowadzony na ziemię.
Janusz Niedźwiedź, który odegrał dużą rolę w twoim powrocie do Widzewa, niedawno z klubu odszedł. Czułeś, że trener zawiódł zespół?
Nie, w ogóle.
Sporo mówiło się o tym, że po dłuższym kryzysie wasze relacje z trenerem się osłabiły.
Jakby przeanalizować rozstania trenerów z klubami, to za każdym razem wygląda to tak samo. Najpierw są medialne spekulacje, potem informacje o zawodzie i utracie szatni, w końcu zwolnienie. Nie jest to dla mnie novum, to się powtarza.
Ma to wpływ na to, jak czuje się szatnia?
Oczywiście.
Naprawdę to tak istotne?
Tak, bo jak pojawiają się takie nagłówki, to piłkarze to czytają i ci, którzy są niezadowoleni z sytuacji — a też wielokrotnie byłem w tym miejscu i sam na to patrzyłem — spodziewają się, że zaraz będzie jakaś zmiana. Zaczyna się gadanie w szatni, widać poruszenie, koncentracja na najbliższym spotkaniu nie jest taka sama, w całym zespole, bo część zastanawia się, co będzie, jak przegramy.
Może wynika to z tego, że niezadowolonych postaci jest już sporo?
Zawsze jest sporo. Jedenastu gra, więc dziesięciu jest niezadowolonych. To proste: ci, którzy grają, zarabiają więcej z premii, mają większe szanse na nowy kontrakt. Ci, którzy nie grają, są potencjalnie do zastąpienia w każdym najbliższym okienku transferowym, jeśli klub chce podnosić rywalizację. Gadają ci, którzy nie grają, to całkowicie naturalne.
Ty masz ten komfort, że trenerzy wokół ciebie Widzew budują.
Zdaję sobie sprawę z tego, że tak można to czytać.
Daniel Myśliwiec też to robi, nawet jeśli sprawdza cię w różnych rolach.
Każdy trener ma swoją wizję i pomysł, jest z tego rozliczany. Każdy musi pokazać nie tylko swoją jakość, ale też to, że poprzednik się mylił. Przychodząc po okienku, tak jak trener Myśliwiec, nie ma się szans na rozmowę o wzmocnieniach. Na bazie tego, co miał, musiał albo szybko zmienić wyniki na lepsze, albo chociaż poprawić grę.
Do pomysłów nowego trenera podeszliście jak do rewolucji?
W ustawieniu i w grze jest całkowicie inaczej. Grałem u wielu trenerów, w różnych systemach, więc to, co proponuje trener Daniel Myśliwiec nie jest dla mnie wiedzą tajemną. Rozumiem to i potrafię się do tego dostosować. Dla części piłkarzy to pierwszy raz, potrzebują czasu do adaptacji i zrozumienia nowych rozwiązań. Na nas obu ciąży odpowiedzialność, choć inna. Trener musi tak ułożyć kapitał piłkarzy, którym dysponuje, żeby to się ze sobą zgrywało, żeby dawało wyniki. Jesteśmy jednak ze sobą powiązani, bo obaj chcemy, żeby ten zespół odniósł sukces.
Gra dla klubu, który ma się w sercu, daje trochę większą frajdę?
To daje dużo satysfakcji. Mam na trybunach swoich znajomych, rodzinę, czuję to. Od początku zdawałem sobie sprawę, że będzie na mnie ciążyła odpowiedzialność, zwłaszcza wśród ludzi, których znam. Część kibiców znam osobiście. To osoby z mojego pokolenia, albo moi sąsiedzi, koledzy, część rodziny. Na pewno była ona większa niż w przypadku klubu, z którym początkowo nie łączy cię nic, poza tym, że to praca.
Czyli i zawód, gdy wpadliście w kryzys w poprzednim sezonie, musiał być większy.
Staliśmy się ofiarami sukcesu pierwszej rundy, wyniku ponad stan. Nikt się tego nie spodziewał. Z kolei wiosną gra początkowo była dobra, ale punktowanie już nie. Stąd wzięła się krytyka. Ludzie zachłyśnięci wynikami nie rozumieli, co się dzieje. W sporcie niestety pamięć kibica jest krótka, skupia się uwagę na wyniku. Gdy są punkty, przymyka się oko na styl. Z kolei gdy punktów nie ma, brakuje satysfakcji z widowiskowych występów.
Jak „mierzysz” to, że gra była lepsza niż wyniki? Skąd ta ocena?
W pierwszej rundzie graliśmy bardziej z kontrataku, byliśmy cofnięci. Zespoły podchodziły do nas z większą pewnością siebie, a my potrafiliśmy to wykorzystać. Strzelaliśmy bramkę, trzymaliśmy wynik. W drugiej rundzie nie zakładano na nas wysokiego pressingu. Po analizach pewnie dostrzeżono, że potrafimy z niego wyjść dobrą, kombinacyjną grą od bramki. Zaczęto grać z nami pressingiem średnim oraz niskim, a my nie byliśmy jeszcze na takim poziomie piłkarskim, żeby z zespołami o podobnym albo takim samym poziomie, dominować. Wtedy to my nadziewaliśmy się na kontry i mimo że wychodziliśmy na prowadzenie, graliśmy lepiej — jak z Lechem Poznań — ale przegrywaliśmy. Takich spotkań było kilka.
Czego wam brakowało, żeby dominować?
Dłuższej pracy z trenerem, regularnego wzmacniania kadry. Trzeba pamiętać, że akademia Widzewa Łódź nadal jest w powijakach w porównaniu z innymi klubami w Polsce. Jest w budowie, gdy akademie Legii Warszawa, Lecha Poznań, Pogoni Szczecin czy nawet Jagiellonii Białystok funkcjonują już od lat, mają stały przypływ świeżej krwi, zdolnej młodzieży grającej w młodzieżowych reprezentacjach Polski. Oni wchodzą do pierwszego zespołu i widać po nich dużą jakość.
Widziałem to będąc w Zagłębiu Lubin, bo nawet jeśli dwóch z czterech chłopaków grało, to cała czwórka miała określoną jakość. W Widzewie przychodzi jedna osoba, która w swoim roczniku jest na takim poziomie, żeby móc z nami trenować. Jeśli dopływ takich piłkarzy jest mniejszy, musisz dobierać zawodników zagranicznych, a Widzew nie jest dla nich pierwszym wyborem, tylko drugim, trzecim, czwartym, piątym. Przychodzi piłkarz, który albo miał problemy z kontuzją, albo nie grał regularnie, a to wszystko wpływa na okres adaptacji. Jeśli ktoś grał wszystko przez pół roku, rok, to szybciej się dostosuje niż ktoś, kto nie grał.
Mówisz o jakości młodzieży, ale wiesz — Josue też narzekał na jakość młodzieży z Legii.
Dlatego, że miał porównanie z najlepszymi akademiami w Portugalii, a to nie to samo.
Ty raczej młodych pompujesz?
Są momenty, w których też się delikatnie wkurwię i powiem im, co mi się nie podoba. Ale to, co oni z tym zrobią, to już nie mój problem. Albo się poprawią, albo będą musieli iść pograć do klubu ze słabszej ligi.
Gdy przedłużałeś umowę, słyszałem, że patrzyłeś też na projekt Widzewa jako całość. Jak się może rozwinąć, co możesz tu osiągnąć. Nie martwiło cię na przykład, że w tym okienku długo brakowało wzmocnień?
Przede wszystkim jestem świadomy, że za czasów mojej kariery piłkarskiej ten projekt cały czas będzie w budowie. Jeszcze parę lat pogram, mam nadzieję, że jak najdłużej, ale jeżeli plan budowy akademii zakłada jej powstanie w ciągu czterech, pięciu lat, to koniec tego procesu będzie się łączył z moim powolnym przechodzeniem na emeryturę.
A ostatnie okienka? Kibice mają wiele do zarzucenia, ale uważam, że krytyka była niezasłużona. Piłkarze, którzy przychodzili, potrafili pokazać jakość. Henrich Ravas był zawodnikiem nieznanym, został znaleziony przez skauting i sprzedany za niezłe jak na Widzew pieniądze. Pojawiały się oferty za Jordiego Sancheza, którego też znaleziono w trzeciej lidze. Krytyka transferów też opiera się na wyniku zespołu. Żeby sprzedać zawodnika, trzeba grać dobrze, najlepiej pokazać się w pucharach. Widzew dopiero co był w rozsypce, wrócił do Ekstraklasy po latach, więc musi zbudować markę na nowo. Część kibiców nawiązuje do tradycji sprzed lat, ale ten klub jest na całkowicie innym etapie, mimo że liga jest znów ta sama.
Huśtawka nastrojów wśród kibiców jest męcząca?
Skala presji w Widzewie jest ogromna. Po pierwszej rundzie w Ekstraklasie nastroje były tak rozdmuchane, że wszyscy mówili o pucharach. Byliśmy pytani na ulicy o to, które zajmiemy miejsce, w jakich pucharach zagramy w przyszłym sezonie, a to był grudzień czy styczeń. To pokazuje, jak duże są oczekiwania po latach 90., gdy Widzew był najwyżej. Dzisiaj rozmawiamy o infrastrukturze, której nie ma, o warunkach dla młodzieży, które trzeba zbudować, a gdzieś obok są oczekiwania ludzi wychowanych w latach wielkiego Widzewa.
Czasy są inne, więc spytam, czy ty sam czujesz się legendą Widzewa nowych czasów?
W ogóle nie wierzę w projekt legendy za życia, że ktoś jeszcze gra w piłkę, a już jest ogłaszany legendą. Wiadomo, to są bardzo miłe słowa i cieszę się, że ktoś tak o mnie mówi, ale podchodzę do tego humorystycznie.
Dzieciaki mogą jednak patrzeć na ciebie tak, jak ty patrzyłeś na Artura Wichniarka.
To się zgadza, to jest odpowiedzialność, o której rozmawialiśmy wcześniej. Jako chłopak z regionu, z Łodzi, który wychował się na kibicowaniu Widzewowi, czuję ten klimat. Zdaję sobie sprawę, że w ostatnich latach wyniki sportowe klubu nie były dobre, a ludzie potrzebują jednostek, które są kojarzone z klubem, autorytetów. Sam takich potrzebowałem, więc świetnie to rozumiem.
Obawiasz się o spadek?
Ciężko powiedzieć. Są takie momenty, że się obawiam. Patrzę na ostatnie mecze w moim wykonaniu — mogły być lepsze. Patrzę na to, ile mamy punktów… To nie jest tak, że możemy być spokojni, ale też nie jest tak, że nie śpię, bo myślę o spadku. W tabeli dużo częściej patrzę na zespoły, które są nad nami, niż na te, które wyprzedzamy.
Najważniejszy w waszej sytuacji jest spokój?
Tylko spokój może nas uratować. Jeżeli rozmyślałbym porażki, to po ostatnich trzech meczach nie miałbym lekkiego życia! Uczyłem się przegrywać, uczyłem się wygrywać. Kiedyś potrafiłem zachłysnąć się piękną bramką, żyłem tym przez trzy tygodnie i nie widziałem, że kolejne mecze były przeciętne. Podobnie w drugą stronę: po porażce wszystko można zmienić za tydzień.
Stabilizacja oceny samego siebie to klucz do dobrej formy?
Zdecydowanie. Chłodna głowa, zebrane doświadczenie — to pomaga.
Odbudowałeś pozycję w Ekstraklasie, ale Fernando Santos podobno cię rozczarował.
Muszę przyznać, że naprawdę mocno liczyłem na powołanie do reprezentacji Polski. Czułem, że jestem w niezłej dyspozycji i gdy przyjechał osobiście na dwa czy trzy mecze Widzewa Łódź, to miałem nadzieję, że moje marzenie się spełni, ale cóż, żyje się dalej. Gdy usłyszałem, że nie jest zachwycony naszą ligą, zdałem sobie sprawę, że do tej kadry jednak nie jest tak blisko…
WIĘCEJ MATERIAŁÓW ZE ZGRUPOWANIA W TURCJI:
- Sztylka: Moje zwolnienie ze Śląska? Zero klasy i profesjonalizmu [WYWIAD]
- Kapuadi: Chcieli mnie złamać, ale nie złamali. Profesjonalizm mam w DNA [WYWIAD]
- Hofmayster: Mój pradziadek zbudował moje miasto, a dziadek przeżył Holokaust [WYWIAD]
- Miłość do Szymańskiego i barwy Stambułu. Z wizytą na Basaksehir – Fenerbahce [REPORTAŻ]
fot. Newspix, FotoPyK