Reklama

Za kulisami wielkiej piłki. Jak brat Guardioli zbudował potęgę Girony

Dominik Piechota

Autor:Dominik Piechota

24 stycznia 2024, 13:50 • 13 min czytania 2 komentarze

Bracia Guardiola podbijają świat. Nikomu nie trzeba opowiadać o wyczynach najlepszego trenera świata Pepa, ale teraz z cienia zaczyna wychodzić młodszy Pere, który stawiał fundamenty pod fenomen Girony. Zawsze był blisko największej piłki, chociaż lepiej liczył pieniądze i łączył ludzi, niż budował akcje. To on stał za romansem Nike z Barceloną, prowadził karierę Luisa Suareza, zanim nie poszarpali się o prowizję, handlował wizerunkiem Ronaldinho czy sprowadzał obrzydliwie bogatych inwestorów do Hiszpanii. W Gironie znają go od 30 lat, dlatego teraz za pieniądze City Football Group wprowadza tam najwyższe standardy.

Za kulisami wielkiej piłki. Jak brat Guardioli zbudował potęgę Girony

Klub z miasta, w którym kręcili sceny do „Gry o Tron”, przeżywa wyjątkowy moment w historii. Ma najlepszego strzelca ligi hiszpańskiej Artema Dovbyka (do spółki z Judem Bellinghamem), najlepszego asystenta ligi Savio, ugrał już najwięcej punktów w dziejach występów w LaLiga (52) i walczy o mistrzostwo z Realem Madryt. Ma też swojego Guardiolę. Po samej twarzy i charakterystycznej łysince widać, że to brat Pepa. Nie potrzeba testów DNA, by stwierdzić, że z Pere są rodzeństwem. Rozmowa o patrzeniu na piłkę też pozwoliłaby uznać podobieństwo, bo mówią tym samym językiem.

Chociaż Pere Guardiola mieszka na co dzień w Londynie i nieustannie krąży między tym miastem, Manchesterem, Amsterdamem a Katalonią (w tych miejscach ma swoje biura), bez niego nie byłoby wielkiej Girony. Nie dał swoich pieniędzy, ale dał kontakty, wiedzę, czas i know-how. I przyprowadził City Football Group, w którego imieniu teraz zarządza jako przedstawiciel właścicieli i prezes zarządu. Poznajcie człowieka, który budował dzisiejszego lidera ligi hiszpańskiej.

Reklama

Nike zamiast kariery piłkarza

Jak wszyscy młodzi chłopcy chciał zostać piłkarzem, ale nie miał talentu pięć lat starszego brata Pepa. Dotarł do poziomu Tercera División, więc w obecnych czasach, przy dobrych wiatrach, mógłby zostać wypatrzony i zahaczyć się o niezły kontrakt w naszej ekstraklasie. Na piłkę machnął jednak ostatecznie ręką i poszedł na studia z elektromechaniki. Tutaj wpływ miał ojciec, który zarządzał firmą remontową, więc przekonywał go, że latem dorobi sobie parę peset (waluta obowiązująca przed wprowadzeniem euro).

Zawsze szukał sobie alternatywy i ciągnęło go do nauki. Zajmował się elektryką, ale poszedł również na zarządzanie firmami i uczył się zarządzania w sporcie. Chciał za wszelką cenę poprawić angielski, mimo kompleksów, bo widział, że większość kraju nie potrafi się nawet przedstawić. Miał szerokie horyzonty i chęć do pracy, przyklejał się do znanych ludzi, więc jako 21-latek został zatrudniony w Nike. Łączył wiele sektorów życia, bo ożenił się z prawniczką Laurą Guerra. Nie musicie zgadywać, że wszystkie jego późniejsze firmy miały zapewnioną dobrą obsługę prawną.

W amerykańskim gigancie odzieżowym działał przez 12 lat z ramienia Sandro Rosella, byłego prezydenta Barcelony. Początkowo jeździł po meczach juniorów, wyszukując zdolnych nastolatków, którym można wcisnąć darmowe buty i kontrakt na reprezentowanie firmy. Za paczkę darmowych ciuchów i nowiutkie korki związał Andresa Iniestę z firmą Nike, chociaż nastolatek zawsze był wyjątkowy rozważny, bo od razu wysłał go na rozmowy z ojcem. Podobnie było z młodziutkim Fernando Torresem. Później na wyższych szczeblach obsługiwał Luisa Enrique, Luisa Figo czy braci De Boer. No i oczywiście Pepa Guardiolę, który ułatwiał mu wszelkie kontakty w La Masii i w biurach na Camp Nou.

Dzisiaj wiele rozmawia się o tym, czy Puma sensacyjnie zacznie ubierać Barcelonę i czy zakończy się jej wieloletni kontrakt z Nike. Tak bliską i intensywną relację napędzał właśnie Pere Guardiola, mający wejścia od środka klubu jako Katalończyk i brat piłkarza, a zarazem dbający o interesy giganta z USA. Przesadą byłoby powiedzenie, że wyprzedzał epokę, ale wprowadzał najwyższe standardy obsługi zawodników, tłumacząc im że są produktami do zarabiania pieniędzy i że muszą być obsługiwani kompleksowo.

Reklama

Z czasem został koordynatorem całego sektora piłki w Nike na Portugalię i Hiszpanię. Później pracował blisko z Ronaldinho Gaucho oraz Ronaldo Nazario, odpowiadając bezpośrednio za ich wizerunek, kontakty z nimi, słynne reklamy czy obsługę barcelońskich gwiazd. Nadal jeździł między studiami w Madrycie, centralną w USA a domem jego biznesu, czyli rodzinną Barceloną. Nikt nie widywał Pere Guardioli na pierwszych stronach gazet, ale każdy w klubie wiedział, kim jest młodszy brat Pepa.

Przez niego Suarez nie mógł trafić do Barcelony

I pomyśleć, że dalej mógłby rozwijać karierę w Nike, gdyby tylko firma po dwunastu latach zgodziła się go przenieść na kluczowe stanowisko na Wyspach Brytyjskich. Chciał poszerzać swoją sieć kontaktów i rozwijać angielski, bo jego odpowiednik w UK Brian Marwood poszedł pracować w Manchesterze City jako dyrektor sportowy. Z czasem Pere potrzebował nowych wyzwań, a przykład Marwooda dał mu do myślenia, że z jego doświadczeniem może pracować bardziej na swoje nazwisko.

W ten sposób powstała firma MediaBase Sports – agencja menedżerska Pere gwarantująca kompleksową obsługę piłkarzy. Podpisywał ważnych graczy i od razu pakował ich w swoje macki: brał się za ich obsługę prawną, media społecznościowe, kontrakty z klubami, ale też wizerunek w rozmowach ze sponsorami. Znał piłkarskie bagienko od każdej strony i wykorzystywał swoją pozycję w Barcelonie, dlatego częściowo zaczął obsługiwać Andresa Iniestę. Nie był jego pierwszym menedżerem, nie zgarniał prowizji, ale dbał o inne sektory jego kariery.

Agencja nabierała rozpędu, bo spędził lata w La Masii, więc znał już model operacyjny, jak wyprzedzać innych i jak na bazie bardzo rozpoznawalnego nazwiska wzbudzać zaufanie. Jego pierwszym „transferem” był Sergi Samper. I chociaż przez lata nie zrobił wielkiej kariery, to na koniec załapał się na kontrakt życia w Vissel Kobe obok Andresa Iniesty. Oczywiście Pere maczał w tym palce jako pośrednik, mimo że w 2019 roku oficjalnie wypisywał się z menedżerki. Przez lata zgarniał jednak kolejnych graczy z Hiszpanii czy Portugalii, działał choćby z Thiago Alcantarą, aż związał się z przyjeżdżającym do Europy ambitnym Urugwajczykiem… Luisem Suárezem.

Zapoczątkował z nim kontakty w Ajaksie i odpowiadał za jego transfer do Liverpoolu. Paradoksem tej sytuacji było, że to właśnie Pere „utrudniał” jego wcześniejsze przejście do Barcelony. Luisito od dawna był na listach skautów Blaugrany, obserwowali go bardzo czujnie jeszcze w Premier League, lecz osoba jego brata sprawiała, że Suarez nie był realnym celem transferowym. – Od razu powiedziałem Luisowi, że nigdy nie trafi do Barcelony, dopóki mój brat będzie jej trenerem. Nie chciałem budować złudzeń, bo zbyt dobrze znam mojego brata i jego model działania. Nigdy nie wziąłby ode mnie piłkarza, bo nie pozwala mu na to bariera etyczna. Miałby opory. On nigdy nie chciał łączyć w ten sposób naszej znajomości, by nie wysłuchiwać o nepotyzmie – opowiadał Pere Guardiola.

Ekstradycja do Polski i szansa na większy biznes

Kataloński menedżer z Santpedor robił naprawdę duże ruchy. Negocjował transfer Luisa Suareza do Barcelony za 80 mln euro, gdy Pepa nie było już w klubie. Zgarniał miliony za prowadzenie interesów Andresa Iniesty. Zarzucenie wędki na kolejne talenty z La Masii było kwestią czasu. Ale i tak Pere Guardiola mierzył wyżej, uważając że życie agenta ma lepszą sławę, niż to, co dzieje się za kulisami. Chciał bardziej decydować, niż naciskać, walczyć i chodzić za kolejnymi nazwiskami. Interesowały go też znacznie większe pieniądze.

Pere Guardiola uzależnił się od stresu wokół piłki, ale ciągle szukał nowych wyzwań. Dlatego zamiast handlować piłkarzami, chciał również mieć większy wpływ na same kluby. To on brał udział w zakupie Granady przez chińskiego potentata Jianga Lizhanga w 2013 roku. Miał kontakty w Azji, wiedział, co dzieje się w Andaluzji, więc połączył obie strony, prowadząc tę sprzedaż i kasując za to konkretną prowizję. Tutaj wyczuł w pieniądze, za to w Gironie znacznie bliższej jego sercu okazję na ratunek klubu.

W mieście położonym godzinę od Barcelony znali go doskonale od 30 lat. Większość interesów robił w Katalonii, więc kiedy przez długi pojawiła się wizja upadku klubu, chciał przedłużyć jego żywot i zarazem zająć się rozwojem. Historia ma swój polski akcent, bo Girona zaczęła się topić w problemach finansowych, gdy wyszły machlojki jej poprzedniego właściciela Josepa Delgado. Człowieka, który oszukał polski Skarb Państwa na 120 mln złotych. Jego modus operandi polegał na wyłudzaniu podatku VAT – działał od Podkarpacia, przez Czechy, po Amerykę Południową. Jego spółki sprzedawały sobie nawzajem złom, a za Delgado krążył międzynarodowy list gończy. W końcu gdy został złapany w Sewilli, czekała go ekstradycja do Polski, chociaż finalnie nie wylądował za kratkami.

Ale zostawiając ten polski wątek… Pere Guardiola dalej łączył świat piłki i biznesu. Sprowadził do Girony byłych dyrektorów francuskiego Canal+, bo to Louis Dutaret i Samir Boudjemaa odkupili 80 procent akcji katalońskiego klubu w 2015 roku. Dla klubu ze 100-tysięcznego miasta nie był człowiekiem szukającym kasy, od dawna znał się jej z dyrektorem sportowym Quique Carcelem, pracującym tam niezmiennie od dziesięciu lat. Razem spotykali się i głowili, co można zrobić, aby tchnąć życie w drużynę z Montilivi. I gdy Pep Guardiola trafił do Manchesteru City, Pere wymyślił, że uczyni z niej klub filialny dla angielskiego giganta. Szejkowie z Abu Dabi chcący budować potęgę City Football Group na wielu kontynentach i skupować kolejne kluby weszli w ten pomysł.

Przed i po ery City Group

I tak Pere uczynił z drugoligowej Girony projekt życia. W 2017 roku holding szejków ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich wykupił większość akcji Girony, lecz po czasie został z 47% udziałów, by oddać pozostałe 35% boliwijskiemu biznesmenowi Marcelo Claure, działającym również w Interze Miami czy Club Bolivar. Reszta jest w historycznym posiadaniu kilku katalońskich rodzin i lokalnych inwestorów. Pere Guardiola miał być przedłużeniem ręki szejków, więc został mianowany prezesem rady nadzorczej i współwłaścicielem.

Struktura była układana latami. Na co dzień prezydentem klubu został Delfí Geli, jednak wszyscy wiedzą, że decydujący głos ma „ucho szejków”, czyli brat Pepa Guardioli. Praktycznie od tego 2015 roku działa w klubie, pośrednicząc w najważniejszych rozmowach z katalońskimi politykami i układając Gironę według standardów Manchesteru City. Nie zaczął od budowania wielkiej drużyny, tylko dosłownie od fundamentów – inwestycji w infrastukturę i akademię, budowę 23-hektarowego centrum szkoleniowiego z siedmioma boiskami w gminie Vilablareix czy obcięcia głupich kosztów we wszystkich sektorach.

W lutym mają wbijać łopaty na placu budowy ośrodka treningowego, który będzie gotowy w 2025 roku. Trwają rozmowy z lokalnym rządem, aby rozbudować stadion Montilivi. A Girona w tym samym czasie bardzo odważnie puka do bram europejskich pucharów. Pere bardzo mocno oburza się jednak, gdy ktoś zarzuca mu, że zbudował drużynę za pieniądze emiratu. – City dało nam profesjonalizację, zdrową strukturę i inspirację, ale nie potężne środki. Jeśli ktoś myśli, że dają nam przewagę ekonomiczną, to są w błędzie. Tworzymy struktury, które pozwalają nam funkcjonować samemu i być niezależnym – uważa młody Guardiola.

Na pewno widać, że z upływem czasu Girona uczy się na własnych doświadczeniach i nie bierze już tak masowo zawodników na wypożyczenia z Manchesteru City. To tam doświadczenie zdobywali Pablo Maffeo, Douglas Luiz czy Aleix Garcia. Dzisiaj z 25-osobowej kadry trzech graczy jest wypożyczonych z rodziny City Group – chodzi o Savinho, Yana Couto i Yangela Herrerę. Dla nich to doskonały inkubator, zanim urosną do poziomu Premier League. Choćby planem na nastoletnią argentyńską perełkę Diablito Echeverriego jest wysłanie go najpierw na wypożyczenie do Girony, by dopiero jako dojrzały, ulepiony gracz wrócił pod opiekę Pepa Guardioli. Co w rodzinie, to nie zginie. Pere chce budować niezależny projekt, ale wie, że jest uzależniony od wielkich graczy.

W rozmowie o futbolu łączy ich bardzo wiele: gra na dawną barcelońską modłę, miłość do wychowywania i kształtowania młodych piłkarzy, a przede wszystkim zasada, że mniej znaczy więcej. Girona ma dziś jedną z najszczuplejszych kadr w całej Hiszpanii, a mimo to jest liderem. Jeszcze przed startem sezonu kibice śmiali się, że to nie jest kołdra wystarczająca długa na grę o puchary, a raczej ręcznik do wycierania rąk. Pere do spółki z dyrektorem sportowym Quique Carcelem muszą jednak przybić stempel jakości, zanim zaproszą kogoś na Montilivi. Wolą poczekać, niż sprowadzać piłkarzy na sztukę.

Ale też wielu transferów nie byłoby, gdyby nie znajomości Pere. Oficjalnie przestał być agentem piłkarskim w 2019 roku, przechodząc do innego sektora biznesu, ale nadal ma wiele wspólnego z menedżerami. Choćby z grupą SEG Football reprezentującą Daleya Blinda, a z którą we wcześniejszych latach Guardiola współpracował bardzo blisko. Nie byłoby Holendra w Gironie gdyby nie ich koneksje, tak samo jak Viktora Cygankova, ukraińskiego skrzydłowego reprezentowanego, o dziwo, przez tych samych menedżerów.

Pere lepi jak może: tu z pomocą City Football Group, tu przez własne znajomości, tam wypożyczając zawodników z wielkich klubów, ale zawsze z pomysłem, jak konkretni piłkarze mogą budować mały, kataloński Manchester w LaLiga. Z bratem Pepem mają dobry kontakt, ale zawsze starszy Guardiola uważał, aby ich rodzinna relacja nie wpłynęła na podejrzenie o szemrane interesy, dlatego starał się być profesjonalny i trzymać dystans w pewnych transferach.

Samochód do Monachium

Girona przeszła naprawdę długą drogę w ostatnich dziewięciu latach: awansowała do LaLiga, spadała na drugi poziom rozgrywkowy, wracała do elity, próbowała różnych trenerów, jak Eusebio czy Juan Carlos Unzue. Dwukrotnie ocierała się o europejskie puchary, ale dzisiaj już chyba nie ma zmiłuj. Skoro grają o mistrzostwo z Realem Madryt, to trudno sobie wyobrazić, że wypadną poza pierwszą siódemkę. Tym bardziej, że już w połowie stycznia pobili historyczny rekord punktów. Jeszcze nigdy Girona nie ugrała 52 oczek w lidze hiszpańskiej.

I chociaż Pere dogląda wszystkiego z biura i mieszkania w Londynie, coraz częściej pojawia się na Montilivi, by kontrolować, czy wprowadzane przez niego standardy są utrzymywane. Zresztą każdy najważniejszy ruch przechodzi właśnie przez niego. Jego brat podbił świat piłki w Barcelonie, Bayernie, a teraz stał się dominatorem w Manchesterze. Pere natomiast buduje swoje malutkie imperium w katalońskiej Gironie. Oczywiście nie byłoby tego bez pieniędzy szejków, ale nie jeden projekt bogaczy już upadał. Tutaj Pere dostał środki na utrzymanie oraz inwestycję na rozwój, resztę musiał kombinować sam wiedzą o piłce i nosem do ludzi.

https://twitter.com/FabrizioRomano/status/1742890248554574159

Mimo że Girona jest liderem ligi hiszpańskiej, jej trener Michel mówi: – Spełniliśmy swój podstawowy cel, czyli utrzymanie w lidze hiszpańskiej. Teraz można myśleć o kolejnych.

I pewnie teraz przyjdzie najtrudniejszy moment, czyli utrzymanie się na fali. Tym bardziej kiedy masowo wszyscy przyjdą z ofertami za Artema Dovbyka, Savinho, Aleixa Garcię, Miguela Gutierreza czy Yana Couto. Girona już pokazała, że akurat potrafi zastępować kluczowe twarze, bo tylko latem stracili fundamenty dosłownie w każdej formacji. Nie było jednak problemów z zastąpieniem Roro Riquelme, Santiago Bueno czy Taty’ego Castellanosa.

Każdy tydzień to nowa plotka transferowa, ale Pere Guardiola reaguje na to ze względnym spokojem. – Liczymy, że nikt od nas teraz nie odejdzie, a nawet jeśli, to takie sprzedaże też są nam potrzebne do funkcjonowania i inwestycji. Co by się wydarzyło, gdyby ktoś zgłosił się po trenera Michela? Zrobił dla nas tak wiele, że ma wolną rękę i sam decyduje o swojej przyszłości. Zawdzięczamy mu zbyt wiele. Jak przyjdzie po niego Bayern Monachium, to osobiście go spakuję i zawiozę swoim samochodem do Monachium. Michel wzniósł ten klub na inny poziom – opowiadał wdzięczny Pere Guardiola.

Ktoś patrzy na wizerunek Pere Guardioli i może powiedzieć, że to nieco pulchniejsza wersja Pepa, taka dla ubogich. Ale to wcale nie musi być obraza. Jeśli pochodzisz z tej rodziny, to po prostu musisz mieć pojęcie o piłce. Pere poszedł swoją drogą, uczył się, kończył kursy i uniwersytety, miał dar do łączenia ludzi i prowadzenia biznesów, miał też brata będącego najlepszym trenerem świata, dla którego szejkowie zrobią wszystko. To niewątpliwie pomogło mu zbudować rewelację LaLiga. Nie byłoby jednak fenomenu Girony, gdyby nie praca u podstaw biznesmena z Santpedor.

Wiele mieliśmy już triumfów braci w piłce, ale jeśli Pep bije się o Premier League, a Pere w tym samym czasie o LaLiga, to naprawdę rodzina Guardiolów wie, o co chodzi w tej zabawie.

DOMINIK PIECHOTA

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Kiedy tylko może, ucieka do Ameryki Południowej, żeby złapać trochę fantazji i przypomnieć sobie, w jak cywilizowanym, ułożonym świecie żyjemy. Zaczarowany futbolem z krajów Messiego i Neymara, ale ciągnie go wszędzie, gdzie mówią po hiszpańsku albo portugalsku. Mimo że w każdym tygodniu wysłuchuje na przemian o faworyzowaniu Barcelony albo Realu, od dziecka i niezmiennie jest sympatykiem wielkiej Valencii. Wierzy, że piłka to jedynie pretekst, aby porozmawiać o ważniejszych sprawach dla świata, wsiąknąć w nową kulturę i po prostu ruszyć na miejsce, aby namacalnie dotknąć tego klimatu. Przed ołtarzem liga hiszpańska, hobbystycznie romansuje z polskim futbolem.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

2 komentarze

Loading...