Kilka dekad temu temu raczej nie do pomyślenia było, żeby piłkarz kontynuował karierę grubo po trzydziestce. Uznawano, że taki staruszek nadaje się co najwyżej do gnuśnienia w domu i siedzenia przed telewizorem, a jedyny sport, jaki mógłby jeszcze uprawiać, to brydż. W ostatnich latach na najwyższym poziomie trafia się jednak coraz więcej, o zgrozo, nawet czterdziestokilkuletnich rodzynek. Dosłownie rodzynek — pomarszczonych i wysuszonych słońcem, ale nadal całkiem niezłych. Wszyscy wiecie o istnieniu Zlatana i Gigiego Buffona, więc bez sensu tu o nich opowiadać. Szykujcie się więc na nietypowy przegląd piłkarskich dziadków z ostatnich kilku sezonów.
Shunsuke Nakamura
Steve Perryman, dawny pomocnik Tottenhamu, powiedział kiedyś, że Shunsuke Nakamura mógłby swoją lewą nogą otwierać puszki z fasolą. Nikt jeszcze nie próbował sprawdzić, czy Japończyk naprawdę dałby sobie radę z takim niecodziennym zadaniem, ale jedno jest pewne — to jeden z tych gości, których szkockie ulice zapamiętują na zawsze. Szczyt jego kariery przypadał na lata gry w Celtiku, gdzie trafił w tym samym momencie co Maciej Żurawski i Artur Boruc. Przez to pewnie kojarzymy go w Polsce całkiem nieźle.
Gdyby ktoś jednak zaczął nas dopytywać, gdzie Nakamura grał później… Kilka osób pewnie wyłapało, że pomocnik trafił prosto z deszczowej Szkocji do słonecznej Barcelony i przez chwilę bronił barw Espanyolu. Trwało to jednak jakieś pół roku i potem Japończyk wrócił już do ojczyzny. Tam zaczęło się jego życie po życiu, w którym wiek grał zdecydowanie drugorzędną rolę.
Shunsuke Nakamura ostatni mecz w japońskiej ekstraklasie zagrał mając 43 lata na karku. Wszedł na boisko na całe dwie minuty w przegranym spotkaniu Yokohamy z Sapporo. Jego drużyna zleciała z J1 League, ale wiekowy pomocnik został, by jeszcze raz do czegoś się przydać. Efekt był taki, że zagrał w pięciu meczach i wielkim pożegnaniu na sam koniec sezonu. Zdążył jednak zapewnić swojej drużynie trzy punkty, gdy w marcu 2022 roku celnie dograł z rzutu rożnego, a jego dośrodkowanie na gola zamienił niejaki Koki Ogawa.
To były już naprawdę ostatnie podrygi Nakamury i jego piłkarskiej kariery. Niezbyt energiczne, ale trudno, by czterdziestolatek był filarem drużyny. Chociaż…
Joaquin
Mogą się zdarzać takie mecze, w których nawet czwórka z przodu nie przeszkadza w zagraniu od pierwszej minuty. Ponad czterdziestoletni Joaquin dyrygował środkiem pola Betisu, gdy ten prawie dwa lata temu ogrywał w lidze hiszpańskiej Osasunę. Miesiąc wcześniej przez prawie siedemdziesiąt minut stawiał czoła ekipie Atletico Madryt i też nie miał najmniejszych problemów z tym, by braki kondycyjne nadrobić “mądrym staniem”. Starzał się z gracją i potrafił być naprawdę ważnym elementem drużyny, a nie tylko pachnącą naftaliną ciekawostką.
Przykład? Hiszpan został najstarszym strzelcem gola w Lidze Europy. To bardzo fajny tytuł, którym kiedyś można się pochwalić, opowiadając wnukom jak to dziadek dobrze grał w piłkę. Trafiając do siatki Łudogorca Razgrad Joaquin miał dokładnie 41 lat i 56 dni. Niemało.
Ta długowieczność, choć nie tylko ona, przyczyniła się do uzyskania statusu legendy. Zielona część Sewilli pokochała Joaquina, a Joaquin pokochał ją. W barwach Betisu pomocnik rozegrał aż 490 spotkań, a na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Hiszpanii wystąpił w sumie aż 622 razy. Nic dziwnego, że żegnano go w TAKIEJ atmosferze:
https://twitter.com/CANALPLUS_SPORT/status/1665458308399108097
Atiba Hutchinson
Historia Kanadyjczyka jest przykładem tego, jak upartym można być w dążeniu do gry po czterdziestce. W dodatku ten związany przez bitą dekadę z Besiktasem piłkarz może śmiało przyznać, że klubową karierę zakończył z prawdziwym przytupem. Ostatni kontakt z piłką Hutchinson zamienił na gola w meczu ligowym z Kasimpasą i przypieczętował pewne zwycięstwo swojej drużyny. Na murawie pojawił się już w doliczonym czasie gry i pewnie wykorzystał rzut karny.
Tak naprawdę ten mecz był jedynym rozegranym przez niego dla tureckiej drużyny już po czterdziestych urodzinach, ale przypadek Hutchinsona to doskonały przykład modelowego zakonserwowania przez zasiedzenie. Podobnie jak wiele lat w Yokohamie spędził Nakamura i tak jak całe mnóstwo sezonów grał dla Betisu Joaquin, tak defensywny pomocnik rodem z Kanady może chwalić się tym, że grał w sumie dekadę w jednym klubie. Pokochał Besiktas, przeżywał z nim wzloty i upadki, a Turcy żegnali go jak prawdziwą legendę. Piłkarze z wiekiem bardzo często zaczynają szukać spokojnej przystani na ostatnich kilka sezonów swojej kariery. Często jest tak, że idealny klub znajdują jeszcze w okolicach trzydziestki i dokładnie tak było w wypadku Hutchinsona.
Kanadyjczyk zagrał w profesjonalnej karierze jeszcze jeden mecz. Wystąpił w narodowych barwach w półfinałowym starciu Ligi Narodów CONCACAF przeciwko Panamie. I też wygrał.
Kilka miesięcy temu w sieci pojawił się obszerny wywiad z Atibą Hutchinsonem, w którym pomocnik opowiada o swojej bogatej i wieloletniej karierze — polecamy z całego serca, jeśli tylko macie akurat wolne pół godziny.
Roque Santa Cruz
Ten pan akurat jeszcze gra, choć ma całe 42 lata. Napastnik z powodzeniem kopie w paragwajskiej ekstraklasie i nic nie wskazuje na to, by miał nagle przestać. Co prawda już od półtora roku nie strzelił żadnego gola, ale też umiał już po czterdziestce zapakować dublet. W maju 2022 roku jego dwa gole przyczyniły się do zwycięstwa z Ameliano, a sam Santa Cruz przez cały tamten sezon występował w pierwszym składzie i potrafił grać całe mecze. Dziś, w Dzień Dziadka, ruszył ze swoim Libertad w nowy sezon Primera Division i wszedł na boisko w 68. minucie, zmieniając innego nestora, dwa lata młodszego Oscara Cardozo.
Roque Santa Cruz nie zawsze był stary. To legenda reprezentacji Paragwaju, dla której zagrał aż 112 razy. To także ważny zawodnik Bayernu Monachium u progu trwającego milenium — w Bawarii spędził całe osiem lat. To wreszcie jedna z twarzy początku ery szejków w Manchesterze City, który pod koniec pierwszej dekady XXI wieku wydał na Santa Cruza ponad 20 milionów euro. Później Obywatele wypożyczali napastnika do Blackburn, Betisu, wreszcie do Malagi, z której piłkarz trafił już bezpośrednio do Ameryki Łacińskiej, gdzie pozostaje do dziś. Dobrze mu tam, bo trzyma się w dobrym zdrowiu i nadal znajduje uznanie trenera. A emerytura? Emerytura może poczekać.
Kazuyoshi Miura
Na tego ananaska piłkarska emerytura czeka już ze dwie dekady i doczekać się nie może. Kazuyoshi Miura to nazwisko, które wyskoczy wam we wszystkich przeglądarkach, gdy zaczniecie szukać najstarszego piłkarza na świecie — Japończyk ma 56 lat i wielkie marzenie gry do końca świata i jeden dzień dłużej.
Znany jako King Kazu, w latach 1990-2000 rozegrał 89 meczów w kadrze narodowej i zdobył 55 bramek. W 1993 roku został nawet wybrany najlepszym piłkarzem Azji. To nie jest taki znowu byle kto. Jakiś staruszek z dziwnym marzeniem, który od lat ma nierówno pod kopułą. On po prostu kocha ten sport i uwielbia swoją pracę. Za futbolem jeszcze w latach osiemdziesiątych wyjechał nawet do odległej Brazylii. Na jego wyobraźnię działało królujące tam ginga i oddychające piłką nożną plaże czy ulice. W Ameryce Południowej zdołał do siebie przekonać całe mnóstwo kibiców, ale dużo gorzej wspominać musi swój włoski epizod z lat dziewięćdziesiątych. Skusiła się na niego Genoa, Japończyk nawet strzelił w Serie A gola, ale to nie do końca o to chodziło.
Zwiedził zatem Brazylię, Włochy, dodatkowo Chorwację, Australię, a teraz gra w Portugalii. Jest wypożyczony z kochającej starych tetryków Yokohamy do drugoligowego Oliveirense, gdzie łapie kolejne minutki — w tym sezonie pojawił się na murawie trzy razy, ostatnio 6 stycznia w zremisowanym meczu z Maritimo. Sam wielokrotnie podkreśla, że nie umiałby żyć bez piłki nożnej, choć czuje się już naprawdę staro. Szczególnie wtedy, gdy ludzie w windzie nazywają go wprost “dziadkiem”…
Jeśli jesteś stary i chcesz kopać piłkę, to masz ogromną szansę na bycie Japończykiem. Albo odwrotnie?
Yasuhito Endo
Nie tak stary, jak Miura — bliżej mu raczej do Nakamury, z tym że Endo dopiero kończy karierę. W ubiegłym roku pograł całkiem na poważnie, notując pięć asyst na przestrzeni całego sezonu. Na boiskach spędził też ponad 1200 minut, co z uwagi na jego wiek robi spore wrażenie. Za niecały tydzień Endo będzie świętował już czterdzieste czwarte urodziny, ale najprawdopodobniej nie przedłuży wygasającej z końcem stycznia umowy z Jubilo Iwata i więcej w piłkę, zawodowo oczywiście, nie zagra.
W wypadku tych wszystkich gości nie ma jednak nic pewnego. Może nagle coś się zmieni i podstarzałe serce pomocnika znów zabije szybciej na myśl o meczu? Portal transfermarkt.de naliczył Japończykowi 969 oficjalnych występów w spotkaniach klubowych, 152 występy w reprezentacji narodowej i jeszcze 18 w kadrach młodzieżowych. W sumie to 1139 meczów i aż dziw bierze, że Endo nigdy nie wyściubił nosa poza Japonię. No, może z wyjątkiem udziału w mistrzostwach świata — w RPA wyszedł z Japonią z grupy, strzelając w wygranym meczu z Danią bardzo ważnego gola.
Georgi Petkow
To jeszcze jedna piękna historia. Bramkarzom dosyć łatwo dociągnąć do czterdziestki w dobrym zdrowiu i nadal grać na wysokim poziomie. Nie muszą dużo biegać, choć przyznać trzeba, że mają trochę stresującą robotę. Nerwy nie zjadły jednak Georgi Petkowa, który w październiku ubiegłego roku pobił rekord bułgarskiej ekstraklasy zostając najstarszym zawodnikiem z występem na tym poziomie rozgrywkowym. Bramkarz Sławii Sofia ma 47 lat i w spotkaniu z Hebarem obronił nawet rzut karny. Wszystko byłoby pięknie, gdyby tylko VAR nie nakazał powtórzenia jedenastki – Petkow ostatecznie skapitulował, ale rekord to jednak rekord.
Weteran przez wszystkie lata swojej kariery uzbierał nawet kilka występów w reprezentacji Bułgarii, więc nic dziwnego, że jest w lidze bardzo szanowany.
— To bardzo doświadczony i przebiegły bramkarz. Cieszę się, że już za drugim razem udało mi się go przechytrzyć — powiedział po meczu Georgi Wałczew, który wykonywał rzut karny na bramkę Petkowa — To nie przypadek, że jest w piłce nożnej od tak wielu lat. Należy mu się szacunek i wielkie brawa!
Skoro to nie przypadek, to śmiało możemy liczyć na śrubowanie rekordu. Umowa Petkowa ze Sławią obowiązuje do końca czerwca, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by klub przedłużył kontrakt. Doświadczenia w kadrze nigdy za wiele, prawda?
***
CZYTAJ WIĘCEJ W WESZŁO:
- Żurkowski zwariował! Polacy strzelali aż miło [STRANIERI]
- Jop: Dużo przeżyłem. Nie muszę być pierwszym trenerem Wisły
- Rosyjski błąd, zawsze drugi w Dynamie, groźby na Cyprze. Trenerska droga Chackiewicza
Fot. Newspix