Reklama

Doradca Onyszko, afera śmieciowa i zwolnienie trenera. Polityka w Górniku Łęczna

Szymon Janczyk

Autor:Szymon Janczyk

08 stycznia 2024, 18:49 • 17 min czytania 14 komentarzy

Górnik Łęczna jeszcze niedawno snuł mocarstwowe plany. Kopalnia „Bogdanka” miała przejąć klub i zapowiedziała odważne inwestycje. Celowała w awans do Ekstraklasy. Miało być stabilnie i konkretnie. 2023 rok zakończył się jednak małym trzęsieniem ziemi – nieoczekiwanym zwolnieniem trenera. I dopiero wtedy okazało się, że w klubie jest tajemniczy doradca, którego ukrywano przed światem — Arkadiusz Onyszko. Co były reprezentant Polski robi w Górniku i dlaczego zrobiono z tego wielki sekret?

Doradca Onyszko, afera śmieciowa i zwolnienie trenera. Polityka w Górniku Łęczna

Zarząd klubu razem ze swoim doradcą Arkadiuszem Onyszko podjął taką decyzję i muszę ją zaakceptować. Przekazałem zarządowi swoje zdanie. Jeśli za każdym razem, kiedy drużyna znajdzie się w ciężkim momencie, będą wymieniać trenera, to trudno będzie coś osiągnąć. Niestety tak to u nas wygląda — wyznał Ireneusz Mamrot w „Goal.pl” już po swoim zwolnieniu.

Dopiero wtedy wiele osób zorientowało się, że Arkadiusz Onyszko, do niedawna — choć tylko przez chwilę — dyrektor sportowy Motoru Lublin, pracuje w drugim klubie z Lubelszczyzny. Wstukując jego nazwisko w wyszukiwarkę, znajdziemy tylko drobne wzmianki na ten temat w lokalnej prasie. Próbując je potwierdzić na oficjalnej stronie klubu, trafimy w ślepy zaułek.

Tak, nazwisko Onyszki na oficjalnej stronie Górnika Łęczna po prostu nie widnieje, jakby w ogóle tam nie pracował. Arkadiusz Onyszko jest jednak doradcą zarządu i — jak wskazuje powyższa wypowiedź trenera Mamrota — ma wpływ na to, kogo pierwszoligowiec zatrudnia, a kogo zwalnia.

Pytamy więc samego zainteresowanego: dlaczego klub nie informuje, że pan w nim w pracuje?

Reklama

To nie jest ukrywane. Klub podszedł do tego w ten sposób, bo nie mam jakiejś oficjalnej funkcji, nie podpisuję dokumentów, moja decyzja nie jest wiążąca. Moje decyzje są tylko opiniotwórcze, zarząd nie musi się z nimi zgadzać — odpowiada Onyszko. Klub na tak samo postawione przez nas pytanie komunikuje w zasadzie to samo.

Nie jest ukrywane, ale gdyby nie Ireneusz Mamrot, mało kto wiedziałby, że Arkadiusz Onyszko w ogóle w Górniku jest. Zresztą, sam fakt braku „jakiejś oficjalnej funkcji” zastanawia. Onyszko po Motorze świetnej opinii nie ma, można mu też wyciągać brudy z czasów gry w Danii, ale to chyba nie powód, żeby chować go przed ludźmi. Zwłaszcza że kiedyś już w Górniku pracował.

Idąc tym tropem, zaczynamy szukać drugiego dna. Okazuje się, że Arkadiusz Onyszko pracował nie tylko w Górniku, ale i w Łęcznej, jeśli można tak nazwać funkcję radnego powiatu łęczyńskiego. Funkcję, którą były bramkarz stracił w wyniku wybuchu skandalu. Mandat odebrano mu w okolicznościach kuriozalnych, po latach sądowych przepychanek.

Pozew otrzymał nawet dziennikarz, który nagłośnił aferę. W jego sprawie interweniowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Alarmowała, że to, co wyprawia starosta, partyjny kolega Onyszki, to próba kneblowania ust mediom.

Ludzie z Łęcznej są na niego wściekli, bo nas oszukał. Dlatego klub bał się powiedzieć wprost, że Arkadiusz Onyszko z nimi współpracuje, nigdy tego nie ogłoszono. Gdy się o tym dowiedzieliśmy, próbowaliśmy się dowiedzieć, co ten człowiek w zasadzie robi, czemu nikt o tym nie mówi. Usłyszeliśmy, że nie ma takiej potrzeby — mówią nam kibice Górnika.

Dodają:

Reklama

Wszyscy wiedzą, że to jest człowiek z politycznego nadania. Może chodziło tylko o to, żeby dać mu posadę? On nic nie robi. Jeździ na kopalnię, pije kawkę z prezesami. Przyjedzie dziesięć minut przed treningiem, wyjedzie dziesięć minut po. I to nie zawsze, bo bywa, że nie pojawia się w nim wcale.

Po wszystkim padają prośby: tylko bez nazwisk. Wiadomo, jak skończył trener Mamrot, który Onyszkę trzymał na dystans.

Arkadiusz Onyszko i polityka. Jak 9,50 zł oszczędności na śmieciach wywołało aferę wyborczą w Łęcznej

Arkadiusz Onyszko jest otwarty, chce się wytłumaczyć. Trzeba mu oddać, że odpowiada na pytania, przedstawia swoją wersję wydarzeń. Problem w tym, że jego wersja bywa dla niego bardzo wygodna, co niekoniecznie wiąże się z prawdziwością. Gdy pytamy, dlaczego stracił mandat radnego powiatowego, były reprezentant Polski zupełnie bagatelizuje sprawę.

Jeden radny zgłosił, że nie widzi mnie w miejscu zamieszkania i z tego zrobiła się afera. Jeżeli jesteś gdzieś radnym, to ktoś mówi, że ty tutaj mieszkasz i cały czas przebywasz. Żyjemy w XXI wieku, z racji tego, że pracuję przy reprezentacji, non stop mnie nie ma, bo mam ciągłe wyjazdy. To było polityczne, żeby mi dokuczyć, a nawet nie mnie, tylko innej osobie, ja się znalazłem na linii frontu — tłumaczy.

Wystarczy jednak prześledzić lokalne media, żeby dowiedzieć się, że źródło afery jest zupełnie inne. Nie chodziło w ogóle o to, czy Arkadiusz Onyszko przebywał w miejscu zamieszkania. Chodziło o to, że nie miał prawa startować w wyborach, a wszystko wydało się przez… opłatę za wywóz śmieci. 9,50 zł miesięcznie sprawiło, że na jaw wyszła jedna z większych politycznych afer w niewielkiej Łęcznej.

Zacznijmy jednak od początku. Jest rok 2018 i Krzysztof Niewiadomski, dziś starosta, wtedy szef powiatowych struktur Prawa i Sprawiedliwości, tworzy listy przed wyborami samorządowymi. Jedynkę wśród kandydatów PiS na radnych do powiatu otrzymuje Arkadiusz Onyszko, startujący jako przedstawiciel Jaszczowa z gminy Milejów. Były bramkarz z wysokości plakatu wyborczego obiecuje:

  • uporządkowanie finansów powiatu,
  • edukację,
  • infrastrukturę na miarę XXI wieku,
  • publiczną służbę zdrowia,
  • miejsca pracy i przedsiębiorczość.

Startuję po prostu z jej listy, bo popieram jej ideologię i zmiany socjalne, które wprowadza. Są mi bardzo bliskie, ze względu na to, że przez 11 lat przebywałem poza granicami kraju w Danii, jednym z najbogatszych i najbardziej socjalnych państw. Tam już ich doświadczyłem – tłumaczy sam zainteresowany.

Wybory wygrywa w cuglach, zdobywając 694 głosy. Ciężko stwierdzić, czy to efekt głośnego nazwiska, czy miejsca na liście. Wielkiej kampanii – na pewno nie. Chwilę później Niewiadomski i Onyszko trafiają do zarządu powiatu, tym razem już nie potrzeba do tego żadnego głosowania. Za portalem „E-Pojezierze”:

– Przyszły starosta nie poddał się weryfikacji przez wyborców, a szefem powiatu został dzięki ordynacji, która pozwala radnym do zarządu powiatu wybrać zwykłą większością właściwie każdego niekaranego obywatela polskiego. W Łęcznej z tego zapisu skorzystano wyjątkowo szeroko. Wicestarostą został Dawid Kostecki, mieszkaniec Lublina, bliski współpracownik ówczesnego lubelskiego wojewody Przemysława Czarnka. Piotr Rybak (dyrektor szpitala w Puławach), Arkadiusz Onyszko (trener bramkarzy Motoru Lublin i właściciel akademii piłkarskiej) oraz Michał Woźniak (sołtys Stoczka) zostali członkami zarządu powiatu.

Rozpędzająca się kariera polityczna Onyszki wyhamowała w kuriozalnych okolicznościach. W gminie Milejów prowadzono rutynową kontrolę deklaracji śmieciowych. Sprawdzano, czy mieszkańcy uiścili opłaty za wywóz śmieci. Okazało się, że u starosty Krzysztofa Niewiadomskiego pojawiły się zaległości. Opłaty nie uiszczał jeden z domowników, zameldowany tam Arkadiusz Onyszko. Chodziło o groszowe sprawy, 9,50 zł miesięcznie. Starosta jednak nie popuścił.

Jak powiedział mi wójt gminy Milejów, starosta Niewiadomski osobiście zjawił się w urzędzie gminy i powiedział, że radny Onyszko jest zameldowany, ale u niego nie mieszka. 21 marca 2019 r. starosta skierował do wójta Tomasza Surysia oświadczenie związane z deklaracją o wysokości opłaty śmieciowej. Przyznał w nim wprost, że „Pod wyżej wymienionym adresem jest zameldowany Arkadiusz Onyszko, ale mieszka w Warszawie i tam odprowadza opłaty za odpady komunalne” – czytamy na cytowanym wcześniej portalu.

Kilkadziesiąt złotych zaległej opłaty zdawało się błahostką, ale wywołało ogromną burzę. Wszystko dlatego, że prawo pozwala kandydować do rady powiatu jedynie osobom, które stale mieszkają na terenie powiatu. Deklaracja starosty przesłana do gminy w celu odwołania naliczonej opłaty była natomiast jasnym dowodem na to, że Onyszko jest u niego fikcyjnie zameldowany.

Brzmi ciut inaczej niż to, że ktoś „nie widział Arkadiusza Onyszki w miejscu zamieszkania”.

Radni PSL i komitetu Wspólna Sprawa momentalnie zażądali wygaszenia mandatu radnego. Dowodzili, że Onyszko w ogóle nie powinien w wyborach startować. Rada powiatu mogła w tym momencie sprawę uciąć, po prostu odebrać byłemu bramkarzowi mandat. Zamiast tego uwikłano się w wielomiesięczne przepychanki i próbę zamiecenia tematu pod dywan.

Krzysztof Niewiadomski grzmiał, że nie tak łatwo udowodnić, gdzie ktoś mieszka. Przypominano mu, że za numer, który wykręcił, grozi więzienie: kto używa podstępu celem nieprawidłowego sporządzenia listy kandydujących lub głosujących, protokołów lub innych dokumentów wyborczych albo referendalnych, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech.

Arkadiusz Onyszko groził natomiast, że podejmie niezbędne kroki prawne wszystkim, którzy będą twierdzili, że nie mieszka w powiecie łęczyńskim. Utrzymywał, że jest ofiarą politycznej nagonki.

Przewodniczący rady powiatu wymigiwał się od odpowiedzialności, do momentu, gdy zacytowano mu przepisy Kodeksu Wyborczego. Wówczas sprawą się zająć, ale scedował ją na komisję, czyli w praktyce: odłożył w czasie.

Komisja ani rada mimo ewidentnych dowodów, które podrzucił przecież sam Niewiadomski, nie wyraziły zgody na odebranie Arkadiuszowi Onyszce mandatu. Wściekłość sięgnęła zenitu, sprawę skierowano do samego wojewody. Ten najpierw nakazał radzie wygaszenie mandatu Onyszki, a gdy nie zastosowano się do jego prośby, zrobił to sam.

Po latach batalii nieprawidłowo wybrany radny pożegnał się z posadą, ale wcale nie złożył broni. Miejsce w zarządzie utrzymał w roli społecznej dzięki Niewiadomskiemu. Nie mógł po prostu pobierać wynagrodzenia. W sądach walczył o odwołanie decyzji, ale przegrał. Sprawiedliwości szukał także sam Niewiadomski – pozwał dziennikarza, który ujawnił aferę, Kamila Kuliga, domagając się przeprosin i wpłaty 10 tys. zł na organizację charytatywną. Urażało go m.in. sformułowanie „Niewiadomski wsypał Onyszkę i siebie, żeby oszczędzić 9,50 zł”.

Przegrał.

Musiał zapłacić 4000 zł tytułem kosztów postępowania.

W 2022 roku Arkadiusz Onyszko już na dobre i nieodwołanie pożegnał się z mandatem radnego powiatu łęczyńskiego. Został po nim nieprzyjemny zapach, bo szarpanina zrodzona o 9,50 zł oszczędności na śmieciach, urosła do przykładu nieudolności całego systemu. Oto przez niemal całą kadencję radnym był człowiek, który nie miał nawet prawa wystartować w wyborach. Lokalne media wypominały mu: „w 2020 roku miały miejsce 52 posiedzenia zarządu. Piotr Rybak nieobecny był na 35 z nich, Arkadiusz Onyszko na 31, a Michał Woźniak na 22. Dieta członka zarządu wynosi 1,6 tys. zł”.

Nazwisko Onyszki w Łęcznej zostało zszargane. Został jednak dyrektorem sportowym Motoru Lublin.

Dyrektor sportowy Onyszko w Motorze Lublin, czyli klub prawie pogrzebany

Arkadiusz Onyszko w Motorze był przez dwa i pół miesiąca. Wyleciał z hukiem. To po nim do Lublina trafił Goncalo Feio, który – razem z Pawłem Tomczykiem – podniósł klub ze zgliszczy, a potem — już samodzielnie — wprowadził drużynę na zaplecze Ekstraklasy. Onyszko w „Meczykach” przekonywał, że został zaszczuty, a większość zawodników, których sprowadził, przedłużyła kontrakty, wywalczyła awans. Nam mówi:

Siedmiu czy ośmiu zawodników, którzy awansowali, to byli piłkarze, których ja sprowadziłem, to jest fakt. Nie mogłem zrobić nie wiadomo jakiej drużyny w trzy miesiące. Miałem na to inny plan, chciałem oprzeć drużynę na wychowankach, miałem bramkarza z Lubelszczyzny. Mówiłem prezesowi: zróbmy okres przejściowy, zacznijmy promować młodych zawodników. Ale w takim przypadku nie będzie to granie o awans. Wyników nie było, hejt spadł na mnie, rozstaliśmy się i tyle. Miałem plan, wziąłem odpowiedzialność i nie rozumiem, czemu ktoś mi to zarzuca. Skończyło się to happy endem, bo Motor Lublin awansował do pierwszej ligi z zawodnikami, których ściągnąłem i wielu z nich przedłużyło kontrakty.

Jego wersje znów trochę rozjeżdżają się z prawdą. Przede wszystkim Onyszko ściągnął do Motoru 31-letniego Stanisława Szpyrkę, który przez chwilę prowadził KKS Kalisz po zwolnieniu stamtąd Bogdana Zająca. Przekonał Zbigniewa Jakubasa, że młody trener zrobi furorę. Nie zrobił, kompletnie się spalił i wygrał tylko jedno ligowe spotkanie. Opowieści ludzi ze środowiska o tym, jak dyrektor sportowy Motoru robił wtedy transfery, nie poprawiają jego wizerunku.

Nie orientował się w przepisach, regulaminach. Działał na łapu-capu. Że jego piłkarze przedłużali potem kontrakty? Nie do końca. Siedmiu z nich już z Motoru wyleciało, niektórzy bardzo szybko, ledwie po pół roku, jak Mateusz Wyjadłowski. Dwaj kolejni grają obecnie tyle, co nic. Dziewięć i piętnaście procent możliwych minut. Trzej kolejni nie przekroczyli połowy możliwych do rozegrania minut. Tylko Łukasz Budziłek przekracza 75% czasu gry, ale jego ściągał już Feio z Tomczykiem.

Mniejsza jednak o Motor, choć opinia lubelskich kibiców też pewnie miała wpływ na ukrywanie działań Arkadiusza Onyszki w Łęcznej. W końcu głupio byłoby ogłosić, że oto klub zatrudnia człowieka, który przed chwilą prawie położył klub po sąsiedzku. Klub, który rozwinął się tylko dzięki temu, że Onyszkę stamtąd zwolniono.

W Łęcznej nie musieli jednak pytać o opinię o Onyszce w Lublinie. W latach 2013 – 2017 pełnił on rolę trenera bramkarzy Górnika. Jako specjalista od golkiperów jest ekspertem, nie ma co mu tego zabierać. Potwierdzają to nawet ludzie z obecnego Górnika, którzy mówią, że gdy rozmawiali z nim o kwestiach bramkarskich, miał cenne wskazówki i dużą wiedzę. Zapamiętano go jednak głównie z powodu Chorwata Silvio Rodicia.

Golkiper przed sezonem 2014/2015 trafił na Lubelszczyznę z Zagłębia Lubin. Z miejsca wygryzł Sergiusza Prusaka, choć nie należał do bramkarskich objawień Ekstraklasy. W Łęcznej plotkowano, że gra, ponieważ otrzymał wyjątkowo wysoki kontrakt, a poręczył za niego właśnie Onyszko. Dziś eksbramkarz mówi nam:

To jest nieprawda, byłem przeciwny temu bramkarzowi. Zrobiono to poza moimi kompetencjami. Pracował u nas Ryszard Jankowski, który go znał, bo wcześniej pracował w Zagłębiu Lubin. Ja go nie chciałem, bo byłem jak najbardziej przekonany do Sergiusza Prusaka. Nie byłem zadowolony ze sprowadzenia Rodicia, ale byłem tylko trenerem bramkarzy. Skoro pierwszy trener uznał, że to dobra decyzja, to początkowo na niego stawialiśmy. Popełnił jednak dość duży błąd z Górnikiem Zabrze, gdy próbował piąstkować piłkę, a ona wpadła do bramki. Od tego momentu wszedł Prusak i bardzo dobrze bronił. On był moim numerem jeden, mam z nim bardzo dobry kontakt.

Ale gdy Rodić trafił do Łęcznej, wprost się nad nim rozpływał. Gdy w jednym z wywiadów pytano go o to, którzy bramkarze zrobią karierę, wypalił:

Muszę wspomnieć o Sylwku (Rodiciu – przyp. red.). Teraz szuka się wysokich bramkarzy, o dużym zasięgu ramion, żeby mógł szybko reagować, bo piłki są coraz lżejsze i szybsze. Właśnie dlatego u nas jest Silvio Rodić.

Kiedy zaś Chorwat żegnał się z Górnikiem po długiej i nieudanej przygodzie — ostatecznie okazało się, że Prusak bije go na głowę — Onyszko stwierdził, że to dobry bramkarz i wkrótce znajdzie dobry klub.

Nie znalazł. Po kilku miesiącach bezrobocia wyjechał na Nową Zelandię, gdzie kopie do dziś.

Arkadiusz Onyszko w Górniku Łęczna. Dlaczego klub nie poinformował, że dla niego pracuje?

Istniało więc kilka mocnych powodów, żeby Arkadiusza Onyszki w Górniku Łęczna jednak nie zatrudniać, a na pewno nie w roli, którą mu powierzono. Pytamy zresztą samego zainteresowanego: po co mu ta fucha? Jest trenerem bramkarzy w młodzieżowej reprezentacji kraju, pojawia się w telewizji. Powrót na Lubelszczyznę, gdzie spalił niejeden most, był ryzykownym posunięciem. Onyszko tłumaczy:

Prezes Górnika po prostu zgłosił się do mnie, wiedział, że pracuję przy kadrze, że występuję w telewizji. Myślę, że wiedza, którą mam, którą nabyłem poza granicami kraju, jakoś mu się przydaje. Pomysł był też taki, żeby przyjrzeć się młodym zawodnikom z Górnika Łęczna, bo na Lubelszczyźnie nie ma w ogóle młodzieżowych reprezentantów. Jest taki chłopak, środkowy obrońca, który pracuje z pierwszym zespołem Górnika, już rozmawiałem z trenerem, żeby go sprawdzić na konsultacji.

Jednocześnie zdecydowanie odrzuca on sugestie, że do klubu trafił z politycznego nadania.

To nieprawda, bo gdyby tak było, to byłbym w klubie wcześniej. Wiem, że prezes rozmawiał z różnymi ludźmi. Szczerze mówiąc, jak popatrzysz na Lubelszczyźnie, kto grał w piłkę i coś widział, ma doświadczenie, to są to dwie osoby: ja i Jacek Bąk. Jest jeszcze Władysław Żmuda, ale on ma już swoje lata.

Nie brzmi to jednak zbyt przekonująco, bo gdy wrzucimy do kociołka politykę, wiele rzeczy łączy się w logiczną całość. Wpływy w klubie przejęła „Bogdanka”, na którą z kolei wpływ ma rząd. Adam Laskowski objął wówczas funkcję prezesa. Arkadiusz Onyszko, ekspolityk tej samej partii, z którą powiązany był (był, bo rząd już się zmienił) największy sponsor klubu, zostaje jego doradcą.

Czy pierwszoligowiec, który miał doświadczonego dyrektora sportowego, Veljko Nikitovicia, potrzebował kolejnej osoby na nieoficjalne, doradcze stanowisko? Nie brzmi to jak musik, coś, bez czego Górnik ani drgnie. Pytamy więc Arkadiusza Onyszkę, czym on w zasadzie się zajmuje?

Mam rolę doradczą, nie jestem w zarządzie, nie podpisuję żadnych dokumentów, nie odpowiadam za transfery czy inne decyzje. Pełnię tylko rolę doradczą od spraw sportowych dla prezesa, czyli gdy coś ważnego w klubie się dzieje, to razem z prezesem, wiceprezesem i dyrektorem sportowym jestem w czwórce, która podejmuje decyzje.

Czyli odpowiedzialność za decyzje jednak jest?

Jeśli ktoś się mnie pyta, czy zwalniamy trenera, czy zatrudniamy trenera i jakiego, to ja przy tym rozmowach jestem. Jeżeli chodzi o transfery, to jest dyrektor sportowy.

To praca na cały etat? Codziennie jesteś w klubie?

– Jestem na treningach, ale nie ukrywam, że pracuje też w reprezentacji młodzieżowej do lat 17.

Arkadiusz Onyszko i Adam Laskowski

W Łęcznej słyszymy, że Arkadiusz Onyszko miał też chrapkę na posadę trenera bramkarzy, którym jest dziś… Sergiusz Prusak. Ten sam, którego na ławce posadził mizerny Rodić. Kilka osób wspomina nam, że Prusak nie skacze z radości, że Onyszko kręci się przy klubie. Ten jednak uważa, że nie ma z trenerem bramkarzy żadnego problemu.

Uważam, że Sergiusz Prusak wykonuje bardzo dobrą robotę. Jak już to miałem plan, żeby zrobić szkółkę bramkarską, bo Łęczna leży na uboczu, więc jeśli chcesz kogoś zachęcić, żeby tu przyszedł, to musi być duże nazwisko. Był pomysł, żeby coś takiego zrobić, ale to zostało odłożone — wyjaśnia.

Zwolnienie Ireneusza Mamrota. Czy polityka rządzi Górnikiem Łęczna?

Arkadiusz Onyszko zaprzecza też jakiemukolwiek konfliktowi z Ireneuszem Mamrotem. A jednak: kolejne źródła potwierdzają nam, że Onyszko trenera podkopywał. Także dlatego, że nie został dopuszczony do pracy z zespołem.

Nie mogę o nim złego słowa powiedzieć. Prowadził treningi bardzo dobrze, one były piłkarskie, myślę, że zawodnicy byli z tego zadowoleni. Uważamy jednak — prezes, wiceprezes, dyrektor sportowy i ja — że jest potrzebna zmiana. Usiedliśmy, przeanalizowaliśmy pewne rzeczy i taką zmianę podjęliśmy — mówi o Mamrocie Arkadiusz Onyszko.

Pytamy więc: z czego ta decyzja wynikała?

Początek był niezły, ale potem zdarzyła nam się jedna wygrana na dziewięć meczów. Analizowaliśmy w ten sposób: na osiemnaście meczów, szesnaście nam wybronił Maciek Gostomski. To była dla nas lampka, że dzieje się coś niedobrego. Adam Deja, Paweł Żyra, Egzon Kryeziu, Piotr Starzyński, Ilkay Durmus to zawodnicy bardzo ofensywni. Tak naprawdę wszystkie transfery były robione na życzenie trenera Mamrota, my się w to w ogóle nie wtrącaliśmy. Tak dalej grać w piłkę nie mogliśmy. Znamienne były słowa trenera Wojciecha Łobodzińskiego: że on nie chciałby, żeby jego drużyna grała tak w piłkę. Po analizie wyszło, że szczególnie boczni pomocnicy bardzo nisko bronili. Staliśmy na dwudziestym metrze i się broniliśmy, a uważaliśmy, że na ten potencjał ludzki to za mało. Przyszły porażki ze Stalą Rzeszów i Wisłą Kraków i widzieliśmy, że zawodnicy mentalnie odpuścili, że mieli dosyć. Podjęliśmy kontrowersyjną decyzję, ale nie byliśmy w stanie dłużej w ten sposób grać. Mieliśmy prawo do takiej decyzji. Historia nas oceni w czerwcu.

Górnik oczywiście miał prawo taką decyzję podjąć, to fakt. Ciężko jednak być zdziwionym, że zespół Ireneusza Mamrota gra raczej defensywnie, nie idzie w kierunku ekscytującego futbolu. Tu dochodzimy jednak do ważnego aspektu jego pracy w Łęcznej. Trener zatrudniany był jeszcze, gdy „Bogdanka” pozostawała tylko sponsorem. Mamrot rozstania z Górnikiem komentować nie chce, prosi o czas. Słyszymy, że na Lubelszczyźnie czuł się świetnie, podobała mu się rodzinna atmosfera klubu. Liczył, że projekt „Bogdanki” naprawdę będzie ambitny, długofalowy.

Problem w tym, że mógł nie wiedzieć, że nowe władze od początku kręciły na niego nosem. Z poważnych źródeł słyszymy, że Adam Laskowski nawet tuż przed zatrudnieniem Ireneusza Mamrota w Górniku rozważał innych trenerów. Liczył, że uda się przeforsować jego wizję. Nie udało się, Mamrot zespół utrzymał, a potem zaliczył serię dwunastu ligowych spotkań bez porażki, mimo że obietnice dużych inwestycji nie do końca zostały spełnione. Jasne, do klubu trafił Ilkay Durmus, pozyskano kilku ciekawych piłkarzy. Trzeba też jednak pamiętać o stracie dwóch liderów drużyny — Serhija Krykuna i Miłosza Kozaka. Położenie Górnika było więc niezłe, można było dostrzec plusy i minusy pracy Mamrota. Ot, typowy żywot trenera.

Skoro jednak od początku czyhano na jego głowę, to wyniki nie miały tu większego znaczenia. Wiadomo było, jak skończy się pierwszy kryzys. Zwłaszcza że przegrane przez Prawo i Sprawiedliwość wybory zwiastowały rychłe zmiany także w „Bogdance”.

– Nie oszukujmy się, jak nowy rząd zabierze się za spółki skarbu państwa, to Laskowskiego i Onyszki zaraz w Górniku nie będzie. Dla nich to był ostatni moment, żeby zrobić zmianę i przeforsować coś swojego — słyszymy w Łęcznej.

Arkadiusz Onyszko zmiany broni. Uważa, że szatnia była zmęczona pracą z trenerem Ireneuszem Mamrotem i nie widziała nadziei. W szatni słyszymy jednak, że jeśli drużyna jest kimś zmęczona, to raczej Onyszką. Doradca dostał od zawodników prześmiewczą ksywkę, większość twierdzi, że w zasadzie nie rozmawia z piłkarzami. Nie wie, co słychać w zespole, nie ma też zaufania szatni, więc nikt przesadnie mu się nie zwierza.

W Górniku przed startem przygotowań ciężko więc o pewność. Zmienił się trener, drużyna odbije zapewne w kompletnie inną stronę, bo typowany na następcę Mamrota Pavol Stano woli bardziej ofensywną piłkę. Nie styl jest jednak największym zmartwieniem kibiców. „Bogdanka” zapowiadała poważne plany, ale na ten wielkiej powagi nie widać, bo Górnik stał się polityczną areną. Po zmianie władz w kopalni znów ktoś może stwierdzić: chcemy inaczej, wywracamy stolik.

Tak to się silnej piłki na Lubelszczyźnie nie zbuduje. Chyba że w Motorze.

WIĘCEJ O 1. LIDZE:

SZYMON JANCZYK

fot. Newspix, FotoPyK

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

1 liga

Komentarze

14 komentarzy

Loading...