Reklama

Cel: nawiązać rywalizację. Na co stać Polaków w Turnieju Czterech Skoczni?

Łukasz Poznański

Autor:Łukasz Poznański

27 grudnia 2023, 12:48 • 8 min czytania 0 komentarzy

Już za dwa dni dowiemy się, czy nasi skoczkowie znaleźli pod choinką formę albo chociaż sportową złość. Ten sezon jest w końcu jeszcze do uratowania, ale warunkiem tego jest dobry wynik w rozpoczynającym się pojutrze Turnieju Czterech Skoczni. Czy możemy na niego liczyć? Co mówi historia i jak nastawia nas teraźniejszość? 

Cel: nawiązać rywalizację. Na co stać Polaków w Turnieju Czterech Skoczni?

Pozytywy? Mało pozytywne

W zeszłym sezonie w pierwszej piątce Turnieju Czterech Skoczni mieliśmy trzech polskich skoczków. Drugi w klasyfikacji generalnej był Dawid Kubacki, a na czwartym i piątym miejscu uplasowali się Piotr Żyła i Kamil Stoch. Trzy lata temu czterech Polaków skończyło w pierwszej szóstce. Zwyciężał Stoch, Kubacki był trzeci, Żyła piąty, a szósty Andrzej Stękała. Ten sezon zaczął się jednak dla nas trudno i w każdym kolejnym konkursie liczymy na przełamanie. Tyle że nadzieja na takie maleje coraz bardziej.

Trener Thomas Thurnbichler zapowiadał przed pierwszym tegorocznym konkursem zimowego Pucharu Świata, że szczyt formy naszych skoczków ma w tym niemistrzowskim i nieolimpijskim sezonie przypaść właśnie na Turniej Czterech Skoczni i następujący po nim PolSKI Turniej (serię konkursów w naszym kraju) oraz Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich w Bad Mitterndorf. Jednak gdy w ogóle nie ma formy, trudno jest mówić czy myśleć o jej szczycie. W zeszłym roku w tym samym momencie sezonu Paweł Wąsek miał o prawie 20 więcej punktów w klasyfikacji generalnej niż najlepszy obecnie z Polaków Piotr Żyła, a Dawid Kubacki był na czele rankingu.

Jeszcze w piątek przed świętami miały odbyć się w Zakopanem mistrzostwa Polski. Turniej został ostatecznie odwołany z powodu nękającego południe naszego kraju silnego wiatru. Szkoda. Po cichu liczyliśmy, że na własnej skoczni któryś z naszych pokaże pazur. W krajowym czempionacie nie ma w końcu aż takiej presji. Gdyby członkowie naszej kadry A zaliczyli solidne skoki, byłby to jakiś dowód na przezwyciężenie technicznych problemów z jakimi zmagają się od początku zimy – choćby w zeszłym sezonie w Wiśle dobrze poskakał nieregularny wcześniej Kamil Stoch, który potem zdołał to kontynuować w trakcie TCS.

Reklama

Tak samo mogliśmy oczekiwać, że nasi rezerwowi z zespołu B rzucą wyzwanie pierwszej ekipie. Kiedy, jak nie w takim sezonie powszechnego kryzysu wywalczyć sobie miejsce w zawodach elity i pokazać się szerszej publiczności? A była nawet szansa na załapanie się do drużyny na Turniej Czterech Skoczni. Ostatecznie jednak sprawdzian się nie odbył.

W mistrzostwach na Wielkiej Krokwi i tak miało zabraknąć Kubackiego i Wąska. Obu dopadło silne przeziębienie, zmagali się z wysoką gorączką. Ich występ na niemiecko-austriackim turnieju stanął pod znakiem zapytania. Ostatecznie Polski Związek Narciarski poinformował w pierwszy dzień świąt, że czują się lepiej i pojadą do Oberstdorfu. Bez nich mielibyśmy realny problem ze złożeniem kadry, która od nadchodzącego konkursu będzie liczyła aż sześć osób.

I tu dochodzimy do pozytywu. Choć nasze skoki w Pucharze Świata nie powinny nam tego gwarantować, to udało nam się, dzięki dobrym występom w Pucharze Kontynentalnym, zwiększyć kwotę startową dla naszego kraju w zawodach najwyższej rangi. Jest to zasługa jednej osoby, Aleksandra Zniszczoła. 

Olek to Pius Paschke, którego mamy w domu, parafrazując słynnego mema. Choć można by tu dorzucić i inny słynny cytat: „na miarę naszych (obecnie niezbyt dużych) możliwości”. Tak jak 33-letni Niemiec zaliczył w tym roku pierwsze w karierze podium i zwycięstwo w Pucharze Świata, tak 29-letni Polak nie zawiódł w silnie obsadzonych zawodach drugiej ligi skoków. To tam jak na razie mogliśmy cieszyć się w tym roku z polskiego podium. W czterech konkursach nasz reprezentant dwa razy był drugi. Zniszczoł powołany początkowo do głównego składu reprezentacji, wypadł z niego po pierwszych, słabych konkursach. Teraz udowodnił, że zasługuje na swoje miejsce w kadrze A i pojedzie z drużyną na przełomie roku do Niemiec i Austrii.

Na Turnieju Czterech Skoczni z Polaków zobaczymy więc Kubackiego, Wąska, Zniszczoła oraz Kamila Stocha, Macieja Kota i Piotra Żyłę. Taki skład w normalnych warunkach gwarantowałby dobry wynik. Już poprzedni sezon, pierwszy pod wodzą Thurnbichlera, był naprawdę dobry. Żyła obronił złoty medal na mistrzostwach świata na normalnej skoczni. Kubacki prawie do końca walczył o Kryształową Kulę. W tej kampanii liczyliśmy, że Biało-Czerwoni zrobią krok naprzód, zwłaszcza ci z drugiego szeregu. Na razie możemy czuć się, delikatnie mówiąc, zawiedzeni.

Czy jest możliwe, że nasi wrócą do czołówki na przełomie roku? Poszukajmy dobrego omenu w kronikach skoków narciarskich.

Reklama

Historia zna niespodzianki

Tak źle nie było od dawna. Ostatni raz, kiedy przed Turniejem Skoczni nie mieliśmy naszego reprezentanta w pierwszej czwórce klasyfikacji generalnej miał miejsce w sezonie 2015/16. W tamtej edycji, na koniec ośmioletniej kadencji Łukasza Kruczka jako trenera kadry, w ogóle nam nie poszło. Najlepszy z naszych, Stoch, przed Oberstdorfem miał 92 punkty i był dziewiętnasty w generalce. W Niemczech i Austrii się nie poprawił, a cały sezon skończył w trzeciej dziesiątce. 

Jeśli spojrzeć na dyspozycję naszych całościowo, to rzeczywiście nie napawa to optymizmem i trudno znaleźć precedens. Nie było bowiem jeszcze tak, żebyśmy poprawili się w prestiżowym turnieju, gdy nie szło nam od początku zimy. Są jednak w historii przykłady pojedynczych wystrzałów formy skoczków po odejściu od wigilijnego stołu. Kto dobrze lata po barszczu i pierogach? 

Każdy z naszych trzech weteranów ma się czym pochwalić w tym zakresie. Na pierwszy ogień bierzemy Piotra Żyłę, na którego najmocniej liczymy w zbliżających się zmaganiach. Piotrek zaliczał już w tym sezonie przebłyski. W sobotnim konkursie w Klingenthal po pierwszej serii był siódmy. W jego przypadku nie ma też takich przeszkód do osiągnięcia dobrego wyniku, jakie występują u wychodzącego z przeziębienia Kubackiego, mającego dodatkowo inne zmartwienia.

Cały czas mam z tyłu głowy to, co się działo. Za każdy dzień i skok mogę dziękować, że mogę go wykonać – mówił ostatnio Dawid w wywiadzie dla skijumping.pl, odnosząc się do choroby żony.

W 2017 roku Żyła zajął w Turnieju Czterech Skoczni drugie miejsce za Kamilem Stochem po tym, jak wcześniej w klasyfikacji generalnej był dopiero osiemnasty. Zaliczył wtedy co prawda tylko jedno podium, trzecie miejsce w Bischofshofen, ale skakał równo i we wszystkich konkursach był w pierwszej siódemce. Wysokie noty i nierówna forma rywali zapewniły mu drugą pozycję w turnieju. 

Pozytywnie w Niemczech i Austrii zaskakiwali także Kubacki i Stoch. Ten pierwszy, gdy zwyciężał w 2020 roku, robił to z piętnastego miejsca w generalce przed startem zmagań. We wszystkich konkursach był wtedy na podium i przypieczętował sukces zwycięstwem w ostatnich zawodach we wspomnianym Bichofshofen. Osiągnięcie Stocha jest za to najświeższe. Rok temu przed Bożym Narodzeniem plasował się na czternastej pozycji w rankingu, a w klasyfikacji TCS był za to piąty. 

Patrząc szerzej, bo i na zagranicznych skoczków, nie sposób jest mówić o zaskakujących rozstrzygnięciach niemiecko-austriackiej imprezy bez przywołania historii Thomasa Dietharta. Austriak zafundował fanom skoków wielką niespodziankę w sezonie 2013/14. Do kadry na Puchar Świata dołączył na weekend przed świętami, w Engelbergu. Był tam kolejno czwarty i szósty w swoim trzecim oraz czwartym występie w tym cyklu w życiu. Konkurs później, w Oberstdorfie, na inaugurację TCS był trzeci, a następnie triumfował w całym turnieju po zwycięstwach w Garmisch-Partenkirchen i Bischofshofen oraz piątym miejscu w Innsbrucku. 

Diethart był potem na koniec sezonu ósmy. Nigdy nie stanął już na podium w zawodach Pucharu Świata. W kolejnej edycji zaliczył spory zjazd. Później było o nim jeszcze głośno po straszliwym upadku na skoczni podczas treningu w Ramsau w 2017 roku. Przez obrażenia twarzy stracił węch i smak. Jego historia to jednak dowód na to, że każdy konkurs skoków narciarskich może przynieść zaskakujące rozstrzygnięcia. I na to przed startem TCS muszą liczyć polscy kibice.

Faworyci nie wygrywają

Sven Hannawald w wywiadzie dla niemieckich mediów mówił o tym, że Turnieju Czterech Skoczni nigdy nie wygrywa główny faworyt. Mimo wszystko największe szanse daje Stefanowi Kraftowi lub któremuś ze swoich rodaków: Karlowi Geigerowi, Andreasowi Wellingerowi czy zaliczającemu sezon życia Piusowi Paschke.

Kiedyś powiedziałem, że Pius jest “dziadkiem” w tym zespole. Jest tam od dawna, ale nigdy nie udało mu się odpowiednio zaprezentować. A teraz, dzięki nowym zasadom, jego skok się sprawdza. Skoki nie są już tak różne, dziś małe rzeczy robią różnicę – mówi Hannawald. 

Zasady, o których wspomina, to nowy, komputerowy sposób pomiaru kombinezonów. Maszyna nie pozwala na korzystanie ze zbyt obszernych strojów, co mimo wszystko miało miejsce, gdy pomiarów dokonywał człowiek. Zdaniem Hannawalda działa to na niekorzyść między innymi Halvora Egnera Graneruda, który nie osiąga w tej edycji takich dobrych wyników.

Anže Lanišek i Ryoyu Kobayashi – tych dwóch skoczków wymienia Niemiec jako kandydatów do sprawienia niespodzianki. Niemniej jednak nasi sąsiedzi liczą na końcowy triumf swojego reprezentanta. Pierwszy w Turnieju Czterech Skoczni od czasu… Hannawalda w 2002 roku.

Długo na zwycięstwo czekają też drudzy gospodarze turnieju, Austriacy. Mija już dziewięć lat od czasu gdy zmagania wygrał Stefan Kraft. Teraz ma duże szanse na powtórzenie sukcesu, choć, jak podkreślają media z jego kraju, zmaga się ostatnio z bólem pleców. 

Bardzo trudno jest wygrać turniej – mówił Kraft Austriackiej Agencji Prasowej. – Chciałbym przystąpić do niego jako jeden z głównych faworytów – dodawał.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Niemcy i Austriacy jak na razie zdecydowanie dominują w zmaganiach skoczków w tym sezonie. Z 24 miejsc na podium w rozegranych dotąd konkursach, to właśnie te nacje zgarnęły ich aż 21! Kraft postrzega rywalizację z sąsiadami jako dodatkową motywację. 

To, że zawsze trochę żartujemy i rywalizujemy z Niemcami, jest fajne i zabawne. Poza tym dobrze się dogadujemy – komentuje. Wspomina też, że nie może już się doczekać rywalizacji przy pełnych trybunach. 

A Polacy? Ciągle szukają rozwiązań. Thurnbichler przed TCS podziękował swojemu asystentowi odpowiedzialnemu między innymi za przygotowanie planów treningowych, Marcowi Noelke. Obaj mieli dojść do wniosku, że jego pomysły nie odnoszą rezultatu. Polski Związek Narciarski zapewnia jednak ciągle o zaufaniu do głównego szkoleniowca. Pozwolił mu wybrać nowego asystenta, którym został Wojciech Topór, rówieśnik Stocha, były trener kadry juniorów. Młody sztab ma więc szansę udowodnić swoją wartość. 

W obecnej sytuacji nie oczekujemy jednak od naszych skoczków zwycięstw czy miejsc na podium, a samego nawiązania rywalizacji z czołówką. Tak by choć raz w tym sezonie emocjonować się wynikiem naszych do końca finałowej serii. Dotychczas niemal zawsze mogliśmy wyłączać telewizor nawet na kwadrans przed ostatnim skokiem.

Oby od konkursu w Oberstdorfie było inaczej.

ŁUKASZ POZNAŃSKI

Fot. Newspix

Stara się wcielić w życie ideał człowieka renesansu. Multilingwista. Pasjonat podróży autostopowych i noclegów pod gołym niebem. Przeżeglował morze (na razie jedno), przewspinał góry. Zaśpiewa, zagra. Trochę gorzej z tańcem, chyba że jest to taniec z piłką koszykową. Uwielbia się uczyć. Marzy, by w każdej dziedzinie umiejętności, myśli i wiedzy ludzkiej zdobyć choć podstawową orientację. W sporcie najbardziej pasjonuje go przekraczanie granic. Niezłomna wola, która pozwala zdyscyplinować każdą komórkę organizmu, by w określonej sekundzie osiągnąć powzięty cel.

Rozwiń

Najnowsze

Skoki

Polecane

Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Sebastian Warzecha
1
Safety first? Nie tym razem, panie Pertile. Ryoyu Kobayashi skoczył 291 metrów!

Komentarze

0 komentarzy

Loading...