Maciej Kędziorek niedawno zamienił pracę asystenta w Lechu Poznań na rolę pierwszego trenera w Radomiaku. Jak sam nam mówi: chciał wyjść ze strefy komfortu. Latami zbierał pomysły i doświadczenia, które chce przekuć w samodzielny sukces. Rozmawiamy o konkretnych ideach, które chciałby wprowadzić w Radomiu – w zespole, ale też w całym klubie. O inspiracjach, nowinkach wspomagających trenerów, wybitnych kursantach na UEFA Pro i o tym, po co w ogóle komuś stres, nerwy i presja związane z pracą pierwszego szkoleniowca, skoro można wygrywać trofea jako asystent.
Po co panu praca pierwszego trenera? Był pan w Lechu Poznań, Rakowie Częstochowa, odnosił sukcesy. W razie problemów nie był pan pierwszym winnym. Teraz przyjemności się skończą.
Przyjemności się dopiero zaczną! Praca pierwszego trenera to moje marzenie od najmłodszych lat. Chciałem być w tym miejscu, w Ekstraklasie. Znam ją dobrze z perspektywy kibica i asystenta. Stres, nerwy, zderzanie się z wieloma problemami, możliwość ich rozwiązywania, posiadanie wpływu na zespół — to sól tego zawodu. Teraz to robię.
Na pewno wiązało się to z wyjściem ze strefy komfortu. Kiedyś pracowałem najpierw jako asystent, potem samodzielnie w trzeciej lidze i zauważyłem ogromną różnicę. Nawet zachowania w przerwie — będąc asystentem, miałem czterdzieści uwag na kartce, będąc pierwszym trenerem, miałem ich o połowę mniej.
Stres, nerwy, zderzanie się z problemami — zakrawa to o masochizm.
Nie powiedziałbym, to nie jest dobre słowo. Lubię stawać czoła wyzwaniom. Problemy w pracy pierwszego trenera są dość złożone. Trzeba brać pod uwagę interesy wielu grup i osób, myśleć o tym, co teraz i o tym, co w przyszłości.
Zastanawiam się po prostu, co kieruje asystentami, którzy chcą pracować w roli pierwszego trenera. Wiadomo, że wtedy chwała spływa na własne nazwisko, ale praca asystenta w dobrym sztabie jest przyjemniejsza, mniej stresująca.
Oczywiście, zwłaszcza że byłem w sztabach drużyn, które odnosiły sukcesy. Zespoły w których pracowałem wygrały drugą ligę, pierwszą ligę, Ekstraklasę, grały w finale Pucharu Polski. Praca, w której jest więcej sukcesów niż porażek, zawsze jest przyjemna. Jako asystent mogłem się mocno realizować, tak było u trenera Macieja Skorży, który pozwalał współpracownikom realizować wiele swoich pomysłów.
Większość asystentów chce mieć jednak większy wpływ na zespół. Godzisz się ze swoją rolą, zdajesz sobie z niej sprawę, ale po to się uczysz, żeby w końcu stanąć za sterem i wziąć odpowiedzialność na siebie. To zasadnicza różnica: jako asystent mogę dać pomysł, ale, nawet gdy trener go zrealizuje, odpowiedzialność spoczywa na nim. W pracy pierwszego trenera każda decyzja już trochę waży.
W pana przypadku przejście nie było błyskawiczne, długo spełniał się pan w roli drugiego trenera.
Dlatego, że miałem dobrych mistrzów. Można się spełniać jako asystent i myślę, że to może być mój atut jako trenera. Wydaje mi się, że wiem, jak dotrzeć do moich asystentów. Uważam, że asystent pracuje najbardziej efektywnie wtedy, gdy może realizować własne pomysły. Wówczas wkłada w to najwięcej serca, najbardziej utożsamia się z projektem.
To przypadek, że sukcesy Lecha Poznań i Rakowa Częstochowa to sukcesy zespołów, w których sztab szkoleniowy był największy w Ekstraklasie?
Nie. Chcemy gonić zachód, mówimy o infrastrukturze, szkoleniu. Spójrzmy więc, jak są skonstruowane sztaby szkoleniowe zagranicznych drużyn. Piłka nożna zmierza w kierunku specjalistów, osób, które wiedzą wszystko o danej gałęzi. Tak w korporacji, jak i w futbolu, warto otaczać się specjalistami w konkretnych dziedzinach.
Chciałbym mieć rozbudowany sztab, jak najwięcej fachowców. Inwestycja w ludzi się zwraca. W różnych klubach prezesi woleli na tym oszczędzać i to nie przynosiło efektów. Wiem, że ciężko w sposób policzalny zweryfikować np. eksperta od taktyki. Piłkarza możesz rozliczyć z konkretnych liczb, to łatwiejsze. Uważam, że w Polsce jest wielu wysokiej klasy fachowców, którzy nie są odpowiednio doceniani. Nasza piłka idzie do przodu, zrobiliśmy spory skok jakościowy w porównaniu z latami 90., w których sam dorastałem.
W takim razie, w jaki sposób skompletował pan swój sztab?
Chciałbym, żeby mój sztab pracował z dużą swobodą, aczkolwiek ona ma wynikać z dyskusji i naszej filozofii. Obecnie ten sztab nie jest jeszcze dopięty, od stycznia dołączą do nas dwie kolejne osoby, wtedy będę mógł opowiedzieć trochę więcej o tym, jaka jest moja wizja, kto się czym zajmuje.
W tej chwili mam dwóch asystentów, w zasadzie trzech, bo współpracuje z nami trener z akademii. Do tego dojdzie nowy analityk — mam nadzieję, że ten dział uda się rozszerzyć do dwóch osób, bo w tej chwili mamy jedną osobę na tym stanowisku — oraz trener przygotowania motorycznego, który będzie odpowiedzialny także za dział fitness, opiekę medyczną i regenerację. Trener bramkarzy, kierownik — tych ludzi trochę jest, ale chciałbym dołączyć do tego jeszcze jedną osobę, bo chcę mocniej popracować nad zawodnikami indywidualnie, mamy trochę zdolnej młodzieży. Do tego potrzeba jednak odpowiednich fachowców.
Trener jest zwolennikiem pracy opartej na nowych technologiach?
Szczęście w piłce jest ważne, ale trzeba dążyć do tego, żeby ten czynnik minimalizować tak, aby w dłuższej perspektywie nie miał największego wpływu na wynik, lepiej opierać się na twardych faktach, czyli liczbach.
W Lechu i Rakowie możliwości wdrażania wszelkiego rodzaju nowinek i analiz są duże. W Radomiaku budżetu może brakować. Jak to nadrobić?
Pamiętajmy, że gdy przychodziłem do Rakowa jako członek sztabu trenera Papszuna, to nie był taki klub, jak teraz. Był w nim wizjoner w postaci Michała Świerczewskiego, za którym stały odpowiednie środki, ale widziałem, jak klub przez trzy i pół roku się zmienia; jak wiele w ogóle trzeba było zmienić. Chciałbym z tego teraz skorzystać.
Lech to inna bajka – lata doświadczeń, dział naukowy, masa ludzi pracująca na wynik. Myślę jednak, że na krótkim dystansie jesteśmy w stanie rywalizować z takimi zespołami swoimi sposobami i jest to piękne. Będę jednak dążył do tego, żebyśmy również opierali się na tych samych rzeczach, czerpali z nowinek. Może nie na wszystko będzie nas stać, ale spróbujemy.
Czyli jest pan gotowy na przepychanie się z działaczami i tłumaczenie: słuchajcie, widziałem, jak to się robi. Jeśli mnie posłuchajcie, to się do nich zbliżymy.
Nie chciałbym się przepychać ani boksować. W Radomiaku jest sporo osób z otwartymi głowami. Wiem, że w piłce może być różnie, ale po pierwszych tygodniach widzę, że jest tutaj wiele osób, które chcą ten klub rozwijać.
Pierwsze zakupy są już w drodze? Są jakieś rzeczy, które gwarantował pan sobie w kontrakcie?
Ustaliliśmy sobie pewne rzeczy i będą one dla mnie bardzo ważne. Chociażby budowa klubowej siłowni, którą uważam za miejsce niezbędne w życiu każdego zespołu. Czy to przed treningiem, czy po nim, czy w trakcie rehabilitacji lub regeneracji — w tej chwili musimy korzystać z gościnności siłowni, która jest obok stadionu, ale mam obietnicę, że za jakiś czas takie miejsce powstanie wewnątrz klubu. Trener przygotowania fizycznego, który tutaj przyjdzie, będzie odpowiedzialny za budowę tego miejsca. Mamy także pewien plan w temacie technologii, ale nie chcę wchodzić w szczegóły, bo wszystko będzie zależne od tego, ile środków uda nam się na ten cel pozyskać.
No właśnie. Zamieniając duże kluby na mniejsze, trzeba się liczyć z tym, że nie wszystko będzie dostępne od ręki.
Takich miejsc jak Lech, Legia, Pogoń, Raków jest w Polsce kilka. Większość jednak boryka się z mniejszymi lub większymi problemami. Można siąść i narzekać, ale co tu zmienić? Chcę się rozwijać, to przeszkody, które chcę pokonać. Wywodzę się z piłki amatorskiej, swoją przygodę zaczynałem w niższych ligach na Mazowszu. Nie boję się tego, z czym się teraz zderzam, bo spotykałem się z różnymi problemami.
Mówił pan kiedyś, że w Polsce brakuje zawodników, którzy dobrze rozumieją grę. Jak to wygląda w szatni Radomiaka?
To było dawno temu, bo tak, jak powiedziałem — jest widoczny duży postęp. Widzimy, jakie wyniki osiągają nasz reprezentacje młodzieżowe – chociażby zespól trenera Marcina Włodarskiego, która potrafi ograć Portugalię czy Anglię w dobrym stylu.
Ale w kadrze U-17 nie było żadnego piłkarza Radomiaka.
Akademia Radomiaka działa od niedawna, na efekty trzeba poczekać. Ogólnie jednak szkolenie w Polsce idzie do przodu, za kilka lat mogę się wstydzić tamtych słów. Wyzwaniem dla nas jest to, żeby pamiętać, z jakimi ludźmi się pracuje. Nie mówię o lepszych i gorszych osobach, ale o osobowości, umiejętnościach, doświadczeniu. Czasami trzeba schować ego, być bardziej elastycznym, nie starać się wcisnąć kwadratowego klocka w kółko.
Chciałbym, żeby w moim zespole były pewne rzeczy, które nie podlegają negocjacjom. Intensywność, zaangażowanie, radomski charakter – bo Radom zawsze znany był z walki i ambicji na boisku – żeby to było standardem. Rzeczy pozostałe, jak rozumienie gry, będziemy starali się rozwijać, bazując na tej elastyczności. Nawet trzydziestoletni zawodnik może zrobić postęp. Przykładowo: to, jak teraz wygląda Maciej Domański, pokazuje, że to możliwe.
On czy Rafał Figiel to piłkarze, którzy patrzą szerzej, którzy zrobili postęp w momencie, gdy piłkarzy skazuje się już na drogę w dół. Pracując indywidualnie, możemy poświęcić zawodnikowi więcej czasu i uwagi. W normalnym treningu pewne rzeczy mogą umknąć, może brakować kontaktów z piłką, pewnych zachowań. W pracy indywidualnej można wymóc powtarzalność, która spowoduje progres.
Progres mogą czynić także trenerzy. Zaraz po zakończeniu rundy jedzie pan na staż do Frosinone – dlaczego akurat tam?
Dogadywałem staż w Nicei, bo bardzo podoba mi się praca trenera Francesco Fariolego. Dużo dobrego opowiadał mi o nim Artur Sobiech, który pracował z nim w Fatih Karagumruk. Zacząłem go wtedy obserwować, śledziłem Antalyaspor, teraz OGC Nice. Wszystko, co mówił Artur, okazało się prawdą. To Roberto de Zerbi 2.0 – podobne mechanizmy, ale trochę inny sposób gry. Niedawno oglądałem zresztą jeden z webinarów de Zerbiego z czasów pracy z Sassuolo i wspominał o Fariolim, który w jego sztabie był trenerem bramkarzy. Chciałem tam jechać, ale temat pracy w Radomiaku pojawił się wtedy, gdy mógłbym taki staż odbyć, więc szansa chwilowo uciekła.
Od wielu lat marzyłem jednak o Włoszech, bo to piłka mocno taktyczna. We Frosinone pracuje trener Eusebio di Francesco, o którym również słyszałem wiele dobrych recenzji. Wylatuję w niedzielę, spędzę tam tydzień.
Jak wycisnąć jak najwięcej z takiego stażu?
Kluczem jest mieć dojście do pierwszego trenera, ale nawet niekoniecznie do niego, czasami wystarczą asystenci, analitycy, trener przygotowania fizycznego. Same ćwiczenia bez kontekstu to nie to, takie rzeczy można znaleźć w internecie. Chodzi o to, dlaczego coś jest robione, czemu akurat tego dnia.
Czym więcej po tych stażach jeżdżę, tym bardziej zdaję sobie sprawę, jaka piłka jest ciekawa. Inspirację znajduję nawet w szwedzkim Varnamo. Ich trener, Kim Hellberg, był asystentem u Jensa Gustaffsona, jego zawodnikiem był Filip Dagerstal, który dużo opowiadał mi o jego pracy z napastnikami, sygnałach do dośrodkowań. Zawodnicy, z którymi pracował indywidualnie, dwukrotnie zdobyli tytuł króla strzelców.
Warto zerkać też na nieoczywiste miejsca, bo tam trenerzy muszą organizacją gry czy innymi rzeczami nadrabiać różnicę w jakości zawodników.
Jak duży wpływ na wyniki zespołu ma dobra analiza rywala?
To bardzo ważna składowa. Pracujemy pod rywala, żeby to, co mamy dobrego, przeciwstawić rywalowi, wykorzystać jego słabe strony, czasami wykorzystać nasze słabe strony. Tak wyglądało to w meczu z Górnikiem Zabrze, Widzewem Łódź. Można zapytać zawodników: każdy wiedział, co ma robić, jaki jest plan. Wynikał on z analizy, tak samo jak wynikają z niej treningi. Po spotkaniu robimy kolejną analizę, porównujemy to z tym, co mieliśmy wykonać.
Ile rzeczy można dzięki niej faktycznie wdrożyć, a ile wciąż jest zależne od przypadku?
Wchodzimy w temat automatyzmów i kreatywności, różnorodności. Raz chcielibyśmy zagrać tak, żeby wyciągać zawodników przez skrzydłowego, innym razem wolelibyśmy, żeby skrzydłowy szedł w przestrzeń. Kreatywność rozumiem nie jako pozostawienie wolnej woli, ale jako zaoferowanie mu kilku opcji do wyboru.
Podczas dwóch tygodni pracy dawaliśmy zawodnikom kilka rozwiązań danej sytuacji, bo nie jestem zwolennikiem schematu. Rzadko kiedy uda się go zrealizować na boisku, bo wpływ na to ma zbyt wiele czynników.
Jak najłatwiej przekazać to zawodnikowi? Wykładem teoretycznym, treningiem?
Nie chcę dawać jednoznacznej odpowiedzi, natomiast chciałbym, żeby w moim zespole kluczem była świadomość. Piłkarze są teraz głodni wiedzy i rozwiązań, chcą wiedzieć, dlaczego coś się robi, z czego co wynika. To pokolenie, które chce, którego kitem, bajerem i krzykiem do niczego nie przekonasz. Trzeba z nimi rozmawiać w inny sposób: “robimy to, bo…”, “gramy tak dlatego, że…”. Merytoryką i dobrym przygotowaniem można kupić ich zaufanie.
Wiem jednak, że dotarcie do piłkarza od strony ludzkiej też pan sobie ceni. Przed meczem z Widzewem rozmawiał pan z Edim Semedo, próbując dotrzeć do niego jako człowieka.
Kit, bajer i dotarcie do głowy zawodnika to dwie różne rzeczy. To pierwsze jest pomniejszeniem merytoryki, pójściem w kierunku pustych słów, sloganów. Mentalność jest równie ważna, jak przygotowanie fizyczne, wyszkolenie w treningu. To podstawowy aspekt pracy trenera. Z każdym trzeba rozmawiać w inny sposób, staram się rozpoznać potrzeby zawodników. Także dlatego moi asystenci pełnią ważną rolę, bo dzięki nim mogę skupić się na obserwacji piłkarzy na boisku i poza nim. Chcę, żeby każdy czuł się w szatni i klubie jak najlepiej, bo wtedy na boisku fruwasz.
Czyli jest pan zwolennikiem bliskiej relacji z piłkarzami.
Bliska to może złe słowo w kontekście szatni. Na pewno zależy mi na tym, żeby mieć z zawodnikami relacje, żeby one były dobre i oparte na uczciwych zasadach, nie na obiecankach i bajerowaniu. Z natury jestem “kolorem żółtym” (w psychologii oznacza osoby ekstrawertyczne, towarzyskie – wyj. SJ), więc relacje są dla mnie istotne.
Zawodnicy będą wypełniali raporty po meczach, pisali własne analizy?
Myślę, że na stałe tego nie wprowadzę, ale będę chciał korzystać z aplikacji “Mendi” (aplikacja służąca do komunikacji z zespołem, ankietowania zawodników – wyj. SJ), poznać zdanie zawodników na różne tematy, nie tylko typowo piłkarskie. Taki sposób komunikacji będzie dla mnie ważny, bardzo podobało mi się, w jaki sposób robi to Dawid Szulczek w Warcie Poznań.
Młode pokolenie trenerów wzajemnie się inspiruje.
Obecność na trwającym kursie UEFA Pro to przyjemność. Ludzie, których tam spotykam, rozmowy, które tam prowadzimy… To jest to, niekiedy najwięcej korzystamy na naszych wieczornych spotkaniach.
Widzę teraz scenę z “Oppenheimera”, gdy na takich dyskusjach spotykali się wybitni fizycy.
Trochę tak! Rywalizacja nas napędza, nakręca. Wiem, że mogą do każdego z tych chłopaków zadzwonić, porozmawiać. Często nie mogę się doczekać tych zjazdów, są bardzo inspirujące. Wiele pomysłów na to, co podkraść, czerpię od kolegów. A jestem złodziejem pomysłów. Gdy widzę coś ciekawego, staram się to podbierać. W Ekstraklasie, pierwszej czy drugiej lidze, jest wiele fajnych idei do pożyczenia. Zbieram je, odkładam do szuflady i staram się z nich skorzystać.
W końcu miał trener kiedyś folder, w którym budował pan swoją metodologię pracy. Rozumiem, że teraz został on otwarty.
Będę te rzeczy wprowadzał, pracował na żywym organizmie, natomiast mój pomysł jest dość konkretny i będę starał się go wprowadzać przez najbliższe pół roku. Nie jest jednak powiedziane, że za pół roku nie będzie zmiany, bo długofalowo widzę jeszcze inny pomysł na grę tego zespołu, ale to wymaga pewnych rzeczy, które pewnie dopiero się wydarzą…
Mówmy wprost: przebudowania drużyny na własną modłę.
Tak. Nadal przyglądam się pewnym rzeczom, nie miałem jeszcze okazji zobaczyć w akcji każdego zawodnika, więc wiele obiecuję sobie po okresie przygotowawczym.
Na co więc mamy zwrócić uwagę, żeby oceniać postępy we wprowadzaniu pańskiego pomysłu na grę?
Dobra organizacja w obronie – to ma być naszym fundamentem. Tak samo jeśli chodzi o dobrą organizację w fazach przejściowych, w obydwie strony. Do tego pewne powtarzalności w grze w ataku. Nie jestem też zadowolony z tego, że jesteśmy dziś na drugim miejscu od końca, jeśli chodzi o pressing na połowie rywala. Nie chcę zrobić drużyny ultradefensywnej, ale poprawa tych rzeczy usprawni naszą grę w ataku.
Będziemy mogli łatwiej utrzymywać się przy piłce, będziemy mieli ją częściej przy nodze, ale też będziemy ją szybciej i wyżej odbierać, więc będziemy bliżej bramki rywala, co powinno przekładać się na kreowanie większej liczby sytuacji. Chcę grać ofensywie i ładnie dla oka, ale niekoniecznie oprę to na posiadaniu piłki. Moim zdaniem przestrzeń jest ważniejsza od posiadania piłki.
Widzę lekką inspirację Rakowem Częstochowa. Wiem, że imponowało panu to, jak krótka jest w ich przypadku droga do strzału po odbiorze piłki.
Trzy i pół roku pracy w tym klubie na pewno sprawiło, że jest to rzecz, którą przełożyłem do swojego warsztatu. Z drugiej strony Lech Poznań bazował na czymś zupełnie innym, na posiadaniu piłki, i z tego też czerpię.
Ale bardziej z Rakowa.
Patrzę też na miejsce, w którym jestem. Myślę, że nasi kibice wymagają tego, na co zwracam uwagę. Chcą widzieć zespół, który zasuwa, jest intensywny, walczy, pressuje jak szalony i idzie w ogień.
Trochę jak drużyna trenera Dariusza Banasika.
Myślę, że tak, bo to dobra droga. Dwa awanse z rzędu i to, jak trener jest dziś w mieście odbierany, pokazuje, że to właściwa ścieżka dla Radomiaka. Nie chcę jednak z Dariuszem Banasikiem rywalizować, skupiam się na krótkofalowych celach.
Jednym z nich będzie wprowadzenie namiastki standardów z Rakowa i Lecha?
Nie, to będą standardy Radomiaka. Inspiracji można szukać wszędzie, bo od tego nie ucieknę, niektóre rzeczy robią nawet podświadomie, bo mój mózg już się na nie zaprogramował. Mam jednak nadzieję, że na koniec będzie to uświadamiane z Radomiakiem. Miłą rzeczą będzie, jeśli ktoś za jakiś czas powie, że ten zespół gra w określony sposób, ma swój styl. Gdy taka opinia będzie się za nami ciągnęła, będę się cieszył.
ROZMAWIAŁ SZYMON JANCZYK
Czytaj więcej na Weszło:
- Luis da Silva: Emocje są o wiele ważniejsze niż słowa [WYWIAD]
- Paraliż ofensywy. Oceniamy piłkarzy Rakowa za Ligę Europy
- Raków zagrał bardzo dobry mecz?! To przy bardzo złym byłoby chyba 0:20?
- Trzęsienie ziemi w Sandecji
fot. Newspix