Możliwe, że to najbardziej dobroduszny piłkarz w Ekstraklasie. Musiał przyjechać aż do Polski, żeby zobaczyć swoją pierwszą czerwoną kartkę w życiu. I drugą. Tęskni czasami za długim wrzutem z autu i woli te zimne deszczowe wieczory w Stoke od cypryjskich upałów. Luis da Silva po rundzie spędzonej w Widzewie, mówi, że Łódź to cudowne miejsce do życia. I jeszcze się przy tym uśmiecha.
Siadamy przy przypadkowym stoliku w jednej z łódzkich kawiarni, ale obsługa od razu proponuje… żebyśmy się przesiedli — Będziecie mieli trochę ciszej, będzie wygodniej, zaraz wam znajdę miejsce — tak się nami zaopiekowali. Za chwilę ten sam kelner stawia nam przed nosem cappuccino, na którym obok klasycznego wzoru w mlecznej piance rozpływają się trzy literki — RTS. Luis nawet nie jest zaskoczony.
***
– To jest niesamowite. Od razu widzisz, jak niezwykły jest Widzew, jego wielkość kryje się w tych małych rzeczach — mówi Portugalczyk.
Codziennie spotykasz ludzi, którzy cię rozpoznają, zaczepiają, chcą zdjęcie, chcą zamienić z tobą słowo czy dwa?
Gdziekolwiek idę. Albo raczej gdziekolwiek idziemy, bo zwykle wychodzimy na miasto grupą i wtedy ludzie rozpoznają nas najczęściej. Niesamowite jest to, że zawsze są pozytywnie nastawieni — w innych klubach chodzi tylko o presję, wygrywanie, wyniki. Tutaj chyba wierzą w proces i wierzą w to, co klub stara się osiągnąć. To naprawdę niesamowite czuć to wsparcie, to znów te małe rzeczy.
Też wyglądasz na pozytywnego faceta. Pełnego wiary. Gościa z największym uśmiechem w drużynie.
Myślę, że to przychodzi z czasem. Kształtuje nas wiele różnych, często trudnych okresów w życiu, a ja wcześniej byłem bardzo nerwowym facetem. Bywałem bardzo zły. Myślałem, że na coś zasługuję, bo tak. Byłem bardzo zamknięty w sobie. Ale pewnego dnia po prostu zacząłem to łagodzić, zacząłem się uśmiechać, zacząłem patrzeć na pozytywy. Życie regularnie cię sprawdza, więc chodzi o to, jak na nie patrzysz. A jeśli jesteś nastawiony pozytywnie, przyciągasz pozytywne chwile. U mnie to działa.
Oczywiście życie nadal stawia przed tobą wyzwania, pozytywny nie znaczy prosty, ale ja naprawdę zacząłem przyciągać dobro. Każda część mojego życia stała się nieco lżejsza i zacząłem się więcej uśmiechać. Zacząłem dostrzegać wpływ, jaki ma to na ludzi wokół mnie.
A co miało mocny wpływ na ciebie?
Taki pierwszy? Zaczynałem w najlepszym klubie w Portugalii, grałem także dla reprezentacji narodowej, miałem kilkanaście lat. Sam zacząłem czuć, że mam szansę na coś wspaniałego, rozumiesz?
Chyba tak… Czternastolatek w Benfice o krok od realizacji snów każdego chłopca z Portugalii. Daleko wybiegałeś z tymi marzeniami o wielkiej karierze?
Zawsze byłem trochę większy od rówieśników, wyglądałem na starszego, miałem podstawy myśleć, że jestem dobry. Najgorzej, że nadal wyglądam na starszego — mam 24 lata, a ludzie nie do końca w to wierzą. Pewnie przez włosy…
Dają ci ze trzy dyszki.
Właśnie.
A może to nie kwestia włosów? Jesteś bardzo spokojny, bardzo uprzejmy, miły. Ci młodsi gracze nie zawsze tacy są.
Niby tak, ale gdy rozglądam się wokół, to widzę, jak wielką pracę wykonuje się w Widzewie, by wychować tych najmłodszych. Często trenują z nami zawodnicy z akademii i każdy, który jest dostępny do gry danego dnia, ma swoje obowiązki — nosi sprzęt, przygotowuje boisko, sortuje ciuchy, pomaga kitmanowi. Naprawdę myślę, że to doskonały sposób, aby utrzymać ich przy ziemi, jeśli wiesz, co mam na myśli.
Pamiętam siebie, kiedy miałem siedemnaście czy osiemnaście lat. Myślałem, że zasługuję na miejsce w składzie tylko dlatego, że zasługuję. Ale nie, musisz przejść przez wszystkie etapy, aby być gotowym do gry.
Robić kolegom pranie.
Tak. I inne podobne rzeczy.
W Portugalii, w Anglii?
Oj robiłem to w Anglii… Tutaj jesteśmy bardzo uprzejmi wobec naszych “maluchów”. W Stoke rzucano mi butami w twarz, żebym je umył.
Właśnie – Stoke. Facet z młodzieżowej reprezentacji Portugalii przychodzi do Stoke. Stoke City. Miejsca, znanego z żartów o prymitywnej piłce. Portugalczyków uznajemy za świetnych technicznie wirtuozów, a nie rębaczy ze Stoke.
Tak, wiem. Jeśli jednak oglądasz mnie na boisku, to wiesz, że nie jestem typowym portugalskim graczem. Jestem bardziej agresywny, jestem obrońcą. Nie jestem facetem, który weźmie piłkę, minie siedmiu rywali i strzeli niesamowitą bramkę. Opowiem ci całą historię, żebyś zrozumiał, dlaczego facet taki jak ja wyjeżdża do Anglii i idzie do Stoke.
Miałem 15 lat i prowadziłem normalne życie. Mieszkałem w domu rodziców, rano jechałem pociągiem do szkoły, a potem prosto na trening. Centrum treningowe znajduje się po drugiej stronie Lizbony. Oznacza to, że musiałem się jeszcze przeprawić przez rzekę, kolejna strata czasu. Wychodziłem więc ze szkoły, jechałem pociągiem do centrum Lizbony, a następnie przeprawiałem się łodzią, a potem spacerem szedłem do klubu. Od siódmej rano do jedenastej w nocy, to było moje życie. Szkoła i piłka.
Przyszło Stoke, z ofertą na rękach. Pokazali mi, czego chcą. Nakreślili dla mnie ścieżkę, która prowadziła do pierwszego zespołu. Pamiętam, kiedy poszedłem do moich rodziców i mówiłem o tej propozycji… Miałem 15 lat i rodzice zapytali tylko, co mam zamiar zrobić ze szkołą. To była najważniejsza rzecz, ale też był sposób, żeby to pogodzić — pojechałem do Stoke i podpisałem umowę dotyczącą gry w piłkę i umowę o stypendium. Miałem grać i studiować, pozostać w tym jedynym znanym mi rytmie. Tak naprawdę najważniejszą rzeczą dla moich rodziców było to, jak skończę szkołę. Masz 15 lat, musisz ją skończyć i tyle. Żeby było jasne — zawsze byłem dzieciakiem, który naprawdę kochał i szkołę i naukę. Już w tamtym czasie interesowały mnie finanse, którymi zresztą znów się zajmuję.
Pojechałem do Stoke i to była zupełnie inna rzeczywistość. Każdy powie, że to zimne , okropne miejsce, jak długi wyrzut z autu. Jak nasz ostatni mecz z Puszczą. To był zresztą bardzo podobny styl gry do tej drużyny, bardzo skuteczny — wrzutki, bezpośrednia gra i po prostu staramy się coś z tego wyczarować. Ale ja idę do Stoke i widzę, że wszystko się tam zmienia. Zaczynają podpisywać kontrakty z najlepszymi zawodnikami, przyszli Shaqiri, Joselu…
Wcześniej zaskoczyli kontraktując Krkicia… Pomyślałeś, że jakaś wielka historia może zacząć się właśnie w Anglii? Marzyłeś o Premier League?
To oczywiste. Byli na 9. miejscu trzy lata z rzędu. W innym sezonie na 10. i to naprawdę duże osiągnięcie. Dla mnie był to bardzo dobry krok, który ukształtował mnie jako człowieka jakim jestem dzisiaj. Czasami myślałem, czy nie powinienem był zostać w Benfice. Może właśnie nie powinienem? Zastanawianie się nad tym nie ma sensu, pobyt w Anglii dużo mnie nauczył. Nie tylko pod względem piłkarskim.
Pewnie stąd ten bardzo płynny angielski.
A to śmieszne. Myślałem, że umiem mówić po angielsku, dopóki nie przyjechałem do Stoke. Przez sześć miesięcy nic nie rozumiałem. Nic. A naprawdę myślałem, że umiem mówić.
Bełkotali tam coś po swojemu…
Byłeś w Anglii?
Pewnie, dwa razy.
To wiesz, że to jazda bez trzymanki.
Trudno było się przestawić, nauczyć?
Da się, bo po pewnym czasie zaczynasz słuchać, a nie tylko słyszeć. Rok mieszkania tam samemu dla każdego będzie dziesięć razy lepszy niż rok lekcji, nawet trzy razy w tygodniu.
Ale po pół roku nie mówisz jeszcze płynnie po polsku.
Mam nadzieję, że pewnego dnia wszystkich zaskoczę.
Bo czujesz się tu świetnie. To miejsce, które bardzo lubisz.
To jest coś, o czym nigdy tak naprawdę nie mówiłem, ale od pierwszego dnia, kiedy przybyłem do Łodzi, nie myślałem o klubie, o niczym innym, tylko o mieście, w którym zaczynam żyć. Oczywiście w Widzewie czułem się bardzo mile widziany, przyjęli mnie świetnie, ale już kiedy przyjechałem do Polski, do Łodzi, czułem się jak w domu. Tylko że byłem tu po raz pierwszy.
Wiesz, kiedy zapytasz kogoś urodzonego w Polsce o Łódź, powie ci raczej, że nie jest to najlepsze miejsce do życia. Prędzej usłyszysz, że to może jedno z najgorszych.
Nie no! Serio?
Co takiego widzisz w Łodzi? Wiem, że jesteś pozytywnym facetem, sam mi to powiedziałeś, ale co jest tu niby wspaniałego?
To uczucie, którego nie potrafię ci wyjaśnić. To coś, co się po prostu czuje. Od razu czujesz się jak w domu.
Co jest dobrego w Łodzi? Nie ma czegoś takiego, niewiele się dzieje. Masz Piotrkowską, Manufakturę, Monopolis, ale tak naprawdę niewiele się dzieje. Tu chodzi o uczucie. Nie potrafię tego wyjaśnić. Nie mam na to słów. Po polsku, portugalsku, angielsku. Nie mam.
Nie towarzyszyło ci to uczucie w Anglii?
Miałem 19 lat i jeszcze rok kontraktu, ale ostatni sezon był fatalny dla klubu. Projekt przepadł. Zwolnili trenera, zatrudnili kolejnych dwóch, o ile się nie mylę. Trenowałem stosunkowo często z pierwszą drużyną, ale nie mieściłem się w kadrze meczowej. Wszystko się zmieniło, gdy klub zleciał z ligi. Nasze kontrakty stały się więc nieco bardziej kruche, bo na utrzymaniu mieli tych wielkich graczy, te wielkie nazwiska. Był Peter Crouch.
No to duże nazwisko.
Gigant. Mieli Ryana Shawcrossa, który był kapitanem przez wiele lat. Mieli tych wszystkich wielkich graczy z kontraktami i zamierzali utrzymać ten sam zespół. To nie było tak, że zeszli o jeden poziom niżej i chcieli dać szansę młodym zawodnikom. Nadszedł czas, by odejść.
Wierzyłeś w Hughesa [ówczesny trener Stoke]?
Coś nie wyszło, więc klub chciał wrócić do tamtego stylu gry. W Anglii czasem jest tak, że kiedy coś nie idzie dobrze, trzeba wrócić do prostych rzeczy i do starych zasad, wartości. A wartości Stoke były takie, jakie były.
Daleki wyrzut z autu.
Dokładnie. Taka była ich filozofia. Ale podobało mi się to, uczyniło mnie to lepszym graczem. W niektórych meczach to się bardzo przydaje.
Z nowymi umiejętnościami wróciłeś do domu.
Nigdy tak naprawdę o tym nie mówiłem, ale po drodze były jeszcze dwa kluby. Pojechałem na tydzień do Leeds United i na tydzień do Genui we Włoszech, klasyczne testy. Leeds nie było zainteresowane. Myśleli, że będę gotowy do gry w pierwszej drużynie, ale nie byłem. Może jeszcze wcześniej pomyślałbym, że jestem, ale nie — nie byłem. Mentalnie, fizycznie, w grze pod presją, nie byłem gotowy.
Potem pojechałem do Włoch, by grać dla Genui. Byłem tam przez tydzień, a oni chcieli, żebym został. Po prostu kierowałem się przeczuciem, bo mogłem zostać. Mogłem zostać tam może jeden sezon, dwa sezony, nie wiem. Po prostu nie czułem się tam dobrze.
Jestem facetem, dla którego nie liczą się słowa, tylko uczucia. Przez większość czasu zachowuję je dla siebie, ale to nie znaczy, że ich we mnie nie ma.
Te uczucia pokierowały mnie do domu, ale to akurat był największy błąd w mojej karierze. Pojechałem tam z iluzją, że będę grał w pierwszej lidze. I grałem, ale w ciągu trzech lat, to było, już sam nie wiem, poniżej dziesięciu meczów. W dzisiejszych czasach to niewiele, nikt by mnie nigdy nie zauważył. Wpadłem w pułapkę powrotu do domu, ale wszystko było jakoś inaczej. Z rodziną mieszkałem też w Anglii…
Czekaj. Z rodziną?
Mieszkałam z angielską rodziną, ze starszą panią i mężem. Umieszczali zawodnika w jednym domu z jedną rodziną, nazywali to digs. Ja trafiłem na staruszków, którzy wychowali już swoje dzieci i wnuki, a teraz dostali na wychowanie trzech piłkarzy. W zasadzie umowa z klubem była taka, że ta pani musiała sprzątać twój pokój raz w tygodniu i gotować dla ciebie raz dziennie. To wszystko. I dostawała kieszonkowe. Nie chcę kłamać, ale było to około 500 funtów na zawodnika.
W ten sposób naprawdę zanurzasz się w kulturze, żyjesz z nimi dzień w dzień. W niedzielę nie jesz normalnych posiłków, tylko niedzielną pieczeń. Czasem jedliśmy z całą rodziną, bo przychodziły dzieci, wnuki, nawet psy. Wszyscy. Byliśmy naprawdę częścią rodziny.
Kontaktowałeś się z nimi kiedykolwiek później?
Tak, rozmawiamy co jakiś czas. To typowi uroczy starsi ludzie z Facebooka. Wysyłają kilka wiadomości, potem widzą zdjęcie, komentują. Najlepsze są te małe, trochę żenujące i zawstydzające komentarze. To mili, bardzo mili ludzie.
W sumie oni też na tym korzystają. Mają kogoś w domu, kontakt z innymi ludźmi, czują się nadal potrzebni nawet gdy ich dzieci i wnuki są już dorosłe. Może im doskwierać samotność, ale ty wypełniasz tę lukę.
Tak, w pewnym sensie tak. Nigdy nie myślałem o tym w ten sposób, ale chyba faktycznie tak to działa.
Dobra, wróciłeś do Portugalii i co?
Wróciłem do domu, trenowałem, kończyłem trening i… wszyscy moi przyjaciele, cała moja rodzina byli albo na uniwersytecie, albo w pracy, a ja przez prawie cały dzień byłem dokładnie taki samotny, jakbym był w innym kraju. Rozumiesz? Nie chcę powiedzieć, że zostałem sam, ale trochę mi to doskwierało. Rodzice wracali do domu o siódmej, ósmej, dziewiątej wieczorem. Siostra o północy. Od rana miałem mieć trening, więc już dawno kładłem się spać. A ona prysznic, suszarka do włosów, wszystko w środku nocy.
I myślisz sobie, że nie tak powinien wyglądać powrót do domu.
Myślałeś, że wszystko będzie tak, jak wtedy, gdy byłeś młodszy.
Ale ludzie poszli do przodu. To były trzy lata. Przyzwyczaili się do życia beze mnie. Prowadzą swoje życie beze mnie i to jest oczywiście w porządku, ale ja nie czułem się z tym dobrze.
Pewnego dnia przejeżdżałem przez miejsce, którego kompletnie nie znałem i miałem jakieś dziwne uczucie. Impuls. Poczułem się tam jak w domu, to taka maleńka zamknięta miejscowość, zamknięta społeczność. Z małym supermarketem, małym polem golfowym. Nigdy wcześniej tego nie czułem, teraz mam tak z Łodzią, ale wtedy tego uczucia nie znałem. Sprawdziłem ceny nieruchomości i… no nie mogłem sobie na to pozwolić, nie miałem jeszcze tyle pieniędzy. Więc poczekałem, jakieś pół roku. Nadarzyła się niesamowita okazja — wyobraź sobie, że wchodzisz do środka a tam porozbijane ściany, zbite szyby, masakra.
Ale to i tak było dokładnie to. Nie interesował mnie sam dom. Interesowało mnie tylko miejsce. Miejsce i uczucie z nim związane. Kupiłem, zrobiłem mały remont…
…i wciąż jesteś właścicielem?
Cały czas. Mieszkałem tam, dopóki nie wyjechałem na Cypr.
Przeniosłeś się tam w dobrym momencie?
Tak, ale był to też najtrudniejszy moment w moim życiu. Nie miałem już 19 lat. Minęły trzy kolejne sezony.
Na Cypr trafił całkiem stary facet.
Dokładnie. Ten facet był mistrzem Europy do lat 17 z Portugalią i widział wszystkich swoich kolegów, jak grają w Lidze Mistrzów. Grają w pierwszej lidze w swoich klubach i robią postępy. A ja stałem w miejscu. To właśnie mam na myśli mówiąc o pułapce — byłem uwięziony w komfortowej sytuacji, bo moja sytuacja zawodowa nie była najlepsza, ale przecież byłem bezpieczny, u siebie, w Portugalii. To trochę kamuflowało wszystko. W wieku 22 lat nie jesteś już młodym zawodnikiem, którego można sprzedać. Nie miałem nic. Nie miałem dokąd pójść. Myślałem o zakończeniu kariery.
W wieku 22 lat?
Tak, miałem jeszcze jeden rok kontraktu i zarabiałem bardzo dobre pieniądze. Myślałem, że zacznę sobie inwestować. Zacznę pracować. Ja naprawdę lubię finanse, lubię biznes. Właśnie to bym zrobił. Nie byłem jeszcze gotowy się poddać, ale już powoli zacząłem wracać do tematów, które kręciły mnie w czasach szkolnych.
Wtedy przyszła oferta z Cypru. Druga liga, bardzo duży, tradycyjny klub. Oczywiście nie porównałbym go pod względem kibicowskim do Widzewa, ale pod względem historii w kraju… tak, jest dość podobny. W tym momencie Enosis był w drugiej lidze. Nikt mnie tam nie znał, ten Cypr był na jakimś końcu świata. Z Portugalii jest tam szczególnie daleko. Z domu przeniosłem się od domu jak najdalej.
Jednak to była szansa, i naprawdę to czułem. Moi rodzice byli sceptyczni, chcieli mi pomóc znaleźć pracę. Ja nie chciałem się poddać, więc pojechałem tam z tatą. Na ten koniec Europy. Czułem, że to nie jest mój ostatni klub w karierze, tylko jakiś mały krok w kierunku tego, czego chcę. Nigdy tak naprawdę nie czułem się tam jak w domu. To była po prostu odpowiednia okazja
Pod koniec roku awansowaliśmy, a ja znalazłem się w najlepszej jedenastce sezonu. To było dla mnie bardzo ważne. Spojrzałem wstecz i pomyślałem, że wróciłem na właściwe tory.
Tak, ale to wciąż drugi poziom na Cyprze.
Liczyło się, że znów jestem w grze, na rynku. Właśnie wtedy zaczęłam być bardziej pozytywną osobą. Wcześniej byłbym zły, miałbym pretensje, bo przecież zasługuję na więcej niż ten Cypr. I może tak było, może tak jest. W życiu trzeba chyba przejść przez kolejne etapy. Nie ma drogi na skróty. Nie ma. Jeśli przejdziesz jakimś skrótem, to życie cię szybko zweryfikuje.
W Enosisie byłem wreszcie widoczny dla ludzi od transferów. Grałem na najwyższym poziomie rozgrywkowym w europejskim kraju. Miałem tę ekspozycję, której pragnąłem i po prostu zacząłem podchodzić do wszystkiego nieco lżej.
Spadliśmy z ligi w ostatnim meczu sezonu. Walczyliśmy do końca, nie udało się, ale dla mnie był to niesamowity krok.
I ktoś serio się z tobą na tym Cyprze skontaktował.
Rzecz w tym, że właśnie grałem. To pierwsze, co mi powiedział Wojtek [Śmiech — szef skautingu Widzewa], bo to on właśnie sprowadził mnie do Widzewa. Grałem, byłem dla drużyny takim strażakiem…
Strażakiem?
Już tłumaczę. Kontuzja prawego obrońcy — Luis, zagrasz tam. Mamy wakat na pozycji lewego obrońcy. Dawaj. Mamy środkowego obrońcę, ale na prawej stronie. Dobra, Luis, leć.
I miałem dobre liczby. Strzeliłem chyba trzy lub cztery gole, było kilka asyst. Grałem wszędzie. Pamiętam, że w ostatnim meczu sezonu Widzew już mnie obserwował, a ja grałem na prawej obronie. Wojtek powiedział mi, że przez jakiś czas nawet nie zdawał sobie sprawy, że jestem lewonożnym zawodnikiem!
Na Cyprze poziom nie jest tak niski, jak mogłoby się wydawać. Grałem przeciwko naprawdę niezłym zawodnikom, ale pod koniec ich karier. Tam ciągle jest lato, w grudniowe wieczory zabierasz rodzinę na plażę i tak dobijasz do sportowej emerytury. To bardzo bezpieczne miejsce. Piłkarze rozglądają się za inwestycjami, czasem pracują w turystyce. Ja jednak nigdy nie czułem się tam jak u siebie, bo zawsze miałem duże problemy z upałami na Cyprze.
Za gorąco dla Portugalczyka?
No naprawdę nie czułem się komfortowo. Ze wszystkich stron słyszałem – “to wymarzone miejsce”, “idealny zakątek świata, by osiąść tu na starość”.
A ty się przyzwyczaiłeś do tej beznadziejnej pogody w Stoke.
Ludzie powiedzą, że jestem szalony lub może brakuje mi jakiejś małej śrubki w głowie. To był zupełnie inny styl życia i może kiedyś do tego dojrzeję i tam wrócę. Wtedy byłem na Cyprze tylko dla piłki nożnej, chciałem się pokazać. Ludzie w klubie i wszyscy wokół wiedzieli, jaki krok chcę zrobić i wszyscy mi w tym pomogli.
Może jednak do nich wrócisz po trzydziestce?
Nauczyłem się nie przygotowywać planów. Jasne, trzeba mieć na siebie pomysł, tylko że czasem jedna decyzja może być idealna w tym momencie, ale w następnym może być najgorszą decyzją, jaką kiedykolwiek podjąłeś.
Tym bardziej pewne, że czternastoletni Luis nigdy nie miałby zamiaru przyjechać do Polski i tutaj grać w piłkę.
Jakby ktoś mi to zaproponował, odpowiedziałbym, że postradał zmysły.
Byłeś tu wcześniej? Wiedziałeś co to za kraj?
Wiedziałem, czym jest Ekstraklasa, ale moja opinia na jej temat nie była najlepsza. Raczej standardowa. Bardzo agresywny futbol, bardzo podobny do angielskiego stylu. Za to frekwencja i stadiony — niesamowite. To było moje wyobrażenie o Polsce.
Myliłeś się?
Trochę tak. Poziom bardzo się podniósł. Naprawdę, oglądam Premier League tydzień w tydzień i nie różni się to tak bardzo. Oczywiście, jest tam trochę więcej jakości, ale widzę wiele podobieństw. W Polsce jest też to, co kocham — jeśli jesteś z danego miasta, wspierasz swoją lokalną drużynę. W innych krajach niekoniecznie tak jest. Tam kibicujesz wielkim firmom i może masz trochę sentymentu do swojej lokalnej drużyny, ale nie wspierasz ich na co dzień. Nie jeździsz na mecze wyjazdowe, nie chodzisz na mecze domowe.
Wysłannicy Widzewa zauważyli Luisa “Strażaka” da Silvę. Chciałeś być tym “strażakiem”?
Nie, miałem zastąpić Martina [Kreuzrieglera]. Grać na jego pozycji, walczyć o pierwszy skład.
Na tej pozycji bardzo ważna była ta lewa noga.
Tak. Wszystko zmieniło się już w trakcie rundy — w ostatnim meczu trenera Niedźwiedzia dostałem czerwoną kartkę i wiedziałem, że nie będę dostępny na pierwszy mecz nowego trenera. A wiesz, jak ważne jest pierwsze wrażenie… Trener szybko orientuje się, na kogo może liczyć, komu ufać, kogo ma do dyspozycji. Od razu powiedziałem mu, że chcę być częścią jego projektu. Że się dostosuję, zagram tam, gdzie będzie mnie potrzebował i gdzie zobaczy dla mnie szansę. Nie jestem tu dla siebie, jestem tu dla Widzewa, dla trenera, dla kolegów. Czasami myślę, że jestem takim typem zawodnika, który jest gotów poświęcić siebie dla dobra kolegi czy drużyny.
Czasami nie jest to dla mnie dobre, ale taki jestem i taki chcę być. I to właśnie powiedziałem trenerowi Myśliwcowi, a on dał mi czas na zrozumienie jego pomysłów, na zrozumienie tego, czego ode mnie oczekuje. Dostosowywałem się każdego dnia. Siedziałem, oglądałem klipy, oglądałem poprzednie mecze trenera w poprzednich klubach, musiałem się dostosować. Szczególną uwagę poświęcałem pozycji lewego środkowego obrońcy i lewego obrońcy. Po prostu walczyłem, żeby się zaadaptować.
Wciąż się adaptujesz?
Stale i niezmiennie. Chcę pokazać klubowi, fanom, że nie będę jak ten “strażak” i mogę tu grać bez takiej łatki. Będę jednak zawsze taki, jaki jestem — jak będzie trzeba, oddam wszystkim moje serce i wszystko, co mam, na każdej pozycji, na której będę potrzebny. W każdej sytuacji, w której klub mnie potrzebuje.
Dwa ostatnie mecze rozpocząłeś od pierwszej minuty. Na lewej obronie, w miejsce Andrejsa Ciganiksa. To ten główny pomysł trenera Myśliwca na ciebie? Przyszedł i powiedział: “Luis, to jest właśnie to!”?
Ja i Andrejs gramy w różnych meczach i jesteśmy bardzo różnymi zawodnikami. On jest niesamowitym, najwyższej jakości międzynarodowym graczem, ale jesteśmy bardzo różni. Ta pozycja jest dobrze zabezpieczona i to jest dla trenera opcja dla różnych meczów. Z Andrejsem jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Uwielbiam go i wiem, co może wnieść do drużyny, a on wie, co mogę zaoferować ja. Obaj ciężko pracujemy i trzymamy siebie nawzajem pod ciągłą presją, więc żaden nie może się zrelaksować. Musimy być lepsi każdego dnia, ponieważ jeśli jeden na chwilę odpuści, to drugi będzie gotowy.
Ale to bardzo zdrowa rywalizacja. Albo nie, to nie jest rywalizacja, bo to po prostu przyjaźń. Mówię mu za każdym razem, że robimy dobre rzeczy na treningu, będziemy się wspierać. Dobra robota pomaga nam obu. Nie ma rywalizacji — jest po prostu więcej opcji dla trenera. Tyle.
Ale bycie drugą opcją przez cały sezon… Kiedy widzisz, że grałeś trochę mniej, może nie tylko trochę, nie jest to frustrujące?
Zawsze pytam samego siebie, jak mogę stać się ważną częścią zespołu? Co muszę zrobić, aby się nią stać? Jeśli nie jestem pierwszą opcją, zastanawiam się, czego potrzebuję, aby nią być. Co zrobić, żeby trener spojrzał za siebie i pomyślał: “O! Świetnie! Mam Luisa”. Nie muszę nawet być graczem pierwszego wyboru. Doprecyzuję to wcześniejsze pytanie.
Co muszę zrobić, aby stać się ważnym narzędziem dla zespołu?
Istnieją pewne granice tej adaptacji. Myślisz, że możesz grać również jako defensywny pomoc…
…Nie no! Moi przyjaciele żartują czasem i mówią, że może skończę karierę, grając na pozycji numer sześć. Nawet jeśli, to nie teraz, nie jestem gotowy. Chyba że trener tego potrzebuje, ale ja na razie dużo bardziej ufam Markowi [Hanouskowi – red.].
Też bym raczej zaufał Markowi.
A ja się nie będę gniewał!
Szatnia to mała społeczność, tam też nie ma miejsca, żeby się gniewać. Trzydziestu facetów, każdy inny. Jak udaje ci się dogadać ze wszystkimi? W ogóle się udaje?
Ludzie oglądają nas tylko w weekendy i oceniają tylko na podstawie tego, co robimy na boisku. Ale to, co robimy na boisku, jest konsekwencją tego, co robiliśmy nie przez tydzień, ale przez miesiące, miesiące wcześniej. Kiedyś pomyślałem, że może chciałbym zostać trenerem. Zapisałem się na kursy, ukończyłem niektóre, mam certyfikaty. Bycie trenerem jest fajne, póki zajmujesz się trenowaniem. Zastanowiłbym się dwa razy, zanim pomyślałbym o przejściu do zarządzania zespołem, ponieważ najtrudniejszą rzeczą, przynajmniej dla mnie, musi być zapanowanie nad tą małą społecznością w szatni.
Niektórzy gracze potrzebują codziennej uwagi, niektórzy muszą być pozostawieni sami sobie. Niektórzy muszą być ciągle pod presją. Niektórzy gracze muszą czuć, że mają pełne zaufanie menedżera. Każdy jest inny, a zrozumienie, jak sprawić, by każdy czuł się dobrze, to dla mnie to sekretny składnik sukcesu klubu i drużyny.
Myślisz, że jesteś trudny w zarządzaniu?
Nie. Jestem typem faceta, który wykona pracę. Gościem, który nie potrzebuje wiele uwagi. Nie potrzebuję, żeby trener ze mną dodatkowo rozmawiał.
Nie prosisz go o to?
Nie. Nie jestem facetem, który idzie i rozmawia z ludźmi. W sumie nie musisz ze mną rozmawiać, żebym poczuł twoją energię i zrozumiał, co o mnie myślisz. Rozumiesz? Nie potrzebuję twoich słów, spędziliśmy razem chwilę i to wystarczy. Mogę to z ciebie wyssać przez samą twoją postawę, mowę ciała, drobne znaki.
Co o tobie myślę?
Powiem Ci, jak wyjdziemy. (Powiedział i trafił — przyp. AF)
***
Kawy już dawno nie mamy. Przynieśli nam wodę z cytryną, bo dobrze wiedzą, że się przyda i jeszcze trochę tam posiedzimy.
***
Trudno ci było przyzwyczaić się do krytyki?
Nie czytam gazet, nie czytam komentarzy. Nie dociera do mnie nic, ponieważ robiłem to już wcześniej. Popełniłem ten błąd w różnych klubach i w różnych sytuacjach. Kiedy jest dobrze, chcesz zobaczyć, co mówią, dać się ponieść tym pozytywnym opiniom. Ale gdy jest gorzej, to tylko się dodatkowo zdołujesz. Spowoduje to, że poczujesz presję i poczujesz, że być może ci ludzie mają rację w tym, co mówią. Zawstydzony schowasz w sobie swoje emocje. Musisz mi podesłać link, żebym przeczytał naszą rozmowę, bo ja naprawdę nie zaglądam nigdzie.
Tylko uważaj, bo tu też jest sekcja komentarzy…
Nie zajrzę do niej.
A krytyka może się pojawić. Miałeś trudne momenty w tej rundzie
Zdecydowanie tak.
Więc może nie będę o nich mówił i ty mi powiesz, które to były.
Och, chcesz, żebym wystawił się dobrowolnie. Pewnie masz już jakieś na myśli, dawaj.
Chwila, w której straciłeś miejsce w pierwszej jedenastce.
Fakt, trudny moment. Kiedy to było… Po mojej drugiej czerwonej kartce. Po tej pierwszej wszystko było w porządku.
Po tej derbowej to byłeś bohaterem.
Dlatego nie patrzę na komentarze — żeby być najlepszym piłkarzem, jakim mogę być, nie mogę czuć się bohaterem, ale i nie mogę czuć się najgorszym facetem na świecie. Muszę być zawsze taki sam. Po tej czerwonej kartce, pierwszej, było w porządku. Nie pamiętam, żebym wcześniej w życiu otrzymał czerwoną kartkę. Nie pamiętam. A w tym roku mam dwie i…
Dostałeś łatę elektrycznego brutala, co łapie czerwone kartki. “Mr. Red Card”.
To jest bardzo zabawne, ale to nie jest prawda.
Drugi raz był dla mnie najgorszy. Nie jestem facetem, który szuka wymówek, ale myślę, że to była trochę surowa kara w tej ostatniej minucie meczu z Legią. Nie wiem, ile to trwało. Analiza VAR. Czułem, że to wieczność. Co najmniej dziesięć minut.
Zejście z boiska w Warszawie było dla mnie chyba najtrudniejszym momentem w karierze. Było pełne poczucia wstydu. Zawiodłem kolegów z drużyny, zawiodłem rodzinę, zawiodłem samego siebie. To było dla mnie naprawdę trudne. Naprawdę.
Przez wagę tej rywalizacji z Legią? Czułeś temperaturę tego meczu?
Tak, ale byłem w tym jednym momencie tak blisko własnych uczuć, że nawet nie słuchałem tłumu, fanów. Wszystko działo się w środku. To był bardzo trudny moment. Powiedziałbym, że potrzebowałem około miesiąca, aby oczyścić głowę z tej sytuacji.
Czyli przeszkodą na drodze do składu była mentalność.
Tak. Pamiętam, że kiedy przyszedł trener, od razu dał mi szansę. Jeden mecz towarzyski przeciwko Zniczowi Pruszków.
Grałeś na pozycji środkowego obrońcy. W drugiej połowie byłeś lewym obrońcą.
I na żadnej pozycji nie czułem się sobą. Czułem się, jakbym był kimś innym. Kiedy biegłem, mój umysł był wyłączony. Czułem się trochę taki za lekki w moim własnym ciele i wiem, że nie dałem wtedy z siebie wszystkiego. To było okropne z mojej strony. Okropne. W drugiej połowie może nieco lepiej, na pozycji znanej mi z Cypru, udało się zapanować nad głową i trochę się spiąć. Zajęło mi to miesiące do momentu, w którym miałem okazję, po raz pierwszy przeciwko Lechowi Poznań, zagrać w wyjściowej jedenastce na boku obrony. Więc naprawdę, to nie jest takie łatwe jak ludzie myślą. To trwało miesiące.
Ale mecz z Lechem był fantastyczny. Moment odkupienia?
Nie, nie sądzę. Fajnie tak spojrzeć na tę krótką, ale jednak moją własną historię w Widzewie. Taki wgląd w przeszłość naprowadza nas często na dobry szlak. Z Lechem poczułem, że znów jestem na swoim miejscu. Budowałem się do tego meczu cegiełka po cegiełce
To byś polecał młodszym graczom? Można w ogóle porównywać trudności, z którymi się spotykają do tych dotykających bardziej doświadczonych, z pierwszego zespołu, znanych?
To nie jest to samo. My wchodzimy do kawiarni i ludzie tu wiedzą, kto wszedł. To duża odpowiedzialność, ponieważ reprezentujemy ogromny klub. Ogromny, ogromny klub. Im dłużej jestem w Polsce, tym bardziej zdaję sobie z tego sprawę, jak ogromny jest Widzew. Opowiem ci trochę, jedną historię.
W pierwszym moim tygodniu byliśmy tutaj w Polsce, grupa obcokrajowców z szatni Widzewa. Mamy kilka dni wolnego, Polacy mogą po prostu wrócić do domu, a my zebraliśmy się razem i pojechaliśmy pociągiem do Warszawy. Zostaliśmy tam przez dwa dni, aby trochę się zabawić, bardziej zaprzyjaźnić. Byliśmy w centrum Warszawy, a ludzie idący chodnikiem po drugiej stronie drogi krzyczeli do nas “RTS! RTS!”. To jest oszałamiające. Byli, ja wiem, ze dwadzieścia metrów od nas. Widzisz, jak gość idzie, ciągnie za rękaw kolegę, pokazuje na nas, ekscytują się, krzyczą…
Widzew to naprawdę wielka sprawa. Reprezentowanie tego klubu to wielka odpowiedzialność. Bardzo, bardzo duża odpowiedzialność. I kocham to. Uwielbiam to. Ponieważ na każdym kroku czekają na ciebie jakieś małe niespodzianki. Dostajesz kawę z małą personalizacją.
Właśnie, dobre było to cappuccino?
Świetne.
ROZMAWIAŁ ANTONI FIGLEWICZ
***
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Raków zagrał bardzo dobry mecz?! To przy bardzo złym byłoby chyba 0:20?
- „Pojedynek gołej dupy z batem”. Atalanta upokorzyła Raków
- Miał być kolejny niemiecki szrot, jest wyścigówka. Eksplozja Lawrence’a Ennaliego
- „Mikołaj” Tiru rozdawał prezenty na urodzinach Górnika
Fot. Newspix