Rewolucja. Tak w skrócie można nazwać zmiany, które FIFA i krajowe związki wprowadzają w celu większej kontroli rynku transferowego. Dotyczą one głównie działalności agentów i menedżerów piłkarskich, którzy od października funkcjonują w nowej rzeczywistości. System licencji i regulacji ma jednak sporą wadę. W procesie tworzenia zasad nie uwzględniono zdania samych zainteresowanych, co wywołało serię procesów sądowych w Europie. Agenci domagają się głosu także w Polsce. Dlatego zebrali się w Strykowie, żeby założyć stowarzyszenie, które zadba o ich prawa.
Dwa terminy, ponad 16000 zgłoszeń i blisko pięćdziesięcioprocentowa zdawalność. Tak wyglądał egzamin na licencjonowanego agenta piłkarskiego w 2023 roku. Połowa uczestników, która nie przeszła testu, nie może już działać w branży. Zgodnie z nowymi zasadami ich dotychczasowi klienci są wolni, a dalsze prowadzenie negocjacji skutkować będzie bolesnymi karami.
W każdym kraju za organizację egzaminu odpowiedzialna była lokalna federacja. PZPN podczas dwóch sesji sprawdził 135 kandydatów na agentów, którzy musieli odpowiedzieć na 20 losowych pytań z puli FIFA. Jedyną inną drogą na uzyskanie licencji było odnowienie dokumentu uzyskanego wcześniej, przed poprzednią zmianą zasad. Obydwie ścieżki wyłoniły ostateczne grono 92 aktywnych, legalnie działających agentów piłkarskich, którzy mogą reprezentować zawodników i kluby w procesie transferowym.
Już połowa z nich zapisała się do stowarzyszenia PSLAP, które ma sprawić, że ich głos nie będzie dłużej pomijany.
Polscy agenci założyli stowarzyszenie. Chcą dialogu z PZPN, punktują problemy w nowych przepisach FIFA
Chęć wprowadzenia przez FIFA zmian sama w sobie pozostaje logiczna. Menedżerom piłkarskim nie przeszkadza system licencji, wręcz przeciwnie — wielu z nich oczekiwało pewnych regulacji, które pozwolą na profesjonalizację zawodu. Dotychczas w Polsce agentem mógł zostać każdy, kto zgłosił się do PZPN i opłacił ubezpieczenie. Wiedza teoretyczna i praktyczna nie była w żaden sposób sprawdzana. Nie zagrażało to największym agencjom, które zrzeszały najlepszych piłkarzy, ale prowadziło do sporego rozwarstwienia całego środowiska.
Z jednej strony mieliśmy menedżerów działających w dużych grupach, którzy zatrudniają nie tylko własnych skautów, ale też trenerów, analityków czy lekarzy. Albo mniejsze, ale równie sprawne i profesjonalne agencje. Z drugiej strony byli natomiast wszelkiego rodzaju rzemieślnicy, często zwyczajnie naciągający niedoświadczone osoby wielkimi zapowiedziami i wizjami.
Wiadomo, że nawet najtrudniejszy egzamin nie sprawi, że w branży zostaną tylko najlepsi, najbardziej elitarni i profesjonalni agenci. W Polsce egzaminu nie zdali przecież także pracownicy największych grup w kraju — dla przykładu, najbardziej znanym z nich jest chyba Krzysztof Przytuła, były dyrektor sportowy ŁKS, obecnie dyrektor agencji BMG-Sport. Wśród licencjonowanych agentów znaleźli się natomiast nie tylko ludzie z wieloletnim doświadczeniem, ale i nowicjusze, czy osoby o fatalnej opinii w branży, jak Marek Citko.
Niemniej z grupy kilkuset pośredników i menedżerów, zrobiła się ledwie setka agentów objęta konkretnymi zasadami. Problem w tym, że według samych zainteresowanych, wiele z tych restrykcji jest niepraktycznych i nieżyciowych, z kolei sam proces wprowadzania ich w życie wygląda w niektórych miejscach zbyt amatorsko, jak na coś, co miało wyznaczać standardy profesjonalizmu w branży.
Głośne protesty w tej sprawie trwają w Anglii, Niemczech czy Włoszech. W niektórych krajach sądy zdążyły już podważyć przepisy FIFA. Polscy agenci nie zamierzają patrzeć na to obojętnie i mówią nam, o co chodzi z projektem PSLAP.
FIFA i licencje dla agentów. Jak wygląda egzamin, jakie zmiany wynikają z nowych przepisów?
– FIFA działa bardzo niekonsekwentnie. Miota się z regulacjami dotyczącymi agentów „od ściany do ściany”. Do 2015 roku obowiązywał system licencji i egzaminów. W 2014 roku FIFA stwierdziła, że licencje są niepotrzebne i regulacjami z 2015 roku zniosła licencje — agentem mógł zostać każdy, kto wpisze się na listę i wykupi polisę za 2000 zł rocznie. Agenci protestowali, byłem nawet na konferencji w Londynie w tej sprawie, ale FIFA stwierdziła, że przeprowadziła konsultacje i to jest dobre rozwiązanie. Teraz FIFA wraca do systemu licencji, bo mówi, że musi kontrolować agentów. Nie sprzeciwiamy się licencjom, od lat je popieramy, ale przepisy, które za nimi idą, ograniczają zarobki menedżerów, ingerują w wolny rynek. Nikt nie decyduje o pensjach piłkarzy, trenerów, dyrektorów, prezesów, a nas chce się regulować w taki sposób, że wykonywanie tego zawodu będzie na granicy opłacalności — mówi nam Marcin Kwiecień, prezes nowopowstałego stowarzyszenia, agent i adwokat specjalizujący się w prawie sportowym.
W podobne tony uderzają najwięksi światowi gracze. Szerokim echem poniósł się wywiad Rafaeli Pimenty, spadkobierczyni imperium Mino Raioli, która w „The Athletic” punktowała FIFA, wymieniając liczne luki i niedopowiedzenia w nowych przepisach. Działania światowej federacji nazwała „totalitaryzmem”, z kolei Jonathan Barnett, szef CAA Stellar, uważa, że nowe zasady zrobią z rynku transferowego dziki zachód. Giganci powtarzają jak jeden mąż: licencje to świetny pomysł, ale regulacje musimy napisać razem. Tak też zapewne się stanie, bo po przegranych procesach FIFA zaczyna wycofywać się ze swoich pomysłów i chce spisać zasady od nowa.
Polscy menedżerowie wiedzą, że ich wpływy tak wysoko nie sięgają, ale walka o ich prawa to nie tylko FIFA. W każdym kraju lokalne federacje wprowadzają własne wersje zmian, którym także daleko do ideałów. Prawnicy, z którymi konsultowali się agenci nad Wisłą, mieli stwierdzić, że PZPN dokonał dużej sztuki i przebił absurdalnością prawo międzynarodowe. Pytamy Marcina Kwietnia o to, co konkretnie stanowi problem dla menedżerów.
– Po pierwsze, radykalnie obniżają one stawki wynagrodzenia, co koledzy z innych krajów traktują jako ograniczenie konkurencji. Wprowadzają też wiele innych przepisów, które uniemożliwiają wykonywanie tego zawodu w sposób prawidłowy. Obniżenie stawek ociera się o granicę opłacalności tej działalności. Wprowadzono przepis, że nawet zawodnik mający podpisaną umowę z agentem na wyłączność, może w niektórych przypadkach podpisać kontrakt z klubem bez udziału agenta. Doprowadzi to do wielu niejasnych sytuacji, w których agenci i kluby będą manipulować zawodnikami, w celu ominięcia niewygodnego dla nich agenta. Taki przepis rozbija solidarność między agentami i zawodnikami. Będzie źródłem wielu spraw sądowych, między agentami, zawodnikami i klubami. Nowe przepisy doprowadzą do powstania szarej strefy, w której pieniądze nie będą płacone w formie prowizji dla agenta, ale pod innymi fikcyjnymi tytułami, tak, żeby obejść przepisy.
Agenci, z którymi rozmawiamy, wskazują nam na kilka najistotniejszych z ich punktu widzenia problemów. Po pierwsze: salary cap i idące za nim ograniczenia. System jest skomplikowany i pogmatwany. Prowizja będzie zależała od tego, kogo w procesie transferowym reprezentuje agent i jakie będą zarobki zawodnika. Jeśli agent występuje w imieniu klubu sprzedającego, może otrzymać do 10% kwoty transferu, a jeśli w imieniu zawodnika, do 3% jego rocznych zarobków (gdy przekraczają one 200 tysięcy dolarów/800 tysięcy złotych). Jeśli agent będzie reprezentował i zawodnika i klub kupujący, będzie mógł zarobić do 6% lub do 10%, jeśli pensja piłkarza nie przekroczy 200 tysięcy dolarów/800 tysięcy złotych.
Menedżerowie zauważają, że prowadzi to do konfliktu interesów, bo może się okazać, że bardziej opłaci się reprezentować w danym dealu klub niż swojego zawodnika. Inna rzecz, że to właśnie salary cap jest podważane przez europejskie sądy i uznawane za zapis niezgodny z prawem. Skomplikowana jest zresztą cała procedura: co do zasady prowizjami obciążeni będą zawodnicy, nie kluby, a płatności mają być realizowane kwartalnie według ustalonych progów. Zdaniem agentów to po prostu niepotrzebna komplikacja obecnego systemu prowizji.
Kolejnym problemem są dla nich przepisy o podwójnej reprezentacji, które zabraniają działania w imieniu dwóch klubów i zawodnika w przypadku tego samego transferu — przynosząc ofertę za piłkarza, klub nie będzie mógł im za to zapłacić. Dalej mamy kwestię publikowania zarobków oraz prowizji, co narusza zasady RODO.
– Nie chodzi o to, żeby stworzyć przepisy, które dadzą nam przywileje i pozwolą zarabiać jeszcze więcej, tylko o to, żeby zasady były życiowe i możliwe do egzekwowania — mówi nam jeden z polskich agentów.
PSLAP – Polskie Stowarzyszenie Licencjonowanych Agentów Piłkarskich. O co chodzi, jakie są ich cele?
O wszystkie te rzeczy będą walczyć ludzie tacy jak Rafaela Pimenti i Jonathan Barnett. Rynek polskich menedżerów jest specyficzny — praktycznie nie operują u nas duże grupy agentów. Swoich przedstawicieli mają nad Wisłą Pini Zahavi, Promoesport i Stellar, przy czym w zasadzie tylko ci ostatni mogą pochwalić się pokaźną liczbą polskich klientów. Wciąż jednak jest sporo do zrobienia. Podczas spotkania organizacyjnego w Strykowie, gdzie zawiązano PSLAP, wymieniono konkretne cele stowarzyszenia, wśród których znajdziemy:
- reprezentowanie członków PSLAP wobec PZPN i FIFA
- dążenie do posiadania przedstawiciela w Piłkarskim Sądzie Polubownym
- współpracę z klubami i zawodnikami; edukację środowiska w temacie licencji menedżerskich i problemów idących za współpracą z nielegalnymi pośrednikami
- pilnowanie etyki pracy agentów w Polsce
Marcin Kwiecień szerzej opowiada nam o kilku z tych punktów, tłumacząc, jakie problemy mają dziś agenci w Polsce.
– Naszym głównym celem jest uczestniczenie w procesie legislacyjnym dotyczącym agentów i reprezentacja naszej grupy zawodowej. Do tej pory PZPN nie konsultował przepisów dotyczących menedżerów z naszym środowiskiem. Teraz następuje diametralna zmiana, wręcz rewolucja, którą FIFA przeprowadziła 1 października. Chcemy być częścią tego procesu, uczestniczyć w zmieniającym się rynku, rozmawiać z PZPN. Chcemy mieć swoich arbitrów w Piłkarskim Sądzie Polubownym, bo toczy się w nim wiele spraw z udziałem agentów, a z uwagi na to, że brak jest arbitrów wyznaczanych przez nasze środowisko, musimy wybierać arbitrów wyznaczanych przez środowiska teoretycznie nam nieprzyjazne, czyli piłkarzy i klubów, co może wpływać na zapadające orzeczenia. Po wejściu nowych przepisów, w sporach, które rozstrzyga FIFA, stworzono specjalną izbę do spraw agentów i sporów z ich udziałem. W jej skład wchodzą również przedstawiciele agentów. Chcemy podobnych rozwiązań w ramach Piłkarskiego Sądu Polubownego.
Agenci tłumaczą, że obecnie są pozostawieni sami sobie, problemy wynikające ze zmian zaczęły się już w trakcie egzaminów. Opłata w wysokości 2500 zł w zamian za wzięcie udziału w teście żadnego poważnego menedżera nie zaboli, jednak środowisko zdziwiło się, że PZPN zorganizował znacznie droższe testy niż inne krajowe federacje. Każdy miał w tym aspekcie dowolność, więc przykładowo Anglicy płacili za test ok. 1500 zł (300 funtów), a Portugalczycy ok. 800 zł, mimo że obydwa kraje są kolebką największych światowych agencji.
– Egzamin w 2010 roku kosztował 5000 zł, a w zagranicznych federacjach 400 euro. PZPN zawsze miał więc wysokie ceny. Cena powinna być adekwatna do kosztów organizacji egzaminu. PZPN niestety nie informuje jakie koszty poniósł i jak wpłynęły one na cenę egzaminu — mówi nam Kwiecień.
Cena była wysoka, ale PZPN w zamian nie gwarantował profesjonalizmu. Podczas drugiego terminu uczestnicy mieli problemy z Internetem, obawiali się, czy ich testy zostały w ogóle zapisane na serwerze. Kolejny klops wyszedł na jaw już po wprowadzeniu w życie przepisów. Każda federacja miała utworzyć stronę-serwer, na który agenci mieli wprowadzić wszystkie zawierane umowy. PZPN miał trzy lata, żeby się do tego przygotować i… zaspał. Platforma przez kilka tygodni nie działała, więc menedżerowie nie mogli spełniać jednego z podstawowych wymogów.
Inna rzecz, że i w tej kwestii znajdziemy poważną lukę, którą agenci chcą naprawić. Nowe przepisy nakazują bowiem rejestrację umów w jednej z dwóch grup: krajowe i międzynarodowe. Problem w tym, że gdy zgłasza się dwuletnią umowę, ciężko przewidzieć, czy w którymś momencie zawodnik nie zapracuje na szansę transferu zagranicznego. W niektórych przypadkach wręcz pewne jest, że tak się stanie, a nowe przepisy takiej sytuacji nie przewidują. Nie wiadomo też, czy umowy wgrywane na serwer PZPN trafiają potem na serwer FIFA. Niektórzy menedżerowie przezornie postanowili wgrać je ręcznie na obydwie platformy, żeby uniknąć potencjalnych problemów.
FIFA nie jest zresztą bez winy. PZPN zaspał z platformą, z kolei światowa federacja zaspała z utworzeniem parabanku, który miałby obsługiwać wszystkie płatności i prowizje. W założeniu wpłaty miałyby być umieszczane najpierw tam, a potem rozdzielane do konkretnych podmiotów. Problem w tym, że banku nie ma, więc nie wiadomo, jak dokonywać płatności, żeby nie naruszyć prawa.
Agenci chcą zmieniać opinię o środowisku i walczyć ze stereotypami
Polscy agenci zrzeszeni w PSLAP to przekrój różnych postaci. Są tam przedstawiciele „Fabryki Futbolu”, „Unidos” czy „INN Football”, jest też próbujący wrócić do zawodu Cezary Kucharski i kilka mniej znanych twarzy, operujących w niższych ligach. Wszyscy podkreślają, że nie chcą walki i konfliktu, ale dialogu. Zauważają, że podobne stowarzyszenia istnieją w Anglii czy we Włoszech, więc nie jest tak, że robią coś diametralnie innego niż w innych krajach.
Nad Wisłą podjęto wcześniej dwie próby zawiązania takiej organizacji. Obydwie nieskuteczne. Ciekawostką odnośnie trzeciej, tym razem skutecznej, jest to, kto stowarzyszenie rozkręcił. Jacek Osadnik w przeszłości był przedstawicielem InStata w naszym kraju. Założył „Jumbo Football Agency”, w której jest kilku młodych piłkarzy, zdał egzamin FIFA, a potem zdobył kontakty do wszystkich licencjonowanych agentów w Polsce i zaprosił ich do działania.
Początkowo podchodzono do tego z dystansem i ostrożnością. Osadnik był nową postacią w środowisku, a zabrał się za jego zrzeszenie — odważny ruch. W Strykowie stawiło się około trzydziestu menedżerów, którzy zobaczyli, że szef „JFA” faktycznie się zaangażował i może być liderem takiego projektu. W stowarzyszenie zaangażowali się znani sportowi prawnicy, jak Marcin Kwiecień i Mateusz Stankiewicz, liczba członków szybko dobiła do blisko pięćdziesięciu, PSLAP włączono do EFAA — europejskiej organizacji zrzeszającej podobne grupy.
Polscy agenci utworzyli już grupę roboczą, która pracuje nad pozwem zbiorowym, który ma zatrzymać wprowadzenie w życie obecnych przepisów i sprawić, że zostaną one zaktualizowane z uwzględnieniem sugestii i wiedzy praktycznej samych zainteresowanych. Agenci chcą też jednak działać na innym polu. Wkurza ich narracja wobec ich środowiska, chcą nagłośnić to, czym faktycznie się zajmują, zamiast słuchać, że są „pasożytami”.
– Chcemy upowszechniać wiedzę na temat działalności agentów, walczyć ze stereotypami i deprecjonowaniem naszej pracy. Oczywiście na rynku agentów, jak w każdej branży są ludzie, którzy działają niewłaściwie, ale przeprowadzamy transfery za granicą i widzimy, że tam agent jest traktowany w normalny sposób, podchodzi się do niego z większym szacunkiem. Od dwunastu lat jestem w branży i widzę, że powszechne jest u nas postrzeganie agenta jako pasożyta żerującego na zawodniku i klubie. Protestujemy przeciwko takiemu myśleniu — mówi nam Marcin Kwiecień.
Wiadomo, że negatywna narracja nie zawsze jest bezpodstawna i nieuzasadniona. Jeden z menedżerów tłumaczy nam jednak, że nie rozumie sensu walki z nim i jego kolegami po fachu. Twierdzi, że FIFA za bardzo skupia się na zwalczaniu menedżerów, zamiast na szukaniu porozumienia. Dodaje, że kluby same dążą do tego, żeby pracować z agentami, nie tylko w ramach negocjacji w imieniu zawodników. Proszą o to, żeby pomóc w sprzedaniu piłkarza, pytają też o transfery w drugim kierunku. Jego zdaniem o wielu aspektach pracy agenta mówi się niewiele, albo wcale.
– Zaangażowanie w tej pracy to często dostępność przez 24 godziny na dobę. Koszty obsługi zawodnika są ogromne, duże agencje często zatrudniają własnych lekarzy, biorą na siebie koszty leczenia piłkarza, latami dbają o jego rozwój. Zdarzają się przypadki osób działających źle, ale to niesprawiedliwe, że na tej podstawie całe środowisko oceniane jest jako „pijawki” – słyszymy.
W teorii celem zmian wprowadzanych przez FIFA była możliwość sprawnego oddzielenia ziarna od plew; stworzenie elitarnej grupy, co zapewne pozwoliłoby poprawić wizerunek menedżerów. Detale wskazują jednak, że agenci mają sporo racji w tym, że zbyt wiele rzeczy zostało zagmatwanych, a nie poprawionych. Istotny jest też pewien szczegół — gdy działasz w agencji, w której ktoś złamie regulamin, odpowiadasz za to swoją licencją.
– Jesteśmy wąską grupą zawodową. Związek piłkarzy reprezentuje tysiące zawodników, nas jest kilkudziesięciu, więc ciężej nam walczyć o swoje prawa. Agenci istnieją jednak w piłce od zawsze, mimo że ich działalność jest regulowana przepisami dopiero od 2001 roku. Nie da się wyeliminować agentów z rynku. Nowe przepisy spowodują efekt odwrotny od zamierzonego, tzn. część działalności agentów przejdzie do szarej strefy, a ich działania będą się odbywały poza kontrolą władz piłkarskich — tłumaczy nam Marcin Kwiecień.
Niech więc agenci kontrolują przepisy oraz samych siebie. Ale i my, reszta piłkarskiego środowiska, kontrolujmy agentów. Pilnujmy tego, czy przestrzegają zasad, czy nie szukają luk w systemie, czy nie chcą uszczknąć dla siebie zbyt wiele. Sami zainteresowani apelują o partnerskie relacje, zamiast bicza z batem, więc wejdźmy w taki układ. Lepszego pomysłu na rozwiązanie tej sytuacji nie ma.
WIĘCEJ O RYNKU TRANSFEROWYM:
- Piłkarski Tinder, umowa z Ekstraklasą, otwarcie się na agentów. Za kulisami TransferRoom
- Strach przed lataniem. Dlaczego polskie kluby nie potrafią w transfery?
SZYMON JANCZYK
fot. PSLAP