Reklama

Masternak zyskał ogromny szacunek, ale nie mówmy o pechowej porażce [OPINIA]

Szymon Szczepanik

Autor:Szymon Szczepanik

11 grudnia 2023, 13:18 • 5 min czytania 6 komentarzy

Pragnę zaznaczyć to na wstępie – Mateusz Masternak wczoraj stworzył kapitalne widowisko. Polak przeważał w walce z Chrisem Billamem-Smithem, szachując mistrza federacji WBO swoją szybkością, dynamiką i lewym prostym. Polak zyskał tym występem ogromny szacunek i wierzę w to, że pomimo trzydziestu sześciu lat na karku jeszcze otrzyma szansę walki o tytuł zawodowego mistrza świata. Jednocześnie uważam, że błędem jest zrzucanie jego porażki na karb pecha. Brytyjczyk w ringu także miał swoje atuty. Może mniej widoczne, ale jakże – dosłownie i w przenośni – mocne. W końcu żebro Mastera samo nie pękło.

Masternak zyskał ogromny szacunek, ale nie mówmy o pechowej porażce [OPINIA]

Kiedy sędzia John Latham dał obu pięściarzom znak wyjścia do ósmej rundy, a Mateusz wciąż nie podnosił się z krzesła, konsultując coś z trenerem Piotrem Wilczewskim, można było wpaść w lekką konsternację. Przecież Masternak wyglądał w tym pojedynku znakomicie. Wyraźnie wygrał pięć z siedmiu poprzednich starć. I choć ostatnia runda mogła zostać zapisana na konto Billama-Smitha, to zdawała się ona być zaledwie małą zadyszką Polaka.

Przypomniały się wtedy słowa, jakie Mateusz powiedział w wywiadzie na łamach Weszło, którego udzielił mi rok temu: –  Nie raz [Piotr Wilczewski- dop. red.] mówi mi „Mateusz, odpuść tę rundę, za to kolejna będzie mocniejsza”. Bo ciężko wytrzymać dwanaście rund w takim samym, wysokim tempie.

A Masternak boksował wczoraj na bardzo wysokiej intensywności. I robił to tak, że można było uwierzyć, iż za chwilę jego pseudonim – Master – będzie odnosił się nie tylko do nazwiska Polaka, ale też zdobytego przez niego tytułu.

Niestety, werdykt narady z trenerem Wilczewskim był druzgocący dla Polaka. Przerwana walka. Poddanie w wyniku złamanego żebra, co prawdopodobnie nastąpiło w szóstej rundzie. Kontynuowanie pojedynku byłoby pozbawione sensu. Każdy lewy prosty, na którym Mateusz opierał taktykę walki z Brytyjczykiem, sprawiał mu przeszywający ból.

Reklama

Po walce kibice i eksperci – zarówno ci znad Wisły, jak i z Wielkiej Brytanii – byli zgodni. Masternakowi za ten występ należą się ogromne słowa uznania. Polak bez wątpienia udowodnił, że jest w czołówce wagi junior ciężkiej. I jeśli tylko zdrowie pozwoli, powinien stoczyć jeszcze kilka fajnych pojedynków.

Jednocześnie częsta jest narracja, jakoby nasz rodak przegrał przez zwykłego pecha. Taką opinię jeszcze bardziej wznieca fakt, że w istocie Billam-Smith gorzej prezentował się w ringu. Przegrywał i gdyby pojedynek trwał do ostatniego gongu, to nawet sędziowie – zwykle bardziej przychylni mistrzowi i gospodarzowi – mogliby nie naciągnąć tego wyniku na zwycięstwo Anglika.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Ale właśnie – teraz możemy gdybać. Bowiem Billam-Smith zwyciężył przed czasem. On też miał plan na tę walkę. Może mało efektowny, może w dużej mierze zniwelowany przez Mateusza. Jednak ostatecznie – skuteczny. Chciał pokonać rywala przed gongiem kończącym pojedynek. I choć nie posłał go na deski, to poturbował na tyle, że zmusił oponenta do wycofania się z walki. Innymi słowy, złamane żebro Mateusza nie wzięło się znikąd. To efekt stylu walki mistrza. Brudnego, owszem, pełnego klinczów i przepychanek. Nie dającego wygranych rund w starciu z Polakiem. Lecz dającego zwycięstwo.

Wybaczcie, jednak w tym kontekście nie mogę zgodzić się z narracją, jakoby Mateusz przegrał przez pecha. Chociaż byłem za nim całym sercem, bo jest znakomitym sportowcem i zarazem świetnym człowiekiem. Po prostu walczył z rywalem, który może nie był bardzo aktywny w ringu, ale wykorzystał swój atut – siłę ciosu. A także słabość przeciwnika, kiedy taką zauważył. Bo przecież każdy rozsądny wojownik atakuje czuły punkt oponenta. To normalne.

Tu naprawdę nie ma sensu doszukiwać się pecha. Wczoraj Polak boleśnie przekonał się o atutach stylu opierającego się na sile ciosu. Jednak w przeszłości także nasi pięściarze byli takiego beneficjentami. I to nawet w walce o mistrzostwo świata kategorii junior ciężkiej. Przypomnijcie sobie pojedynek Krzysztofa Włodarczyka z Dannym Greenem, kiedy Diablo poleciał do dalekiej Australii bronić pasa WBC. Pięściarz gospodarzy prowadził na własnym terenie u wszystkich sędziów punktowych i dosłownie minuty dzieliły go od zwycięstwa. Było jasne, że Polak – znacznie mniej aktywny w ringu od rywala – do wygranej będzie potrzebował nokautu. Wreszcie w jedenastej rundzie wyprowadził zabójczy lewy sierp, który ściął Greena z nóg, łamiąc mu szczękę.

Reklama

Walka Krzysztofa Włodarczyka z Dannym Greenem (nokaut od 48:30).

Czy wówczas ktokolwiek mówił o tym, że Włodarczyk miał szczęście i nie powinien wygrać tej walki? Nie. Polacy docenili to, że Diablo wykorzystał swój atut – potężną siłę ciosu. Dokładnie jak Billam-Smith, który naruszył Masternaka na tyle, że ten nie był w stanie dalej walczyć. Nawet pomimo ogromnych ambicji.

***

Kiedy zaczynam szukać analogii wczorajszego pojedynku do innych walk, na myśl przychodzi mi legendarne starcie Lennoxa Lewisa z Witalijem Kliczką sprzed dwudziestu lat. Podobieństw w obu potyczkach jest zaskakująco dużo. Ukrainiec był już wówczas uznanym zawodnikiem, jednak nie do końca znanym szerszej publiczności – głównie amerykańskiej, a to na tamtejszym rynku wówczas skupiała się waga ciężka. Do pojedynku z Lewisem przystępował w ramach zastępstwa za Kirka Johnsona, który odpuścił walkę z powodu kontuzji. Masternak był dobrowolnym wyborem Billama-Smitha, ale wspólnym mianownikiem jest to, że brytyjscy mistrzowie nie docenili swoich przeciwników ze Wschodu.

Podobnie jak w przypadku Polaka, wygraną Kliczki rozpatrywano w kategorii niespodzianki. Bukmacherzy za każdego dolara postawionego na taki scenariusz, wypłacali pięć, gdyby doszedł on do skutku. Tymczasem Witalij zaskoczył mistrza, który liczył na łatwą przeprawę. Ukrainiec kontrolował przebieg walki i po sześciu rundach prowadził na kartach punktowych. Rzecz w tym, że już wtedy jego twarz była cała umorusana we krwi, bowiem w trzeciej rundzie Lewis jednym z ciosów rozciął mu powiekę lewego oka oraz łuk brwiowy. Ku niezadowoleniu publiczności sędzia ringowy, widząc pogarszający się stan zdrowia Kliczki, zdecydował się przerwać walkę. Zresztą sam Ukrainiec długo nie mógł się pogodzić z taką decyzją.

Czy bowiem był lepszy po sześciu rundach? Owszem, był. Czy miał szansę na pokonanie legendarnego Brytyjczyka, który swoją drogą po tej walce zakończył karierę? Tak, miał. Zarazem czy decyzja arbitra była słuszna? Bez wątpienia. Kliczce po walce założono 68 szwów. Istniało nawet ryzyko, że pięściarz przestanie widzieć na kontuzjowane oko.

Poza większą świadomością polskiego obozu oraz nieco innym rodzajem urazu, to bliźniacza sytuacja do tego, co oglądaliśmy wczoraj. Jednak samą kontuzję spowodował przeciwnik. Dodajmy, że nie wywołał jej po faulu. Nie mówmy zatem o żadnym pechu.

Zakończę jednak optymistycznym przekazem. Po walce z Lewisem Witalij Kliczko zyskał ogromne uznanie za Oceanem. Już rok później zdobył wakujący pas mistrza federacji WBC, którego skutecznie bronił przez osiem długich lat. Oczywiście takie scenariusze w przypadku 36-letniego Mateusza Masternaka to czysta fantastyka. Jednak być może Polak otrzyma kolejną szansę w starciu o mistrzowski pas. Po takim pojedynku jak ten z Billamem-Smithem, jego akcje w wadze cruiser bez wątpienia wzrosły.

SZYMON SZCZEPANIK

Fot. Newspix

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Boks

Boks

Pójść w ślady ojca. Jak boksowały dzieci wielkich mistrzów?

Szymon Szczepanik
1
Pójść w ślady ojca. Jak boksowały dzieci wielkich mistrzów?
Boks

Walczył z Gołowkinem, docenił go Neymar. Kamil Szeremeta o swojej karierze [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
8
Walczył z Gołowkinem, docenił go Neymar. Kamil Szeremeta o swojej karierze [WYWIAD]
Boks

Dla pieniędzy, adrenaliny czy „ostatniej wygranej”. O bokserach, którzy kończyli za późno

Błażej Gołębiewski
10
Dla pieniędzy, adrenaliny czy „ostatniej wygranej”. O bokserach, którzy kończyli za późno

Komentarze

6 komentarzy

Loading...