Trzy pokolenia niemieckich kibiców wychowywały się z niezachwianym przekonaniem, że rekordu goli w jednym sezonie Bundesligi, ustawionego przez Gerda Muellera, po prostu nie da się pobić, bo to bariera ludzkich możliwości. Gdy Robert Lewandowski jednak go pobił, wydawało się, że na kolejnego śmiałka trzeba będzie poczekać kolejne trzy pokolenia. Tymczasem tamten wynik jest bardzo poważnie zagrożony jeszcze zanim Lewandowski w ogóle zdążył zejść z boiska.
Robert Lewandowski już od niemal roku przeżywa trudny moment w karierze, co z perspektywy czasu każe przyznać rację szefom Bayernu Monachium, którzy nie kwapili się, by przedłużyć z nim kontrakt do 2025 roku na gwiazdorskich warunkach. Niezależnie jednak od tego, jak przebiegnie jego dalszy pobyt w Barcelonie, miejsca w historii Bundesligi nikt mu nie zabierze. Choć na tym polu też nie dzieje się ostatnio najlepiej. Bo o ile zeszłoroczne męczarnie Bawarczyków w walce o obronę tytułu mogły wywoływać u niektórych polskich kibiców Schadenfreude, radość z cudzego nieszczęścia, o tyle dziś można już bez żadnych wątpliwości stwierdzić, że w Monachium za Lewandowskim nie tęsknią. I to żadna złośliwość wobec zasłużonego snajpera, zwyczajne „umarł król, niech żyje król”. Harry Kane od pierwszych dni pobytu w Niemczech potwierdził, że Bayern ma w ataku nowego szefa. Nie jest zaskoczeniem, że piłkarz tego formatu byłby wzmocnieniem dla każdej drużyny świata. Ale jednak to, jak bardzo spektakularnie Anglik wparował do Bundesligi, każe się obawiać, że ustanowiony „na wieczność” przez Lewandowskiego rekord goli strzelonych w lidze niemieckiej może przetrwać znacznie krócej, niż wszyscy się spodziewali.
39 lat minęło, odkąd Gerd Mueller rozegrał najbardziej kosmiczny ze swych kosmicznych sezonów, strzelając w 1971 i 1972 roku 40 goli w jednych rozgrywkach. Jakieś trzy pokolenia Niemców obserwowało futbol z przekonaniem, że to wynik ustanowiony na wieki. Nietykalny i niemożliwy do pobicia. Granica ludzkich możliwości. Przez te niemal cztery dekady rzadko zdarzało się, by ktokolwiek w ogóle łamał barierę trzydziestu trafień w sezonie. 40 w 34-kolejkowej lidze było poza wszelkim zasięgiem. Aż Lewandowski rozegrał miesiące życia, w ostatniej minucie sezonu przesuwając granice niemożliwego na 41 trafień. Zarówno Polska, jak i Niemcy, żyły tymi wydarzeniami już kilka tygodni wcześniej. U nas panował nastrój radosnego oczekiwania, tam pewnego niepokoju, za który tutaj odczuwano pretensje. Niepokój nie był jednak skierowany przeciwko Lewandowskiemu, jego klasy nikt wówczas nie negował. Po prostu, gdy przestaje obowiązywać wiedza, którą uznawaliśmy za absolutny pewnik, każdy czuje niepokój. A nietykalność rekordu Muellera w Niemczech była dogmatem.
Kiedy już wydarzyło się niewyobrażalne, zakładano, że minie kolejne przynajmniej 40 lat, nim ktokolwiek spróbuje się zmierzyć z rekordem Lewandowskiego. Powszechne było, także w Niemczech, przekonanie, że bezprecedensowa w swojej skali dominacja Bayernu trochę osłabnie, gdy z Monachium wyfrunie snajper o regularności maszyny. Bawarczycy miewali w przeszłości znakomitych napastników, ale jednak pomiędzy Muellerem a Lewandowskim żaden nie zbliżał się powtarzalnością do tej dwójki. Wydarzenia z poprzedniego sezonu, gdy Bayern, grając bez typowego napastnika, drżał o mistrzostwo do ostatnich minut rozgrywek, a do tytułu króla strzelców wystarczyło nędzne 16 goli, zdawały się potwierdzać, że wraz z wyjazdem Lewandowskiego także w Niemczech skończyła się pewna epoka.
Zatrważająca skala przytupu
Początek bieżącego sezonu wskazuje, że nawet jeśli to była prawda, nowa epoka nastała wyjątkowo szybko. Trzeba było za nią zapłacić rekordowe sto milionów euro, ale gdy przyszła, pozwoliła zapomnieć o przeszłości. Harry Kane po dwunastu meczach rozegranych przez Bayern ma na koncie osiemnaście trafień. To więcej niż w zeszłym sezonie uzbierali w ciągu 34 kolejek Christopher Nkunku i Niklas Fuellkrug, najlepsi strzelcy ligi. Anglik spędził na boiskach Bundesligi 1052 minuty, co oznacza, że z bramki cieszy się co 58 minut. Gdyby taką regularność utrzymał do końca rozgrywek, grając od deski do deski, strzeliłby 53 gole, bijąc rekord Lewandowskiego o dwanaście trafień. To oczywiście niemożliwe, ale pokazuje skalę przytupu, z jakim kapitan reprezentacji Anglii zameldował się w Bawarii.
Pobicie rekordu Polaka o dwanaście goli jest niemożliwe, ale już poprawienie go choćby o jedno trafienie zaczyna wyglądać na coraz bardziej realne. Zwłaszcza że z dzisiejszej perspektywy widać, iż tamten wynik Lewandowskiego nie był wcale wyśrubowany do granic możliwości, a w ówczesnych rozgrywkach wcale nie wszystko ułożyło się idealnie pod niego. Spośród wszystkich sezonów, jakie reprezentant Polski spędził za granicą, tylko w dwóch uzbierał mniej (!) minut niż w tamtym rekordowym. Cztery mecze opuścił w całości ze względu na kontuzję, jakiej wiosną doznał w meczu z Andorą w reprezentacji Polski. Jeszcze jesienią Hansi Flick całkowicie oszczędził go w starciu z Kolonią, a w rywalizacji z Hoffenheim wpuścił tylko na 33 minuty. Choć Lewandowski był zwykle w Monachium eksploatowany maksymalnie, w tamtym postpandemicznym sezonie, toczonym w większości przy pustych trybunach, Polak grał mniej niż zwykle. Na analogicznym etapie rozgrywek miał od Kane’a o 145 minut mniej na liczniku. A w przypadku takich snajperów ponad półtora meczu może stanowić różnicę. Lewandowski do 12 kolejki strzelał gole średnio co 60 minut, czyli niemal tak, jak Kane. Ale że grał mniej, na liczniku miał 15 trafień. O trzy mniej niż obecnie Anglik. Mueller zaś po 12 kolejkach miał „tylko” osiem goli. Samo to oznacza, że Kane jak najbardziej idzie w tempie na rekord.
Licznik atutem Kane’a
Na razie Thomas Tuchel absolutnie nie oszczędza snajpera. Stawiał na niego we wszystkich meczach od pierwszej minuty. Tylko trzy razy zdjął go przed czasem. Nie ma jednak większych obaw, że 30-letni Anglik nie wytrzyma takiej częstotliwości grania. Pod względem wytrzymałości fizycznej jest bardzo zbliżony do Lewandowskiego sprzed kilku lat. Ostatnia kontuzja wykluczająca go z gry w meczu ligowym na dłużej niż tydzień przytrafiła mu się dwa i pół roku temu. Regularnie rozgrywał po ponad 3000 minut w sezonie w bardzo wymagającej fizycznie Premier League. Zdarzeń losowych naturalnie nie da się wykluczyć, ale są podstawy, by sądzić, że Kane może w tym sezonie rozegrać grubo ponad 30 meczów ligowych. Przy 29, w których wystąpił w sezonie 2020/21 Lewandowski, może to mu dać istotną przewagę, ułatwiającą myślenie o rekordzie. Gdyby Kane zagrał w 34 meczach, mógłby mieć na liczniku jakieś 500 minut więcej od Lewandowskiego. Przy strzelaniu gola średnio co godzinę, może mu to dać zapas nawet ośmiu trafień.
Podobnie jak Lewandowski, także Kane wykonuje w Bayernie rzuty karne. Również i pod tym względem Polak miał jeszcze pole do poprawy w rekordowym sezonie. Choć w całej karierze mylił się z jedenastu metrów bardzo rzadko, akurat wówczas przytrafiła mu się pomyłka, gdy nie był w stanie pokonać Runego Jarsteina z Herthy Berlin. Wykorzystał więc w całych rozgrywkach osiem na dziewięć karnych. Na analogicznym etapie miał jednak tylko dwie bramki z jedenastek, przy trzech (na trzy strzelane), które są dziś na koncie Kane’a. W skali całej kariery Polak jest minimalnie pewniejszym strzelcem – zmarnował 11% uderzeń z punktu karnego, przy 14% Anglika. To jednak nie są na tyle istotne różnice, by zakładać, że akurat skuteczność wykonywania jedenastek okaże się czyjąś przewagą w tym korespondencyjnym pojedynku. Ostatni zmarnowany karny 30-latka przypadł na mundialowy mecz z Francją przed rokiem. Może więc uda się mu do maja nie spudłować w Bundeslidze. Wtedy ma szansę karnymi wyrobić sobie minimalną przewagę nad Lewandowskim. By tak się stało, musiałby jeszcze jesienią i wiosną wykorzystać sześć jedenastek.
Duże znaczenie przy takich pogoniach za rekordami ma również, co tu kryć, szczęście pod bramką. Zdarzają się fazy, w których napastnikowi wpada niemal każdy strzał, by później, przy tych samych umiejętnościach, długimi tygodniami czekać na trafienie. Lewandowski niewątpliwie miał w sezonie 20/21 dotyk Midasa. Jego wynik z goli oczekiwanych wskazywał, że powinien był wówczas zakończyć rozgrywki z 32 bramkami. Te dziewięć nadprogramowych trzeba przypisać wyjątkowemu szczęściu, które nie trwało wiecznie. Sezon później gole oczekiwane wskazywały, że Lewandowski będzie miał nawet 37 goli (czyli dochodził do znacznie lepszych sytuacji niż w rekordowym roku), ale strzelił 35. W debiutanckim roku w La Liga też trafiał rzadziej, niż wyliczały algorytmy. Jedną tylko taką wiosnę miał Lewandowski w życiu.
Wydajność Anglika
Kane szczęścia pod bramką ma jeszcze więcej. Według UnderStat.com jego xg z tego sezonu wynosi niespełna dwanaście trafień, co oznacza, że strzelił o sześć goli więcej niż „powinien”. Lewandowski w analogicznym momencie wiadomego sezonu miał xg niespełna dziesięć, czyli dochodził do gorszych sytuacji i strzelił o pięć goli za dużo, czyli nie miał aż tak dużo szczęścia, jak w kolejnej fazie rozgrywek. Niektórzy czasem nie lubią operowania kwestiami szczęścia czy pecha w odniesieniu do światowej klasy napastników, ale to często naprawdę nie jest tylko kwestia umiejętności. Nawet wśród tak wybitnych fachowców wahania z sezonu na sezon są naprawdę ogromne.
Bardzo nielicznym udaje się regularnie przebijać swojego wyniku w golach oczekiwanych. Trzeba jednak zaznaczyć, że choć Kane w tym sezonie nawet jak na siebie wygrywa z algorytmami wyjątkowo wyraźnie, o tyle akurat zwykle był nad nimi górą. Spośród dziewięciu sezonów, jakie rozegrał w Premier League od 2014 roku (od tego czasu dostępne są dane z golami oczekiwanymi), w ośmiu strzelał więcej goli, niż wynikałoby z jakości sytuacji. Lewandowskiemu wyszło to tylko czterokrotnie. Dane każą podejrzewać, że w przypadku Polaka większy wpływ na skuteczność mają sytuacje, jakie stworzą mu partnerzy, a w przypadku Anglika widać także bardzo powtarzalną, ponadprzeciętną jakość wykończenia, pozwalającą zamieniać średnie okazje w bardzo groźne. Nawet jeśli więc Kane w dalszej części sezonu trochę zwolni tempo i przestanie mu wychodzić praktycznie każdy strzał, historia każe sądzić, że może przebić wynik w golach oczekiwanych.
Ofensywna machina Tuchela
Ostatecznie jednak obaj snajperzy są bardzo mocno zależni od tego, co zrobi zespół wokół nich. Bayern Flicka miał po 12 kolejkach sezonu 2020/21 37 goli na koncie. To rewelacyjny wynik, ale Bayern Tuchela jeszcze go przebija, mając 43 trafienia w dorobku. Jeśli chodzi o udział w golach, obaj napastnicy wyglądają podobnie – Lewandowskiemu Bayern zawdzięczał wówczas 41% trafień, Kane’owi przypada obecnie 42% całości. Wówczas jednak monachijczycy mieli przy wykończeniu masę szczęścia – ich wynik w golach oczekiwanych wynosił jedynie 25 trafień, przebijali go o niesamowite 12 bramek. Dziś dysproporcja jest mniejsza – 43 strzelone gole przy bramkach oczekiwanych na poziomie 38 nie musi być wcale zawdzięczane szczęściu, lecz umiejętnościom strzelających. Inaczej mówiąc, obecny Bayern wygląda w ofensywie naprawdę świetnie, stwarza mnóstwo sytuacji, a Kane z tego ochoczo korzysta, dokładając jeszcze własną cegiełkę. Nie jest przy tym zafiksowany na indywidualnych osiągnięciach – ma też w dorobku pięć asyst, Lewandowski w analogicznym okresie miał tylko jedną.
Perspektywa pobicia rekordu Lewandowskiego jest więc naprawdę realna: atakuje go bowiem zawodnik młodszy, równie mało podatny na kontuzje, podobnie skutecznie wykonujący rzuty karne, w skali kariery bardziej bezwzględnie wykorzystujący sytuacje, grający w drużynie stwarzającej więcej dogodnych okazji i mający szansę na rozegranie większej liczby minut. Oprócz zdarzeń losowych Kane’a mógłby zatrzymać albo spowolnić jego trener, chcący oszczędzić snajpera na ważniejsze zadania w Lidze Mistrzów, które czekają Bayern wiosną. Na to też się jednak nie zanosi, bo mimo naprawdę dobrego sezonu ligowego, jaki rozgrywają monachijczycy, tym razem doczekali się jeszcze bardziej regularnego konkurenta: w tym sezonie Bayern prowadził ledwie przez jedną kolejkę, traci trzy punkty do Bayeru Leverkusen, który – co ciekawe – w rekordowym sezonie Lewandowskiego też był na tym etapie liderem. Sprawia to jednak, że Tuchel nie może sobie pozwolić na ryzykowanie strat punktów w lidze i raczej będzie regularnie wystawiał Kane’a, jeśli tylko będzie miał taką możliwość.
Poza tym dochodzi jeszcze czynnik walki o tytuł króla strzelców. Lewandowski na tym etapie zaczynał ścigać się już tylko z historią, Erling Haaland tracił do niego aż pięć goli. Kane tymczasem także w teraźniejszości ma na karku bardzo groźnego konkurenta: Sehrou Guirassy ze Stuttgartu ma na koncie 16 trafień, choć rozegrał tylko 786 minut. Średnią goli na minutę przebija więc na tym etapie zarówno Kane’a, jak i Lewandowskiego czy Muellera. Pewnie nie będzie tak strzelał wiecznie, być może już w zimie wyjedzie nawet z Niemiec, ale dopóki jest, będzie napędzał Anglika do kolejnych trafień. Dla Lewandowskiego tamten rekordowy sezon był okazją do zdobycia już szóstej korony króla strzelców w karierze. Kane królem strzelców Bundesligi jeszcze nie był. Nie zdobył też nigdy mistrzostwa kraju. Dla niego liga niemiecka nie jest sprawą do odbębnienia, w której musi sobie szukać dodatkowych wyzwań, by jeszcze chciało mu się strzelać gole. Motywacja do rywalizacji tydzień w tydzień leży dla niego na tacy, w końcu dopiero rozpoczyna grę w nowym klubie, kraju, lidze.
Może się więc wydarzyć, że niewyobrażalny rekord Roberta Lewandowskiego nie przetrwa nawet końca jego kariery piłkarskiej i zostanie pobity przez jego bezpośredniego następcę. Taki scenariusz jest nawet dość prawdopodobny. To element częstego w sporcie zjawiska: dopóki coś wydaje się granicą nie do pobicia, barierą ludzkich możliwości, nikt nie jest nawet w stanie tego tknąć. Ale gdy już ktoś to zrobi i pokaże innym, że się da, naśladowcy pojawiają się znacznie szybciej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać.
CZYTAJ WIĘCEJ:
Fot. Newspix