W życiu pewne są trzy rzeczy: śmierć, podatki i Jagiellonia, która u siebie nie przegrywa. Nieważne, czy to Legia i pełny stadion, czy spotkanie w środku tygodnia w pucharze z Wartą Poznań. I – jak się okazuje – żeby utrzymywać taki stan rzeczy, Jaga wcale nie musi grać jakoś niezwykle spektakularnie.
Jeśli wierzyć danym meteorologicznym: w Białymstoku było pięć stopni na minusie. Pięć to też szacunkowa liczba dogodnych sytuacji w tym meczu.
Faworyt był jeden – Jagiellonia. Choć doskonale wiemy też, jak Warta gra w tym sezonie w delegacjach. U siebie, to znaczy w Grodzisku Wielkopolskim, wypada tak marnie, że zamyka tabelę Ekstraklasy, biorąc pod uwagę wyniki tylko w spotkaniach domowych, ale na wyjazdach – to naprawdę nieprzyjemny zespół. Czekający na błąd, lubiący wytrącać rywali z rytmu, mający indywidualności…
Tym razem podobać mógł się chociażby Filip Borowski. Szkoda tylko, że w jego akcjach brakowało puenty, postawienia kropki nad „i”. Czarował, kiwał, mącił, ale gdy przychodziło, co do czego, podejmował niewłaściwe decyzje. Najlepszym tego przykładem akcja, w której próbował wymusić rzut karny, co początkowo nawet mu się udało, ale na jego nieszczęście do akcji wkroczył VAR. Albo ta po otrzymaniu prostopadłej piłki w szesnastce, kiedy zamiast szukać strzału, zrobił ruletę – nie mogło skończyć się to inaczej niż fiaskiem, prawda? Gdyby choć jedną z tych akcji wykończył, ochrzcilibyśmy pewnie dwudziestoletniego grajka bohaterem meczu, który w pojedynkę odprawił z kwitkiem Jagę.
Cóż, nie tym razem.
Jagiellonia generalnie zaprezentowała więcej jakości. Kilka podań przecinających strefę i piłkarze wicelidera Ekstraklasy w kilkanaście sekund przetransportowywali piłkę z własnego pola karnego pod bramkę Warty. Długo brakowało przy tym skuteczności. Najpierw Imaz okradł z asysty Nene, a później Naranjo z bliskiej odległości nie trafił głową i wkurzyć mógł się dogrywający mu Wdowik, któremu asysta należała się w równym stopniu jak koc i herbata z szumiącym procencikiem każdemu kibicowi, który zasiadł na trybunach tego mroźnego wieczoru w stolicy Podlasia.
W końcu jednak na 1:0 strzelił Imaz, a Nene – Wdowik musiał obejść się smakiem – doczekał się asysty. Zaraz było zaś 2:0. I, panie Siemieniec – ma się ten nos. Trener Jagielloni wpuścił na ostatnie dwadzieścia minut Afimico Pululu i jakieś sto sekund później kwestia awansu do ćwierćfinału Pucharu Polski była pozamiatana, bo ten dograł perfekcyjnie do Nene, który do asysty dopisał gola.
Jagiellonia naprawdę umie grać u siebie – Puszcza, Widzew, Górnik, Radomiak, Śląsk, Legia, Zagłębie, Stal, Piast i Warta. Dziewięć wygranych i jeden remis – oczywiście z ekipą z Gliwic, ale akurat to jasne jak słońce. Po tych dziesięciu domowych meczach Jagi wiemy jedno: w tym sezonie nie WARTO (zimno jest i późno, wybaczcie) liczyć na wygraną w Białymstoku.
Jagiellonia Białystok – Warta Poznań 2:0 (0:0)
63′ Imaz, 75′ Nene.
WIĘCEJ NA WESZŁO:
- Encyklopedia z Gent. Kim jest Samuel Cardenas, nowy dyrektor sportowy Rakowa?
- Pogoń chyba lubi zimno, bo na własne życzenie wydłużyła mecz z Górnikiem o 30 minut
- PZPN podjął decyzję o rozstaniu z Kwiatkowskim. Znamy kulisy
Fot. Nwwspix