Kolejna twierdza padła pod naporem nie ataków rywala, a grubych kilogramów śniegu. Tym razem jednak nie będziemy czepiać się ani Piasta, ani ludzi z ramienia gliwickiego MOSiR-u odpowiadających za przygotowanie stadionu. Nie chodzi już bowiem o dramatyczną jakość murawy rozdeptanej przez końskie kopyta, tylko siłę żywiołu, z którą nie wygrał dzisiaj nawet Bayern Monachium.
I żeby było jasne: doceniamy zaangażowanie oraz optymizm w próbie przygotowania zjadliwego widowiska mimo trudnych warunków pogodowych. Fajnie, że w Gliwicach przedwcześnie nie wywiesili białej flagi i godzinę przed meczem potrafili uszykować boisko lepsze niż niejednokrotnie latem. Ale gdy dochodzi do tak upierdliwej śnieżnej nawałnicy, która dosłownie zasypała piłkarzy po kostki w ciągu pierwszych 15 minut, trzeba było powiedzieć: hola, hola, panowie, wstrzymajcie konie.
Naprawdę nie miało to sensu. Miało ustać godzinę, pół przed pierwszym gwizdkiem. Podkreślamy to, bo populistyczne i zupełnie niepotrzebne byłyby teraz stwierdzenia, że piłkarze nawet nie powinni wybiec na rozgrzewkę. Inna sprawa, że absolutną ignorancją i debilizmem popisaliby się sędziowie z delegatem PZPN-u, gdyby mecz przerwany w 15. minucie kontynuowano po półgodzinnej pauzie. Całe szczęście, że nikt nie był tak szalony, a w spotkaniu nie padła żadna bramka, która mogłaby skomplikować dalsze postępowanie. Co prawda jedną niezłą próbę strzału miał Czerwiński, całkiem ładną jak na stopera, ale Zych z kolei miał aktywne wycieraczki. Mimo śniegu widział wystarczająco wiele i nie dał się zaskoczyć. Tyle o meczu. Idźmy dalej.
Dobrze się stało, że wygrało chłodne spojrzenie na sprawę. Nie dość, że mielibyśmy do czynienia z gówno-meczem, to jeszcze zdrowiem bardziej niż normalnie ryzykowaliby piłkarze. Czasami trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić, a godzina 15:15 była idealnym momentem, żeby oddać kluczową decyzję rozsądkowi. Nie sercu, nie adrenalinie, pieniądzom czy innym bodźcom, które nie powinny być w takich okolicznościach w ogóle brane pod uwagę. Ostatecznie nikt nikogo nie chciał wrzucać na minę, a jeśli już, to tylko na chwilę, bo właśnie po chwili się opamiętał, że zdrowie i bezpieczeństwo są najważniejsze. A w dalszej kolejności oczywiście komfort kibiców, którym większą przyjemność sprawiałoby lepienie bałwana na trybunach niż dłuższe oglądanie tej badziewnej piłki śnieżnej.
Wobec kolejnej przegranej bitwy ze śniegiem należy zadać pytanie, co można zrobić inaczej? Czy na pewno tak często musimy być skazywani na niepowodzenie, nawet taki Piast, który ostatnio nie przegrywa z nikim i niczym? Może jakimś pomysłem byłoby odgórne założenie, że duże opady śniegu z automatu wykluczają rozegranie meczu? Bo prawda jest taka, że nawet jeśli murawy są perfekcyjnie przygotowane i podgrzewane, akurat walka z tym obliczem zimowej pory roku czasami jest zwyczajnie bezcelowa. Albo na tyle czasochłonna i ryzykowna, że nie warto się jej podejmować.
Nie apelujemy, żeby zaraz zmieniać cały system rozgrywek i w grudniu totalnie odpuścić grę w piłkę. Z drugiej strony, skoro w niższych ligach robią to od dawna, wiedząc o swoich ograniczeniach w walce z pogodą, kosztami i urazami zawodników, w przyszłości może warto byłoby coś takiego rozważyć? Nie ma prawa bowiem być tak, że najwyższa liga w Polsce rozgrywa mecze w warunkach, na jakie machało się ręką kilkadziesiąt lat temu. Jesteśmy w innej erze. Trzeba szanować nogi piłkarzy i oczy kibiców.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Pech czy nieudolność – o co chodzi z remisami Piasta Gliwice?
- W Mielcu polegli. Co w Gliwicach, Łodzi i Kielcach? „Wszystko może się zdarzyć”
- Trela: Ekstraklasa przystankiem do kariery. Co czeka Nenada Bjelicę w Bundeslidze?
Fot. Newspix