Reprezentacja Polski planowo wygrała z Łotwą, natomiast nie uczyniła tego w sposób, który kazałby przypuszczać, że coś tu wyraźnie drgnęło i zaczynamy mocniej iść do przodu. Mieliśmy kilka lepszych fragmentów, strzeliliśmy w nich dwa gole, a rywale parę razy mogli nas ukąsić, ale zabrakło im jakości, więc skończyło się na dość pewnym 2:0. Szkoda tylko, że do dwudziestu pięciu przedłużamy passę meczów bez przynajmniej trzech zdobytych bramek.
Zapewne udałoby się ją przełamać, gdyby pod koniec pierwszej połowy Nicola Zalewski wykorzystał stuprocentową sytuację po znakomitym dograniu Roberta Lewandowskiego. Rihards Matrevics zaliczył interwencję wieczoru, ale nie zmienia to faktu, że Zalewski i tak był najlepszy na boisku.
Polska – Łotwa 2:0. Zalewski wykorzystał szansę
I na tle Łotyszy, i na tle swoich kolegów imponował zdecydowaniem, pewnością siebie i odwagą. Nie przez przypadek piłkarz Romy asystował przy obu golach. Na początku jego akcję sfinalizował zamykający Frankowski, a niedługo po zmianie stron kapitalnie w powietrzu zawisł Lewandowski i idealnie przymierzył głową przy słupku. Trzeba oddać naszemu kapitanowi, że dziś miewał znakomite momenty.
I tylko szkoda, że Zalewski nie dokończył spotkania, bo kretyn Cernomordijs (kiedyś rezerwy Lecha Poznań) bezmyślnie wjechał mu w nogę, przez co musiał zostać zmieniony. Skończyło się na żółtej kartce dla winowajcy, a powinno na czerwonej bez dyskusji i jakimś bonusie na otrzeźwienie. Towarzyski mecz, wynik rozstrzygnięty i gość robi coś takiego. Paranoja.
Mało odpowiedzi
Na trybunach przeraźliwe pustki, mimo że za promocję wydarzenia nie odpowiadali ci sami ludzie, co za „mecz gwiazd” w Tychach, o którym zrobiło się głośno dopiero po fakcie. Zawodnicy niestety rzadko nas rozgrzewali. Fajnie zaczęliśmy, bramkarz gości się nie nudził, szybko objęliśmy prowadzenie. Potem na długie minuty temperatura meczu spadła niemal do zera i dopiero tuż przed przerwą znowu coś drgnęło, w krótkim czasie mieliśmy trzy sytuacje.
W drugiej połowie niemal od razu podwyższyliśmy i… znów spuściliśmy z tonu. W zasadzie konkretnych szans już do końca nie wypracowaliśmy. Za to Łotysze zaczęli stwarzać większe zagrożenie, dzięki czemu Marcin Bułka w debiucie dwa razy musiał się mocniej wysilić.
W pierwszej połowie między słupkami stał Łukasz Skorupski i on akurat nie mógł się niczym wykazać, bo jeden jedyny celny strzał w jego stronę był jak podanie. A jak goście wyszli z ciekawą kontrą, to na koniec źle ją rozegrali i nawet kiks Kiwiora im nie pomógł. Niepokoi to, że kolejny raz potrafi się zrobić gorąco w naszej defensywie, co z takim przeciwnikiem nie powinno się zdarzać.
Trudno się nad tym meczem rozwodzić, bo niewiele jasnych sygnałów w nim otrzymaliśmy. Najlepiej pokazał się Zalewski (zdrowia!), Lewandowski jednak jeszcze się przyda (hehe), Bułka na mały plus, Struski i Wdowik też mają już 1A w CV. Tyle z rewelacji.
Zapewne taka gra wystarczy też na Estonię w barażach. Czy na coś więcej? Tu już wątpliwości są większe niż liczba wpadek obecnych władz PZPN.
Polska – Łotwa 2:0 (1:0)
- 1:0 – Frankowski 7′
- 2:0 – Lewandowski 48′
Fot. FotoPyK