Lata mijają, a w Manchesterze United nadal nic się nie zmienia. Po tym, jak poprzedni sezon wlał sporo nadziei w serca wszystkich sympatyków Czerwonych Diabłów, w kolejnym już zdążyli kilka razy dostać obuchem w twarz. Na nic wszelkie transfery, na nic wszelkie zmiany, na nic wszelkie stanowcze decyzje Erika ten Haga. Ekipa z Old Trafford znów wraca do punktu wyjścia. Jedną nogą jest już poza Ligą Mistrzów, do czołówki Premier League wciąż ma bardzo daleko, nawet Pucharze Ligi nie ma już czego szukać, a to wszystko z przeciągającymi się zmianami właścicielskimi w tle. Coraz trudniej uwierzyć w to, że kiedyś w końcu będzie lepiej.
Porażka na Parken z FC Kopenhaga 3:4 idealnie obrazuje obecny stan Manchesteru United. Czerwone Diabły weszły w ten mecz znakomicie, miały całkowitą kontrolę nad wydarzeniami boiskowymi, trzymały się obranego celu i niewiele wskazywało na to, że coś tutaj może pójść nie tak. Stosunkowo szybko strzelone dwie bramki, rywal na kolanach i nagle jakby ktoś odłączył prąd. W zasadzie to nie „ktoś”, a po prostu Marcus Rashford, który bezsensownie sfaulował jednego z rywali. Obejrzał za to wejście czerwoną kartkę, zrównując w ten sposób liczbę takich kar z liczbą strzelonych goli w tym sezonie i pożegnał się z murawą. Plan Erika ten Haga na mecz się posypał.
Co się stało później – wszyscy wiemy. Wiemy też, co naopowiadał po meczu holenderski szkoleniowiec – że sędzia główny zły, że VAR zły, że gole przeciwników nielegalne, że tory też były złe itp. Można oczywiście zgodzić się z ten Hagiem w opinii na temat niektórych decyzji sędziów, bo rzeczywiście były one kontrowersyjne. Można by było się nawet oburzyć wraz z nim, ale tylko wówczas, gdyby taki mecz w wykonaniu United był wyjątkiem. A tym sezonie zdecydowanie nim nie jest.
Zaskakująca niemoc
United niewątpliwie zawodzą na całej linii nie tylko ostatnio, ale od samego początku sezonu. W zasadzie trudno wskazać choć jedno zwycięstwo, wokół którego nie pojawiłoby się jakieś „ale”. Trudno wskazać choć jeden mecz, w którym Czerwone Diabły zdominowały rywala tak, jakby na to wskazywała ich klasa i wygrali pewnie, bez żadnych komplikacji. Nie ma takiego spotkania. No, może jedno – w Pucharze Ligi z Crystal Palace. Tam skończyło się 3:0, ale to był niestety tylko wyjątek. A zresztą cztery dni później drużyna ten Haga dostała w łeb od tego samego rywala, ale już na gruncie ligowym.
Można by było powiedzieć, że najbardziej przerażające w przypadku United jest to, że właśnie ci słabsi rywale potrafią im sprawić sporo problemów. Nawet beniaminkowie z Sheffield i Burnley potrafili sprawić, że pod płaszczem ten Haga robiło się gorąco. Ostatecznie wygrywać się udawało, ale z pewnością nie spokojnie. Nie ma się jednak co oszukiwać, taki klub, jak Manchester United musi się porównywać do tych największych. Musi aspirować do poziomu Bayernu, Arsenalu, City, a to zdecydowanie się nie udaje.
I to jest właśnie najgorsze. Ta przepaść, jaką było widać, jak na dłoni w starciach z tymi najlepszymi. United zebrali już w tym sezonie w łeb od Tottenhamu, Arsenalu, Bayernu, City, ale także Newcastle czy Brighton (mowa tutaj oczywiście tylko o tych rywalach z wyższej półki, bo nie są to wszyscy pogromcy Czerwonych Diabłów w tym sezonie). W każdym z tych meczów drużyna Erika ten Haga była o poziom niżej od rywala. Nawet w starciu z Bayernem, które zakończyło się wynikiem 4:3 dla monachijczyków, czyli różnicą niewielką, obraz gry był jednoznaczny. Poziom zupełnie inny. Nie wspominając już o niedawnym starciu z City, gdzie aż przykro się na to patrzyło. A przecież trzy dni później były jeszcze równie mocne bęcki od Newcastle.
Przestrzelone transfery
Skąd się to bierze? Na to pytanie nie da się odpowiedzieć jednoznacznie, bo w United obecnie nie zgadza się zupełnie nic. Zaczynając od początku, oczywiście ze świadomością, że jest dopiero początek listopada, można chyba zacząć mówić o kompletnie przestrzelonych transferach w letnim okienku. Oparto je na trzech zawodnikach – Rasmusie Hojlundzie, Masonie Mouncie i Andre Onanie.
Wydanie 75 milionów euro na Duńczyka, który ma za sobą dopiero jeden dobry sezon na najwyższym poziomie, a w dodatku kontuzjowanego, od początku śmierdziało na kilometr. No i… jest, jak jest. Hojlund wszedł do gry dopiero na początku września, na debiutancką bramkę w Premier League wciąż czeka. Nie można mu oczywiście odmówić tego, że zaliczył już pięć trafień w Lidze Mistrzów, ale faktem jest, że wszystkie padły w przegranych meczach i dziś mało kto w ogóle o nich pamięta.
Do sprowadzenia Masona Mounta również można było mieć wątpliwości od samego początku. Wszyscy zastanawiali się bowiem, gdzie Erik ten Hag widzi dla niego miejsce na boisku. I szybko się okazało, że Holender sam tego nie wie. Próbował już wszystkiego, ale Anglik jest twardy, nie daje się odblokować. W dodatku zaliczył już problemy ze zdrowiem, co z pewnością nie ułatwiło mu aklimatyzacji. Efekt tego jest taki, że liczb brak, jakichkolwiek pozytywów też brak. Jego dotychczasowy dorobek to jedna asysta w meczu pucharowym z Crystal Palace.
Onana to z kolei bohater nieoczywisty. Niewątpliwie potrafi bronić, nieźle mu idzie w grze nogami, ale co z tego, skoro popełnia masę błędów. Pierwszą czerwoną lampką była bramka strzelona mu z połowy boiska przez jednego z zawodników Lens w letnim meczu towarzyskim. Pamiętamy, że wtedy była cała masa kibiców broniących go, że dzisiaj bramkarze grają tak wysoko, że takie przypadki się zdarzają. Okej, niech będzie. Ale później Kameruńczyk dalej robił swoje. Klops w meczu z Bayernem, klops w meczu z Nottingham i tak można wymieniać. Raz okrzyknięto go bohaterem, bo obronił strzał z rzutu karnego w samej końcówce pierwszego meczu z Kopenhagą. Oddajmy mu to, niech będzie. Nie mówmy już, jak uderzył tę piłkę Larsson. Jest to jednak ten sam poziom bohaterstwa, co Hojlunda pakującego pięć bramek w czterech przegranych meczach Ligi Mistrzów. Koniec końców te trafienia i ta interwencja mogą nie dać zupełnie nic.
Brak planu B
Kolejna sprawa, to trochę powrót do tego, o czym wspomnieliśmy w przypadku Mounta. Erik ten Hag nie ma już zwyczajnie pomysłu, co dalej robić. Uświadomił już sobie, że nie udało mu się zrobić z United drugiego Ajaksu Amsterdam i może nie uda mu się to już nigdy. A planu B nie ma żadnego. Los także go nie oszczędza, bo faktem jest, że wypadli mu w tym sezonie ważni zawodnicy. Pomimo tego, że Casemiro ostatnio raczej człapał po boisku, to i tak nadal potrafi dać sporo. Podobnie Luke Shaw czy Lisandro Martinez. Kontuzja tego ostatniego sprawia, że w defensywie Czerwonych Diabłów musi grać Harry Maguire, a nawet Jonny Evans.
Tak, mamy 2023 rok, a na środku obrony w United gra Jonny Evans.
A to nie wszystko. Mamy 2023 rok, a bohaterem sezonu w United jest Scott McTominay. Szkot to najlepszy strzelec Czerownych Diabłów w Premier League obok Bruno Fernandesa. Obaj mają na swoim koncie po trzy bramki.
Erik ten Hag zdaje się także nie do końca panować nad szatnią. W dodatku sporo problemów spada mu na głowę bez jego winy. Liczba konfliktów z zawodnikami, do których doszło od początku jego pobytu na Old Trafford, nie może być przypadkowa. Ronaldo mówił wprost, że go nie szanuje. Teraz Sancho twierdzi, że trener zwyczajnie kłamie na jego temat. A nie da się chyba zrzucić wszystkiego tylko na zawodników. Ewidentnie Holender nie jest mistrzem w tworzeniu atmosfery w drużynie.
Do tego dochodzą tematy Antony’ego, który nie dość, że odbija się czkawką ze względu na wydane na niego 100 milionów, to jeszcze ciążą na nim oskarżenia o przemoc wobec byłych partnerek. Niedawno znów głośno było o Greenwoodzie, którego ostatecznie wypchnięto z klubu. A w ostatnich dniach zaczęło się robić gorąco wokół Marcusa Rashforda, który najpierw został sfotografowany na mieście, a ostatnio na jaw wyszło, że do aresztu trafił jego brat.
Do tego wszystkiego można dołożyć jeszcze ciągnące się już od roku zmiany właścicielskie i ich ewentualne konsekwencje. Na ten moment klubowa kasa świeci ponoć pustkami, więc jeżeli nic się nie zmieni, to nawet o kolejne wzmocnienia będzie trudno. A te są niezbędne. W końcu United gra bez stoperów i bez napastnika. A momentami i bez zawodników na innych pozycjach.
United skazani na ten Haga, ten Hag skazany na United
Trudno wskazać jakiś element układanki, który tam pasuje. Ten Hag usilnie twierdzi, że w końcu nadejdzie moment przełomowy i wszystko się jakoś ułoży, ale liczba osób w to wierzących zmniejsza się z każdym kolejnym meczem. Na Old Trafford panuje chyba największy chaos od lat, a Holender zupełnie nie potrafi nad nim zapanować. Próbuje po omacku, wije się na wszystkie strony, jego wypowiedzi coraz częściej są oderwane od rzeczywistości.
Mimo wszystko na razie nie należy się spodziewać, że ten Hag pożegna się z pracą. W klubie twierdzą, że trener ma pełne poparcie, ale ta sytuacja może się bardzo szybko zmienić. Choćby w momencie, gdy United faktycznie odpadną z Ligi Mistrzów. Wówczas nikt nie będzie raczej analizował, ile w tym było jego winy.
Trudno dalej wierzyć w to, że drużyna pod wodzą Holendra jest w stanie się jeszcze rozwinąć. Z pewnością nie w takim składzie osobowym i przy tym jednym jedynym planie, jaki ma ten Hag.
Trudno się też nie oprzeć wrażeniu, że to, co najbardziej obecnie gra na korzyść ten Haga, to fakt, że na rynku nie ma wolnych trenerów, którymi można by było go zastąpić. Musiałby to chyba być Zinedine Zidane, ale akurat on raczej tej samobójczej misji się nie podejmie. Tak więc fani Czerwonych Diabłów są skazani na tego łysego jegomościa. Wątpliwe przecież wydaje się to, żeby ktoś w United chciał ryzykować i zaczynać znów wszystko od nowa, zatrudniając np. Rubena Amorima, o czym mówi się ostatnio bardzo często. Jeżeli ktoś zastąpi Holendra, to tylko jakieś mocne nazwisko, a takich na razie wyciągnąć się nie da.
Tak więc bawimy się dalej, czekając na to, aż zgodnie z zapowiedziami ten Haga, coś w tej ekipie w końcu zaskoczy.
Czytaj więcej o angielskiej piłce:
- „Sell before we Dai”. Upadek Reading FC
- Ratcliffe jedną nogą na Old Trafford. Czy to cokolwiek zmieni?
- Rudzki: Ale ja nie jestem rasistą! Jesteś, chyba wiemy lepiej
- Wojna Romana Abramowicza
- Pomnik Jordana Hendersona ostatecznie runął
Fot. Newspix