Mało kto zaliczył ostatnio taki zjazd — pisali, gdy rozwiązywał umowę ze spadkowiczem z zaplecza Ekstraklasy. Mało kto zaliczył ostatnio taki powrót — pisali, gdy w pojedynkę prowadził Zrinjski Mostar do historycznej wygranej w europejskich pucharach. Zvonimir Kozulj był gwiazdą polskiej ligi, ciągał po sądach Bruk-Bet Termalikę Nieciecza, a teraz jest na wylocie z klubu, w którym się wychował. Jego losy warto śledzić, najlepiej z popcornem w rękach.
– Zvonimira Kozulja już z nami nie ma. Zdecydował, że nie chce być częścią zespołu. Liczę, że klub wyda komunikat i zakończy tę sprawę – zakomunikował Krunoslav Rendulić na kilka dni przed rewanżowym meczem Zrinsjkiego Mostar z Legią Warszawa.
Siedem tygodni temu wychowanek klubu zapewnił prochorwackiej części Mostaru wspomnienia na całe życie. Zrinjski przez półtora miesiąca ze wszystkich sił walczył o pierwszy w dziejach awans klubu z Bośni i Hercegowiny do fazy grupowej europejskich rozgrywek. Samo to było dla HSK wydarzeniem, ale gdy Kozulj w 81. minucie spotkania z AZ Alkmaar pakował piłkę do pustej bramki, gwarantując swojej drużynie zwycięstwo, trybuny kompletnie odleciały.
Kozulj swoim wejściem na boisko przypomniał swój prime time. Najpierw zapakował bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego, przypominając Bośni i Hercegowinie, dlaczego niegdyś zwano go granatnikiem.
– Zolja to rodzaj broni. Jeden z dziennikarzy nadał mi taką ksywkę, gdy zacząłem częściej strzelać w Siroki Brijeg. W moim pierwszym sezonie w dorosłej piłce miałem w połowie cztery-pięć bramek z dystansu. Ksywka powstała w momencie, gdy strzeliłem z dystansu ważną bramkę w derbach — tłumaczył kiedyś na naszych łamach.
Kozulj: Codziennie pytam siebie: co robisz dla innych? [WYWIAD]
W Szczecinie zapamiętaliśmy go w ten sam sposób. Zvonimir Kozulj w Ekstraklasie zadawał kłam stwierdzeniu, że nie opłaca się strzelać z dystansu, bo statystycznie szanse na trafienie do bramki są wówczas niewielkie. W przypadku Bośniaka było dokładnie odwrotnie.
– Mocno śledzę NBA i mogę powiedzieć jak Michael Jordan: nie masz pojęcia, ile prób zmarnowałem, zanim doszedłem do tego, co teraz. Zawsze próbując uderzenia, wierzę, że znajdzie się w siatce — wyjaśniał.
Osiemdziesiąt siedem prób i dziewięć bramek w dwa lata. Aż siedem goli zza szesnastki w sezonie 2018/2019. Zvonimir Kozulj zredefiniował pojęcie gościa, który potrafi uderzyć. W Mostarze nie mogli mieć jednak pewności, że granatnik Zolja to wciąż broń użyteczna i sprawna. 29-letni pomocnik wrócił do ojczyzny po burzliwym okresie.
Na jednym z pierwszych treningów w Bruk-Bet Termalice Nieciecza zerwał więzadła. Nie rozegrał tam nawet minuty. Po roku zechciał odbudować się w desperacko walczącej o utrzymanie na zapleczu Ekstraklasy Sandecji Nowy Sącz. Wytrzymał trzy miesiące, rozwiązał umowę.
O swoich przygodach w Polsce mógłby napisać książkę. Kiedyś być może zresztą spróbuje, ale zanim to nastąpi, jego historię trzeba opowiedzieć cudzymi słowami.
Zvonimir Kozulj w Pogoni Szczecin, czyli gwiazda ligi
– Był piłkarzem, który potrafił zrobić różnicę. Zwłaszcza końcówkę pierwszego sezonu miał bardzo udaną, pojawiło się zainteresowanie innych klubów. Lubili go kibice, bo był żywiołowy, miał bałkańską naturę. Jeśli chodzi o możliwości, o to, co mógł zrobić z piłką, jak mógł ją uderzyć, był jednym z najlepszych zawodników Pogoni w ostatnich latach – mówi nam Daniel Trzepacz z portalu „PogońSportNet”.
W lipcu 2018 roku w Szczecinie doszło do swoistej wymiany. Pogoń sprzedała Hajdukowi Split Adama Gyurcso za ok. 450 tysięcy euro, żeby od razu wydać 300 tysięcy na transfer Zvonimira Kozulja z chorwackiego klubu. Bośniak zdobywał w nim medale mistrzostw kraju, liznął europejskich pucharów, ale wciąż miał niedosyt. Po zmianie trenera zaczął gasnąć i postanowił szukać nowych wyzwań.
Zvonimir Kozulj rozegrał dla Pogoni Szczecin 58 spotkań, w których zanotował udział przy 22 bramkach. Pozamiatał zwłaszcza w końcówce sezonu 2018/2019. W rundzie mistrzowskiej zdobył sześć z dziewięciu goli i cztery z ośmiu asyst w całych rozgrywkach. Mało kto pamiętał wtedy, jak mizerny był początek pomocnika w barwach „Portowców”.
– Trafiłem do ligi, która jest zupełnie inna niż chorwacka, bardzo fizyczna. Mówiąc wprost – nie jestem gościem, który ma tyle siły, taką genetykę i sposób myślenia, by nie odczuwał tej różnicy. Musiałem się zaadaptować. Powinienem był wcześniej zacząć dogłębnie analizować moje mecze. W pewnym momencie postarałem się bardziej wsiąknąć w ligę, analizować innych piłkarzy, zachowania przeciwników. Wtedy poczułem, że gra się o wiele łatwiej. Pamiętam, że na zimowym obozie powiedziałem trenerowi: – Po pół roku znam już tę ligę bardzo dobrze. Teraz pójdzie już lepiej — analizował w rozmowie z nami sam zainteresowany.
Kozulj rozegrał dziewięć słabiutkich, momentami wręcz żenujących spotkań. W końcu nawet Kosta Runjaić, który mocno w niego wierzył, posadził go na ławce rezerwowych. Pogoń nie wygrała w żadnej z dziewięciu pierwszych kolejek. Żeby oddać to, jak słabo prezentował się Bośniak, wystarczy zerknąć w jego liczby. Do końca sierpnia oddał jeden celny strzał. W meczu z Piastem Gliwice nie zaliczył żadnego udanego dryblingu, a prób miał aż siedem. Wreszcie z Górnikiem Zabrze wygrał sześć z dwudziestu pięciu pojedynków.
Marność nad marnościami. W Szczecinie rwali włosy z głowy.
Jednocześnie Zolja zyskiwał jednak sympatię wewnątrz klubu. Uchodził za sympatycznego chłopaka z ciekawymi życiowymi przemyśleniami. Pochodził z Mostaru, podzielonego wojną miasta. Sam czuł się i Chorwatem, i Bośniakiem. Gdy matka nosiła go pod sercem, została zamknięta w więzieniu. Próbowano otruć jego maleńkiego brata. Nic dziwnego, że o specyfice tego regionu wiedział i opowiadał wiele.
Młody Zvonimir dojrzewał szybko. Nauczył się, że rodzina jest najważniejsza na świecie, a uśmiech matki to największe szczęście, jakie może się przytrafić. Miał okresy buntu, pozował na ulicznika. Wcześnie odniósł jednak kontuzję, która zmieniła jego spojrzenie na świat. Jako osiemnastolatek zerwał więzadła krzyżowe.
– W tamtym momencie uświadomiłem sobie, jak ważną częścią zawodu piłkarza jest jego ciało. To moje narzędzie pracy. Kontuzja wzięła się z tego, że musiałem zagrać trzy mecze o punkty w eliminacjach do młodzieżowego turnieju w sześć dni. Duże obciążenie. Musisz mieć zawsze ciało w najwyższej formie, świeże, a to i tak nie jest gwarancja, że nic ci się nie stanie. Po kontuzji najważniejsza jest rehabilitacja. Miałem masę indywidualnych treningów, zwykle dwa razy dziennie. Jeździłem na nie rowerem po dziesięć kilometrów. Z każdym dniem uświadamiałem sobie, czym są mięśnie, regeneracja, jak o nie dbać. Wcześniej nie miałem praktycznie żadnej wiedzy na ten temat — opowiadał nam Kozulj.
Pomocnik odkrył jeszcze jedno. Poza dbaniem o swoje ciało, niezbędne do osiągnięcia sukcesu jest wsparcie trenera. Być może właśnie dlatego w Pogoni Kosty Runjaicia przeżywał swój najlepszy okres.
Zvonimir Kozulj odchodzi z Pogoni Szczecin. Kłótnia z Jarosławem Mroczkiem
Znakomity finisz oraz początek nowego sezonu — gol i asysta przy Łazienkowskiej 3 z Legią Warszawa — sprawiły, że Zvonimir Kozulj zaczął czuć, że w Szczecinie robi się dla niego za ciasno. Do klubu wpłynęła oferta, która sprawiła, że Bośniak zaczął myśleć o przyszłości poza Pogonią.
– Kozulj to taka bałkańska krew, szybko się gotował. Po pierwszym sezonie miał bardzo dobrą, konkretną ofertę z Włoch. Bardzo dobrą dla niego, dla klubu solidną, nie taką, przy której się nie zastanawiasz. W Pogoni poważnej kontuzji nabawił się wtedy Kamil Drygas i podjęto decyzję, że Kozulja do Włoch nie puszczą. Pokazywał swoje niezadowolenie, bo chciał odejść. Codziennie nachodził dyrektora sportowego, pytał, kiedy dostanie informację — wspomina Daniel Trzepacz.
Czy wtedy Pogoń straciła go na dobre? Być może, bo liczby Bośniaka już nigdy nie były tak znakomite, jak w pierwszym sezonie. On sam tłumaczył, że rywale go poznali, zaczęli zostawiać mu mniej miejsca. W teorii nie musiało być jednak tak źle. W porównaniu z pierwszym sezonem notował nawet lepsze liczby pod względem bramek przewidywanych (18/19: 0,11/90 minut; 19/20: 0,17/90 minut) i zbliżone jeśli chodzi o przewidywane asysty (18/19: 0,13/90 minut; 19/20: 0,09/90 minut).
Częściej napędzał akcje rajdami z piłką, częściej był faulowany przez rywali, lepiej dogrywał piłkę w ostatnich sektorach boiska. O ile jednak w pierwszym roku siadało mu wszystko, tak w drugim nie siedziało mu już prawie nic. Portowcy już wtedy musieli mocno się głowić nad tym, czy aktywować opcję przedłużenia jego umowy. Wtedy nadeszła pandemia i kryzys finansowy, który pomógł podjąć decyzję.
– Przyszedł COVID, a jego kontrakt był tak skonstruowany, że w kolejnym sezonie miałby zarabiać dużo więcej niż wcześniej. Pojawiały się głosy, że nie zgodził się na obniżkę kontraktu zaproponowaną przez klub, był świeżo po kontuzji. Na koniec obydwie strony w zasadzie chciały się rozstać — opowiada Trzepacz.
Zvonimir Kozulj był jednym z pierwszych piłkarzy Ekstraklasy, którzy rozwiązali umowę po wybuchu koronawirusowego szaleństwa. Jedni złośliwie dziękowali mu za dobre pół roku i przebimbanie pozostałego czasu. Inni żałowali, że tak jaskrawa postać odchodzi z ligi. Gorąco zrobiło się także na linii Kozulj – klub. Jarosław Mroczek, prezes Pogoni, gorzko żałował tego związku.
– Kozulj kłamał, że chce u nas zostać, bo od pół roku marzył tylko o odejściu. Uważał siebie za największą gwiazdę na świecie i nie chciał zostać. Nie chcę rozwijać wątku Kozulja i Spiridonovicia , ale jeden jest wart drugiego, jakby to byli bracia. To były nasze fatalne wybory pod względem charakterologicznym — grzmiał w “Super Expressie” sternik Portowców.
Zawodnik nie pozostał mu dłużny.
– Mieliśmy zespół na poziomie mistrzowskim, a on nie chciał wspierać, nie chciał inwestować. Teraz chce zrzucić winę na mnie i Spiriego. Prezes mówi o moim charakterze – byłem w Pogoni przez dwa lata i nigdy nie miałem żadnego wypadku w klubie lub poza nim. Nigdy nie poszedłem na imprezę, rozegrałem prawie 60 oficjalnych spotkań w ciągu dwóch lat. Od drugiego meczu bieżącego sezonu grałem z urazem do Świąt Bożego Narodzenia. Następnie przeszedłem operację i wróciłem do zespołu na 20 dni. Jeśli to nie jest poświęcenie, to nie wiem co nim jest. Byłem niezadowolony z formy leczenia. Prezes nie lubił mnie od samego początku mojego pobytu w klubie i to jest oczywiste. Mówił mi cały czas “musisz grać lepiej”, jakby był trenerem. To był jego problem z własnym ego, bo ja zawsze rozmawiałem z nim szczerze i w prosty sposób — odpowiadał na łamach “PogońSportNet”.
Klimat zgęstniał, dobre wspomnienia trochę się rozmyły. Z czasem, gdy Zvonimir Kozulj schodził coraz niżej i niżej, zaczęto sugerować, że wtedy pokazał swoją prawdziwą twarz. Gwiazdora, którego najbardziej interesowały zarobki. Daniel Trzepacz na koniec przytacza anegdotę zasłyszaną od jednego z pracowników klubu.
– Od jednej osoby usłyszałem, że gdy zapytano się Kozulja o to, dlaczego chce odejść, skoro gra regularnie i buduje nazwisko, miał powiedzieć, że kariera jest krótka i za sto euro więcej może nawet biegać w kółko po schodach.
Zvonimir Kozulj w Bruk-Bet Termalice Nieciecza. Zerwane więzadła po tygodniu w klubie
W lutym 2022 roku Bruk-Bet Termalice Nieciecza bynajmniej nie chodziło o to, żeby Zvonimir Kozulj biegał po schodach w gminie Żabno. “Słonie” walczyły o życie w Ekstraklasie i postanowiły odkurzyć pomocnika z atomowym uderzeniem. Odkurzyć całkiem dosłownie, bo Zolja w Turcji grał tyle, co nic. Najpierw w Gaziantep, gdzie był marginalną postacią drużyny z Super Lig, potem w Eyupsporze, gdzie nie zaistniał nawet na drugim poziomie rozgrywkowym.
Gdy ogłoszono, że Kozulj podpisze kontrakt z beniaminkiem ligi, odtrąbiono prawdziwy hit transferowy.
Bośniak przyjechał na obóz Bruk-Bet Termaliki w Turcji, podpisał papiery wypożyczenia, wyszedł na trening i… szczęście „Słoni” się skończyło. W starciu z Wiktorem Biedrzyckim doznał kontuzji. Sprawa wyglądała fatalnie, świadkowie od razu wydali wyrok: zerwane więzadła krzyżowe. Bruk-Bet starał się tonować emocje, ogłosił, że Kozulja czeka od czternastu do osiemnastu dni przerwy. Zolja pojechał jeszcze na rezonans magnetyczny i okazało się, że to ci, którzy wieszczyli poważny kłopot z kolanem, mieli rację.
Rafał Wisłocki w “Weszłopolskich” rozpaczał:
– Dramatyczna sytuacja. Spadło na nas trochę plag egipskich. Zvonimir Kozulj dołączył do nas po badaniach medycznych, przeanalizowaliśmy wszystkie dokumenty, kontrakt był przygotowany. Towarzyszył mu w tym wszystkim Artur Płatek. Kozulj udał się na pierwszy trening, a kontuzji doznał w niewinnej gierce treningowej, kiedy doszło do stykowe sytuacji – partner z drużyny na dużej dynamice trafił w jego nogę postawną. Reakcja Zvonimira Kozulja była dramatyczna, polały się łzy. Pierwsza diagnoza po rezonansie magnetycznym wskazywała na to, że może być okej, że nie doszło do zerwania więzadeł, ale nasz fizjoterapeuta szybko stwierdził, żebyśmy nie ulegali euforii, że to nie będzie krótka przerwa. Mieliśmy problemy z turecką zimą, Kozulj dosyć późno trafił do Belgradu, tam przeszedł krótką rehabilitację, po kilku dniach przyleciał do Polski, przeszedł kolejne badania i tam stwierdziliśmy, że niezbędna jest operacja, którą przeszedł w Lyonie. Niebywały pech.
Nieprzypadkowo jednak pracownik „Słoni” stwierdził, że „kontrakt był przygotowany”. Jasne stało się, że Zvonimir Kozulj po takim urazie nie zadebiutuje w barwach klubu z Niecieczy. Ten, żeby uniknąć kosztów leczenia i wynagrodzenia Bośniaka, dowodził w FIFA, że pomocnik tak naprawdę nadal reprezentuje Eyupspor i to Turcy powinni mu płacić.
Kozulj miał nieco inne zdanie na ten temat. Z dokumentów FIFA wynika, że Bruk-Bet Termalica Nieciecza miał mu płacić 6000 euro miesięcznie plus VAT. Po kilkumiesięcznej batalii bośniackiemu piłkarzowi przyznano łącznie 33483 euro odszkodowania plus odsetki. Jakby tego było mało, Zvonimir domagał się od polskiego klubu także zwrotu kosztów leczenia. Także w tym przypadku przyznano mu rację: 30 tysięcy euro plus odsetki.
“Słonie” straciły łącznie ok. 300 tysięcy złotych. Zvonimir Kozulj nie tylko nie zadebiutował w barwach klubu z Niecieczy, ale nawet nie pojawił się w gminie Żabno. Leczył się we Francji, Chorwacji i Bośni. Gdy doszedł do zdrowia, dawno o nim zapomniano.
Przynajmniej w Małopolsce, bo kawałek dalej okazał się wciąż gorącym nazwiskiem.
Zvonimir Kozulj w Sandecji Nowy Sącz. Skrócone zesłanie
Sandecja Nowy Sącz też walczyła o ligowy byt, ale na zapleczu Ekstraklasy. Gdy Sączersi sięgali po Jeremy’ego Manzorro, który jeszcze parę miesięcy wcześniej grał z Astaną w europejskich pucharach, ludzie nie dowierzali. Kiedy kontrakt podpisał Zvonimir Kozulj, było podobnie. Rok po zerwaniu więzadeł Bośniak poszedł na krótki deal. Kilka miesięcy w Nowym Sączu, odbudowa na pierwszoligowych boiskach i ruszamy dalej w świat.
Mówili, że Sandecja skusiła go kominem płacowym. Rzekomo jednak zarabiał zaledwie 15 tysięcy złotych miesięcznie podstawy. Zaledwie, bo jeszcze parę lat temu na taką pensję nawet by nie spojrzał.
Czasy jednak się zmieniły, a Kozulj choć świadomie podpisał kontrakt z klubem w trudnym położeniu, to jednak nie do końca wiedział, w co wdepnął. Umowę parafował podczas zgrupowania, gdzie wszystko wyglądało schludnie i ładnie. Niedługo potem zespół wrócił jednak do Nowego Sącza, a tam Zvonimir zastał:
- plac budowy zamiast stadionu
- słabiutką infrastrukturę klubową
- boiska treningowe ze sztuczną nawierzchnią
Jego kapryśny charakter szybko dał o sobie znać. Co prawda w szatni wspominają go pozytywnie. Kozulj do Nowego Sącza przyjechał z rodziną, więc plotki o jego balangach są mocno przesadzone. Zajmował się żoną i córką, był aktywną częścią szatni, choć z racji ograniczeń językowych nie z każdym potrafił się dogadać. Największy problem stanowiły jednak relacje z trenerami.
– Potrzebuję czuć się pewnie. Nie chodzi o to, by trener dwa dni przed meczem pompował mnie “jesteś dobry, jesteś dobry!”, ale by naprawdę wierzył w to, co mówi. Nie lubię relacji, w której trener tylko daje ci minuty i oczekuje. Nie czuję się wtedy dobrze — tłumaczył niegdyś w rozmowie z nami sam zainteresowany.
Ani Stanislav Varga, ani Tomasz Kafarski nie potrafili do niego dotrzeć. Kozuljowi nie pasowała sztuczna nawierzchnia, obawiał się o swoje zdrowie. Jednocześnie czuł, że nie jest w optymalnej formie i irytował się, że nie potrafi na boisku treningowym pokazać, że zasługuje na szansę i jest wartościową częścią zespołu.
Umiejętności wciąż miał spore, ale w głowie mocno się kotłowało.
W Sandecji twierdzą, że czuł się u nich jak na zesłaniu. Nie wiadomo było, jak z nim pracować, żeby przestał kręcić nosem i doszedł do formy meczowej. Podobno decyzja o tym, żeby przedwcześnie rozwiązać umowę, zapadła wcześniej niż w połowie kwietnia. Ostatnim wspomnieniem Kozulja z Nowego Sącza zostanie jednak trening, na którym Tomasz Kafarski zorganizował małe gry.
Szkoleniowiec widział, że Bośniak nie jest jeszcze w optymalnej dyspozycji. Chciał, żeby brał udział w co drugiej gierce. Zolja uznał to za potwarz. Albo gra na sto procent, albo wcale. No to wcale. Dzień później rozwiązał kontrakt z pierwszoligowcem i tyle go widzieli.
Zrinjski Mostar, czyli kolejna kłótnia Kozulja
Bramki Zvonimira Kozulja z AZ Alkmaar zdawały się być jego wielkim odrodzeniem. W Bośni i Hercegowinie złapał rytm, zaczął grać i dostarczać liczby. Ufano mu, dostawał piłkę do nogi częściej niż w Szczecinie. W przeliczeniu na 90 minut notował zresztą równie dobre liczby, wiele wskazywało, że wkrótce zacznie kolekcjonować asysty i bramki jak za dawnych lat.
Nie zacznie. Przed pierwszym meczem z Legią Warszawa był przeziębiony. Wrócił do składu, ale nie zagrał.
– Każdy piłkarz w meczu z Legią chce się pokazać. Mam do niej duże uznanie. Jestem tu 1,5 roku i nietrudno dostrzec, że ten klub jest pod wieloma względami na innym poziomie. Legia jest czymś szczególnym i każdy chce zagrać przeciwko niej jak najlepiej. Szanuję inne kluby w Ekstraklasie, ale takie są fakty. Może byłem trochę bardziej zmotywowany, nie wiem — mówił nam, gdy pytaliśmy go o sekret wyśmienitych meczów przeciwko Legii w Ekstraklasie.
Być może to, że nie mógł przypomnieć się Polakom, tak go zabolało, że wdał się w kłótnię z trenerem? A może po prostu znów dał o sobie znać krnąbrny charakter, który tak często krzyżował mu plany i skłócał go z całym światem.
Nie wiadomo. Legia Warszawa pewnie się cieszy, nie doświadczy mocy bośniackiego granatnika. Kibice z Mostaru mogą żałować, im taka broń z pewnością by się przydała. Co myśli sam Kozulj, pozostanie zagadką. Tak jak i to, gdzie zaszedłby, gdyby był ciut bardziej cierpliwy.
WIĘCEJ O BOŚNIACKIEJ PIŁCE:
- Zrinjski ukradł stadion, Velez zdominował miasto. Derby Mostaru to więcej niż futbol
- Mostar. Miasto, które płacze kulami [REPORTAŻ]
- Mesanović: Podczas wojny ludzie chcieli po prostu żyć. Dziękuję rodzicom, że miałem piłkę
- Gierki don Vico. Sukces Zrinjskiego nie przykrywa rozkładu bośniackiego futbolu
SZYMON JANCZYK
fot. FotoPyK