Reklama

Czasy się zmieniają, a Dawidowicz niestety wciąż kontuzjowany…

Paweł Paczul

Autor:Paweł Paczul

06 listopada 2023, 17:44 • 4 min czytania 4 komentarze

Paweł Dawidowicz – gdy w młodym wieku odchodził z Lechii do Benfiki – był dużą nadzieją polskiego piłkarstwa, że reprezentacja doczeka się klasowego obrońcy, lidera, czemu nie gwiazdy. Nie wyszło. Potem, kiedy zamienił Portugalię na Włochy i ugruntowywał swoją pozycję na boiskach Serie A, wierzyliśmy z kolei, że może zbawcą kadry nie będzie, ale jej bardzo solidnym uzupełnieniem – już tak. Lecz to też nie wychodzi. I niewykluczone, że już nigdy nie wyjdzie.

Czasy się zmieniają, a Dawidowicz niestety wciąż kontuzjowany…

Cholera, to może być szokiem dla kogoś, kto daleko ma do roli biografa Dawidowicza, ale facet ma już 28 lat. Nie 20, nie 24, tylko w maju przyszłego roku po raz ostatni będzie obchodził swoje urodziny z dwójką z przodu. Nie ma nawet sensu porównywać, jakie reprezentacyjne liczby osiągali w tym wieku inni cenieni polscy stoperzy, bo jest oczywiste, że Dawidowicza odstawiali na kilometrowe odległości. W wieku 28 lat można być po kilku turniejach, być kapitanem, coś wygrać i tak dalej.

Tymczasem 28-letni Dawidowicz w reprezentacji ma… osiem rozegranych meczów, sześć o punkty, cztery w pierwszym składzie. Pełna lista wygląda następująco:

  • cztery minuty z Czechami (towarzyski)
  • 30 minut z Andorą (eliminacje mundialu)
  • 90 minut z Islandią (towarzyski)
  • pięć minut z Hiszpanią (Euro)
  • 58 minut z Albanią (eliminacje mundialu)
  • trzy całe mecze z Anglią, Albanią i Węgrami (eliminacje mundialu)

I koniec. Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że dorobek 28-latka w reprezentacji jest wątły, by nie powiedzieć: żaden. Probierz ostatnio wyciągnął z kapelusza trzecioligowca Pedę, który po jednym zgrupowaniu ma w porównaniu do Dawidowicza połowę meczów o punkty i jedną-czwartą w ogóle. Więcej spotkań z orłem na piersi wykręcili Rzeźniczak, Celeban i Kokoszka. A zawsze byli w drużynie narodowej co najwyżej zapchajdziurami, fusami, nikt nie planował budować z nimi czy wokół nich bloku defensywnego.

Dawidowicz miał być graczem innego kalibru, ale na chwilę przed trzydziestką wciąż ogląda plecy Kokoszki. No jednak wymowne.

Reklama

Selekcjoner jeszcze nie wysłał powołań na mecze z Czechami i Łotwą, a już wiemy, że Dawidowicz swojego bilansu nie poprawi. Powód ten, co zwykle: złapał kontuzję. Tym razem naderwał mięsień dwugłowy i może pauzować nawet cztery tygodnie. Wcześniej, gdy Probierz debiutował, też nie mógł przyjechać na zgrupowanie, bo akurat doznał urazu mięśnia przywodziciela.

Michał Borkowski wyliczył, że to szósty uraz Dawidowicza w ciągu 15 miesięcy. Z kolei Transfermarkt podaje, że Dawidowicz w ciągu swojej kariery wypadał z gry na 477 dni i co najmniej 80 spotkań. Licznik będzie bił, skoro piłkarza teraz czeka kolejna przerwa.

Niestety – nikt sobie zdrowia nie wybiera, a w sporcie jest ono o tyle kluczowe, że jeśli ci nie dopisuje, to pewnego poziomu nie przeskoczysz. Nie dowiemy się, ile mógłby osiągnąć Milik, gdyby nie jego zerwane więzadła. Nie dowiemy się, gdzie mógłby być dziś już Moder, gdyby nie ta sama kontuzja. Nie dowiemy się też, jak bardzo urósłby Dawidowicz, gdyby co chwilę nie miał problemów z mniejszymi i większymi urazami, bo przecież on też więzadła zerwał.

I pytanie, czy powinniśmy na niego jeszcze czekać, bo choć za te cztery tygodnie może wrócić do gry, to przecież nikt nie da gwarancji, że przed barażami będzie zdrowy. Takiej gwarancji nie ma nawet u Lewandowskiego, ale jednak prawdopodobieństwem jest zdecydowanie większe. Gdybyśmy jeszcze mówili o innej pozycji… Jednak Dawidowicz to obrońca. Ten blok trzeba zgrywać, ważna jest powtarzalność, wzajemne zaufanie, granie w ciemno. Jak zgrywać Dawidowicza z kimkolwiek, skoro on tak często jest niezdolny do wyjścia na boisko.

Szkoda, naprawdę duża szkoda, bo przecież zawodnik sobie takiego losu nie wybrał, a gdy już jest dyspozycyjny, to naprawdę potrafi grać w piłkę. Mimo tylu przeciwieństw ma prawie 100 meczów na boiskach Serie A – za darmo tego nie dostał. W reprezentacji po meczu z Anglią pisaliśmy o nim:

Mateusz Borek powiedział kiedyś, że to będzie polski Mats Hummels. Coś nam podpowiada, że kariery na miarę utytułowanego Niemca już nie zrobi, ale przez te konkretne 90 minut wyglądał tak, jakby zaraz po zgrupowaniu jechał grać pierwszoplanową rolę w Bayernie czy innej Borussii Dortmund. Zawsze na miejscu, zawsze dobrze ustawiony. Gdy trzeba było wyskoczyć wyżej, to wyskakiwał. A gdy trzeba było poczekać na rywala i skasować go jak bilet w automacie, to wyczekał i skasował. Nie zrobił pół fałszywego ruchu. Prawdopodobnie najlepszy mecz w jego karierze.

Reklama

Nowoczesny obrońca. Bez paniki z piłką przy nodze, a jednocześnie po prostu potrafiący bronić. No przydałby się zdrowy, pewnie, że tak. Ale niestety – w pełni sił jest bardzo rzadko.

Można wierzyć, że nagle wszystko odpuści i do końca kariery nie złapie już żadnej kontuzji, ale właściwie trudno powiedzieć na czym tę wiarę można by oprzeć. Niestety więc coraz więcej wskazuje, że Dawidowicz tej reprezentacji nie pomoże, tak jak by mógł.

I co tu gadać… Szkoda. Chyba trzeba iść dalej.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix

Na Weszło pisze głównie o polskiej piłce, na WeszłoTV opowiada też głównie o polskiej piłce, co może być odebrane jako skrajny masochizm, ale cóż poradzić, że bardziej interesują go występy Dadoka niż Haalanda. Zresztą wydaje się to uczciwsze niż recenzowanie jednocześnie – na przykład - pięciu lig świata, bo jeśli ktoś przekonuje, że jest w stanie kontrolować i rzetelnie się wypowiedzieć na tyle tematów, to okłamuje i odbiorców, i siebie. Ponadto unika nadmiaru statystyk, bo niespecjalnie ciekawi go xG, półprzestrzenie czy rajdy progresywne. Nad tymi ostatnimi będzie się w stanie pochylić, gdy ktoś opowie mu o rajdach degresywnych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Michał Trela
0
Trela: Cienka czerwona linia. Jak bałkańscy giganci wzajemnie się unikają

Piłka nożna

Komentarze

4 komentarze

Loading...