Cztery porażki z rzędu w lidze i wystarczy. Legia Warszawa odkuła się w Radomiu, zagrała na zero z tyłu, więc kilku osobom kamień spadł z serca. Druga strona medalu jest taka, że długimi momentami goście prosili się o to, żeby Radomiak jednak coś wcisnął.
Przez długie momenty mamy na myśli czterdzieści pięć minut drugiej części spotkania. Legia Warszawa rzadko w ogóle zapuszczała się w okolice pola karnego Radomiaka, odpuściła mocny pressing i rozkoszowała się jednobramkowym prowadzeniem.
Że to podejście ryzykowne dwukrotnie starał się udowodnić Pedro Henrique. Właściwą adaptację i przesiąknięcie polskimi boiskami zademonstrował Edi Semedo, który przetestował Kacpra Tobiasza centrostrzałem. Wreszcie były zatrzymane przez gąszcz nóg próby Ediego i Donisa oraz nieznacznie niecelny strzał głową Mike’a Cestora.
A potem już końcowy gwizdek. Legia dowiozła przełamanie.
Ekstraklasa. Radomiak Radom – Legia Warszawa (relacja)
Radomiakowi brakowało tym razem tego, co zwykle posiadał, czyli liczb w ofensywie. Skrzydła drużyny z Radomia to zjawisko – raz Edi Semedo zakręci defensorami Zagłębia Lubin, odjedzie Mikkelowi Kirkeskowowi; generalnie: zagra mecz życia. Za tydzień ten sam Edi znów sprzedaje nam pakiet umiejętności spod znaku jeźdźca bez głowy.
Jeszcze w pierwszej połowie Semedo junior, że tak go nazwiemy z uwagi na obecność Semedo seniora – Lisandro, urwał się Gilowi Diasowi, jakbyśmy nadal byli w Lubinie. Problem w tym, że strasznie skasztanił wykończenie, marnując tym samym najlepszą okazję Radomiaka w całym spotkaniu.
Niestety dla radomian po drugiej stronie mają jeszcze większego ananasa. Frank Castaneda najwięcej udanych występów ma w miejscowej Galerii Słonecznej. O ile jednak zwykle jest po prostu bezbarwnym, nijakim skrzydłowym, tak teraz poszedł o krok dalej i powalczył w obronie. Powalczył tak, że skasował Pawła Wszołka skrobnięciem w piszczel.
To właśnie za to zagranie sędzia Łukasz Kuźma podyktował rzut karny, który sprawił, że Legia Warszawa mogła przebimbać drugą połowę, bo wynik i tak się zgadzał.
Inna sprawa, że arbiter nie popisał się w tej sytuacji, bo Kolumbijczykowi należała się druga żółta kartka.
Oddech spokoju Legii Warszawa
Radomiak może żałować, że punktów nie zdobył, bo Zieloni zagrali jedno z lepszych spotkań pod kątem piłkarskim. W końcu wyglądali jak drużyna, która nieźle operuje piłką, która nie jest efektem kilku przypadkowych zagrań i przebłysków.
Z drugiej strony nie jest też tak, że Legia Warszawa odstawiła totalną kaszanę i nie zasłużyła na wynik, jaki osiągnęła. Fakt, że gospodarze kilka okazji bramkowych mieli, ale porównując poprzednie wyczyny defensywy ekipy Kosty Runjaicia, byliśmy świadkami skoku jakościowego.
Czy to koniec epopei o fajtłapowatości obrony, która zabiera Legii punkty? Wątpimy, ale na dalsze wpadki w lidze stołeczna ekipa pozwolić sobie nie mogła, więc trochę spokoju się przyda.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- W głąb zacnej ewolucji. Co zmieniło się w Śląsku Wrocław?
- Trela: Frekwencyjny boom. Ekstraklasa z szansami na rekordowy sezon na trybunach
- Głowacki: Mózg na wierzchu i trepanacja czaszki, tak skończyłem z piłką
Fot. FotoPyK/screen Canal + Sport