Mądry ten, kto się uczy na własnych błędach. A Lech… No cóż. Szybko zapomina. Kiedy „Kolejorz” dostawał po głowie od Spartaka Trnawa i wylatywał z pucharów, myśleliśmy sobie, że przynajmniej do końca tego sezonu (powinno się to wryć w głowę do końca życia, ale nie wymagajmy zbyt wiele) będzie pamiętał, że w sporcie nie można lekceważyć absolutnie żadnego rywala. I co? Mecz Cracovii z Lechem miał bardzo podobny klimat. Goście strzelili przed przerwą, widzieli że przeciwnik niczego szczególnego nie reprezentuje, więc wywalili nogi na stół i zawołali: – No to fajrant!
John van den Brom próbował jakoś reagować, ale nie miał zbyt dużego pola manewru, bo ławka „Kolejorza” była dziś, hmm, nieekskluzywna. Poza Wilakiem (kompletnie nieogranym) nie znalazł się na niej żaden piłkarz o ofensywnej charakterystyce. Holender musiał więc albo wpuszczać młodych i niedoświadczonych, albo bocznych obrońców, licząc na to, że wniosą trochę ożywienia. Wnieśli? Podobała nam się akcja z końcówki meczu. Velde może podać do Czerwińskiego (wszedł na skrzydło za Ba Louę), może też iść sam. Czerwiński jest dobrze ustawiony na wolnej pozycji. Generalnie: trzeba mu podać. Norweg wolał jednak kiwać i stracić, jakby wiedział, że podanie do Czerwińskiego nie przyniesie niczego owocnego.
Zszedł Douglas, wszedł Gurgul.
Zszedł Dagerstal, wszedł Pingot.
Zszedł Szymczak, wszedł Wilak.
Zszedł Kwekweskiri, wszedł Andersson.
Zszedł Ba Loua, wszedł Czerwiński.
Faktycznie mogło nie zadziałać.
Ale to oczywiście żadna wymówka, bo gdyby wyjściowy garnitur grał na swoim poziomie, nie trzeba byłoby sięgać po wątpliwej jakości posiłki. Wszystko, co dobre w Lechu, zaczynało i kończyło się na Velde. Wymieńmy akcje tylko z pierwszej połowy. Skrzydłowy podaje przez linię z głębi pola, Ishak dokłada nogę, piłka w siatce (gol nieuznany, spalony). Hoskonen wali babola, gubi piłkę gdzieś pod nogą, Velde szybko się w tym orientuje i groźnym strzałem straszy Madejskiego. Obija poprzeczkę po bezczelnym strzale sprzed pola karnego. No i ładuje bramkę do szatni. Tym razem nikt go nie zablokował. Kakabadze uciekł kryć kogoś innego, Knap zachował się jak statysta, bo nie próbował nawet przeszkadzać… Następnym razem prosimy rozważyć pójście o krok dalej, czyli rozłożenie przed przeciwnikami czerwonego dywanu.
Velde działał w myśl prostej zasady: będziesz dużo próbował, to w końcu ci wpadnie. Problem „Kolejorza” z tej pierwszej połowy polegał na tym, że zamieszanie w ofensywie robił wyłącznie rzeczony Norweg. W drugiej odsłonie było jeszcze gorzej. Już nawet Velde przestał błyszczeć. Ishak, jak się okazuje, jednak nie musi mieć takiego bezbolesnego powrotu do dawnej formy. Szymczak? Bez atutów, bez tej swojej zadziorności, którą imponował, gdy w zeszłym sezonie przebijał się w zespole Lecha. Kwekweskiri? Niewidoczny i niedokładny. Niewiele w tej drużynie grało. No, a zmiany nie pomogły.
Pochwalić musimy za to Cracovię. Dobrze zareagowała na bramkę do szatni i po zmianie stron chciała od razu narzucić swoje tempo. Brakowało jej w tym jakości (z akcji niewiele wychodziło, jeśli zagrażała, to głównie po stałych fragmentach), ale nie brakowało odpowiedniego mentalu (bo cały czas próbowała i próbowała). W końcu wcisnęła zasłużonego gola. Konkretnie Ghita po krótko rozegranym rzucie wolnym i wrzutce z boku pola karnego (akcja dwóch Rumunów, dośrodkowywał Rapa). „Pasy” miały jeszcze setkę w pierwszej połowie, gdy piłkę pod własną bramką stracił Pereira. Bochnak miał wyłożoną futbolówkę na dziesiątym metrze, lecz popełnił błąd techniczny przy oddawaniu strzału.
Na początku sezonu „Pasy” źle wyglądały w końcówkach. Może to kwestia przemęczenia, bo Zieliński grał raczej jednym składem i zdarzało mu się robić dwie zmiany w meczu. Może kwestia jakości, bo gdy już zrobił więcej zmian, to posyłał do boju piłkarzy z trzecioligowych rezerw (już nieistniejących), którzy odstawali. A teraz spójrzmy na dwa ostatnie mecze. Z Lechem – walka do końca. Z Puszczą – walka do końca. To dobry prognostyk.
Tak samo jak ławka rezerwowych „Pasów”, która wreszcie wyglądała jak ławka ekstraklasowego zespołu.
Zieliński miał do dyspozycji taki zestaw: Atanasov, Glik, Hrosso, Jodłowski, Jugas, Kallman, Myszor, Rapa, Rózga.
Dla porównania rezerwowi z pierwszej kolejki: Atanasov, Hrosso, Hyla, Jodłowski, Rapa, Rózga, Śmiglewski, Stachera, Zaucha.
Jest OK. Na tyle OK, że Cracovia pewnie będzie drużyną, która tu urwie punkt, tam urwie punkt, raz na pięć meczów wygra i jakoś doturla się do w miarę spokojnego utrzymania. Trzeba odnotować fakt, iż poza wyjściową jedenastką znalazł się dziś Kamil Glik (podobno jakieś drobne kłopoty zdrowotne). Gdy Cracovia podejmowała na własnym stadionie czołowe drużyny ze 103-krotnym reprezentantem Polski w składzie, to przyjmowała piątkę (Pogoń) lub czwórkę (Jaga). Gdy Glik musi usiąść na ławie i do Krakowa znów przyjeżdża drużyna z czołówki (mowa o Lechu), Cracovia traci tylko jednego gola i jest w stanie się postawić. Zastanawiająca zależność. Ale jaki jest Glik, wszyscy wiemy. Nie ma sensu go skreślać. Może zaraz wejdzie na znacznie wyższe obroty i trzy czwarte ligi będzie się jeszcze od niego odbijać.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
Fot. FotoPyK