Na boisko lecą race, w górę wędrują środkowe palce. Kibice Velezu i Zrinjskiego rozpoczynają kolejne derby Mostaru. Gdy burmistrz miasta próbuje przekonać świat, że wojna była trzydzieści lat temu, więc wszelkie podziały poszły w las, fani z bośniackiej strony aglomeracji krzyczą do sąsiadów zza miedzy: złodzieje, oddajcie nasz stadion. Ci w białych t-shirtach zatykają uszy i podbijają Europę z chorwacką flagą na sztandarach. W stolicy Hercegowiny futbol jest tylko pretekstem do odwiecznej walki dwóch zwaśnionych obozów.
O derbach Mostaru trudno rozmawiać przez pryzmat sportu. Żałuje tego Sasa Ibrulj, bośniacki dziennikarz urodzony i wychowany w tym mieście. Dziesięć lat temu na łamach “Four Four Two” szczegółowo wykładał, gdzie nie chodzić i dokąd nie zaglądać, gdy przynależy się do czerwonej bądź białej frakcji. Gdy w maju 2023 roku Velez i Zrinjski grały w finale krajowego pucharu, opowiadał już raczej o tym, jak bardzo mierzi go odpowiadanie na pytania o podzielone miasto. Wolałby rozwodzić się nad klasą Nemanji Bilbiji lub Nermina Haskicia.
Świat jednak bardzo rzadko chce słuchać opowieści o pięciokrotnym reprezentancie Bośni i Hercegowiny, a jeszcze rzadziej interesuje się losami dawnego napastnika Podbeskidzia Bielsko-Biała.
Być może łatwiej byłoby zainteresować postronnych widzów derbami Mostaru na boisku, gdybyśmy mówili o starciu dwóch równorzędnych ekip. Tymczasem od kiedy powstała wspólna liga Bośni i Hercegowiny, Velez zaledwie dwukrotnie kończył sezon na wyższym miejscu niż Zrinjski. Fakt, że raz zdarzyło się to stosunkowo niedawno — w 2021 roku Rodeni zdobyli pierwszy medal mistrzostw kraju w XXI wieku, podczas gdy HSK finiszował piąty. To jednak wyjątek potwierdzający regułę.
Zrinjski triumfował, gdy w 2016 roku poza zdobyciem tytułu świętował także spadek Velez z ligi. Różnica punktowa między sąsiadami wyniosła wtedy kosmiczne sześćdziesiąt punktów. Nie, czerwoni, nie pokutowali żadnych kar, nie mierzyli się z wyrokami i ujemnymi punktami. Byli po prostu tak słabi, że wygrali zaledwie jedno z trzydziestu spotkań. Upokorzenia znosili przez osiem miesięcy sezonu; tyle trwała ich beznadziejna seria.
Velez na trzy lata zakopał się w drugiej lidze. Sam fakt, że wrócił, wywołał euforię połowy miasta. Medal był już przedsionkiem nieba. Stan zbawienia Rodeni mieli osiągnąć po dziewięćdziesiątej minucie spotkania w Zenicy, gdzie rozgrywano finał Pucharu Bośni i Hercegowiny. Derby wyjątkowe; derby, jakich jeszcze nie widziano. Los przypomniał jednak, kto w tej bajce jest królową balu.
– To było duże wydarzenie, ale wiadomo było, że Zrinjski jest zdecydowanym faworytem. I faktycznie, wygrał dość łatwo – wraca pamięcią do majowego starcia Haris Mrkonja, dziennikarz bośniackiego portalu “N1”. Po chwili dodaje:
– Na szczęście finał nie został rozegrany w Mostarze, dlatego uniknęliśmy ciężkich starć na ulicach. Szczerze mówiąc, gdyby mecz rozegrano właśnie tam, spodziewałbym się krwawej jatki.
I jak tu rozmawiać o futbolu?
Mostar. Miasto, które płacze kulami [REPORTAŻ]
Zrinjski vs Velez. Historia derbów Mostaru
Mario Cuze urodził się w Chorwacji, wychował w Dinamie Zagrzeb i gra dla Zrinjskiego Mostaru. Nie jest to połączenie nietypowe, bo w kadrze HSK – Chorwackiego Klubu Sportowego, co Zrinjski chętnie i zręcznie przypomina – znajduje się osiemnastu zawodników z chorwackim paszportem. Klub z Mostaru ma w herbie charakterystyczną, czerwono-białą szachownicę, w kadrze więcej wychowanków Dinama i Hajduka niż adeptów własnej akademii, a jego najsłynniejszym ekszawodnikiem jest Luka Modrić, którego Dinamo wypożyczyło do Bośni i Hercegowiny na początku XXI wieku.
Gdy więc Chorwat Cuze strzelił zwycięskiego gola w finale pucharu kraju, stadion zatrząsł się w posadach. Ponownie, bo wszelkiego rodzaju incydenty i prowokacje zaczęły się jeszcze przed pierwszym gwizdkiem i przykryły całe wydarzenie.
– Gdy odgrywano krajowy hymn kibice Zrinjskiego odwrócili się plecami do murawy i wystawili środkowe palce w górę. W ostatnich minutach spotkaniach zobaczyliśmy ogromne pirotechniczne show. Race płonęły na trybunach, były wrzucane na murawę, w kierunku piłkarzy. Kibice Velezu rzucali różnymi przedmiotami, było gorąco — wylicza Mrkonja.
Na trybunie zajętej przez fanów Zrinjskiego zawisła kibicowska flaga z jakimś nacjonalistycznym, chorwackim hasłem i narodowymi barwami tego kraju. Po drugiej stronie pełno było czerwonych gwiazd. Klub ludu, tym był kiedyś Velez. Kiedyś, gdy większe znaczenie miały poglądy polityczne, a nie narodowość. Velez powstawał jako duma klasy pracującej, nie ukrywał socjalistycznych korzeni, które czasami szły nawet krok dalej, w stronę komunistycznych ciągotek.
Przede wszystkim jednak Velez był drużyną, która łączyła ludzi. Podczas gdy inne zespoły już w nazwie określały, że sympatyzują z Serbami czy Chorwatami, czerwoni uchodzili za multinarodową ekipę ponad podziałami. Kilka lat temu w “Slobodnej Dalmacji” utyskiwali na to fani Zrinjskiego, którzy twierdzą, że co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
– Mówią, że oni są obozem tolerancji, a my to faszyści. Po pierwsze, wśród naszych ultrasów też znajdziesz muzułmanów i Serbów. Po drugie, spójrz na nasz skład. Bośniacki skrzydłowy, muzułmański napastnik, serbski ofensywny pomocnik. W Zrinjskim jest więcej Serbów i muzułmanów niż Chorwatów w Velez. To kto tu jest faszystą? – żalił się dziennikarzowi jeden z kibiców.
Haris Mrkonja hamuje jednak takie zapędy w kilka chwil. Gdy pytamy go o to, czyje wsparcie w Mostarze i okolicach ma Zrinjski, odpowiada krótko:
– Tylko etnicznych Chorwatów.
Jednostki się nie liczą. To, tak jak Velez na podium i Zrinjski w środku stawki, wyjątek potwierdzający regułę. Choć obecnie mieszkańcy Mostaru mogą swobodnie przemieszczać się po mieście, z jednej strony na drugą, wielu z nich wciąż nie czuje potrzeby, żeby zaglądać do sąsiadów, na “obcy” teren. “Slobodna Dalmacja” pyta zawodnika Zrinjskiego o to, kiedy ostatnim razem był za miedzą.
– Bo ja wiem, z dziesięć lat temu?
Przed wojną była przyjaźń
Na Bałkanach pewne rany się nie zasklepiają. Nawet jeśli nie objawiają się już w postaci otwartej niechęci, agresji i wzajemnych ataków, to bulgocą pod powierzchnią, szukając ujścia w inny sposób. Futbol jest dla nich uchyloną furtką. Bośniaccy działacze i politycy wspierają Velez, pobudzając swój elektorat poprzez podział. Chorwaccy baronowie i dygnitarze robią dokładnie to samo ze Zrinjskim. Ciężko uwierzyć, że przed wybuchem drugiej wojny światowej obydwa kluby funkcjonowały we względnej zgodzie. Drużyny z Mostaru bardzo często grały wówczas między sobą, nie mogąc wyściubić nosa poza najbliższe okolice miasta.
Emocje zdarzały się jednak i wtedy. Podobno pierwszym transferem piłkarskim, jaki odnotowano w bośniackiej prasie, było przejście gwiazdy Zrinjskiego — Ivo Coricia — do Velezu. Sasa Ibrulj wspomina o tym książce “100 lat Velezu Mostar”:
– Autor podpisany jako “B.”, znany jako jeden z działaczy klubu JSK, napisał w “Jugoslovenskom listu”: Corić trenuje już z nowym zespołem, ale nie należy spodziewać się wiele po tym ruchu. Gest pana Coricia jest niewytłumaczalny dla sportowego środowiska Mostaru. Wątpliwe, że w takich okolicznościach zdoła zaaklimatyzować się w nowym zespole.
Corić jako piłkarz, a potem trener, zadał kłam tej tezie, prowadząc Velez do sukcesów.
Wszystko zaczęło się psuć, gdy ludzie skupieni wokół obydwu klubów ruszyli na front. Czerwoni po jednej stronie, wśród aliantów, biali na drugim brzegu, w okopach nazistów i ich sprzymierzeńców. Efekty wojny sięgały jednak dalej niż podział na dobrych i złych. W zależności od tego, kto dochodził do głosu na Bałkanach, Velez lub Zrinjski przeżywały lepsze i gorsze dni. Znikały i pojawiały się na sportowej mapie kraju. Być może bardziej ucierpiał wówczas Velez, bo historycy wyliczają, że konflikt zbrojny zabrał życie 77 osób związanych z Rodeni.
Velez Mostar stracił też trofea i dokumenty opisujące losy klubu. Część została zniszczona, część w dwóch ogromnych beczkach ukrył jeden z działaczy. Problem w tym, że zakopał je w sobie tylko znanym miejscu, którego przed śmiercią nie zdążył wyjawić. Zrinsjki też jednak bezpowrotnie stracił księgi i zapiski dokumentujące jego żywot. Żywot przerwany, bo klub po wojnie został zlikwidowany i wrócił dopiero w latach 90. Między innymi dlatego nie wiemy, ile derbowych spotkań rozegrano w rzeczywistości. Sasa Ibrulj lekceważąco macha ręką na dane serwowane przez “Wikipedię” i wszelkie tego typu portale. Na łamach “Telesport” rozprawia się z historycznymi bzdurami:
– Wszystkie “oficjalne” dane zostały sfabrykowane. Nikt nie wie, ile razy grały ze sobą Velez i Zrinjski. Nieprawdą jest zresztą także to, że Zrinjski założono w 1905 roku. Nie ma żadnych dokumentów sprzed 1912 roku, które choćby wspominają o istnieniu takiego klubu.
Bałkany przeżyły jednak i drugą wojnę, być może nawet bardziej druzgocącą niż pierwsza. W latach 90. Mostar podzielił się na dobre i to właśnie ten konflikt na stałe ukartował relacje Velezu i Zrinjskiego. Nic zresztą dziwnego. Rzadko przecież się zdarza, żeby ktoś… ukradł komuś stadion.
Jak Zrinjski ukradł Velezowi stadion
Stadion pod Bijelim Brijegom serwuje nam toi-toie ustawione w rzędzie na koronie obiektu. Nie gwarantuje za to ochrony przed deszczem, który dorwie niemal każdego na pozbawionych dachu trybunach. Całkiem prawdopodobne, że Velez Mostar dorobi się wkrótce ładniejszego obiektu. Rodeni Stadium stał się ich własnością, a jego modernizacja trwa od paru ładnych lat. Co prawda ciągnie się, jak wszystkie inwestycje w Bośni i Hercegowinie, ale czerwoni szczycą się, że jak przystało na klub klasy pracującej, robią wszystko własnymi rękami. Wsparcie instytucji publicznych istnieje, jednak to głównie Velez inwestuje w swoją przyszłość.
Z opóźnieniem, ale jednak zyskano nowocześniejsze trybuny, hybrydową murawę i odnowiono klubowy budynek. Pieniądze są także pompowane w infrastrukturę akademii, w tym w szkołę nazwaną imieniem jednego z wielu wybitnych wychowanków Rodeni – Muhameda Mujicia. Czemu więc kibice i działacze Velezu wciąż wzdychają do obiektu Zrinjskiego?
– Stadion pod Bijelim Brijegom to obiekt politycznego sporu, nie chcę zbyt wiele mówić na ten temat. To wielkie nieszczęście, że polityka miesza się do sportu, ale w naszym kraju dotyczy ona wszystkich sfer życia. Niemniej Bijeli Brijeg to stadion miejski, więc obydwa kluby z Mostaru powinny na nim grać. Niestety, w praktyce jest to niemożliwe – tłumaczył Almir Taso, prezydent Velezu, w rozmowie z “Al Jazeerą”.
Do 1992 roku na Bijelim Brijegu grał Velez Mostar. To tam czerwoni podejmowali Twente Enschede w ćwierćfinale Pucharu UEFA w 1975 roku. Tam świętowali wszystkie sukcesy w jugosłowiańskich rozgrywkach. Wojna zadecydowała jednak o tym, że część miasta, w której leży stadion Velezu, przypadła Chorwatom. Zrinjski przejął więc obiekt i ani myśli wpuszczać na niego odwiecznego rywala. Velez narzeka, że przez to już trzeci raz buduje swój nowy dom, jednocześnie zawsze dodając po cichu “tymczasowy”. W rzeczywistości wiara w jakikolwiek kompromis jest niewielka.
Kibice Zrinjskiego twierdzą, że rywale będą przychodzili na mecz z plakatami Tito.
Fani Velezu zakładają, że pod stadionem działyby się dantejskie sceny.
Szokującą nieostrożnością popisał się kiedyś świętej pamięci Ljubo Beslić, burmistrz Mostaru, który zarzucił władzom Rodeni, że ci nie skorzystali z możliwości powrotu na Stadion pod Bijelim Brijegom, gdy takową im zaoferował. Władze Velezu gasiły pożar zanim zdążył on opanować ulice miasta.
– Niech burmistrz publicznie przedstawi fakty dotyczące tej rzekomej propozycji. Kiedy miało miejsce spotkanie, kto reprezentował na nim Velez i odrzucił taką ofertę. Nic takiego nie miało miejsca. Czekamy na ofertę powrotu do domu, na nasz stadion – grzmiał zarząd klubu.
Oferta nigdy nie przyszła, sprawa ucichła. Jak zawsze na Bałkanach: gdy narazisz się na kłopoty, najlepiej udawać, że nic się nie stało.
Czy Mostar nadal jest podzielony?
Następca Beslicia na stanowisku gospodarza miasta, chorwacki Bośniak Mario Kordić, jest autorem jeszcze mocniejszego stwierdzenia. Chwilę po objęciu nowej funkcji, dziennikarze zapytali go o podziały w Mostarze. Kordić oznajmił:
– Mostar nie jest podzielony. Żyjemy we wspólnocie. Rozmawiamy i pracujemy razem. Chodzimy z jednej strony na drugą. Podział nie istnieje.
Polityk chce w to wierzyć, tak samo jak Sasa Ibrulj. Dziennikarz kupił tę narrację i uznał, że dla wspólnego dobra Mostaru najlepiej nie podgrzewać starych konfliktów. To dlatego apeluje, żeby skupiać się na tym, że Velez od trzech derbowych spotkań nie trafił do siatki Zrinjskiego. Nie pomogło 66% posiadania piłki 18 października, na nic był wyższy współczynnik xG w kwietniu 2023 roku.
– Nie ma wątpliwości, że od pierwszego derbowego meczu w 2000 roku, sprawy poszły w pozytywnym kierunku. Nie można udawać, że wojna się nie wydarzyła i że nie miała ona żadnego wpływu na obydwa kluby. Musimy jednak iść do przodu. To było tak dawno temu, że lepiej patrzeć w przyszłość, zadbać o to, żeby nasze dzieci nie były więźniami tego, co doświadczyliśmy my. Chcemy mieć normalne, piłkarskie derby – przekonuje w jednym z artykułów i zapewnia:
– Ludzie tutaj żyją normalnym życiem. Nie ma żadnej jasnej, wytyczonej przez wojnę granicy.
Ibrulj momentami walczy sam ze sobą. Przyznaje, że nadal istnieją sztuczne podziały. Dwie szkoły pod tym samym dachem, dwa urzędy, dwie poczty. Dla Bośniaków i dla tych drugich. Dla Chorwatów i dla tych drugich. Jest jednak optymistą i wierzy, że ludzi faktycznie dzieli coraz mniej. Problem w tym, że gdy naprzeciw siebie stają Velez i Zrinjski, wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Haris Mrkonja maluje nam ponury obraz derbów Mostaru.
– Media, służby i wszyscy, którzy mają cokolwiek wspólnego z futbolem, zawsze są w pogotowiu w trakcie tego meczu. Nigdy nie wiesz, kiedy coś pójdzie nie tak i wydarzy się coś złego. Kibice Velezu i Zrinjskiego zawsze dążą do starć przed lub po spotkaniem. Derbom Mostaru nieustannie towarzyszą jakieś incydenty i oczywiście ma to swoje korzenie w wojnie na Bałkanach. To mecze, które zawsze stoją na krawędzi. Jeśli obydwa zespoły są daleko od siebie w ligowej tabeli, jest szansa, że będzie w miarę spokojnie. Jeśli jednak są blisko siebie, robi się nerwowo.
Nasz rozmówca nie ma wątpliwości, że podziały były, są i będą.
– Miasto jest bardzo podzielone, a sport, zwłaszcza futbol, jest soczewką, w której możesz zobaczyć jak wygląda rzeczywistość. Kibice obydwu zespołów nie odwiedzają części miasta sprzyjającej drugiej drużynie, ale dotyczy to także zwykłych mieszkańców. Nadal są ludzie, którzy nie wybierają się na drugi brzeg rzeki.
Zrinjski dominuje w lidze, Velez ma więcej kibiców
Część z nich faktycznie generuje jednak futbol, a nie narodowość. Kibice Velezu Mostar tak samo nie znoszą tego, że fani Zrinjskiego epatują chorwackimi symbolami, jak i faktu, że ich zespół po wojnie nie odzyskał dawnej chwały. Żyją wielkim Velezem, o którym czytają w książkach. Mistrzostwami i pucharami zdobytymi w Jugosławii, pamięcią o licznych wielkich piłkarzach, którzy przewinęli się przez Mostar. Kpią z faktu, że fani HSK na muralu umieszczają Lukę Modricia, bo wychowanków podobnej klasy nigdy się nie doczekali.
A Velez? Proszę, policzmy.
Mehe Kodro grał w Barcelonie, Valid Halilhodzić był mistrzem Europy do lat 21, Sergej Barbarez królem strzelców Bundesligi, Dusan Bajević grał z Jugosławią na mundialu, Muhamed Mujić zdobył srebro igrzysk olimpijskich. Nawet w jedenastce wszech czasów chorwackiego Hajduka Split jest wychowanek Velezu – Blaz Slisković.
Velez chwali się więc historią oraz prawdziwością hasła: derby wasze, miasto nasze.
– W Mostarze jest więcej kibiców Velezu niż Zrinjskiego. Mostar i okolice wspierały Velez, nawet kibice Zrinjskiego przyznają, że ich rodzice kibicowali Velezowi. Historycznie większe znaczenie ma Velez, który wydał na świat wielu istotnych dla bośniackiej piłki zawodników, zdobył też więcej tytułów, ale od 1995 roku gnębią go problemy infrastrukturalne i finansowe. Nigdy nie odbudowali swojej pozycji po wojnie, co pozwoliło Zrinjskiemu na rozwój i zdominowanie lokalnego podwórka – tłumaczy Haris Mrkonja.
Zrinjskiemu historia jest jednak niepotrzebna. On, żeby udowodnić wyższość, wskazuje na teraźniejszość. Osiem mistrzostw Bośni i Hercegowiny w wykonaniu HSK to krajowy rekord, podczas gdy Velez ma w dorobku jeden skromny medal i jeden krajowy puchar. Statystyki derbowych potyczek są jeszcze bardziej bezlitosne. Rodeni właśnie stuknęło dziesięć konfrontacji bez wygranej. W nowej erze Zrinsjki wygrał dwadzieścia sześć meczów derbowych.
HSK rozsmarowuje konkurencję, a jako pierwszy w historii bośniacki pucharowicz ma szansę odjechać reszcie ligi.
– Mają lepszych sponsorów, są lepiej zorganizowani, potrafią robić lepsze transfery. Być może nawet nie mają takiej presji, jak Velez. Wygrali wiele, Velez niekoniecznie. Zrinjski jest stabilny, Velez zdążył zmienić trenera po czterech kolejkach obecnego sezonu – dodaje Mrkonja.
Blisko milion euro zysku z transferów w ostatnim czasie, ponad trzy miliony premii od UEFA, wkuwanie do serc i głów bośniackiej młodzieży wielkości podczas wieczorów takie, jak ten, gdy Zrinjski pokonał AZ Alkmaar. Wystarczająco, żeby Mostar stawał się bielszy.
Velezowi historia i Dean Klafurić na ławce trenerskiej mogą nie wystarczyć. Nawet jeśli ulice nadal należą do nich.
WIĘCEJ O BOŚNI I HERCEGOWINIE:
- Raport z Mostaru: wyluzowany Runjaic, odrodzony Kożulj i zawłaszczony stadion
- Gierki don Vico. Sukces Zrinjskiego nie przykrywa rozkładu bośniackiego futbolu
- Mesanović: Podczas wojny ludzie chcieli po prostu żyć. Dziękuję rodzicom, że miałem piłkę
SZYMON JANCZYK
fot. Newspix, Jakub Białek, Szymon Janczyk