Reklama

Eden Hazard kończy z futbolem i zostawia nas z migawkami magii

Przemysław Rudzki

Autor:Przemysław Rudzki

11 października 2023, 10:10 • 10 min czytania 7 komentarzy

Jego kariera skończyła się tak naprawdę znacznie wcześniej. Ostatni raz oglądaliśmy go w najlepszym wydaniu jeszcze gdy był zawodnikiem Chelsea, sęk w tym, że miało to miejsce cztery lata temu. Transfer do Realu Madryt powinien być spełnieniem marzeń, ale okazał się tylko początkiem końca. Skoro jednak Eden Hazard oficjalnie rozstaje się z futbolem, wypada mu poświęcić kilka zdań. Bo wielu piłkarzy miało być drugim Leo Messim czy Cristiano Ronaldo, ale on naprawdę mógł to zrobić. I nigdy nie dowiemy się czy nie umiał, czy po prostu mu się nie chciało.

Eden Hazard kończy z futbolem i zostawia nas z migawkami magii

Stamford Bridge skąpane było w słońcu, wiał tylko lekki, chłodny wiatr. Kibice Chelsea szykowali się do meczu derbowego z Arsenalem. Za naszym stanowiskiem komentatorskim przemknął Gianluca Vialli. Andrzej Twarowski zagadał do Włocha, wymieniliśmy kilka zdań pełnych uprzejmości i zrobiliśmy sobie zdjęcie na pamiątkę. To było całkiem udane wprowadzenie w spektakl, który za kilkanaście minut miał się odbyć na murawie, kilka pięter niżej.

„Zobaczyliśmy Diego, ale nie Costę a Maradonę!” – krzyczał Twaro do mikrofonu, gdy Eden Hazard minął slalomem kolejnych zawodników Kanonierów i wpakował piłkę do bramki. Ten stadion niezwykle rzadko widywałem w stanie aż tak dużej euforii. Odtworzyłem sobie dziś akcję Belga jeszcze raz na YouTube i w sumie nie pamiętałem, że to właśnie on odzyskał piłkę na własnej połowie. Zagrał ją do Davida Luiza, ten podał górą, w kole środkowym strącił Costa i zaczął się rajd.

Hazard imponował wtedy szybkością, ale powtórki pokazują również jak silny był fizycznie. Strząsnął z pleców Francisa Coquelina, ściągnął bezradnych obrońców do narożnika pola karnego, a potem rozhuśtał ich bez litości. Ani Mustafi, ani Koscielny nie wiedzieli, gdzie biec. Balans ciałem zrobił swoje, zabójczy finisz dopełnił dzieła zniszczenia.

– O mój boże, geniusz zawitał do nas z kolejną chwilą magii! – wrzeszczał angielski sprawozdawca.

Reklama

W Premier League Hazard bał się tylko jednego przeciwnika – Kyle’a Walkera. – Jest ode mnie szybszy i silniejszy – chwalił obrońcę reprezentacji Anglii.

ZAPATRZONY W ZIDANE’A

Nie chciało wyjść inaczej. Hazard musiał zostać piłkarzem, ponieważ jego tato uprawiał tę dyscyplinę na poziomie półprofesjonalnym, w drugiej lidze belgijskiej, kiedy mieszkali w La Louviere, mama zaś jako piłkarka występowała na najwyższym szczeblu kobiecych rozgrywek. Do trzeciego miesiąca ciąży grała w lidze, a Eden mógł nasłuchiwać napływających ze świata zewnętrznego odgłosów kopanej piłki, sędziowskich gwizdków i okrzyków zawodniczek. Czy los pozostawił mu jakikolwiek inny wybór?

Co ciekawe, tata był defensywnym pomocnikiem, przecinakiem, antytezą fajerwerków prezentowanych przez Edena podczas praktycznie całej jego kariery. Zarówno ojciec, jak i matka na pewnym etapie życia rozstali się z piłką, oboje stwierdzili, że należy poświęcić więcej czasu budowanie rodziny. Chcieli stworzyć prawdziwy dom, w którym dorastać będzie ich potomstwo. Zaczęli więc pracować jako nauczyciele. Eden urodził się pierwszy, a po nim trzech braci – każdy zakochany w futbolu tak samo jak on.

Hazard od początku chciał być najlepszy. Tak niesamowity jak Zinedine Zidane, którego podziwiał na ekranie telewizora. Z tego powodu wymykał się razem z braćmi na pobliskie boisko przez dziurę w płocie i tam trenował triki. Nie miał daleko, idealne miejsce do kopania piłki znajdowało się trzy metry od ich domu.

Od początku widać było, że jest obdarzony naturalnym talentem. Bardzo szybko zaczął trenować w klubie, miał wówczas cztery lata. Jeden z jego trenerów w juniorach wspominał po jakimś czasie: – Wszystko wiedział, właściwie nie miałem go czego nauczyć.

Reklama

Pewnie to lekka przesada, a może częściowe rozwiązanie zagadki – Hazard tak szybko stał się najlepszy na boisku, że musiał zwolnić, by inni mogli za nim nadążyć. To częste zjawisko w piłce, że pracusie zachodzą dalej niż olbrzymie talenty, bo muszą cały czas coś poprawiać, coś udowadniać.

Skauci natychmiast zauważyli płonącą iskrę, a ci z Lille byli pierwsi, najskuteczniejsi. I mieli lepsze warunki do trenowania. A poza tym Francja to Zidane, prawda?

ZA DROGI DLA UNITED

Miał zostać drugim Messim. Tak zresztą na niego mówiono w Belgii: Mały Messi (jakby Messi był duży). Umiejętność panowania nad piłką, przyspieszenie, drybling, pewność siebie przechodząca w boiskową bezczelność – mieliśmy wszyscy prawo uwierzyć, że dojdzie na szczyt, tak jak wielcy naszej epoki. Jedni porównywali go właśnie do Messiego, inni do Cristiano Ronaldo. Oczekiwano, że powinien ich zdetronizować, zastąpić, a może – jak to kiedyś ujął Robert Lewandowski w odniesieniu do siebie – usiąść z nimi przy tym samym stoliku.

Widział więcej niż inni, myślał szybciej, z łatwością znajdował dla siebie wolne przestrzenie lub tworzył takowe dla kolegów z drużyny. Potrafił również strzelać piękne gole z dystansu, pamiętam jego efektowne trafienie przeciwko Manchesterowi United, a stałe fragmenty gry w jego wykonaniu zawsze były bardzo groźne.

Belgowie, jakby nieco nie mogąc zaakceptować, że idoli szukał w innych krajach, twierdzili, że umiejętnościami przypomina Enzo Scifo, chłopaka, który stał się wielkim objawieniem dekady wcześniej. A jako że obaj urodzili się w tym samym miejscu, porównania nasuwały się same.

Nieistotne kto i z kim zestawiał jego umiejętności, nigdy nie byli to słabi piłkarze. Gianfranco Zola zapytany kiedyś kogo przypomina mu Hazard, odparł: – Mnie.

34 miliony funtów, jakie Chelsea zapłaciła za niego Lille, okazały się kwotą zainwestowaną całkiem rozsądnie. Choć innego zdania w 2012 roku był sir Alex Ferguson. Szkocki menedżer Manchesteru United stwierdził, że na Old Trafford wyceniono go dużo niżej. Cóż, nawet Fergie czasem się mylił. Zresztą, Chelsea od lat grała w innej lidze finansowej.

PIŁKARZ MECZOWY

Oczywiście, że Eden mógł osiągnąć więcej. Zakończenie kariery w wieku 32 lat to finał szamotaniny z kontuzjami, ale też własnymi słabościami. Jedną z nich bez wątpienia było – w szerokim tego pojęciu – podejście do treningów. Już 12 lat temu selekcjoner Belgów Georges Leekens narzekał na jego braki w trzymaniu dyscypliny.

Bez wątpienia Eden nie należał do graczy „treningowych”. Swoje najlepsze oblicze pokazywał w dużych meczach. Ale też trzeba podkreślić, że gdy na jego nogi zaczynali polować rzemieślnicy ze Stoke City czy innego West Bromwich Albion, przyjmował faule po męsku, z pokorą, i nigdy nie należał do grupy płaczków skarżących się sędziemu na swój los. Karą za faule były raczej asysty i gole. Uważam zresztą, że prędzej czy później ta kolekcja przyjętych kopniaków musiała zacząć zbierać złe żniwa.

Jego odejście z Chelsea było dużym ciosem dla Premier League. Angielska elita traciła bowiem czarodzieja, na mecze którego warto było kupić bilety w każdej cenie. W dowolnym momencie po Hazardzie mogliśmy się spodziewać czegoś błyskotliwego, najlepszego. Ze wszystkich bramek, które zdobył Belg, trudno wybrać tę jedną. Gol strzelony Arsenalowi, przywołany na wstępie, bez wątpienia aspiruje do takiego miana, ale co można zarzucić trafieniu z West Hamem United, w sezonie zamykającym jego rozdział w Anglii? Kiedy to piłkarze Młotów zostali przez niego jakby zamrożeni, zahipnotyzowani i zanim otrząsnęli się ze snu, było już po balu. Ten gol był symboliczny. Hazard wbiegł w pole karne, rozpędzając się wcześniej z okolic czterdziestego metra, wchodził w sprint i jednocześnie wprowadzał się w trans, balansując ciałem, a rywale, niczym urzeczeni jego umiejętnościami, rozstąpili się przed mknącą na nich kometą. Wśród nich był Declan Rice, kilka lat później najdroższy piłkarz ligi. Zdążył tylko obejrzeć plecy Hazarda.

Wtedy właśnie, w 2019 roku, po siedmiu latach spędzonych na Stamford Bridge, Eden po raz pierwszy tak stanowczo wypowiedział zdanie, zawierające zwrot jakże nielubiany przez kibiców: „nowe wyzwanie”. Nowym wyzwaniem miał być Real. Choć, podobnie jak większość postronnych fanów Premier League, buntowałem się całym sobą przeciwko takiemu ruchowi, to musieliśmy wszyscy zaakceptować fakt, że jeśli Hazard naprawdę chce zmierzyć się z wyzwaniem Messiego i Ronaldo, musi zrobić to w Hiszpanii.

Nie istniały powody, dla których nie miałby dać rady. Opuszczał Wyspy Brytyjskie w glorii chwały, Chelsea wygrała Ligę Europy, a on miał za sobą świetny sezon. Tylko w lidze zanotował 15 asyst. Dorzucił do tego 16 goli i został jednym z czterech zawodników w erze Premier League, którzy w trakcie jednych rozgrywek mieli na koncie co najmniej 15 bramek i asyst, obok legend – Erica Cantony, Matta Le Tissiera i Erica Cantony.

Gol strzelony West Hamowi został uznany za najładniejszy w całej kampanii, a kiedy trzeba było trzymać nerwy na wodzy i skutecznie wykonać karnego w meczu z Eintrachtem Frankfurt, by dać The Blues awans do finału w europejskich pucharach, Eden był gotowy. Żegnał więc Chelsea jako człowiek, który sięgnął w Londynie – pierwszy w historii – po każde możliwe indywidualne wyróżnienie.

NAPAD ŚMIECHU

Wątpliwe by ciążyła mu cena. Z perspektywy zaledwie 54 ligowych spotkań jakie rozegrał w barwach Królewskich do końca poprzedniego sezonu, 89 milionów brzmi jednak jak jeden wielki flop.

– Musisz posłuchać siebie i powiedzieć sobie „stop” we właściwym czasie – wyznał.

 Od czerwca był piłkarzem do wzięcia i wydawało się, że jeszcze gdzieś zatańczy. Jeszcze kogoś minie, jeszcze położy jakiegoś bramkarza i puści oko do kamery, z tym szelmowskim uśmieszkiem, z którym robił to tak skutecznie do momentu przeprowadzki do Madrytu. Jedna 16 lat zawodowego futbolu i ponad 700 meczów w nogach okazało się wystarczającą dawką.

Kibice Premier League mają zakodowany obraz Hazarda z tych migawek o jakich już pisałem. Traktują to jako przywilej, że mogli go oglądać w akcji. Wszystko robił na dużym luzie, jakby mijanie przeciwników było najłatwiejszą rzeczą na świecie.
Miałem z nim okazję rozmawiać po meczu Ligi Mistrzów z Barceloną. Zazwyczaj od zawodników z najwyższej półki przychodzących do strefy mieszanej po ostatnim gwizdku, bije charakterystyczna aura. Człowiek zaczyna się stresować na samą myśl, że stanie do rozmowy w cztery oczy z wielkim piłkarzem. Ale dobrze pamiętam, że Hazard był inny niż wszyscy.

Chelsea zagrała naprawdę dobry mecz i miała sporo pecha, głównie po strzałach Williana – te lądowały na obramowaniu bramki.

– Słuchaj, powiedziałem mu w przerwie, że to są niecelne strzały i ma trafiać do bramki, no ale przecież ja tego za niego nie zrobię – wyszczerzył zęby w uśmiechu, kiedy poprosiłem go o analizę wydarzeń. Nie silił się na żadne taktyczne rozważania, nie używał typowo sztampowych zdań, padających tak często w mixed zone.

Wyglądał i zachowywał się jak klasowy łobuz, czekający aż skończymy gadać i będzie mógł już pójść robić żarty kolegom. W końcu to była jego specjalność, choć trenerzy nie przepadali za głupimi dowcipami, na przykład schowaniem koledze bagażu na lotnisku, co wywołało konsternację w kadrze Belgii odlatującej na ważny mecz.

W tych bezustannych żartach kryje się być może odpowiedź na pytania: Dlaczego Eden Hazard nie zrobił takiej kariery, jaką mu wróżono? Czemu nie podbił Santiago Bernabeu?

Bo chyba nawet na najwyższym poziomie piłkę traktował jak rozrywkę. Gdzieś to zresztą powiedział: – Chciałem się dobrze bawić, więc grałem w piłkę i miałem z tego frajdę.

Jakby zrzucał powagę z całej tej nadętej otoczki.

Kiedy piłkarze Chelsea kręcili reklamę poważnej akcji społecznej, nie wytrzymał z powodu dość dziwacznej wymowy Branislava Ivanovicia. To był czysty, niezmącony niczym napad śmiechu, niczym na szkolnym apelu, a Eden złapał pod ramię stojącego obok Johna Terry’ego i próbował wrócić do stanu powagi, bezskutecznie. Tamten film stał się zresztą viralem, podkładano pod niego żarty np. z Arsenalu.

PODZIW MBAPPE

Wiem co myślą kibice, szczególnie ci Realu. Że piłka nożna to nie do końca zabawa, ale wielkie pieniądze i odpowiedzialność za emocje ludzi. Owszem. Tyle że Hazard szedł swoją drogą. Ludzie mówią dzisiaj, że zmarnował talent. Ok, to dlaczego Kylian Mbappe pisze na Instagramie, że był wielki?

Odpowiedź jest prosta: bo tak jak Hazard oglądał w akcji i podziwiał Zidane’a, tak młodsze pokolenia uczyły się kiwek i sztuczek od Hazarda. Byłoby kłamstwem napisać, że nic po sobie nie zostawił.

I nie, nie chodzi o trofea, bo tych nie brakuje na jego koncie. Ale przede wszystkim wspomnienia. Wszystkie te gole strzelone dla Chelsea, wcześniej Lille, świetna gra w reprezentacji Belgii – one nie są w stanie wymazać z naszej pamięci Hazarda-genialnego piłkarza tylko z powodu klapy w Madrycie.

Kilka lat temu powstała grafika, ilustrująca gwiazdy światowego futbolu wspinające się na szczyt sławy. Blisko samej góry szli ramię w ramię Messi z Ronaldo, a za nimi właśnie Hazard, mijający po drodze szkielety śmiałków, którym się nie udało, a ich los już był przesądzony. Wtedy wszyscy mieliśmy pełne prawo wierzyć, że z nim będzie inaczej. Być może gdzieś tam była budka z hamburgerami, pizzeria albo leżak, na którym dało się odpocząć i Eden postanowił skorzystać. A może po prostu był już zmęczony?

Albo uznał, że swoje szczyty już zdobył.

PRZEMEK RUDZKI (CANAL+, KANAŁ SPORTOWY)

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

Dziennikarz Canal+

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

Komentarze

7 komentarzy

Loading...