Reklama

Otwórzmy Puszkę Pandory, ale otwórzmy też oczy [FELIETON]

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

10 października 2023, 14:36 • 8 min czytania 69 komentarzy

Żyjemy w dziwnym czasie w dziejach świata. Im dalej w XXI wiek, tym bardziej wciągnięci w klatkę konsumpcjonizmu, przebodźcowani nieograniczonym dostępem do informacji, naginający bariery moralne do granic możliwości, karmieni łatwymi źródłami dopaminy, ścigani presją tworzoną przez samych siebie, chłonący wątpliwe wartości i skupieni na pieniądzach. Obecna era to błogosławieństwo i trucizna zarazem. Niby możemy mieć wszystko, a przynajmniej wiele, jeśli tylko bardzo się postaramy, ale z kolei nietrudno gdzieś w tym wszystkim się zagubić i zapomnieć o rzeczach naprawdę małych a ważnych. Prawdę mówiąc, trochę polegliśmy jako społeczeństwo, bo lekceważyliśmy, jak na naszych oczach tworzyły się potwory w kolorowych wdziankach przyczyniające się do zepsucia nowych pokoleń.

Otwórzmy Puszkę Pandory, ale otwórzmy też oczy [FELIETON]

Czasami, żeby coś osiągnąć, paradoksalnie nie musimy wyróżniać się z tłumu atrybutem, który potrafiłby docenić każdy. Wystarczy być zwyczajnym idiotą czy idiotką, niekoniecznie atrakcyjnym/ą, choć – nie oszukujmy się – to może wywindować. Kimś, kto nie wstydzi się pokazywać swojego oblicza przed kamerą i voila – szanse na większą liczbę cyferek na koncie rosną niewspółmiernie do wartości czynów. Jedni się z tego śmieją i wspierają. Inni czują zażenowanie i trzymają z daleka, a dla jeszcze innych tacy ludzie po prostu stają się idolami.

To ostatnie jest niebezpieczne, ba, to nasz realny problem w dobie Internetu, co dobitnie pokazuje „Pandora Gate” odkrywająca pedofilię wśród Youtuberów. Szkoda, bo gdybyśmy pielęgnowali w sobie większą świadomość społeczną, ci, którzy teraz przechodzą medialną egzekucję, wcześniej nawet nie trafiliby na okładki gazet czy opakowanie płatków śniadaniowych (patrz: Fagata), o milionowych zarobkach nie wspominając.

A jeśli słyszycie o „Pandora Gate” po raz pierwszy, konieczne może okazać się obejrzenie tego filmu, który pomoże zrozumieć wszystko od A do Z:

Reklama

Na początku powiem wprost: rzygać mi się chce na widok osób, które absolutnie świadomie budują swoje autorytety wśród dzieci, a później zbijają na tym kapitał, robiąc rzeczy odbiegające od standardów moralnych, jakich powinien uczyć się każdy bardzo młody człowiek przede wszystkim po to, żeby w dorosłość wejść z jak najmniej skrzywioną wizją świata. Niestety przypadki, gdy influencerzy zatruwają głowy podatne na wpływy z zewnątrz, to już nawet nie przypadki, a codzienność. Pokolenie z przełomu wieków prawdopodobnie wie o tym najlepiej, bo w okresie dorastania załapało się na okres przejściowy, kiedy Youtube, jedna z największych broni obosiecznych XXI wieku (i będę to podkreślał, bo znajdziemy w nim też masę fajnych treści), przeobrażał się z niewinnego placu zabaw w trampolinę do karier, jakie dobrze znamy dzisiaj.

Zdradzę, że pierwszym Youtuberem, jakiego ja zacząłem oglądać w wieku 13 lat, był Remigiusz Maciaszek (prawie 1,5 miliona subskrypcji), czyli kulturalny facet grający w gry. Potem na listę wpadł jego kumpel Rojo (1,6 mln), doszły też kanały związane z piłką nożną. W repertuarze młodziutkiego nastolatka pojawiło się nawet trochę Minecrafta, ale branego na dystans. To znaczy: bez traktowania twórców kontentu dla dzieci jak bogów, których każde słowo chłonęło się jak gąbka, co wtedy nie było rzadkością wśród rówieśników. Na szczęście w okresie gimnazjalnym dość szybko z tego wyrosłem. Tak jak z filmów IsAmU (2,7 mln), które co prawda mogły się źle zestarzeć, ale 10 lat temu pełniły funkcję guilty pleasure. Żadne patusy nie biły się po mordach za pieniądze, nie, wtedy śmiechu dostarczały głównie czyjeś zabawne wpadki w grach komputerowych  – ot, taka różnica między ówczesnym a obecnym guilty pleasure.

Mam świadomość, że części z was te nazwy nic nie mówią, ale nie wymieniłem przypadkowych no name’ów, tylko ludzi, którzy przez lata skutecznie budowali milionowe zasięgi. Sęk w tym, że każdy robił to w inny sposób: mniej lub bardziej kontrowersyjny. A piszę o tym dlatego, żeby uświadomić na przykład rodzicom, jeżeli jacyś to czytają, że nie trzeba zaorać wszystkiego i robić szlabanów na Internet. Warto spróbować czegoś innego, znacznie trudniejszego i wymagającego uwagi, ale w tych czasach nieocenionego.

Chodzi o naukę odpowiedniej selekcji.

Po lewej „Stuu” (4 mln subskrybentów na YT), czyli Stuart Burton zamieszany w pedofilię. Zdjęcie z 2016 roku 

Reklama

Nie każdy influencer z setkami tysięcy czy milionami odbiorców na Youtube jest szkodliwy. Ba, nawet kontent komediowy, w którym można przemycić niekulturalne sformułowania czy konteksty, nie musi być traktowany jak najgorsze zło. Nie oszalejmy. Wszystko ma swoją skalę, a poza tym naprawdę łatwo stwierdzić, czy ktoś mocno pojechał po bandzie i przez to nie powinien lądować na ekranach telefonów u trzynastolatek. Albo czy (w domyśle kobieta) seksualizuje się w zwykłym vlogu, nie na stronach dla dorosłych, do tego stopnia, że wspomnianej już trzynastolatce wydaje się, jakby to był właściwy punkt odniesienia nie tyle na przyszłość, co tu i teraz. Tak tworzą się fałszywe obrazy rzeczywistości i oczywiście kompleksy, a poruszyłem jedynie kwestię wyglądu. W tym worku, który sławni ludzie rozpakowują przed kamerami, jest jeszcze podejście do kwestii materialnych i wzorce zachowań w różnych sytuacjach życiowych. Czy ktoś tego chce, czy nie, bycie znaną figurą medialną to cholernie duża odpowiedzialność. Gdy dociera się do większej grupy odbiorców, trzeba zachować jakiś fason i koniec, kropka.

Niestety dzisiejsze realia Youtube’a zdominowali ludzie, którzy idealnie wpisują się w tezę o powszechnym kryzysie autorytetów. Są znani, bo są znani, stali się wyrocznią, ale żeby prezentować sobą coś naprawdę ważnego i wartościowego? Nie, głównie uczą, jak dobrze się sprzedać, w większości nawet nie zważając na stan kręgosłupów moralnych. Znana reguła z telewizji przeniosła się do Internetu, ale kluczowa różnica polega na tym, że nowe pokolenia wychowują się właśnie z Internetem, nie telewizją.

Sami zadajcie sobie pytanie: pod jakim względem z twórców pokroju Fagaty, Natsu czy Marcina Dubiela (razem prawie 6 mln obserwujących na Instagramie) nieletni mogą czerpać? Jak to robić, skoro mowa na przykład o kobiecie, która „wybiła się” po części dzięki byłemu chłopakowi, Stuu, głównemu antybohaterowi „Pandora Gate” oskarżanego teraz o pedofilię? Kobiecie, której jednym z najpopularniejszych filmów na kanale jest teledysk z nawiązaniem do platformy Only Fans (tytuł: Fagata – Only Fans, polecam z wyłączonym dźwiękiem), gdzie pokazuje się ciało za pieniądze?

Dalej, Natsu – w przeszłości nie hamowała się, żeby zarabiać na seks kamerkach, by po kilku latach przenieść swój wizerunek na opakowania perfum czy truskawkowych paluszków dla dzieci dostępnych w Biedronce. I ktoś pewnie zapyta, kim ona jest? Słusznie, więc wyjaśniając najprościej, jak się da, to typowy obiekt seksualny w świecie influencerów. Niewiele więcej.

No i Dubiel – jeden z zamieszanych w „Pandora Gate”, internetowy twórca podejrzany o krycie pedofilii, którego największa część działalności w drodze do sławy polegała na robieniu pranków, do tego niespecjalnie wyszukanych, i… właściwie trudno stwierdzić, co dalej. Naprawdę. Ten gość to fenomen, bo jakby usunąć go z wszystkich platform, naprawdę nikt by po nim nie zapłakał. Wręcz przeciwnie: po najnowszych aferach spełniłoby się marzenie wielu ludzi o jego zatopieniu.

Tego typu osoby od kilku lat są dosłownie określane idolami młodzieży.

A to tylko wierzchołek góry lodowej.

Pojedyncze przypadki.

Niech ten smutny i skandaliczny temat, jakim w ciągu ostatniego tygodnia stała się pedofilia odkryta wśród kilku influencerów, wybrzmi tak, żebyśmy wyciągnęli jakieś wnioski jako społeczeństwo. Zastanowili się, czy każdy, kto zapracował na spore kontrakty reklamowe, ma nazwisko i ogromne zasięgi, a łącząc to wszystko: najczęściej zaufanie młodszych widzów, jest dobrym materiałem na idola i czy jest godny atencji. Tak naprawdę niewielu zasługuje na taki tytuł, a można to zweryfikować w prosty sposób. Wystarczy sobie wyobrazić, że za przykładowego Stuu czy Dubiela podstawiamy innego faceta z ulicy z podobnym poczuciem humoru, dystansem do takich akcji jak zakładanie prezerwatywy na głowę, innymi głupimi pomysłami w zapasie i nutką kreatywności. Nic ważnego dla świata, nawet dla wąskiej grupy odbiorców, się wówczas nie wydarzy.

Marcin Dubiel i „Natsu”

Dla przeciwieństwa weźmy takiego Tomasza Ćwiąkałę z naszego sportowego podwórka. Eksperta w dziedzinie futbolu, którego kanał na Youtube ma już ponad 60 mln wyświetleń. Naprawdę trudno powiedzieć o nim coś złego. No i pytanie, czy dziennikarza sportowego, który tworzy wartościowe treści i jak najbardziej może być uważany za wzór dla młodych ludzi chcących pójść podobną ścieżką, da się zastąpić przypadkowym człowiekiem? Nie, a to samo dotyczy wielu innych kanałów i postaci, które w swojej działalności internetowej bazowały na dziedzinach wartych zgłębienia, takich jak e-sport (np. PashaBiceps), historia (Historia bez cenzury) lub motoryzacja (Miłośnicy czterech kółek). Przy twórcach tego typu można powiedzieć „Okej, od niego jestem w stanie nauczyć się czegoś, co w życiu mi się przyda”. I choć przykładów, że ktoś daje radę unosić odpowiedzialność wynikającą z rozpoznawalności w Internecie, nie brakuje, niestety dominuje ta druga strona medalu.

Dzisiaj za bardzo wielbi się tych, którzy swoją rozpoznawalność w kontrowersyjny sposób obracają w maszynkę do zarabiania pieniędzy, nie radzą sobie z ciężarem sławy i często – świadomie lub nie – zatruwają Internet. Owszem, każdy może mieć jakiś pomysł na siebie i go realizować. To wręcz wskazane. Nie chodzi o to, żeby zabraniać komuś pójścia nietypową, kreatywną ścieżką, ale są przecież pewne granice. Youtube to nie powinien być Dziki Zachód, na którym żeruje się na najmłodszych, choć – jak wykazali Wardęga z Konopskyym, influencerzy odpowiedzialni za „Pandora Gate” – nie to jest najgorsze. Dzieci także się krzywdzi i to w sposób, za jaki powinno trafiać się za kratki. A więc oby twórcy, którzy przyłożyli do tego rękę, dostali to, na co zasługują.

WIĘCEJ NA WESZŁO:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Felietony i blogi

1 liga

Chłopak z Bronksu. Jakub Krzyżanowski to nowy diament Wisły Kraków

Szymon Janczyk
23
Chłopak z Bronksu. Jakub Krzyżanowski to nowy diament Wisły Kraków

Komentarze

69 komentarzy

Loading...