Siedem zwycięstw z rzędu w ligowych rozgrywkach robi wrażenie bez względu na to, czy jesteś Legią Warszawa, Rakowem Częstochowa czy Lechem Poznań. Ale jeszcze większe wrażenie robi, gdy jesteś Śląskiem Wrocław. Tym samym, który dopiero co bił się o utrzymanie; tym samym, który latem mógł drżeć, bo kiedy chciano wyrwać mu Erika Exposito, uzupełnień szukano w graciarni, licząc na to, że na nogi uda się postawić paru zakurzonych gości.
W Grodzisku Wielkopolskim jeden z nich zapewnił drużynie Jacka Magiery wygraną. Burak Ince ma dwie twarze. Jedna z nich to ta, która irytowała działaczy Arminii Bielefeld. Nic to, że Niemcy wyłożyli za talent ze słynnego Altinordu ogromne pieniądze. Chłopak, który od walki o skład wolał marudzenie, chłopak, który rozbijał się drogimi samochodami.
Nic dziwnego, że uznano go za mało rokującego i odpuszczono, z czego skorzystano we Wrocławiu.
Tu jednak też zdążyli poznać jego gorsze oblicze. Burak Ince przygodę ze Śląskiem zaczął od wkurzenia trenera, który wprost narzekał na lenistwo Turka. Okazało się, że między momentem, w którym odpaliła go Arminia, a chwilą, w której przygarnął go polski klub, Ince na tyle nie palił się do roboty, że przez blisko dwa miesiące trzeba było doprowadzać go do stanu używalności.
19-latek ma jednak też atuty oraz zalety i dobrze byłoby, gdybyśmy teraz zaczynali poznawać go od strony chłopaka, który odwraca losy meczu z Puszczą Niepołomice, czy ładuje pięknego gola z Wartą Poznań, popisując się świetną techniką strzału.
Warta Poznań – Śląsk Wrocław 0:1. Rekordowa seria zwycięstw drużyny Jacka Magiery
Niewiele jednak brakowało, żeby Śląsk Wrocław swoją rekordową serię pogrzebał w sposób, który Jacka Magierę zirytowałby jeszcze bardziej niż letni brzuszek nowego piłkarza. Łukasz Bejger wystawiający wręcz rękę, żeby zablokować strzał Warty Poznań, byłby encyklopedycznym przykładem sabotażysty. Serio, nie mamy pojęcia, jaki był w ogóle sens zwlekania z decyzją, a tym bardziej przywoływania Marcina Szczerbowicza do monitora, żeby sędzia jeszcze raz obejrzał sobie tę sytuację.
Chyba tylko taki, żeby Szczerbowicz raz jeszcze przyjrzał się temu, jak głupio można pogrzebać szanse na coś historycznego.
Na szczęście arbiter nie wygłupił się i nie zmienił swojej decyzji — bo warto dodać, że rzut karny podyktował od razu — i gospodarze na chwilę przed końcem meczu stanęli przed szansą urwania punktu liderowi. Pomocnej dłoni od rywala nie wykorzystał jednak Kajetan Szmyt, który pierwszy raz w sezonie pomylił się z jedenastu metrów. Rafał Leszczyński przytomnie nie ruszył się z miejsca, oczekując, że Szmyt w swoim stylu pośle piłkę gdzieś w okolice środka bramki.
Skrzydłowy Warty miał inny pomysł: zmieścić ją tuż przy słupku. Przesadził jednak z tym, jak blisko aluminium chciał kopnąć i zamiast do siatki, trafił w obramowanie.
Rafał Leszczyński wybronił Śląskowi Wrocław wygraną
Jeśli jednak ktoś powie, że Warta Poznań zasłużyła na to wyrównujące trafienie, nie będziemy się jakoś mocno wykłócać. Jasne, Śląsk Wrocław grał bardzo mądrze, długo utrzymywał rywala z daleka od swojego pola karnego. Druga połowa napędziła gościom strachu i nie chodzi tylko o rzut karny. Pomocną dłoń, tyle że do kolegów, nie to przeciwników, wyciągnął jednak Rafał Leszczyński.
Być może interwencje byłego reprezentanta Polski nie były spektakularne i widowiskowe, natomiast bramkarz Śląska w porę reagował. Po siatkarsku zbił strzał Dimitriosa Stavropoulosa, jeszcze lepiej zachował się, gdy sparował na poprzeczkę uderzenie głową Bogdana Tiru.
W całej serii wrocławian Rafał Leszczyński nie był pierwszoplanową postacią: bronił dobrze, bronił solidnie, ale pięciu regularnie broniących golkiperów częściej ratowało swoje drużyny przed stratą bramki (przynajmniej według danych “StatsBomb”). Za wybronienie zwycięstwa należy mu się jednak małe piwko, doceniamy.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Lot wznoszący Myśliwca. Historia trenera Widzewa
- Jordan Majchrzak: W Romie nie możesz myśleć, że jesteś słabszy
fot. Newspix