Jeśli szukać idealnego występu młodzieżowca, to właśnie w meczu Rakowa z Ruchem. Ba, mówimy o zaledwie 18-latku, który nie ma jeszcze nawet tysiąca rozegranych minut w Ekstraklasie. EkstraStats sięgnęło do historii najwyższej klasy rozgrywkowej, zadając pytanie, czy wcześniej komuś w tak młodym wieku udało się zaliczyć klasycznego hattricka w pierwszej połowie. I okazało się, że wahadłowy „Medalików” jest najmłodszym autorem takiego dokonania od 1934 roku, kiedy zrobił to Ernest Wilimowski. A niezależnie od połowy, najmłodszym posiadaczem hattricka od 1995 roku (18 lat, 7 miesięcy, 24 dni).
Latem Raków wykupił Drachala z Miedzi Legnica za ponad pół miliona euro. Zrobił to, kiedy ten miał na koncie tylko 626 minut i jedną bramkę. Patrząc wyłącznie na to, ktoś mógł poważnie się zdziwić, że mistrz Polski wykłada takie pieniądze na piłkarza z ekipy spadkowicza. Ale to był jasny sygnał, że Michał Świerczewski jest w stanie głębiej sięgnąć do kieszeni po sam potencjał, a niekoniecznie wysoką jakość tu i teraz.
Drachal: Wierzę, że kiedyś zdobędę Złotą Piłkę [WYWIAD]
Dawid Drachal z wybitnym występem. 18-latek ustrzelił hattricka!
Sęk w tym, że to już chyba jest jakość tu i teraz, skoro młodzieżowiec Rakowa po czterech występach ma trzy gole z dzisiaj i asystę w meczu ze Stalą Mielec. Choć ma jedyne 18 lat, daje konkrety i poniekąd uspokaja władze klubu, że nie trzeba korzystać z omijania przepisu o obowiązkowym limicie minut dla młodzieżowców. Pokazał, że jest wystarczająco dobry, żeby regularnie występować na tym poziomie. Nie są przesadą opinie o jego wielkim potencjale.
Co prawda w spotkaniu z Ruchem przy każdej bramce potrzebował trochę szczęścia, żeby wpakować piłkę do siatki, ale zapewne nie każdy potrafiłby z niego tak dobrze skorzystać. W sytuacjach bramkowych trzeba było znaleźć się w odpowiednim miejscu i czasie, wykorzystać błędy obrońców i bramkarza rywala. Szczególnie tak jak przy drugim golu, kiedy Buchalik źle wypiąstkował piłkę, albo przy trzecim, gdy Sadlok z Baranowskim dali popis wyjątkowo komediowy. Jeden drugiego nabił, jeden drugiemu nie pomógł, a we wszystko sprytnie wmieszał się Dawid Drachal. Akcję, jak każdą z trzech, wykończył idealnie.
I w sumie to nie dziwiło o tyle, że nastolatek z Radomia wyglądał dzisiaj na gościa, który czego nie dotknie, to zamieni w złoto. Jak rasowy napastnik, którym przecież nigdy nie był i nie jest. A wszystko wychodziło mu tak dobrze, że w jednej sytuacji przy próbie ratowania skóry bramkarzowi, w której w dziewięciu na dziesięć przypadków wbija się samobója, Drachal obił słupek. Ten chłopak ewidentnie miał dzień konia i w pełni zasłużył na dychę.
Ruch znów pokazał pazur i braki, a Raków, że ma problemy z kontrolą meczu
Hattrick Drachala zdecydowanie jest czymś niecodziennym, ale na takie miano zasługuje także cały mecz. Najpierw Ruch szybko objął prowadzenie, potem dał sobie wbić trzy bramki, a później jeszcze Podstawski załadował takiego gola, że palce lizać. A jakby tego było mało, beniaminek z Chorzowa w 80. minucie dorzucił gola kontaktowego, co wydawało się niemożliwe, po tym jak Plavsić pokonał Buchalika strzałem z dystansu prawą nogą i w 69. minucie mieliśmy 4:1. Ale nie, Ruch nie składał broni i rzucił Rakowowi spore wyzwanie. Tak jak w poprzedniej kolejce ŁKS, ale z o wiele lepszym wykonaniem.
I nawet jeśli wyszło na to samo, czyli udało się obronić trzy punkty, nie można przejść obojętnie obok faktu, że to kolejny mecz z ekipą z dolnej części stawki, którego Raków nie potrafił skontrolować. To samo było tydzień temu, kiedy częstochowianie więcej zawdzięczali losowi niż jakości swojego występu. Co jak co, ale stracić trzy bramki z Ruchem – trochę wstyd. Zamiast zamknąć spotkanie i włączyć tryb eko, drużyna trenera Szwargi musiała do samego końca szukać spokoju, jakim było dopiero trafienie Koczerhina. Wyjątkowej urody, zaznaczmy, bo Ukrainiec zabawił się z defensywą Ruchu jak z juniorami. Albo lepiej będzie powiedzieć, że ją po prostu skompromitował.
W Chorzowie mogą mieć słuszne pretensje nie tylko do siebie, ale także do sędziów
Jarosław Skrobacz będzie mógł odwinąć sobie ten mecz i zobaczyć, że pewnych rzeczy dało się uniknąć. To nie był bowiem Raków, którego nie dało się zatrzymać. To po prostu Ruch nie potrafił zwalczyć swoich demonów, zaczynając od ogólnej bierności w polu karnym, a kończąc na rażących indywidualnych błędach. Z drugiej strony, taki klub musi wliczać porażkę z Rakowem w koszty. Nie powinno być więc jakiejś załamki, choć ciekawi jesteśmy, co byłoby, gdyby Papanikolaou otrzymał czerwoną kartkę za faul na Szczepanie kosztujący jedenastkę.
Absolutnie były podstawy, żeby kapitana Rakowa z boiska wyrzucić, ale sędzia Przybył po podejściu do monitora tego nie zrobił. Nie zdziwimy się, jeśli obóz Ruchu będzie miał o to pretensje, nawet jeśli w pierwszej kolejności powinien mieć pretensje do siebie, bo przecież strzelił trzy bramki mistrzowi Polski i nie ma z tego chociaż punktu. Mimo to, naszym zdaniem sędziowie popełnili błąd. Nowa kolejka, kolejna większa wpadka, a naprawdę trudno to zrozumieć, bo tylko ślepy nie dostrzegłby, że pomocnik Rakowa tak stanął na nodze Szczepana, że to mogło skończyć się poważnym złamaniem. Przy wyniku 3:4 i kilkunastu minutach do końca spotkania takie kwestie ważą sporo.
Fot. Newspix