Reklama

“To trener na trudne czasy”, “chciał mnie zniszczyć”. Ciemna i jasna strona Michała Probierza

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

22 września 2023, 10:47 • 24 min czytania 41 komentarzy

Michał Probierz po osiemnastu latach samodzielnej pracy trenerskiej doczekał się największego zaszczytu w polskiej piłce, jaki jest przewidziany dla jego fachu: został selekcjonerem pierwszej reprezentacji. To dla niego wymarzona okazja, żeby przekonać nieprzekonanych do swojej osoby – a nie czarujmy się, w tym momencie jest to większość – ale jednocześnie chyba ostatnia szansa na uniknięcie sklasyfikowania jako szkoleniowy beton, z którym od pewnego czasu się go utożsamia. Historia jego dotychczasowej pracy w naszym futbolu jest niezwykle barwna i wielowątkowa. Są tacy, którzy wypowiadają się o nim w samych superlatywach, nie brakuje też jednak tych, którzy najchętniej wykreśliliby jego nazwisko z pamięci. Jedno zawsze się zgadzało: nie było nudno.

“To trener na trudne czasy”, “chciał mnie zniszczyć”. Ciemna i jasna strona Michała Probierza

Probierz jako zawodnik był uosobieniem pojęcia “solidny ligowiec”. Waleczny pomocnik, nigdy nieodpuszczający, ale nie dysponujący jakimiś widowiskowymi umiejętnościami. W Ekstraklasie rozegrał 260 meczów – większość w barwach Górnika Zabrze, w którym zakotwiczył po powrocie z Niemiec. Jego kariera zakończyła się w maju 2005 roku, gdy jako zawodnik pierwszoligowego według dzisiejszej nomenklatury Widzewa zerwał więzadło w kolanie podczas meczu z RKS-em Radomsko.

Nie było to nic przyjemnego, ale zapewne nie stanowiło dla Probierza wielkiej tragedii, bo grunt pod funkcjonowanie poza boiskiem szykował od lat. Papiery trenerskie uzyskał jeszcze w niemieckich czasach, a już w Górniku Zabrze pełnił funkcję grającego asystenta Waldemara Fornalika i jednocześnie szkolił klubową młodzież.

Michał Probierz – selekcjoner reprezentacji Polski [HISTORIA]

Gaszenie pożarów na początek

Pierwsze kroki w pracy na własny rachunek rozpoczął tam, skąd pochodzi. W październiku 2005 roku objął stery w znajdującej się w strefie spadkowej Polonii Bytom, zastępując Marcina Brosza. Miał za zadanie utrzymać ją na zapleczu Ekstraklasy. To się ostatecznie udało – Polonia pod jego wodzą w 24 meczach wywalczyła 30 punktów i za ten okres zajęłaby spokojne, trzynaste miejsce w tabeli. Za cały sezon była jednak piętnasta i gdyby nie fuzja Lecha Poznań z Amiką Wronki, nie uniknęłaby degradacji. Dzięki tym sprzyjającym okolicznościom bytomianie mogli wystąpić w barażach z Unią Janikowo i wygrali ten dwumecz po golu Andrzeja Rybskiego.

Reklama

Pierwszy plus w trenerskiej karierze odhaczony. W nagrodę Probierz mógł się sprawdzić w Ekstraklasie jako szkoleniowiec Widzewa, który właśnie awansował, a w którym jeszcze niedawno grał jako zawodnik. Zadanie wykonał: beniaminek zachował ligowy byt. 28 punktów w trzydziestu kolejkach wystarczyło do tego, żeby wyprzedzić aż czterech rywali. – To był początek trochę lepszych czasów dla Widzewa, ale nie przelewało nam się. Nie mieliśmy żadnych znaczących nazwisk na tamten moment. Dopiero z czasem kilku chłopaków wysoko się wybiło. Widzew stawiał na zawodników młodych, często przychodzących na wypożyczenie. W taki sposób jakoś udało się utrzymać – wspomina Bartosz Iwan, który współpracował z przyszłym selekcjonerem jesienią 2006, ale do tego jeszcze wrócimy.

Probierz zanotował w Łodzi bardzo słaby finisz. Na zakończenie sezonu 2005/06 doznał pięciu z rzędu porażek, a w nowym po sześciu meczach miał na koncie zaledwie trzy punkty, co skończyło się rozstaniem. Do Widzewa sprowadzał go jeszcze Zbigniew Boniek, ale żegnał już Andrzej Pawelec. W grudniu 2007 był z powrotem w Bytomiu, żeby walczyć o byt dla Polonii, tym razem ekstraklasowy. I znów się udało.

Otwieranie oczu podopiecznym

– Miałem wielu dobrych trenerów, ale współpraca z Michałem Probierzem była dla mnie momentem przełomowym. Wprowadził inny sposób treningów, zupełnie inny. Zmienił też nasz sposób myślenia. Każdy zawodnik miał swoje zadania i określone sposoby poruszania się w trakcie meczu, a całość logicznie się zazębiała. Wszystko było przekazywane w bardzo prosty sposób – nie ukrywa Jacek Trzeciak, którego Probierz w Polonii trenował i w I lidze, i w Ekstraklasie.

– Kiedyś po spotkaniu powiedziałem mu: “Trenerze, normalnie po meczu ledwo dochodziłem do szatni, tak byłem zmęczony, a teraz mógłbym rozegrać jeszcze co najmniej jedną połowę”. A on mi mówi: “Widzisz, człowieku, grasz na środku i przez cały mecz miałeś mnóstwo podań progresywnych, otwierających i byłeś przy piłce tak często jak zawodnicy Barcelony na twojej pozycji. Zobacz, jaka jest twoja wartość dla drużyny. Nie chodzi o to, żeby głupio biegać po całym boisku, ty po prostu masz być efektywny. Dałem ci zadanie, z którego wywiązałeś się w stu procentach”. Dopiero wtedy zrozumiałem, jaki był cel tych wszystkich treningów i zadań. Sam fakt, że utrzymaliśmy się w ówczesnej I lidze, będąc na dnie tabeli, mówi sam za siebie. Po jego przyjściu drużyna eksplodowała – opowiada Trzeciak, później sam trzykrotnie prowadzący Polonię.

– Gdy odszedł trener Dariusz Fornalak, dyrektor Polonii zapytał, kogo bym widział w roli jego następcy. Akurat w Widzewie podziękowali Michałowi Probierzowi, a że to człowiek z Bytomia, który już w Polonii pracował i zna jej specyfikę dotyczącą problemów organizacyjnych i finansowych, wskazałem właśnie na niego. Trzy dni później faktycznie Probierz został zatrudniony. Życzenie spełnione (śmiech) – wspomina Marcin Radzewicz.

Probierzowi w późniejszych latach często zarzucano, że nie wytrzymuje ciśnienia przed najważniejszymi meczami i za dużo wtedy kombinuje, ale akurat w Polonii Bytom takie działania kończyły się powodzeniem. – Nie bał się odważnych i niepopularnych decyzji, o których inni nawet by nie pomyśleli. Ciągle potrafił zaskakiwać i nie unikał kontrowersji. Wielu różnie go przez to postrzega, ale moim zdaniem to jego największa siła. Pamiętam, że w 26. kolejce podejmowaliśmy na wyjeździe Widzew, który wyprzedzał nas o dwa punkty. Gdybyśmy ten mecz przegrali, o utrzymanie byłoby już niezwykle trudno, bo potem graliśmy jeszcze m.in. z Lechem i Legią. W tak ważnym momencie trener Probierz wstawił do składu Radoslava Krala, którego wcześniej odpalił podczas zimowych przygotowań. Pomieszał nam pozycje: ja poszedłem do ataku, a Janusz Wolański na lewe skrzydło. Już w 2. minucie straciliśmy bramkę i mimo to do przerwy prowadziliśmy 4:1. Po tym zwycięstwie zremisowaliśmy z Ruchem, wygraliśmy w Wodzisławiu, w ostatniej minucie uratowaliśmy remis z Lechem po asyście bramkarza Michala Peskovicia do Pavola Stano i byliśmy utrzymani. Takie niuanse brały się z jego charakteru. Porażka na Legii już nam nie zaszkodziła – tłumaczy Radzewicz.

Reklama

Zachwycony Szkot

Nie ulega zatem wątpliwości, że na początku swojej pracy Probierz na tle większości pozostałych ligowych trenerów był swego rodzaju innowatorem i powiewem świeżości. Nieraz dotyczyło to także relacji z zawodnikami.

Radzewicz: – Dużo rozmawialiśmy na temat mojej gry i na kilka rzeczy otworzył mi oczy. Najbardziej jednak pomógł mi mentalnie, w nabraniu pewności siebie. Nauczyłem się boiskowej przebojowości i takiej pozytywnej bezczelności. Ja jestem pan Radzewicz, ja jestem najlepszy i zaraz to udowodnię na boisku, bez względu na klasę rywala. Czułem się wtedy bardzo dobrze fizycznie i psychicznie. Później trener chciał mnie sprowadzić do Jagiellonii, ale kluby się nie dogadały.

 – To trener charakterny, rządzący w zespole twardą ręką. Być może od tego czasu trochę się to zmieniło, choć pewnie nie diametralnie. Nie boi się przeciwników, nie boi się wyzwań. Nastraja zawodników ofensywnie, chce, żeby byli odważni i pewni siebie. Na tamte czasy miał w porządku warsztat. Oczywiście futbol ewoluował, ale myślę, że on też starał się nadążyć, nie unikał nowinek i chciał się rozwijać. Każdy mikrocykl mieliśmy pod danego przeciwnika. Michał Probierz mocno koncentrował się na rozpracowywaniu rywali. Zawsze jednak kazał nam narzucać swój styl gry od pierwszych minut. Chcieliśmy pokazywać, że to my rządzimy na boisku. Wierzę, że w reprezentacji będzie tak samo – charakteryzuje go Marcin Burkhardt, opierając się na pierwszym okresie w Jagiellonii.

Również w późniejszych latach niektórzy byli zachwyceni tym, co wyciągali z gry pod batutą Probierza. Ziggy Gordon przychodził do Jagiellonii zimą 2017 roku, mając już na koncie blisko 80 meczów w szkockiej ekstraklasie. Po pierwszych tygodniach w Białymstoku czuł, jakby dopiero teraz odkrył prawidła rządzące futbolem, o czym z nieskrywanym uznaniem opowiadał BBC. – Czuję, że jestem dziś zupełnie innym piłkarzem. Mam wrażenie, że w zasadzie dopiero teraz zrozumiałem, na czym polega gra w piłkę. Nie chcę dyskredytować szkockiej piłki, ale mamy wiele do nadrobienia jeśli chodzi o technikę, budowanie akcji i to wszystko, co widać na międzynarodowym poziomie. Pod tym względem szkoccy trenerzy mogliby się wiele nauczyć od polskich – mówił Gordon, który w Hamilton był podopiecznym Alexa Neila, obecnie prowadzącego Stoke City, a wcześniej Sunderland, Preston i Norwich.

– Wszystko jest tu przemyślane i poukładane. Musisz nauczyć się na pamięć poruszania z piłką i bez piłki, to w zasadzie jedenastu różnych schematów. Wcześniej byłoby to dla mnie niewiarygodne, ale jak to opanujesz, gra się dużo łatwiej. Gdy wychodzę na mecz, wszystko już wiem, bo wszystko zostało omówione. Poziomem indywidualnym piłkarze w Polsce zbytnio szkockich nie przerastają, za to znacznie lepiej rozumieją grę, podejmują dużo lepsze decyzje – podkreślał Gordon. W Jagiellonii kariery nie zrobił, już w debiucie z Lechią Gdańsk się skompromitował i poprzestał na dwunastu spotkaniach w barwach “Jagi”. Mimo to takie słowa od kogoś z Zachodu brzmiały wyjątkowo łechcąco.

Dużo krzyku

Problem pojawiał się wtedy, gdy na drodze Probierza pojawiali się piłkarze potrzebujący innego, mniej bezpośredniego traktowania. Takim przypadkiem był chociażby Bartosz Iwan w Widzewie.

– Początek naszej współpracy był bardzo fajny. Z biegiem czasu pojawiły się różne pretensje ze strony trenera. Pamiętam domowy mecz z Arką Gdynia. W 34. minucie strzeliłem gola z rzutu karnego na 1:1, a zaraz potem… zostałem zmieniony. Schodząc nie podałem trenerowi ręki i od tego momentu nasze relacje się popsuły. Myślę,  że tamtym zachowaniem zraziłem go do siebie. Czułem, że już nic dobrego z tego nie będzie. Pojawiały się kolejne sygnały. Dzień przed meczem z Zagłębiem Lubin zostałem podczas treningu wystawiony do grupy potencjalnie tworzącej wyjściowy skład, a po zajęciach dowiedziałem się, że nie znajdę się nawet w 18-osobowej kadrze. Zimą trener zakomunikował mi, że nie widzi mnie dalej w zespole. Specjalnie pofatygował się do Krakowa, mówił, że ma inną koncepcję budowania zespołu. Wysuwał argumenty piłkarskie, ale swoje wiedziałem, nie do końca mówił prawdę. Oczywiście ja też mogłem dać od siebie więcej i zachować się lepiej, nie chcę się wybielać, ale na pewno nie tylko czynnik sportowy zadecydował – mówi nam autor dwunastu ekstraklasowych goli (112 występów).

I dodaje: – Bardzo dużo krzyczał – w szatni i przede wszystkim na ławce. Reagował impulsywnie i żywiołowo, często gwizdał na zawodników. Nie każdy dobrze to odbierał, ale trener się tym nie przejmował i robił to, co uważał za słuszne. Jeżeli komuś taka forma bodźcowania odpowiadała, z trenerem współpracowało mu się dobrze. Jeśli jednak ktoś potrzebował innego traktowania, bardziej wyważonego, to pojawiały się problemy.

Radzewicz: – To już są kwestie indywidualne. Bywało, że mocno się zdenerwował, ale ja nie odczuwałem przesady w tym względzie, nie czułem się zdołowany psychicznie. Wręcz przeciwnie: czasami potrzebowałem pobudzenia dosadniejszym komunikatem, zagraniem na ambicji. Uwielbiałem coś takiego. Kilka razy z niezadowoleniem komentowałem jego decyzje meczowe, z grymasem schodziłem na zmianę. Normalnie podchodził i pogadaliśmy, wyjaśniał, czemu zrobił tak i tak. Nie obracał tego przeciwko mnie.

Iwan: – Gdyby trener Probierz podszedł do mnie inaczej, z większym spokojem, od strony psychologicznej, to nasza współpraca mogłaby być znacznie bardziej owocna. Miałem 21 lat, dopiero zaczynałem w Ekstraklasie, zaliczyłem wcześniej dobry sezon w I lidze i przyczyniłem się do awansu Widzewa. Szkoda, że tak to się później potoczyło.

– Jeżeli są ku temu powody, to każdy trener czasem krzyczy. Trudno w grupie dwudziestu paru facetów mówić głosem wyciszonym, niepewnym siebie, bez mocy w przekazie. Takiego lidera nikt nie będzie chciał słuchać. Oczywiście jeden krzyknie rzadziej, inny częściej, ale podniesiony ton głosu to część warsztatu trenerskiego, bez wyjątku – komentuje Cezary Wilk, niejednokrotnie będący kapitanem Wisły Kraków podczas krótkiej kadencji Michała Probierza.

Jedno podejście do wszystkich

Z trudniejszą stroną jego charakteru w Jagiellonii zetknął się Igor Lewczuk. Zawalił pierwszy mecz z Arisem Saloniki, został zmieniony przed przerwą i to był praktycznie jego koniec w klubie. – Żałuję, że tak późno spotkałem Ryszarda Tarasiewicza, który potrafi z zawodnika wyciągnąć, co najlepsze – mówił w 2014 roku dla dziennika “SPORT”.

Dziennikarz dopytał, czy Probierz tego nie potrafił. Lewczuk odpowiedział: – Powiem oględnie – do każdego piłkarza trzeba mieć inne podejście. Są trenerzy, którzy na prowadzenie zespołu mają jeden schemat i się go kurczowo trzymają. Inni natomiast do każdego podchodzą elastycznie, a nie wrzucają wszystkich do jednego worka. Trener powinien zaufać zawodnikowi, a może być pewny, że ten odwdzięczy się dwa razy bardziej. Wtedy zrobi więcej z drużyną niż ten, którego model pracy opiera się na terrorze, zastraszaniu, huku, krzykach.

Wymowa tych słów była jednoznaczna. Z czasem późniejszy obrońca Legii Warszawa i reprezentant Polski nabierał dystansu do tamtych wydarzeń. – Niedługo po spotkaniu z Arisem nieszczególnie paliłem się do gry, po takim występie nie wrócisz od razu do równowagi. Byłem zdołowany. Później jednak trochę żalu się pojawiło, chciałem się jakoś zrehabilitować. Dziś na chłodno muszę przyznać, że trenera broniły wyniki i nie miał podstaw do zmian w składzie. Drużyna radziła sobie beze mnie, a ogólnie współpracę z Probierzem uważam za pozytyw w mojej karierze. W końcu to on ściągnął mnie do Jagiellonii. Teraz nie mam żadnego żalu i jak gram przeciwko jego zespołowi, zawsze chętnie się z nim witam – przyznawał w rozmowie z 2×45.info.

Także z Bartoszem Iwanem mosty nie zostały spalone raz na zawsze. – Długo nie miałem kontaktu z Michałem Probierzem. Dopiero bodajże w 2017 roku, będąc asystentem w reprezentacji U-18 u Dariusza Dźwigały, trener podszedł do mnie podczas meczu Cracovii w Centralnej Lidze Juniorów, podał rękę, zapytał, co tam słychać. Byłem pozytywnie zaskoczony, że pomimo niemiłych okoliczności naszego rozstania tak się zachował. Pogadaliśmy, ale jakaś zadra pozostała – nie ukrywa.

Żale Adama Dudy

Inaczej rzecz ma się z Adamem Dudą, który był małym objawieniem Ekstraklasy w sezonie 2012/13 (17 meczów, 5 goli). On wręcz czuł się z premedytacją niszczony przez Probierza w Lechii Gdańsk. – Od  początku miał do mnie problem, nie podobało mu się, że lubili mnie kibice, dziennikarze i ludzie z klubu. Przez pierwsze pół roku starałem się nie reagować na jego złośliwości, ale on za wszelką cenę chciał pokazać, że się nie nadaję. Sprawił mi wiele przykrości, na treningach przy całej drużynie bezpodstawnie mnie krytykował, co było bardzo dołujące i demotywujące. Ale chyba o to mu właśnie chodziło. Chciał mnie zniszczyć – mówił w rozmowie z 2×45.info.

– Była raz taka sytuacja, gdy w rezerwach prezentowałem bardzo dobrą formę i zdobywałem sporo bramek. Pojechałem na mecz z Zagłębiem do Lubina. Byłem pewny, że dostanę szansę, ponieważ udowodniłem, że jestem w dobrej dyspozycji. Tymczasem przed samym meczem trener Probierz powiedział, że jestem numer „19” i nie ma mnie w kadrze meczowej. Przejechałem całą Polskę, by nawet nie móc usiąść na trybunach. Upokorzył mnie przed całym zespołem, to było straszne uczucie. Żałuję, że na niego trafiłem. Co więcej, przez jego nastawienie zostałem namówiony do odejścia do Chojnic, gdzie moja kariera wyhamowała prawie do zera – kontynuował.

Problemy z mocnymi jednostkami

Innym zarzutem często kierowanym w stronę Probierza były trudności w relacjach z naprawdę mocnymi charakterami, z liderami drużyny. W wielu przypadkach prędzej czy później takie postaci były kasowane.

Bartosz Iwan: – Coś w tym jest. Lubił podporządkowywać sobie szatnię w stu procentach. Jeżeli coś nie było robione pod jego dyktando, to dochodziło do spięć. Lubił też karać drużynę. W Wodzisławiu Śląsku przegraliśmy w meczu na śniegu 0:3. Do Łodzi wróciliśmy o 3 nad ranem i od razu mieliśmy odprawę na sali konferencyjnej. Musieliśmy w całości obejrzeć tamto spotkanie.

Marcin Radzewicz: – Lubił dyscyplinę, egzekwował ją, ale właśnie kogoś takiego biedna Polonia potrzebowała. Z innym podejściem wszystko by się rozjechało. Dziś chyba jest już trochę spokojniejszy. Wtedy był bardzo emocjonalny, impulsywny, ale było też w tym dużo charyzmy. W Bytomiu się to sprawdzało, drużyna szła za trenerem, bo widziała, że mu naprawdę zależy.

Najbardziej jaskrawy przykład to etap w Wiśle Kraków. Klub zaczął już wtedy wchodzić na równię pochyłą, ale konflikt Probierza ze starszyzną zespołu bez wątpienia dodatkowo utrudnił sprawę. Szczególny żal dotyczący braku lojalności musiał mieć do Radosława Sobolewskiego, któremu po latach nie podał ręki jako opiekun Jagiellonii, gdy ten tymczasowo prowadził Wisłę. Kilka miesięcy później, kiedy Probierz odpowiadał już za wyniki Cracovii, przed derbami tym razem to “Sobol” zlekceważył przy powitaniu swojego byłego szefa. Dopiero w 2019 roku panowie się pogodzili na tyle, by móc się normalnie przywitać i zamienić parę słów.

Co się działo przy Reymonta w 2012 roku? – To było tak dawno, że nie do końca jestem w stanie powiedzieć, skąd się ten konflikt wziął. A gdybym był, mam zasadę, że o wydarzeniach wewnątrz szatni nie mówię nawet po latach – ucieka od konkretów Cezary Wilk.

Więcej wnosi anonimowa wypowiedź jednego z zawodnika przytaczana w “Gazecie Krakowskiej”. – Nie było tak, że byliśmy przeciwko Probierzowi. Wystarczy prześledzić, kto wtedy w tej drużynie grał. Każdy chciał dla Wisły jak najlepiej, ale to trener od samego początku naszej współpracy budował wokół siebie mur, wszędzie wietrzył spiski, we wszystkich widział wrogów. Często jedyną metodą, jaką stosował, był krzyk. W tej drużynie to jednak nie działało, bo piłkarze, którzy mieli na koncie po kilka tytułów mistrza Polski, dziesiątki meczów w kadrze, patrzyli na niego jak na wariata, gdy wrzeszczał i machał rękami. Rzeczywiście, współpraca się nie układała, ale nikt nie grał przeciwko Probierzowi, nikt go nie zwalniał, tak jak to później było przedstawiane. Mało tego, my w szatni tę jego decyzję o dymisji po meczu z Piastem odebraliśmy jako rejteradę, wręcz tchórzostwo. Mówiliśmy sobie, że pokazałby klasę, gdyby został i wyciągnął zespół z problemów, a nie uciekał. 

Popsute relacje z Frankowskim

To, co działało w Polonii Bytom czy Widzewie, w szatniach z mocniejszymi nazwiskami już niekoniecznie się sprawdzało. Do pewnego stopnia dotyczy to też Jagiellonii. Probierz prowadząc Wisłę bagatelizował doniesienia o skłóceniu z zawodnikami, argumentując: – Zawsze mi mówili, że mam konflikt z Tomkiem Frankowskim, a utrzymuję z nim kontakt do dzisiaj. Punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia. Najprościej jest powiedzieć, że ma się konflikt, zwolnić trenera i to jest najprostsze.

Jego wersję po czasie obalił jednak sam Frankowski w swojego autobiografii “Franek. Prawdziwa historia łowcy bramek” stworzonej z Piotrem Wołosikiem. Był to wywiad-rzeka, dotyczący wszystkich aspektów kariery byłej gwiazdy Wisły i Jagiellonii.

Frankowski mówił wprost, że jego relacje z Probierzem na koniec zdecydowanie się popsuły. “Doszło do pewnego przesilenia. Tak jak w dobrym małżeństwie nadchodzi kryzys. Wyniki drużyny były nieco poniżej oczekiwań, moja forma może słabsza. Michał miał takie wstawki… Nie krytykował małolatów, za bardzo się ich nie czepiał, choć to najłatwiejsze. Często uderzał właśnie w tego najmocniejszego, najlepszego, żeby pokazać, że nie ma w drużynie świętych krów. Takie uderzenie wpływało mentalnie na pozostałych. Faktycznie, raz czy drugi to ja okazałem się celem. Kiedy spóźniłem się minutę na odprawę, wyprosił mnie z treningu. To akurat chyba wyszło zespołowi na dobre, bo być może reszta zrozumiała, że “wszyscy do roboty”, “zero spóźnień” – czytamy.

Rzecz jasna postawa Frankowskiego nie należała do wzorowych, ale najwidoczniej wcześniej takie zachowania były tolerowane. Gdy już jednak Probierz chciał znaleźć haczyk, to łatwo znalazł.

“Zaczęło się podczas którejś z odpraw. W poprzednim meczu słabo prezentowaliśmy się w ofensywie: “Franek, ty tylko gdzieś tam przesuwałeś się między ich obrońcami, nie wychodziłeś do piłki, nie brałeś gry na siebie”. Odezwałem się: “Trenerze, w tym meczu dwa razy trafiłem w poprzeczkę, pięć centymetrów niżej byłoby 2:0 i bohater Frankowski, a trener klepałby mnie po plecach”. Dodałem coś o czepianiu się.

(…) Nazajutrz po tamtym nieudanym meczu nie przyszedłem na basen, na obowiązkową odnowę biologiczną, którą mogliśmy zrobić o dowolnej godzinie. Trener specjalnie siedział pięć godzin na basenie, by sprawdzić, czy się pojawię. A nie mogłem, bo dzień wcześniej zaprosili mnie do Canal+. Wtedy, czyli po spotkaniu, poinformowałem o tym masażystę i poprosiłem, by przekazał trenerowi, że odnowę zrobię w Warszawie, przed programem. Zrobiłem ją na basenie Skry. Mało tego, przywiozłem stamtąd bilet wstępu. Ale wtedy, po tych pięciu godzinach, gdy Michał upewnił się, że mnie nie ma, uznał to za niesubordynację i zadzwonił do działaczy. Powiedział, że albo on, albo ja, że ma już dość. I że mi słabiej idzie, że runda w moim wykonaniu jest taka sobie. Uznał, że czas się ze mną rozstać, ale zamiast załatwić to polubownie chciał to zrobić w atmosferze konfliktu. Tyle że działacze postawili go do pionu. Nie chcieli zapewne wojny z kibicami, bo rezygnacja ze mnie spotkałaby się z ostrym sprzeciwem. Michał miał w Jadze kilka konfliktów, nie tylko ze mną, z działaczami również. Rozstawał się z klubem, zostawał, rozstawał, zostawał” – opowiadał Frankowski.

Mimo to można uwierzyć, że panowie do dziś ze sobą rozmawiają, bo “Franek” potrafił oddać cesarzowi, co cesarskie. “Tak czy inaczej miło wspominam współpracę z Probierzem. Sukcesy Jagiellonii były głównie jego zasługą” – podkreślał w książce.

Rozwój Jagiellonii

I nie ma w tym żadnej przesady. Probierz drugi rok w Białymstoku rozpoczął z minus dziesięcioma punktami za grzechy “Jagi” z przeszłości i po czterech kolejkach wyszedł na zero. Sezon 2009/10 uwieńczył wywalczeniem Pucharu Polski, co stanowiło największy sukces w historii klubu. Zaraz potem poprawił to Superpucharem Polski.

Gdy Jagiellonia szykowała się na debiut w europejskich pucharach z Arisem Saloniki, delegat UEFA mógł się czuć jak w kraju trzeciego świata. – Kiedy zobaczył stary stadion i kontenery będące szatniami, salami odpraw czy pomieszczeniami dla prasy, wpadł we wściekłość. Powiedział, że gdyby zjawił się tu tydzień wcześniej, nigdy by się na rozegranie tego meczu nie zgodził. Mieliśmy jeszcze kilkanaście godzin, naprawiliśmy największe niedociągnięcia i jakoś się udało. Dziś mamy fantastyczne warunki, inna rzeczywistość – mówiła nam w 2018 ówczesna wiceprezes klubu Agnieszka Syczewska.

I ten rozwój nierozerwalnie związany jest z osobą Probierza, który odszedł z Jagiellonii latem 2011 po wstydliwym odpadnięciu z kazachskim Irtyszem Pawłodar, by trzy lata później do niej wrócić i znów walczyć o najwyższe cele. Niedosytem pozostaje fakt, że ostatecznie nie udało się wywalczyć mistrzostwa ani w 2011 roku, mimo że “Jaga” liderowała po rundzie jesiennej, ani w 2017, gdy od tytułu drużynę dzieliła jedna bramka w meczu z Lechem Poznań (2:2).

W sezonie 2010/11 sprawę znacznie utrudniła sprzedaż między rundami Kamila Grosickiego do Sivassporu, ale czy to wszystko tłumaczy?

Z pewnością odejście “Grosika” miało duże znaczenie. Bardzo trudno momentalnie zastąpić taką postać. Nie wypaliły niektóre plany. Przyjście Bartka Grzelaka miało zmienić naszą strukturę gry, co trenowaliśmy w okresie przygotowawczym, ale niestety Bartek od razu doznał kontuzji i nie mogliśmy tego sprawdzić w meczach o punkty. Po drodze dochodziły pewnie inne wątki i koniec końców wylądowaliśmy tuż za podium – analizuje Marcin Burkhardt, który był czołową postacią tamtej ekipy.

Brak tytułu luką w życiorysie

Jeśli więc czegoś Probierzowi zdecydowanie brakuje w trenerskim CV, to mistrzostwa Polski. Może się bronić, że nie prowadził klubów zobligowanych do takich sukcesów, ale kilka razy niewiele mu brakowało i nigdy nie udało się postawić kropki nad “i”. W ostatnich kilkunastu latach nieoczywiste mistrzostwa zdobywali Czesław Michniewicz (z Zagłębiem Lubin), Orest Lenczyk (ze Śląskiem Wrocław) czy Waldemar Fornalik (z Piastem Gliwice). Czyli – dało się.

Będąc w Cracovii Probierz przed sezonem 2019/20 deklarował walkę o mistrzostwo. Jeszcze po 22. kolejce jego zespół miał tyle samo punktów co liderująca Pogoń i właśnie wtedy dopadł go kryzys. Sześć porażek z rzędu (dwie już po wznowieniu rywalizacji po covidowej przerwie) sprawiło, że nie było tematu i skończyło się na siódmym miejscu, osłodzonym Pucharem Polski.

I to właśnie okresem w Cracovii Probierz najbardziej popsuł swój wizerunek. Różne akcje miewał zawsze, potrafił zszokować, rozśmieszyć lub zniesmaczyć na konferencjach prasowych. Kibice innych klubów niekoniecznie go lubili, ale raczej był postrzegany jako facet z charakterem i dobry trener. Sadzenie i podlewanie drzewka na konferencji, słownik dla Henninga Berga, mówienie po niemiecku do dziennikarzy, wstawka o pierdolnięciu sobie whisky – na przestrzeni lat nie brakowało barwnych wydarzeń z jego udziałem. Do tego ciągłe bronienie polskich trenerów oraz powtarzanie haseł o szkoleniu i bazach treningowych, które w samej swej istocie brzmiały jak najbardziej słusznie, ale raczej nie były to pogłębione analizy przyczynowo-skutkowe.

Uważam, że niejednokrotnie był zbyt mocno krytykowany za swoje wypowiedzi. Myślę, że mówił to, co inni jedynie myśleli. Kontrowersyjnie, ale mądrze – komentuje Burkhardt.

Wizerunkowe straty w Cracovii

Gdyby Probierz miał przejmować reprezentację po pierwszym lub drugim podejściu w Jagiellonii, odbiór takiej decyzji na pewno byłby znacznie przychylniejszy. Tak już jednak działa ludzki umysł, że pamięta przede wszystkim rzeczy najnowsze. A za czas spędzony w Cracovii co najwyżej można wystawić Probierzowi trójkę z plusem. Dwa razy wszedł do pucharowych eliminacji, po siedmiu dekadach “Pasy” wstawiły coś do gabloty (Puchar i Superpuchar Polski), ale biorąc pod uwagę cieplarniane warunki i możliwości klubu sponsorowanego przez Janusza Filipiaka, to w najlepszym razie minimum przyzwoitości, a nie coś, czym warto się chełpić.

Przede wszystkim Probierz całkowicie poległ jako dyrektor sportowy, a więc – w pewnym sensie – selekcjoner zawodników. Sprowadzał głównie tabuny strasznie przeciętnych obcokrajowców, o których istnieniu zapominało się dzień po ich odejściu. Gdyby nie przepis o młodzieżowcu, w składzie Cracovii w niektórych meczach nie pojawiłby się żaden Polak. Styl gry wizualnie był chwilami nie do zniesienia dla postronnego obserwatora. Im dalej w las, tym gorzej. Wydawało się, że Probierzowi pewne rzeczy w piłce zaczęły uciekać i patenty sprzed lat przestały działać.

Podczas jego rządów wielu liderów zespołu żegnało się w mniej lub bardziej nieprzyjemnych okolicznościach (Miroslav Covilo, Mateusz Wdowiak, Damian Dąbrowski, Janusz Gol). Nie w każdym przypadku chodziło bezpośrednio o relacje z Probierzem, ale ze swoimi daleko posuniętymi kompetencjami zawsze miał on tu jakiś wpływ na przebieg wydarzeń.

Pod koniec jego pobytu przy Kałuży odnosiło się wrażenie, że jest zmęczony i życiem, i piłką, więc rezygnacja zimą 2021 po porażce z Wartą Poznań nie stanowiła szoku. Janusz Filipiak jej nie przyjął, współpraca potrwała jeszcze kilka miesięcy, ale każdy widział, do jakiego finału to zmierza. Kulminacją złej passy było podpisanie kontraktu z Termaliką na początku ubiegłego roku i… odejście po dwóch dniach. Probierz nie zdążył poprowadzić nawet jednego treningu. Klub z Niecieczy nie omieszkał nawiązać do tych wydarzeń po selekcjonerskiej nominacji.

Kadra na styl Jerzego Brzęczka?

Objęcie sterów w kadrze młodzieżowej było więc swego rodzaju paradoksem po jego polityce transferowej w Cracovii. Trudno było się probierzową reprezentacją U-21 zachwycać, nie rozegrała żadnego meczu napawającego dumą, ale powiedzmy, że swoich notowań przez ostatni rok nie obniżył, a usunięcie się w cień i oderwanie od codziennej trenerskiej młócki zdecydowanie wyszło mu na dobre. Znalazł odskocznię w postaci golfa, nabrał dystansu i wewnętrznego spokoju. Co nie znaczy, że nagle zmienił charakter o 180 stopni, takie rzeczy raczej się nie dzieją, ale musiał trochę inaczej wyważyć proporcje w zarządzaniu grupą, skoro ta go nie odrzuciła. Gdyby do piłkarzy urodzonych już w tym wieku podszedł metodami sprzed 10-15 lat, nie miałby szans na owocną współpracę.

Pytanie, jak poradzi sobie w roli selekcjonera dorosłej reprezentacji. Jedną z największych wątpliwości jest właśnie to, czy na dłuższą metę wytrzyma ciśnienie. Pracując w średnich klubach Ekstraklasy wielokrotnie tracił nerwy, a przecież prowadzenie kadry to presja z dziesięć razy większa niż w Legii czy Lechu, gdzie nigdy go nie zatrudniono. Podczas konferencji zapewniał, że nie chce tworzyć oblężonej twierdzy, że postawi na otwartość, ale wstawki o wielu negatywnych komentarzach czy czterech osobach na sali bijących brawo po komunikacie prezesa każą przypuszczać, że “stary” Probierz prędzej czy później da o sobie znać.

Marcin Burkhardt: – Fernando Santos też był osobowością, miał wielkie nazwisko i wiemy, jak wyszło. Moim zdaniem problem leży gdzie indziej. Kadrowiczów oczywiście trzeba mieć po swojej stronie, ale przede wszystkim trzeba sprawić, żeby potrafili ze sobą funkcjonować i tworzyć jedność jako zespół. Ostatnie wypowiedzi Roberta Lewandowskiego nie pozostawiają złudzeń, że od pewnego czasu tej chemii nie ma, że relacje szwankują. Większym problemem niż osoba selekcjonera są sami zawodnicy, którzy być może poniekąd są już wypaleni i z tyłu głowy mają już inne rzeczy niż granie w piłkę. Uporządkowanie aspektów okołoszatniowych będzie najważniejsze. Odbudowa mentalna, motywacja, atmosfera – tutaj trener Probierz ma największe pole do popisu jako selekcjoner i sądzę, że jest w tym w miarę dobry. Czasu na wcielanie wielkich wizji taktycznych nie będzie, dopiero co Santos narzekał, że od początku swojej pracy mógł odbyć dziesięć jednostek treningowych.

Marcin Radzewicz: – Do Polonii Bytom przyszedł, gdy nie mieliśmy nic, zaległości w wypłatach sięgały siedmiu miesięcy, brakowało nawet wody do picia i piłek do treningu, a on nas utrzymał. W Jagiellonii błyskawicznie odrobił dziesięć punktów ujemnych. Zdobywał trofea z Cracovią. Nie brakuje pozytywnych punktów zaczepienia. Zebrał doświadczenie w różnych okolicznościach, wiele przeszedł. Sądzę, że to wszystko poukłada.

Cezary Wilk: – Oczekuję reprezentacji ambitnej, z charakterem, z zawziętością. Nie zawyrokuję, czy będą tego efekty w postaci punktów, ale na pewno nie grozi nam powtarzanie sloganu, że drużyna przeszła obok meczu.

Bartosz Iwan: – Do tej pory Michał Probierz nie miał styczności z zawodnikami pokroju Lewandowskiego, Zielińskiego czy Szczęsnego. To już zadanie jego i sztabu, żeby nawiązać z nimi takie relacje, by pozytywnie przełożyło się to na całą drużynę. On nie ma nic do stracenia. Jeżeli awansuje na EURO, wróci na szczyt i odzyska blask. A jeśli mu się nie uda, to pewnie bez trudu odnajdzie pracę w którejś z reprezentacji młodzieżowych i spokojnie będzie działał. Życzę mu jak najlepiej, jestem Polakiem, kibicuję reprezentacji i chciałbym odzyskać radość z jej oglądania. W ostatnim czasie niestety oczy bolały.

Burkhardt: – Spodziewam się pewnych podobieństw do kadry z czasów Jerzego Brzęczka. Na pewno defensywa będzie u niego ważna, ale jednocześnie będzie chciał wykorzystać atuty ofensywnych zawodników, żeby przekładali swoją jakość na boisko, a nie zostawiali jej tylko na papierze.

Głowa Kuleszy na tej samej szali

Nie ma się też co czarować: gdyby nie osoba prezesa Cezarego Kuleszy, Probierz nie miałby dziś szans na selekcjonerski stołek. Podczas powitalnej konferencji obaj umniejszali znaczenie swojej znajomości, ale raczej mało kogo przekonali. – Z pewnością relacje z prezesem Kuleszą miały duże znaczenie. Prezes odpowiada własną głową za tę decyzję, więc trudno się dziwić, że powierzył funkcję selekcjonera człowiekowi, któremu mocno ufa. Takie rzeczy też są bardzo ważne – uważa Cezary Wilk.

Nam pozostaje trzymać kciuki i wierzyć, że znów nastroje wśród opinii publicznej nie będą miały przełożenia na praktykę. “Lud” chciał Franciszka Smudę i skończyło się to zawalonym Euro 2012, za to wybranie Adama Nawałki delikatnie mówiąc nie spotkało się z entuzjazmem dziennikarzy i kibiców, a finalnie dało nam najlepszy okres biało-czerwonych od lat 80. XX wieku.

– Trzeba ten zespół poukładać, potrzeba odważnych decyzji – także personalnych – i jestem przekonany, że Michał Probierz nie będzie się tego bał. To trener na trudne czasy, a takie nastały dla reprezentacji – puentuje Radzewicz.

CZYTAJ WIĘCEJ O WYBORZE MICHAŁA PROBIERZA:

Fot. FotoPyK/Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Komentarze

41 komentarzy

Loading...