Michał Probierz dla Przemysława Frankowskiego to ktoś więcej niż nowy selekcjoner reprezentacji Polski. Po pierwsze, to trener, bez którego uporu dzisiaj zawodnik zapewne tylko wspominałby, jak to miło było żyć z parą oczu. Po drugie, to szkoleniowiec, który wierzył w niego, kiedy cały świat zwątpił, w tym nawet sam piłkarz.
15 lutego 2015, Legia podejmowała w Warszawie Jagiellonię Białystok. Goście wygrali 3:1, ale w drugiej połowie ich skrzydłowy Przemysław Frankowski z powodu urazu oka musiał zostać zmieniony.
– Młody pomocnik Jagiellonii zszedł z placu gry w 73. minucie po tym, jak został trafiony piłką w twarz. Wydawało się, że Jagiellończykowi nic się nie stało, ale kontuzja może okazać się bardzo poważna. Jak się dowiedzieliśmy, z nieoficjalnych informacji wynika, że Frankowski ma odklejoną siatkówkę oka. Miejmy nadzieję, że uraz nie będzie jednak tak poważny – donosił nazajutrz portal Białystok Online (pisownia oryginalna).
Niestety, był nawet poważniejszy.
Ratunek na Śląsku
– To się od razu nadaje do operacji – jeszcze na murawie obiektu przy Łazienkowskiej 3 postawił diagnozę lekarz mistrza Polski – Jacek Jaroszewski. Nie miał wątpliwości, pobieżne oględziny rozwiały je z siłą potężnego halnego. Najpierw zmiana, potem szybciutko do szpitala. Prosto ze stadionu karetką zawieziono pomocnika na badania, jeszcze do jednej z warszawskich placówek. Wzrok nie wracał, ale lekarze uspokajali – wróci. Krew, która po uderzeniu futbolówką po kopnięciu Igora Lewczuka zalała oko, sama ustąpi, bez zabiegu.
I faktycznie, w trakcie podróży powrotnej do Białegostoku wzrok zaczął stopniowo wracać, ale już w domu nastąpiło pogorszenie i Frankowski znów nie widział. Rano pojechał do szpitala, zatrzymali go na długie dziesięć dni. W szpitalu krew znowu zalała oko, sytuacja się skomplikowała. W końcu dostał wypis i obietnicę – zaraz, za momencik, za chwileczkę jego stan zacznie się znacząco poprawiać. Znacząco, bo coś tam w końcu zaczął widzieć, tyle że ciągle niewyraźnie. Jakby przez mgłę.
Ale poprawa nie następowała.
Kolejne badania, następna diagnoza, znowu to samo – będzie lepiej!
Trener Jagiellonii Michał Probierz żywo interesował się zdrowiem swojego piłkarza. Wreszcie załatwił konsultację w klinice okulistycznej w Katowicach i zaczął wiercić dziurę w brzuchu Frankowskiego o wyjazd na południe kraju, bo ten wcale się nie palił do tego. Jakoś liczył, że miejscowi lekarze mają rację i koniec końców wzrok wróci…
Tyle że Probierz się uparł. Prosił, tłumaczył, namawiał i ostatecznie dopiął swego. Frankowski zgodził się pojechać do Katowic. Na swoje szczęście. M.in. miał trzykrotnie wyższe ciśnienie w oku ponad normę, krew uciskała nerwy, co groziło trwałym uszkodzeniem.
– Okazało się, że jest źle. Na Śląsku dziwili się, jak ktoś mógł mnie wypuścić ze szpitala w takim stanie. Było ryzyko, że stracę oko. Na szczęście zabieg pomógł. Trwał może z pięć minut, ale wystarczyło – opowiadał mi o tej sytuacji.
Nie ukrywa, że najadł się strachu, a niełatwo go przestraszyć, ale skończyło się dobrze. Następne ligowe spotkanie rozegrał 62 dni po rywalizacji w Warszawie – w kwietniu z Piastem Gliwice jako rezerwowy. Opuścił siedem kolejek. Tylko siedem kolejek, biorąc pod uwagę, w jak w złym stanie znajdowało się jego oko. Później przez jakiś czas Probierz żartował na zajęciach, czy aby na pewno Frankowski go widzi, natomiast bez uporu szkoleniowca, nikomu z zainteresowanych nie byłoby do śmiechu.
Synek Probierza?
– Przed początkiem ligi założyłem sobie, że jeśli dwa spotkania przesiedzę na ławce, będę chciał odejść. Tak się stało, nie zagrałem nawet minuty. Druga przyczyna do trener Probierz. Tylko ze względu na niego zdecydowałem się na Jagiellonię – wyjaśniał mi powody transferu z Lechii Gdańsk do ekipy z Podlasia w sierpniu 2014.
Ale Białystok nie pokochał gdańszczanina ani od pierwszego, ani drugiego, ani nawet trzeciego czy czwartego wejrzenia. Jaga zawodziła, 19-letni Frankowski prezentował się słabo, po debiucie koledzy szydzili z niego, że miał dobrą skuteczność, bo siedem razy dostał piłkę i siedem razy ją stracił, a dla kibiców stał się głównym winowajcą gorszych dni ich ukochanej drużyny.
Łukasz Olkowicz na łamach „Przeglądu Sportowego” opisywał taką scenę – Aleksandra, dziś żona, wówczas jeszcze dziewczyna Frankowskiego, oglądała mecz na trybunie, kiedy siedzący za nią kibic zaczął wrzeszczeć.
– Probierz! Zdejmij tego Frankowskiego! Beznadziejny jest! – wykrzyknął.
– Idź ty i sam pograj… grubasie! – nie wytrzymała i w emocjach próbowała się odgryźć.
– Często mówi się, że „Franek” nie prezentuje wszystkiego, co mógłby pokazać. Od nas na pewno otrzymuje odpowiednie wsparcie. Cały czas czekamy na jego najlepszą wersję. Przestaje mnie już jednak bawić to, że mówi się, że Frankowski jest synkiem Probierza. W Jagiellonii grają ci, którzy w danym momencie wyglądają najlepiej – bronił siebie i piłkarza szkoleniowiec.
– Przemek na pewno nie czuje obecnie wsparcia kibiców. Nie wiem zupełnie, dlaczego tak jest i to mnie trochę dziwi. Trzeba pamiętać, że to jest jeszcze młody zawodnik, a już kilka spotkań zdołał rozstrzygnąć na naszą korzyść. Jak każdy, ma lepsze i gorsze momenty. Dziś wszyscy na niego narzekają, a przyjdzie czas, że odpali, odejdzie do innego klubu i wszyscy będą narzekać nie na jego grę, a na to, że odszedł – ponownie Probierz.
– Bywały mecze, że wychodziłem na boisko i bałem pokazywać się do podań. Bo mogę stracić piłkę i znów będzie… – to z kolei Frankowski dla „Przeglądu Sportowego”.
Ponoć nawet działacze Jagiellonii zaczepiali Probierza, żeby już dał spokój z tym Frankowskim, ale on się zaparł, że widzi więcej niż inni i ten Frankowski odpali.
– Ty będziesz u mnie grał – miał powtarzać i się tego trzymał, a pomocnik finalnie zaczął rosnąć z miesiąca na miesiąc, mimo potężnej, przygniatającej krytyki czy czasem wręcz hejtu.
Pojawiły się twarde liczby – gole i asysty, później przyszło powołanie i debiut w kadrze narodowej, a na koniec białostockiego rozdziału transfer do Chicago Fire za 1,5 miliona euro. Po dwóch i pół roku w USA wrócił do Europy – do RC Lens, z którym zaczął podbijać Ligue 1, w poprzednim sezonie finiszował z kolegami na drugiej pozycji, najlepszej dla klubu z północy Francji w XXI wieku, będąc bezapelacyjnie fundamentalną postacią zespołu trenera Francka Haise’a. A do tego oczywiście reprezentacja kraju, w której może nie ma równie spektakularnych występów, co w klubie, natomiast m.in. asystę w EURO 2020 w potyczce ze Szwecją zanotował.
Nie będzie przesady w stwierdzeniu, że nie byłoby tego wszystkiego bez uporu i wiary Probierza we Frankowskiego.
WIĘCEJ O MICHALE PROBIERZU:
- Michał Probierz, czyli beneficjent okoliczności. Dlaczego akurat on?
- Trela: Michał Probierz, czyli pierwszy prawdziwy wybór Cezarego Kuleszy
- Cezary Kulesza wybrał trenera. Michał Probierz selekcjonerem reprezentacji Polski
foto. Newspix