Reklama

Dziesięć i wystarczy. Red Bull pokonany w Grand Prix Singapuru

Szymon Szczepanik

Opracowanie:Szymon Szczepanik

17 września 2023, 16:41 • 4 min czytania 2 komentarze

Dziesiątka to bardzo symboliczna liczba dla ekipy Red Bulla. Przez tyle miesięcy – czyli od ubiegłorocznego Grand Prix Brazylii – kierowcy spod znaku czerwonego byka nie mogli znaleźć pogromcy na torach Formuły 1. Z kolei w tym sezonie Max Verstappen ustanowił nowy rekord w serii zwycięstw odniesionych z rzędu. Holender był niepokonany przez dziesięć kolejnych wyścigów. Obie passy zostały zakończone dziś w Singapurze, gdzie zwyciężył Carlos Sainz.

Dziesięć i wystarczy. Red Bull pokonany w Grand Prix Singapuru

Cały ten weekend nie należał do austriackiej ekipy. Zarówno mistrz świata jak i Sergio Perez zgłaszali swojemu zespołowi mnóstwo krytycznych uwag w kwestii prowadzenia bolidu po singapurskim torze. Głównymi powodami niezadowolenia obu kierowców była zła praca przekładni biegów oraz tragiczna przyczepność. – Jeżeli rywalizowałbym w zawodach w drifcie, to może bym je wygrał – ironizował w sobotę Max w komunikatach do inżynierów Red Bulla.

Ale najlepszemu zespołowi sezonu nie było do śmiechu. Christian Horner w rozmowach z dziennikarzami powiedział wprost, że jego załoga jest w kropce i nie wie dlaczego bolid spisuje się tak słabo. Potwierdzeniem słów szefa Red Bulla były kwalifikacje, które Perez ukończył na 13., a Verstappen na 11. miejscu. Jako że wyścig miał miejsce na torze ulicznym, gdzie ciężko się wyprzedza, chyba nawet najwierniejsi fani austriackiego teamu nie wierzyli w to, że Red Bull i tym razem okaże się najlepszy.

Pytaniem otwartym pozostawało, który konkretnie kierowca zwycięży w Singapurze. Spore szanse na ten wyczyn miał George Russell. Brytyjczyk zwyciężył w ubiegłorocznym GP Brazylii, zatem był ostatnim zawodnikiem, który pokonał Holendra i Meksykanina. Ale apetyt na sukces miało także Ferrari. Włoska ekipa w trakcie całego sezonu nie stroniła od kompromitujących wpadek, jednak ostatnio przeżywa dobry okres. W ubiegłej rundzie, ważnej dla stajni spod znaku czarnego konia, bo rozgrywanej na Monzie, Carlos Sainz Jr zgarnął pole position, Charles Leclerc był trzeci, a przedzielił ich Verstappen. Tym razem było podobnie, lecz zamiast Maxa, pomiędzy kierowcami Ferrari znalazł się Russell.

Reklama

Hiszpan i Monakijczyk zaliczyli znakomity start. Sainz utrzymał pozycję lidera, a Leclerc wyprzedził Brytyjczyka. Jednak włoski zespół jasno określił zadania dla swoich kierowców. Sainz miał zwyciężyć i przerwać dominację Red Bulla. Z kolei Leclerc – ku swojemu niezadowoleniu – pilnował, by Carlosowi nikt nie pokrzyżował planów. A taki zamiar mieli kierowcy Mercedesa – Russell i Hamilton. I tak w wyniku zamieszania w pit stopie Charles najpierw stracił pozycję wicelidera, a później miał jak najdłużej utrzymać za plecami bardzo szybkich Wyspiarzy tak, by ci nie dobrali się do skóry jego partnerowi. – Wygląda na to, że zamierzają poświęcić Leclerca – podsumował z przekąsem taktykę Ferrari George Russell.

Tak też się stało, lecz tym razem włoska grande strategia zadziałała. Choć duża w tym zasługa… Lando Norrisa. Kierowca McLarena również jechał bardzo dobry wyścig. I chociaż za bardzo nie miał jak dobrać się do skóry Sainzowi, to on na ostatnich okrążeniach skutecznie odpierał ataki Russella. A George do samego końca walczył o pozycję wicelidera. Walczył tak zażarcie, że… na ostatnim (!) okrążeniu popełnił błąd, zblokował koła maszyny i rozbił swój bolid. Tym samym na podium stanął drugi kierowca Mercedesa – Lewis Hamilton. Jednak ekipa dowodzona przez Toto Wolffa ma prawo czuć spory zawód w związku z takim przebiegiem zawodów.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

A jak poradził sobie Red Bull? Wydaje się, że Max wycisnął z dzisiejszego wyniku – nomen omen – maksa, dojeżdżając do mety na piątej pozycji. Z kolei Sergio Perez uplasował się na ósmej lokacie. Zatem ostatecznie porażka najlepszej ekipy w stawce nie okazała się aż tak bolesna, jak można to było zakładać przed startem wyścigu.

Na zakończenie należy się kilka słów o cichym bohaterze weekendu, którym został Liam Lawson. Kierowca AlphaTauri dołączył do włoskiego zespołu w trakcie sezonu. W wyścigu zadebiutował dopiero w 13. rundzie, zastępując kontuzjowanego Daniela Ricciardo. Nowozelandczyk miał mało czasu by zapoznać się z maszyną. Jednak ostatecznie w sobotę to on wyrzucił Maxa Verstappena z trzeciej sesji kwalifikacyjnej, a dziś zajął 9. miejsce. Żaden kierowca AlphaTauri nie zdołał w tym sezonie wywalczyć wyższej pozycji. Do końca cyklu pozostały jeszcze cztery wyścigi. Ale coś czujemy, że jeżeli Lawson zdoła się w nich zaprezentować na podobnym poziomie, to zobaczymy go wśród elity kierowców także w następnym roku.

Fot. Newspix

Reklama

Czytaj też:

Pierwszy raz na stadionie żużlowym pojawił się w 1994 roku, wskutek czego do dziś jest uzależniony od słuchania ryku silnika i wdychania spalin. Jako dzieciak wstawał na walki Andrzeja Gołoty, stąd w boksie uwielbia wagę ciężką, choć sam należy do lekkopółśmiesznej. W zimie niezmiennie od czasów małyszomanii śledzi zmagania skoczków, a kiedy patrzy na dzisiejsze mamuty, tęskni za Harrachovem. Od Sydney 2000 oglądał każde igrzyska – letnie i zimowe. Bo najbardziej lubi obserwować rywalizację samą w sobie, niezależnie od dyscypliny. Dlatego, pomimo że Ekstraklasa i Premier League mają stałe miejsce w jego sercu, na Weszło pracuje w dziale Innych Sportów. Na komputerze ma zainstalowaną tylko jedną grę. I jest to Heroes III.

Rozwiń

Najnowsze

Formuła 1

Komentarze

2 komentarze

Loading...