Enkeleid Dobi prosi, żeby o Albanii pisać dyplomatycznie. Chwali się, że rodzimy alfabet liczy trzydzieści sześć liter. I jest o cztery znaki bogatszy niż polski. Ponoć w tym języku wyrazić można więcej. Trzeba więc opowiedzieć o kraju, w którym komunistyczne władze internowały prawie pięćdziesiąt dziewięć tysięcy ludzi, trzymały za kratkami ponad trzydzieści cztery tysiące więźniów, skazały na śmierć w obozach pracy siedem tysięcy osób, zamordowały sześć tysięcy, a torturami pozbawiły życia lub zdrowia blisko dwa tysiące. To była zagłada.
Bunk’Art 2 stoi w samym centrum Tirany. To tysiąc metrów kwadratowych i czterdzieści pomieszczeń. Powstał w ubiegłym wieku pod Ministerstwem Spraw Wewnętrznych. Miał służyć bezpieczeństwu owładniętych paranoją partyjnych dygnitarzy. W nowej erze stał się muzeum zbrodniczej historii komunistycznej Albanii. Na wejściu świecący cytat z filozofa George’a Santayany: „Ten, kto nie pamięta przeszłości, będzie skazany na to, że przeżyje ją powtórnie”. Przy kasie do kupienia biała koszulka z nadrukowanym Enverem Hodżą, z którego ust wychodzi dymek z napisem w języku angielskim: „W tym bunkrze byłem przed tobą!”. Siedem euro. Najwyraźniej wszystko można sprzedać.
Pozostaje się zaśmiać.
Albo zapłakać.
Podarte zdjęcie
Enkeleid Dobi pochodzi z Durrës. Za dzieciaka podziwiał Fatmira Himę, gwiazdora lokalnego KS Lokomotiva, aktualnie KF Teuta. Nigdy nie widział, żeby ktokolwiek go przewrócił, tak mocno stał na ziemi. Dynamiczny, bramkostrzelny, silny jak tur. Chłopiec nie mógł wiedzieć, jakie lęki targały w tamtych czasach duszą wspaniałego Himy. Utalentowany napastnik szykował się do wzięcia udziału w eliminacjach Euro 1984. Podczas meczu przeciwko Skenderbeu pokonał słynnego albańskiego bramkarza Janiego Kaciego. Ten się wściekł. Przy okazji jakiejś innej akcji wywiązała się między nimi sprzeczka. Poszarpali się, zwyzywali, padły mocne słowa, jak to na boisku bywa.
Po ostatnim gwizdku Hima pobiegł do szatni. W tunelu zrobiło się poruszenie, usłyszał głos: „Aresztować go!”. Nie zareagował. Nie wystraszył się. Czuł się bezpieczny. I niewinny. Nie mógł podejrzewać, że ma jakikolwiek związek z tą sprawą. Poza tym aresztowania były na porządku dziennym. I zawsze dotoczyły kogoś innego. Policjanci zatrzymali go przed wejściem pod prysznic. Chwilę później wysłuchiwał gniewu pierwszego sekretarza lokalnego komitetu Albańskiej Partii Pracy: „Zhańbiłeś lud Korczy!”.
Dygnitarz domagał się surowej kary za znieważenie Janiego Kaciego, o czym doniósł mu jeden z przyjaciół sześciokrotnego reprezentanta Albanii, człowiek ustawiony w strukturach APP. Gazety rozpisywały się o niegodnym czynie, nie pomogły przeprosiny i błagalne prośby o przebaczenie, Fatmir Hima został zawieszony na rok. Afera była dęta, kara trwała krócej, ale albańscy dziennikarze przekonują, że prawie siedemdziesięcioletni były napastnik KS Lokomotiva wciąż ma żal o tamten skandal z Korczy.
Jest to ironia losu, bo Jani Kaci również ma się za ofiarę komunistycznego systemu. Przez całą karierę czuł się prześladowany z powodu „złej biografii”. Dostawało mu się przez wzgląd na greckie korzenie ojca. Szczęście miał tylko przez kilka lat. W 1973 roku wstawił się za nim generał Petrit Dume, ikoniczna postać dla FK Partizani. Problem w tym, że rok później Dume został postawiony przed sądem wojskowym pod zarzutem rzekomej próby zamachu stanu, skazany na śmierć i stracony. Kaci musiał opuścić FK Partizani. Przeniósł się do Skenderbeu. W Korczy zakończył karierę. Przedwcześnie. I przymusowo. Oskarżono go bowiem o podarcie zdjęcia Envera Hodży. Nigdy oczywiście tego nie zrobił, ale w oczach narodu to był grzech kardynalny. Nie pomogły nawet tłumaczenia, że podczas gry w Tiranie kibicowały mu dzieci Hodży.
Sól i marmolada
W Bunk’Art 2, jednym z kilkuset tysięcy bunkrów wojskowych na terenie Albanii wybudowanych na zlecenie krwawego dyktatora z Gjirokastry, żeby chronić mieszkańców przed wyimaginowanymi atakami ze strony USA, Jugosławii czy ZSRR, znajduje się oficjalnie zweryfikowana lista zabitych z politycznych powodów. Zawiera pięć i pół tysiąca nazwisk. Przy nich numerki. Na sznurkach wiszą, sznurki na hakach, wyrastają z sufitu bunkra. Zastrzeleni albo powieszeni. Ciała nigdy nie wracały do rodzin. To był Holokaust.
Jest ciasno, przygaszone światło, klaustrofobicznie, wyją syreny. Wszędzie upiorne pamiątki po komunizmie. Artystyczne instalacje służą tylko i wyłącznie wzmaganiu grozy. Klitki przerobione na pokoje przesłuchań. Nagrania zeznań świadków zagłady. Na ścianie plansza ze spisem tortur, jakie wojskowi i funkcjonariusze Sigurimi, Dyrektoriatu Bezpieczeństwa Państwa, albańskiej policji politycznej, działającej w okresie rządów Envera Hodży, stosowali względem więźniów politycznych.
Bicie pałką. Pranie kijem. Lanie pejczem. Policzkowanie. Kopanie. Pogłębianie ropiejących ran. Przypiekanie rozgrzanym drutem. Przypalanie narządów rozrodczych. Rażenie prądem. Zmuszanie do stania w lodowatej wodzie i spania na gołej ziemi. Rozbieranie do naga w środku zimy. Doprowadzanie do oparzeń słonecznych w lecie. Głodzenie na śmierć. Odmawianie dostępu do wody. Napełnianie ust solą. Nakaz nocnych śpiewów.
Wieszanie do góry nogami. Wrzucanie człowieka na wielki rożen. Przywiązywanie dynamitu do ciała. Miażdżenie sutków obcążkami lub szczypcami. Napychanie ust ekskrementami. Wiązanie sznurem lub unieruchamianie kajdankami. Kopanie własnego grobu. Więzienie w ciemnych lochach lub trumnie. Ogłuszanie głośnymi dźwiękami. Podtapianie. Topienie. Przymus ciągłego stania w wyprostowanej pozycji. Palenie ogniska w upale. Zaczadzanie dymem. Celowanie pistoletem w głowę. Zarzucanie z wysokości. Gwałty.
Kobiety zeznawały, że do majtek wkładano im koty, żeby bite kijem drapały narządy rozrodcze. Ktoś inny opowiadał, że posmarowano mu uszy, nos, oczy, policzki i usta marmoladą, a współwięzień musiał ten przetwór z przetartych owoców z niego zlizywać.
Nie krzycz „Beckenbauer”
„Mój kuzyn dostał dwa lata więzienia, bo podczas meczu Albania-RFN powiedział „Ten Beckenbauer to jest znakomity gracz”. Siedział w domu kultury w grupie kilkudziesięciu osób, chwilę później ktoś gwizdnął, ktoś zawołał, ktoś się poderwał, „Goool!”. Niby nic się nie stało. Wyrok uzasadniał sędzia, jest odpowiednio surowy. W końcu wychwalając niemieckiego piłkarza, skazany znieważył piłkarzy albańskich, podeptał ich godność, co wymiar sprawiedliwości wycenił na dwa lata. Zaraz zatroszczono się też, by znaleźć na niego kolejne haki: ponoć narzekał, że siedzi.
W albańskim więzieniu źle mu się siedziało? Osiem lat. Wyszedł po dziesięciu. Był wrakiem. Co znaczyło jego życie? Co znaczyło jego cierpienie, gdy cierpiał każdy wokół? Kilka lat można było dostać, jak ci pomidory ze straganu nie pasowały. Za wodniste, skarżyłeś się, znaczy: obrażałeś płody albańskiej ziemi”.
To fragment książki „Błoto słodsze niż miód”, autorstwa Małgorzaty Rejmer. Historię o kuzynie, który zachwycał się Franzem Beckenbauerem, opowiada artysta Gentian Shkurti. Niemiec z Albanią grał trzy razy. W 1967 roku w eliminacjach do Euro, zespół RFN wygrał 6:0, no i w 1971 roku, znów w kwalifikacjach do mistrzostw Europy, tym razem najpierw było 1:0, a potem 2:0. Później już nie było okazji, bo z powodów politycznych państwo Hodży przez sześć lat nie brało udziału w międzynarodowych meczach.
Kara za pralkę
Enkeleid Dobi był złotym dzieckiem albańskiego futbolu. Zachwycał się Himą. Marzył o Barcelonie. Chciał mieć buty Adidasa. Zwykle chodził w dziurawych. Niekiedy na stopy zakładał reklamówki. Pewnego razu wrócił do domu z treningu. Umorusany i ubrudzony. W piasku i w błocie. Na ten widok rozpłakała się jego matka. Ręcznie prała ubranie. Paliły dłonie. Bolały mięśnie. Przytulił ją. „Mamo, kupię ci pralkę”, pocieszał. Nie uwierzyła mu. Obietnica brzmiała śmiesznie w ustach dwunastolatka. Ten się zaparł. Za kopanie piłki dostawał drobne diety. Oszczędzał dwa lata. Po czasie stać go było nawet na wymarzone Adidasy. Zamiast tego pojechał kupić pralkę.
W sklepie zrobiła się awantura. Sprzedawca nie dowierzał, że podrostka stać na taki luksus. Przyjechała policja. Pytania. Przesłuchania. Dociekania. Gehenna. Dostało się głównie ojcu. Zawiesili go w pracy. Śledzili. Skołował kasę, na pewno coś kręci. Dobi robił karierę. Pojawiał się na krajowych zgrupowaniach młodzieżowej reprezentacji. Nie mógł jednak wyjeżdżać z nimi na zagraniczne wyjazdy. Przez sytuację ojca. W pewnym momencie miał nawet do niego o to żal. Nastolatkowi łatwo było zapomnieć, że ten ich parszywy los to efekt patologicznego systemu. I tamtej pralki, która ostatecznie w domu stanęła, jakże inaczej.
Sześciokrotny reprezentant Albanii mówi: – Miałem bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Doświadczyłem miłości. Nie mam wpływu na to, gdzie się urodziłem i w jakich warunkach się wychowywałem, ale jestem Albańczykiem i kocham Albanię. Czy zrobiłbym większą karierę, gdybym wychowywał się w innym kraju, bardziej otwartym, nie tak zamkniętym na świat? Nie wiem, pewnie byłoby mi łatwiej.
Hodża izolował Albanię od zewnętrznych wpływów. Uroczyście ogłosił śmierć Boga, zerwał relacje dyplomatyczne z Jugosławią, ZSSR i Chinami, brzydził się Zachodem. Sączył propagandę o samowystarczalnej potędze ojczyzny i zepsuciu zagranicy. Nic więc dziwnego, że Dobi tak bardzo bał się zagranicznego futbolu: uciekał z testów w Parmie, Fenerbahce czy Dinama Zagrzeb. Widział siebie tylko i wyłączenie w Albanii. Czmychnąć udało mu się dopiero w późnych latach dziewięćdziesiątych. Po latach mówi, że Hodża był chory psychicznie.
Hodża zastąpiony Lebowskim
Łańcuch na bramie. Ogrodzenie niskie. W nieumeblowane pokoje zaglądać można z ulicy. Wysuszony basen. Wyschnięta trawa. Żadnych firanek, zasłon czy żaluzji w oknach. Straszy ta pustota. Niektórzy uważali, że willa Hodży jest za skromna. Mało wypasiona. Jakby niegodna dyktatora. Tymczasem trochę przypomina posiadłości rodem z „Boogie Nights”. Oczywiście ze słuszną dozą kiczu wschodniej części Europy. Nie odbywały się też tam dzikie orgie i akty rozpusty, na co dzień śmiertelnie wręcz poważny komunistyczny zbrodniarz nie pozwoliłby sobie na takie słabości.
Położona jest w Blloku, tirańskiej dzielnicy oficjeli. Rejmer pisze o niej w „Błoto słodsze niż miód” w taki sposób: „Zamknięta przed obywatelami i chroniona przez policjantów, którzy otaczają ją jak paciorki nawleczone na sznurek. Blloku nie potrzebuje murów: i tak nikt z zewnątrz nie odważy się zbliżyć bez pozwolenia. To wioska dobrobytu w państwie nędzy, enklawa luksusu, jakiego nie zna reszta kraju. Najważniejsi mieszkańcy Blloku mają sprzątaczki i szoferów, pralki i zmywarki, ubrania importowane z zagranicy i potrawy, o których większość Albańczyków nigdy nie słyszała. Blloku zna coca-colę i ananasy, dżinsy i jazz. Po godzinach dyskutują, grają w bilard i oglądają zakazane filmy w specjalnej sali kinowej. Nie są to jednak całkowicie beztroskie rozrywki: jeśli ktoś nie pojawi się w klubie przez dłuższy czas, zaczyna się szeptać, że ma coś na sumieniu, zatem jego koniec jest bliski. I plotki zamieniają się w fakty.
Sercem Blloku jest willa Hodży, imponująca jak na albańskie standardy i nadzwyczaj skromna jak na standardy dyktatorów. Po przeciwnej stronie ulicy mieści się zaś dom numer dwa, rezydencja Mehmeta Shehu, wieloletniego premiera Albanii, od 1974 roku także ministra obrony. Przez czterdzieści lat albański Bóg miał bowiem dwie głowy: Envera Hoxhy, dobrego ojca, który całował dzieci i obiecywał piękną przyszłość, i Mehmeta Shehu, który mieczem dyktatury proletariatu ścinał głowy zdrajców i wrogów”.
Willi Mehmeta Shehu pilnuje policja. Z wyglądu jest bardziej europejska niż śródziemnomorska. Wiąże się z nią tragiczna historia. To tu jego syn Skender zaręczył się z Silvą Turdiu, zdolną siatkarką Dinama Tirana. Kilka dni później Hodża przyjechał do Shehu w odwiedziny. Temu wydawało się, że pojawia się z błogosławieństwem dla Skendera i Silvy. Dyktator plan miał jednak zgoła inny. Dziewczyna ma „złą biografię”.
Rodzina była na emigracji w Stanach Zjednoczonych. To agenci USA. Zaręczyny trzeba było przerwać. List z przeprosinami wystosować. Nic to nie dało. Shehu popełnił samobójstwo. Można wziąć w cudzysłów. Rodzinę spotkały represję. Turdiu załamała się kariera. Jej ojca wyrzucono z uniwersytetu, matkę wysłano do pracy w odlewni, braci i kuzynów pozbawiono możliwości zdobycia wykształcenia. Tak to działało.
W XXI wieku Blloku to modna dzielnica lokalnych hipsterów. Nieopodal willi Hodży odnajduję mural z bohaterem filmu „Big Lebowski”: „I’m the dude!”.
Ojciec wiele nie mówił
Sebino Plaku jedzie po ulicach Tirany. Trąbi dziko na samochody. Ruch drogowy w wersji śródziemnomorskiej. Pierwszeństwo należy do większego auta. Część przejść dla pieszych mogłoby nie istnieć. Światła poza centrum migają najwyżej umownie.
Były piłkarz Śląska Wrocław i młodzieżowy reprezentant Albanii opowiada: – Urodziłem się w 1985 roku. Miesiąc po śmierci Envera Hodży. Za mały byłem, żeby pamiętać cokolwiek z tamtego czasu. Miałem siedem lat, kiedy nadeszła demokracja. Taki chłopiec nie wie za bardzo, co się wokół niego dzieje. Ojciec tylko czasami opowiadał mi o mrokach pięćdziesięcioletniej dyktatury. Właściwie nie mówił zbyt wiele. Tak był nauczony. Musiało być to dla niego trudne. Komunizm w żaden sposób nie wpływał jednak na moje dzieciństwo. Czasami śmieję się, że z przyjściem na świat wstrzeliłem się w dobry moment historii Albanii.
Stadion stał się więzieniem
Edgar Cani swojego czasu wrodzoną krnąbrnością irytował Józefa Wojciechowskiego, ale w Ekstraklasie potrafił nawet strzelić jedenaście goli w dwudziestu sześciu meczach sezonu 2011/12. Też urodził się już po śmierci Hodży. Albania pogrążyła się w kryzysie gospodarczym. Dobi mówi, że wtedy to dopiero było piekło, chleb z cukrem na śniadanie, bieda aż piszczała. Już nikt nie recytował tego durnego wierszyka.
„O Enverze, drogi wujku
Twoje dłonie pełne cukru.
W jednej cukier, w drugiej hurma,
Rada partia, że cię ma”.
Komunizm musiał upaść. Cani miał szczęście. Jego rodzice zgłosili się do ambasady Włoch i opuścili Albanię jako uchodźcy polityczni. Wraz z nimi udało się to pięciu tysiącom rodaków. Popłynęli w nieznane. Większości udało się w Italii zadomowić.
Mniej szczęścia mieli kolejni śmiałkowie. Setki tysięcy Albańczyków do Włoch przedostać chciało się statkiem towarowym Vlora. Kapitanowi zagrozili bronią, ścisnęli się na pokładzie w bydlęcych warunkach i tak dopłynęli do Bari. Umieścili ich w obozie dla uchodźców na przestarzałym Stadio della Vittoria, jeszcze rok wcześniej domowym obiekcie AS Bari. Władze miasta planowały odesłać imigrantów z powrotem do Albanii. Gdy ci jednak zorientowali się, co się święci, wszczęli dzikie burdy, bili się z kordonami policji, wzięli zarządcę obiektu jako zakładnika, atakowali personel nadzorujący racjonowanie porcji żywności.
Od tego czasu jedzenie i wodę transportowano na stadion tylko za pomocą dźwigu strażackiego, a wtedy niemal zawsze trafiała w ręce chuliganów i najróżniejszej maści bandytów, którzy uzurpowali sobie prawo do zarządzania przestraszoną resztą uciekinierów, zamkniętych w uwłaczającej ludzkiej godności pułapce. Doszło do wyważenia bramy, kolejnych bijatyk i ucieczek, wielu ludzi zostało rannych, ostatecznie niewielką część udało się podstępem przewieźć na lotnisku, skąd wylatywał samolot do Tirany…
Rany się zabliźniły
Nocą świeci Piramida w Tiranie. Miała być Muzeum Envera Hodży. Kosztowała ponad cztery miliony dolarów. Po upadku komunizmu stała się brzydkim pustostanem. Teraz wyładniała i można na nią wejść. Widać z niej Air Albania Stadium, najgłośniejszy krzyk tutejszego kapitalizmu.
***
Kiedyś za czytanie Franza Kafki można było zostać wrogiem narodu i umrzeć w więzieniu. We współczesnej Tiranie jego „Przemianę” można kupić na ulicznym straganie, gdzie stoi obok Seneki, Machiavelliego, Wilde’a, Freuda i Dostojewskiego.
***
Sebino Plaku: – W 1991 roku nadeszła era demokracji, ale już w 1997 roku wybuchła rewolucja piramidowa. Zginęło ponad tysiąc osób, kolejne trzy tysiące zostało ranne.
Enkeleid Dobi: – Rodzina na szczęście uchowała się od tych piramid finansowych. Miałem znajomych, którzy potracili majątki. Każdy miał… Albania wszystko może sama. Góry, agrokultura, wszędzie jest woda, są jeziora, rzeki, dwa różne morza. Cztery normalne pory roku. Wiosna, lato, jesień, zima. Dużo można hodować. Na południu nawet banany. Dyktatura i korupcja zablokowały rozwój tego kraju. Kiedy czyta się jego historię, trzeba sięgnąć bardzo daleko, żeby cokolwiek zrozumieć. Ktoś z zewnątrz raczej nie zrozumie. Nasz alfabet faktycznie ma trzydzieści sześć liter. Słownik bogatszy o dodatkowe znaki względem polskiego. Jak poznasz albański, żaden język ci nie straszny, szybko uczyliśmy się włoskiego, hiszpańskiego czy greckiego, to talent, z którego korzystamy.
Sebino Plaku: – Albania stała się rajem turystycznym na miarę Europy. Słońce, ciepło, stabilna pogoda, piękne morze. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat bardzo się zmieniła.
Enkeleid Dobi: – Myślę, że już nie siedzi w nas ten upiór. Rany się zabliźniły. Młode pokolenie nie ma o tym zielonego pojęcia. Komunizm to przeszłość. Dla nich teraźniejszością są Iphony, Smartfony, Twittery, Instagramy, TikToki.
Czytaj więcej o reprezentacji Polski:
- Albański kocioł. Sylvinho chwali Polskę, ale czy ma za co?
- Król disco błysko. W poszukiwaniu klasy Cezarego Kuleszy [REPORTAŻ]
- Ucieczka od odpowiedzialności. Afera premiowa pokazała prawdę o kadrze
- Krychowiak – symbol minimalizmu. Jak mówi, tak gra
Fot. Newspix/Własne